Inauguracja roku akademickiego jest jedną z najważniejszych uroczystości akademickich. Porządek uroczystości obejmuje między innymi: przemówienie rektora, symboliczną immatrykulację studentów I roku, symboliczne odnowienie immatrykulacji absolwentów w 50-lecie pierwszej immatrykulacji w uczelni, wykład inauguracyjny, przemówienie przedstawiciela studentów. Symbolem rozpoczętego nowego roku jest pieśń studencka Gaudeamus igitur śpiewana na każdej inauguracji przez Chór Akademicki SGH.
Od 1966 roku Senat występuje w strojach ceremonialnych.
Przedstawiamy archiwalne fotografie z uroczystości inauguracyjnych, informacje o gościach uroczystości i przebiegu inauguracji oraz władze akademickie w prezentowanych latach.
Zapraszamy do zapoznania się z przemówieniami i wykładami inauguracyjnymi wygłoszonymi podczas kolejnych uroczystości.
Inauguracja roku akademickiego 1941/1942
Kursy Gospodarcze (1940-1941)
Rok akademicki 1940/1941
Kierownik prof. Edward Lipiński
Miejska Szkoła Handlowa (1941-1942)
Rok akademicki 1941/1942
Kierownik prof. Edward Lipiński
I Miejska Szkoła Handlowa II stopnia (1942-1943)
Rok akademicki 1942/1943
Kierownik prof. Edward Lipiński
Miejskie Kursy Handlowe (1943-1944)
Rok akademicki 1943/1944
Kierownik prof. Edward Lipiński
Kursy Akademickie w Częstochowie (1944-1945)
Rok akademicki 1944/1945
Kierownik prof. Edward Lipiński listopad 1944-styczeń 1945
prof. Jerzy Loth styczeń-lipiec 1945
Profesor Edward Lipiński inauguruje rok akademicki podczas okupacji hitlerowskiej w konspiracyjnej SGH pod szyldem Miejskiej Szkoły Handlowej
Profesor Edward Lipiński inauguruje rok akademicki podczas okupacji hitlerowskiej w konspiracyjnej SGH pod szyldem Miejskiej Szkoły Handlowej
Inauguracja roku akademickiego w Miejskiej Szkole Handlowej
W latach 1940-1945 uczelnia działała pod różnymi nazwami: Kursy Gospodarcze (1940/1941), Miejska Szkoła Handlowa (1941-1942), I Miejska Szkoła Handlowa II stopnia (1942-1943), Miejskie Kursy Handlowe (1943-1944), Kursy Akademickie w Częstochowie (1944-1945).
Kierownikiem tych Szkół był prof. Edward Lipiński, zastępcą - prof. Aleksy Wakar.
Zapraszamy do zapoznania się z historią Szkoły w latach wojennych napisaną na 90. lecie Szkoły i historią Miejskiej Szkoły Handlowej.
W czasie wojennej zawieruchy – z kart historii Szkoły napisane na 90. urodziny SGH
Bez uroczystej inauguracji…
W czasie, gdy w SGH rozpoczynały się przygotowania do inauguracji roku akademickiego 1939/40, sytuacja polityczna w Europie była już bardzo napięta.
1 września 1939 roku nastąpił najazd wojsk hitlerowskich na Polskę, rozpoczęła się II wojna światowa. Wokół budynków Szkoły oddziały samoobrony stolicy wykopały rowy przeciwczołgowe, wzniesiono też fortyfikacje w postaci worków z piaskiem. Kule i bomby faszystowskiego najeźdźcy ominęły jednak gmachy SGH.
W trakcie kampanii wrześniowej część kadry nauczycieli akademickich i znaczna liczba studentów uległy rozproszeniu. Dwóch pracowników SGH: docent Jan Wiśniewski i asystent Eugeniusz Barwiński poniosło śmierć w czasie walk z hitlerowcami. Wkrótce po zwolnieniu z niemieckiego więzienia zmarł też współtwórca Biblioteki SGH, Konstanty Krzeczkowski.
Po kapitulacji Warszawy przystąpiono do prac porządkowych wokół Uczelni. Po raz pierwszy jednak w historii SGH nie odbyła się uroczysta inauguracja roku akademickiego…
Początkowo niemieckie władze okupacyjne wyraziły zgodę na rozpoczęcie zajęć w SGH, nakładając jednak na Szkołę znaczne ograniczenia w zakresie liczby studentów i pracowników. Senat Szkoły planował rozpoczęcie zajęć 25 października 1939 r.
Liczba studentów miała ulec ograniczeniu do 450, a pracowników dydaktycznych do około 30 osób. W końcu października gubernator generalny Hans Frank cofnął jednak zezwolenie na rozpoczęcie nowego roku akademickiego.
Zamiarem hitlerowskiego najeźdźcy była całkowita likwidacja polskiego szkolnictwa wyższego i uczynienie z narodu polskiego społeczeństwa niewykwalifikowanych niewolników. Walka z polską inteligencją szczególnie brutalny wymiar przyjęła w Krakowie, gdzie aresztowano i wywieziono do obozów zagłady wielu pracowników nauki, wybitnych intelektualistów. W Warszawie na szczęście do takich poczynań nie doszło, jednak w żadnej z uczelni wyższych nie było możliwe wznowienie normalnych zajęć.
W marcu 1940 roku w ramach akcji pod kryptonimem AB hitlerowcy rozpoczęli mordowanie polskich profesorów. SGH uzyskała jedynie zgodę na kontynuację egzaminów półdyplomowych, dyplomowych i magisterskich. Zdało je ogółem 150 studentów. Działał jeszcze Senat Szkoły z rektorem Julianem Makowskim na czele. W lutym 1940 roku ukończono przygotowywany pod kierownictwem Andrzeja Grodka katalog Biblioteki SGH.
SGH schodzi do podziemia
1 lipca 1940 roku zarząd nad Szkołą objął niemiecki kurator. Budynek mieszkalny przy ul. Rakowieckiej zajęły okupacyjne władze wojskowe. Oznaczało to praktycznie kres działalności SGH.
Hitlerowcy dopuszczali jedynie możliwość istnienia na terenach Polski szkolnictwa zawodowego. Ten fakt postanowił wykorzystać profesor Edward Lipiński, tworząc tajną SGH pod szyldem zawodowej szkoły handlowej.
Nie było to jednak zadanie łatwe. Dotychczasowi słuchacze i nauczyciele Szkoły, podobnie jak całe społeczeństwo, przeżywali szok związany z klęską wrześniową, utratą niepodległości państwa.
Pojawiały się więc nastroje przesycone pesymizmem i brakiem wiary w możliwość przeciwstawienia się brutalnej faszystowskiej polityce.
Część kadry profesorskiej powątpiewała też w celowość tworzenia konspiracyjnego szkolnictwa, uważając, że wojna będzie miała charakter krótkotrwały. Poglądy takie prezentował m.in. jeden ze współtwórców Szkoły, Bolesław Miklaszewski.
Edward Lipiński był jednak realistą i nie łudził się nadziejami na odsiecz Anglii lub Francji, na rychłe odzyskanie niepodległości. W staraniach o stworzenie tajnej szkoły poparli go docent Aleksy Wakar, ostatni rektor przed wojną, Julian Makowski oraz profesor Antoni Sujkowski.
18 czerwca 1940 roku Lipiński uzyskał od gubernatora Franka zezwolenia na prowadzenie przez rok Kursów Gospodarczych.
Według planów okupanta nie miały mieć one jednak nic wspólnego ze szkolnictwem wyższym. Oficjalnie stanowiły jedynie uzupełnienie wiedzy zdobytej w szkole powszechnej, przygotowujące do pracy zawodowej.
1 września 1940 roku Kursy rozpoczęły swoją działalność. Ich siedzibą był początkowo gmach gimnazjum Górskiego, a następnie szkoła przy ul. Moniuszki.
Na Kursy rekrutowano zarówno młodzież po szkołach podstawowych, jak i po maturze. Stwarzało to trudności w ujednoliceniu programu nauczania, dlatego też powołano dwie grupy.
Pierwsza, złożona z osób mających wykształcenie niepełne średnie lub maturę odbywała pod fikcyjnymi nazwami przedmiotów zajęcia zbliżone programem do przedwojennej SGH. Druga, oparta głównie na młodzieży, która ukończyła jedynie szkoły podstawowe, odbywała naukę według oficjalnego programu szkoły zawodowej.
A zatem Kursy prowadziły działalność dwutorową, kryjąc pod swym szyldem również konspiracyjną SGH. Wszyscy absolwenci Kursów uzyskiwali świadectwo ich ukończenia, a ponadto grupa pierwsza - również zaświadczenie o zaliczeniu I roku SGH.
Miejska Szkoła Handlowa
W czerwcu wygasło zezwolenie na prowadzenie Kursów. Powstało więc na nowo pytanie: co dalej?
Kadra nauczająca i studenci Kursów nabrali już pewnego doświadczenia w odbywaniu konspiracyjnej nauki. Powołanie tej placówki dowiodło również, że istnieje zapotrzebowanie na kształcenie ekonomistów w okupowanej Polsce. A poza wszystkim - tajne szkolnictwo stanowiło swoistą ostoję polskości, miało bardzo duży wpływ na kształtowanie patriotycznych postaw młodzieży.
Profesorowi Lipińskiemu udało się nawiązać kontakty z prezydentem Warszawy, Julianem Kulskim oraz polskimi przedstawicielami Zarządu Miasta, a także Delegatury Rządu na Kraj. Dzięki tym wysiłkom zdołano uzyskać zezwolenie władz niemieckich na powołanie Miejskiej Szkoły Handlowej. 1 września 1941 roku zainaugurowała ona swą działalność. Szkoła otrzymała niemiecką nazwę Stadtshandelsfachschule.
Co więcej, dzięki staraniom profesora Lipińskiego, dyrektora MSH, udało się uzyskać dofinansowanie Szkoły z budżetu miasta. Duża w tym zasługa kierownika Wydziału Finansowego Zarządu Miejskiego, Aleksandra Ivanki. Pewną pomoc finansową zapewniła również Delegatura Rządu na Kraj. Środki finansowe Uczelnia zdobywała też z opłat wnoszonych przez słuchaczy i datków zamożniejszych rodziców młodzieży.
Miejska Szkoła Handlowa rozwinęła na znaczną skalę konspiracyjną działalność. Formalnie jako szkoła zawodowa, faktycznie stała się tajną wyższą uczelnią ekonomiczną.
Było to zjawisko bez precedensu w całym wojennym systemie szkolnictwa polskiego. Oficjalny program nauczania był jedynie fikcją przeznaczoną dla hitlerowskich urzędników. Pod nazwami rozmaitych przedmiotów zawodowych naprawdę kryły się zupełnie inne treści.
Na przykład wykłady z „organizacji przedsiębiorstw i obrotu gospodarczego” oznaczały - de facto - program akademicki z ekonomii politycznej. Kurs matematyki wyższej zakamuflowano pod nazwą „arytmetyki handlowej”, a „ćwiczeniami domowymi” określano seminaria i proseminaria. Egzaminy słuchacze mogli zdawać aż do skutku, Szkoła rozumiała doskonale, iż wielu z nich nie miało warunków do nauki w domu. Znaczna część (68% studentów) musiała jednocześnie pracować zarobkowo.
MSH często zmieniała swe lokale. Naukę prowadzono m.in. w gimnazjum Zamojskiego przy ul. Smolnej, a także w gmachach Uniwersytetu na ul. Kopernika.
Na podkreślenie zasługuje fakt, iż zarówno pracownicy, jak i profesorowie Szkoły realizując program konspiracyjnej SGH ryzykowali nie tylko możliwością zamknięcia MSH przez władze niemieckie, lecz znacznie gorszymi konsekwencjami, do utraty życia włącznie. Społeczność MSH zaprezentowała w tym okresie niezwykłą solidarność i ostrożność wobec kontroli niemieckich.
Przykładowo, podczas kontroli lustratorów z Berlina i miejscowych wizytatorów wszyscy słuchacze zgodnie twierdzili, że po ukończeniu Szkoły zamierzają pracować w sklepiku rodziców…
Niemniej jednak Niemcy zaczęli orientować się, jaki jest rzeczywisty charakter MSH. Pozwoliła na to m.in. analiza notatek sporządzanych na wykładach przez słuchaczy.
Wiosną 1944 roku Edward Lipiński otrzymał od władz dystryktu warszawskiego pisemne ostrzeżenie, iż nauczanie „przedmiotów zakazanych” pociągnie za sobą surowe konsekwencje.
Mimo to MSH nie przerwała swej tajnej działalności aż do chwili wybuchu Powstania Warszawskiego. Należy zauważyć, iż przyczyną swoistego „przymykania oczu” na prawdziwe oblicze Szkoły była trudna już wówczas sytuacja militarna Trzeciej Rzeszy i jej kłopoty na frontach wojennych.
„Emigracja” do Częstochowy
Walki w czasie powstania spowodowały doszczętne zniszczenie budynku przy ul. Kopernika, gdzie mieściła się Szkoła.
Spaleniu uległa cała dokumentacja kancelarii MSH. Spaleniu i dewastacji uległ także dawny budynek SGH przy ul. Rakowieckiej (dzisiejszy gmach A). Dzięki nieocenionym wysiłkom Andrzeja Grodka udało się za to ocalić zbiory Biblioteki. Grodek zdołał przekonać oficera SS, że zasoby te zawierają również dzieła kultury niemieckiej, a zatem nie należy ich palić…
Po klęsce powstania na krótki czas tajne wykłady ekonomiczne przeniesiono do Zalesia Górnego, do Szkoły Platerówny. Tam odbywały się połączone zajęcia słuchaczy obu szkół.
W końcu października Edward Lipiński za zgodą Departamentu Oświaty Delegatury Rządu na Kraj wyjechał do Częstochowy, by tam zorganizować zajęcia I roku SGH. 15 listopada uruchomiono zajęcia kursu częstochowskiego, który aż do wyzwolenia tego miasta miał również charakter tajny. Liczba słuchaczy wynosiła w tym okresie zaledwie 15 osób, trzeba jednak pamiętać, że nie było przecież możliwości organizowania legalnego naboru do Szkoły. Po wyzwoleniu Częstochowy liczba słuchaczy wzrosła do 70. Nauczanie prowadziło 5 wykładowców.
Działalność w Częstochowie SGH kontynuowała do lipca 1945 roku, kiedy to cześć profesorów przeniosła się z kolei do Łodzi (powstał tam oddział odradzającej się SGH). Znaczna większość kadry profesorskiej powróciła jednak do Warszawy, by rozpocząć odbudowę naszej Szkoły.
W ciągu całej wojennej historii Uczelnia kształciła blisko tysiąc osób! Studia realizowane w atmosferze ciągłego zagrożenia ze strony władz okupanta, młodzież znajdująca się niejednokrotnie w bardzo trudnej sytuacji materialnej, brak podręczników i pomocy naukowych - te wszystkie czynniki nie przeszkodziły Szkole kontynuować swej działalności, realizować niemal pełnego programu przedwojennej SGH.
Ogromna w tym zasługa dyrektora i duchowego przywódcy tajnej SGH, prof. Edwarda Lipińskiego, a także wszystkich, którzy wraz nim podjęli się tego trudnego zadania. Ich postawy bez najmniejszej przesady określić należy mianem bohaterstwa.
Podobnie można nazwać niejednokrotnie działalność ówczesnej młodzieży akademickiej, która mimo wojennej zawieruchy pragnęła zdobywać wiedzę z myślą o pracy w wyzwolonej Polsce. Studentów i profesorów MSH połączyła swoista więź, która nota bene przetrwała do dziś. W 1991 roku odbył się w SGH Zjazd Absolwentów MSH, na który przybyli zaawansowani już wiekiem goście z całej Polski i ze świata. Dali w ten sposób świadectwo, czym dla nich jest nasza Szkoła, dowiedli, że nigdy o Niej nie zapomnieli. Czy współcześni absolwenci SGH będą o tym pamiętać, opuszczając mury Szkoły? Czy Szkoła jest równie bliska ich sercom?
Jerzy Bitner, Zakład Historii Szkoły
Źródło: Gazeta SGH, nr 47, 15 marca 1996 roku
Miejska Szkoła Handlowa – w 60-tą rocznicę Miejskiej Szkoły Handlowej 1941-1944
Do rozpoczęcia zajęć w Szkole Głównej Handlowej w roku akademickim 1939/40 nie doszło. Od 1 lipca 1940 roku zarząd nad sprawami i majątkiem Szkoły objął kurator szkół wyższych na dystrykt warszawski a dom mieszkalny przy ul. Rakowieckiej zajęły okupacyjne władze wojskowe.
Inicjatywę podziemnych studiów w SGH podjął prof. Edward Lipiński wspierany przez prof. Aleksego Wakara. Latem 1940 roku Szkoła uzyskała od władz niemieckich pozwolenie na prowadzenie przez rok prywatnej Szkoły Handlowej pod nazwą Kursów Gospodarczych, które rozpoczęły swoją działalność 1 września 1940 roku, a zakończyły - zgodnie z terminem uzyskanej licencji - w lipcu 1941 roku.
W wyniku rozmów prof. E. Lipińskiego z prezydentem miasta Julianem Kulskim oraz przedstawicielem Delegatury Rządu na kraj uzyskano we wrześniu 1941 roku zezwolenie władz niemieckich na oficjalne rozpoczęcie działalności Miejskiej Szkoły Handlowej. MSH otrzymała nazwę niemiecką - Stadthandelsfachschule. Początkowo nie oznaczono stopnia Szkoły, chociaż na mocy zarządzeń władz okupacyjnych 3-letnia szkoła zawodowa otrzymała I stopień, a 2-letnie szkoły - II stopień.
Pomimo tego zróżnicowania świadectwa wydawano na blankietach szkół II stopnia. W roku 1942/43 nazwę zmieniono na I Miejską Szkołę Handlową II stopnia, co nie miało szczególnego znaczenia bo i tak zdawano sobie sprawę z prawdziwego charakteru uczelni, w której realizowano w sposób zakonspirowany program nauczania wyższej uczelni. Przez cały okres działalności MSH w latach 1941-1944 dyrektorem był prof. Edward Lipiński, toteż uczelnię zwano „szkołą Lipińskiego”. Jego zastępcą był prof. Aleksy Wakar, skarbnikiem - Andrzej Bieniek, a sekretarzem - Józef Zagórski.
Dzięki pomocy byłego asystenta SGH, a ówczesnego kierownika Zarządu Miejskiego, Aleksandra Ivanki, MSH otrzymała dofinansowanie. Pozostałe wpływy na utrzymanie Szkoły czerpano z opłat wnoszonych przez studentów oraz władz szkolnych Polski Podziemnej.
Lokale szkoły zmieniano często. Pierwszą siedzibą Szkoły było gimnazjum Zamojskiego przy Smolnej. Po zarekwirowaniu gmachu przez władze okupacyjne dla koszar wojskowych, MSH przeniesiono na ul. Oboźną, a później na ul. Kopernika. Palącym problemem była biblioteka, ponieważ księgozbiór SGH w wyniku reorganizacji przeprowadzonej przez Niemców w 1940 roku znalazł się w Oddziale II Biblioteki Miejskiej wśród zbiorów w ogóle nie udostępnianych.
Jako szkoła formalnie zawodowa MSH miała program zajęć oficjalnie uznany przez władze niemieckie. Wiadomo było, że pod pewnymi nazwami przedmiotów ukrywano prawdziwe treści programowe.
Dla studentów ważna była osoba prowadzącego wykład, co świadczyło o właściwej istocie nauczania, a po wizytacjach niemieckich zarzucano, że Szkoła ma charakter „wręcz akademicki”. Istniała świadomość władz niemieckich, że to tajna Wyższa Szkoła Handlowa i dlatego gubernator Hans Frank we wrześniu 1944 roku wręczył pisemne ostrzeżenie władzom MSH, że „wizytacje ujawniły nauczanie przedmiotów zakazanych”.
Program studiów MSH miał charakter studiów akademickich, chociaż oficjalnie nauczanie obejmowało przedmioty przewidziane programem niemieckich szkół zawodowych takie jak: stenografię, pisanie na maszynie oraz język niemiecki. Rok szkolny trwał od 1 września do 30 czerwca. Istniały trzy klasy na poziomie I roku studiów SGH, trzy klasy na poziomie II roku i dwie odpowiadające III rokowi SGH.
Wykłady prowadzili np. Edward Lipiński i Aleksy Wakar - ekonomię polityczną jako „zasady ekonomii społecznej”, Leon Koźmiński - naukę o handlu jako ” organizację przedsiębiorstw”, Stanisław Skrzywan - księgowość, Henryk Piętka - prawo cywilne jako „prawoznawstwo”, Jerzy Loth geografię ekonomiczną jako „organizację”, a Zygmunt Limanowski - teorię statystyki pod nazwą „arytmetyka handlowa”, (red. lista wykładowców MSH na str. 22-23).
Wśród kadry nauczającej znajdowali się wybitni wykładowcy, m.in. Andrzej Bieniek, Edmund Dąbrowski, Aleksander Grużewski, Karol Iżykowski, Aleksander Jackowski, Kazimierz Kasperski, Stanisław Rychliński, Kazimierz Secomski, Antoni Sujkowski, Marcin Wyczałkowski. Poza tym wykładali wybitni naukowcy spoza dawnej SGH oraz wysokiej klasy praktycy, jak specjalista od analizy rynku Zdzisław Grabski czy znawca prawa ubezpieczeniowego Roman Garlicki. Religię wykładał profesor filozofii chrześcijańskiej ks. Piotr Chojecki, a prawo Antoni Peretiatkowicz profesor Uniwersytetu Poznańskiego.
Kadra naukowa składała się z ludzi o różnych przekonaniach politycznych. Wykładowcy MSH ustosunkowywali się krytycznie do problemów gospodarczych Polski przedwrześniowej i podkreślali potrzebę przemian społeczno-ekonomicznych po zakończeniu wojny. Liczba studentów uczestniczących w tajnym nauczaniu ekonomicznym podczas okupacji wynosiła ok. 900 osób. W roku akademickim 1943/44 w MSH studiowało łącznie 820 osób.
Młodzież studencka MSH oprócz studiowania zajęta była pracą zarobkową, więc zajęcia odbywały się w godzinach rannych i popołudniowych. Brak podręczników zmuszał do wymiany notatek z wykładów i powielania skryptów. Młodzież studencka MSH studiowała w życzliwej atmosferze, studenci pomagali sobie w nauce, jak również w organizowaniu noclegów po godzinie policyjnej. Istniała solidarność grupowa, a bliskość kontaktów kadry nauczającej ze studentami wynikała ze wspólnego zagrożenia. W okresie wyjątkowego nasilenia terroru hitlerowskiego dostosowywano godziny zajęć studentów do możliwości bezpiecznego powrotu do domu.
Wybuch powstania warszawskiego w 1944 roku uprzedził rozpoczęcie kolejnego roku MSH. W trakcie walki zginęło kilku współpracowników Szkoły, m.in. prof. M. Chorzewski, M. Rapacki, lektor Z. Zagórowski i wielu studentów. Doszczętnemu zniszczeniu uległ budynek przy ul. Kopernika, gdzie mieściła się Szkoła wraz z całą dokumentacją MSH.
Pomimo tak trudnych warunków MSH realizując tajny program nauczania ekonomicznego na poziomie akademickim potrafiła wykształcić setki absolwentów.
O szczególnym znaczeniu i roli MSH może świadczyć fragment listu do prof. Edwarda Lipińskiego otrzymanego z dystryktu krakowskiego w czerwcu 1944 roku „ponowne wizytacje Pańskiej Szkoły dowiodły, że uczy Pan przedmiotów zakazanych. Jeśli się to powtórzy, będzie odpowiadał Pan, Pańscy nauczyciele i Pańscy uczniowie.”
Wkrótce po wojnie przeprowadzono weryfikacje studiów słuchaczy I Miejskiej Szkoły Handlowej II stopnia w Warszawie. (red. lista przedmiotów MSH z r. 1940/41 i 1941/42 i ich odpowiedników w SGH na str. 23-24)..
W protokołach Senatu SGH z dnia 12 maja 1945 roku czytamy: „Senat Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie zgadza się na uznanie studiów słuchaczów I Miejskiej Szkoły Handlowej II stopnia w Warszawie w l. 1940/41, 1941/42, 1942,43, 1943/44 za równoważne ze studiami w Szkole Głównej Handlowej.”
dr Maria Wanda Mróz
Źródło: Gazeta SGH, nr 144, 15 października 2001 roku
Inauguracja roku akademickiego 1947/1948
5 października 1947 roku, w auli w Budynku A, odbyła się uroczysta inauguracja roku akademickiego 1947/1948.
Amfiladowo ustawione ławki wypełniły się studentami. Na podium zajął miejsce Senat Akademicki i delegaci rządu: minister administracji publicznej, były premier Rządu Tymczasowego Edward Osóbka-Morawski i minister skarbu Konstanty Dąbrowski.
Wykład inauguracyjny na temat: „Kierunek rozwoju gospodarczego Polski” wygłosił prof. Jan Drewnowski.
Przewodniczący Komitetu Odbudowy Gmachu prof. Stanisław Skrzywan złożył sprawozdanie z działalności komisji.
Przemówienie inauguracyjne wygłosił rektor prof. Andrzej Grodek.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1947/1948
- rektor: prof. Andrzej Grodek
- prorektorzy: prof. Edward Lipiński, prof. Aleksy Wakar
W artykule „Szkoła Główna Handlowa w Warszawie”, zamieszczonym w „Stolicy”, 16 listopada-22 listopada 1947 roku napisano:
Ostatni rzut oka
Przez pięknie kute drzwi wchodzimy do gmachu A. Zbliża się właśnie godzina wykładu i słuchacze oddają do szatni płaszcze. Jest ich bardzo wielu (na I roku przyjęto na I kurs 600 studentów, w roku zeszłym 800). Kiedy jednak rozpocznie się wykład znikną w ogromnej sali i nie zapełnią jej nawet w całości (1.500 miejsc).
Aula jest centralnym punktem gmachu A. Zajmuje cały środek sześcianu. Robi naprawdę estetyczne wrażenie. Wchodzącego uderza biała spadająca w dół przestrzeń, zakończona jakby muszlą z podium dla profesora. Na białej ścianie za katedrą widnieje znak S. G. H., Godło Państwowe i Krzyż. Na ścianach budynku cztery głośniki umożliwiają słuchanie wykładu nawet w najdalszych rzędach sali. Poza tym aula jest pusta. Nic nie rozprasza uwagi, nic nie przeszkadza w wykonywanej tu pracy.
Na pierwszym i drugim piętrze gmachu od pięknej klatki schodowej ciągną się naokoło auli korytarze z salami wykładowymi po bokach. Wszystkie są jasne, białe, czyste i estetyczne. Wszystko tu zresztą jest odnowione. Trudno uwierzyć, że jeszcze w roku zeszłym ten gmach był ponurym dowodem niemieckiej „przedsiębiorczości”.
W podziemiach gmachu A mieści się stołówka. Kiedy przez małe drzwi wchodzimy do środka już jest dawno po obiedzie. To też nie zatrzymujemy się tu dłużej.
Przechodzimy z powrotem na teren parkowy uczelni i raz jeszcze podnosimy głowy na stare kasztany. Wiatr strąca liście. Jesień w całej pełni. Ale nie jest smutno. Bo tutaj jesień to początek nowego roku akademickiego, okresu pracy i wielkiego wysiłku i marszu naprzód po dobrobyt, a może i sławę. Okresu nauki w jasnej, ładnej, odbudowanej uczelni…
M.K.
Artykuł „Szkoła Główna Handlowa w Warszawie”, zamieszczony w „Stolicy”, 16 listopada-22 listopada 1947
Inauguracja roku akademickiego 1955/1956
Inauguracja roku akademickiego 1955/1956, przemawia rektor prof. Andrzej Grodek. Fot. Archiwum SGH
Inauguracja roku akademickiego 1955/1956, przemawia rektor prof. Andrzej Grodek. Fot. Archiwum SGH
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1955/1956
Rektor: prof. Andrzej Grodek
- prof. Maria Dziewicka
- prof. Ludwik Hilgier
- prof. Miron Krawczyk
- prof. Wiesław Sadowski
Dziekani:
- prof. Jan Dzięgielewski – dziekan Wydziału Finansów
- prof. Zenon Ryszard Szczepanik – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Kazimierz Libera – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Adam Ginsbert – dziekan Wydziału Przemysłu
- prof. Feliks Stoliński – dziekan Wydziału Rolnictwa
- prof. Janusz Chechliński – dziekan Wydziału Ogólnoekonomicznego
Inauguracja roku akademickiego 1966/1967
Obchody jubileuszu 60-lecia uczelni, przypadającego na 1966 rok wpisały się w obchody tysiąclecia państwa polskiego. Senat postulował ufundowanie tóg dla Senatu, doktorantów i docentów oraz nawiązanie kontaktu z Kołem Absolwentów Szkoły, a także nazwanie pięciu auli imionami zasłużonych profesorów.
Na jednym z posiedzeń Senatu, 30 czerwca 1966 roku, sformułowano uchwałę: „W sześcdziesiątą rocznicę założenia szkoły Głównej Planowania i Statystyki, dla uczczenia pamięci wybitnych profesorów i organizatorów uczelni, Senat SGPiS postanawia nadać audytorium uczelnianym imiona zasłużonych profesorów, a mianowicie: Andrzeja Grodka, Konstantego Krzeczkowskiego, Ludwika Krzywickiego, Bolesława Miklaszewskiego, Stanisława Rychlińskiego”.
Obchody jubileuszu 60-lecia Szkoły połączono z inauguracją roku akademickiego 1966/1967. Wśród gości był wicepremier Eugeniusz Szyr, który wygłosił okolicznościowe przemówienie.
Na uroczystej inauguracji roku akademickiego 1966/1967 władze akademickie po raz pierwszy wystąpił w togach i z insygniami.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1966/1967
Rektor: prof. Wiesław Sadowski
Prorektorzy:
- prof. Kazimierz Libera
- prof. Zdzisław Fedorowicz
- prof. Adam Ginsbert-Gebert
Dziekani:
- prof. Jerzy Lisikiewicz – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Zygmunt Knyziak – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Jacek Marecki – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Paweł Sulmicki – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
Inauguracja roku akademickiego 1979/1980
Gościem inauguracji roku akademickiego 1979/1980 był prof. Henryk Jabłoński - przewodniczący Rady Państwa. Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Stanisława Nowackiego.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1979/1980
Rektor: prof. Stanisław Nowacki
Prorektorzy:
- prof. Barbara Prandecka
- prof. Witold Sierpiński
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Irena Fierla - dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Leszek Gilejko - dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Michał Kolupa - dziekan Wydziału Finansów i Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek - dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Zygmunt Kossut - dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
Inauguracja roku akademickiego 1980/1981
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Stanisława Nowackiego. Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Stanisław Rączkowski.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1980/1981
Rektor: prof. Stanisław Nowacki
Prorektorzy:
- prof. Barbara Prandecka
- prof. Witold Sierpiński
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Irena Fierla – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Michał Kolupa – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Zygmunt Kossut – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Leszek Gilejko – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
Inauguracja roku akademickiego 1981/1982
Inauguracja roku akademickiego 1981/1982 była kulminacją obchodów 75-lecia Uczelni. Gośćmi inauguracji byli: prof. Henryk Jabłoński przewodniczący Rady Państwa, rektorzy innych uczelni.
Z okazji jubileuszu SGPiS otrzymała Order Sztandaru Pracy I klasy.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Stanisława Nowackiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Leszek Gilejko.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1981/1982
Rektor: prof. Stanisław Nowacki
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Jerzy Z. Holzer
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Franciszek Tomczak – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Aleksander Müller – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Zygmunt Kossut – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Janusz Kaliński – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
Inauguracja roku akademickiego 1982/1983
Gośćmi inauguracji byli: prof. Kazimierz Secomski – wiceprzewodniczący Rady Państwa, dr Manfred Gorywoda – kierownik zespołu doradców ekonomicznych prezesa Rady Ministrów, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Stanisława Nowackiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1982/1983
Rektor: prof. Stanisław Nowacki
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Jerzy Z. Holzer
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Franciszek Tomczak – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Michał Kolupa – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Zygmunt Kossut – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Adam Kurzynowski – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
Inauguracja roku akademickiego 1983/1984
Gośćmi inauguracji byli: wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Stanisław Nowacki, dr Manfred Gorywoda - kierownik zespołu doradców ekonomicznych prezesa Rady Ministrów.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Marian Strużycki
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1983/1984
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Jerzy Z. Holzer
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Franciszek Tomczak – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Michał Kolupa – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Zygmunt Kossut – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Adam Kurzynowski – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
Inauguracja roku akademickiego 1984/1985
Gośćmi inauguracji byli: prof. Henryk Jabłoński – przewodniczący Rady Państwa, prof. Stanisław Nowacki – wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego oraz rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Kazimierz Boczar.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1984/1985
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Michał Kolupa
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Franciszek Tomczak – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Roman Kulczycki – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Stanisław Ładyka – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Bogdan Kołodziejek – p.o. dziekana Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1985/1986
Gośćmi inauguracji byli: prof. Zbigniew Messner – wiceprezes Rady Ministrów, dr Manfred Gorywoda – wiceprezes Rady Ministrów, prof. Kazimierz Secomski - członek Rady Państwa, prof. Stanisław Nowacki - wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Jerzy Lisikiewicz
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1985/1986
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Michał Kolupa
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Władysław Szymański – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Roman Kulczycki – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Stanisław Ładyka – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jerzy Kalisiak - dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1986/1987
Inauguracji roku akademickiego 1986/1987 towarzyszyły obchody 80-lecia Uczelni. Gośćmi inauguracji byli: Wojciech Jaruzelski – przewodniczący Rady Państwa, prof. Kazimierz Secomski – wicepremier, prof. Stanisław Nowacki – wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Witold Sierpiński.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1986/1987
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Andrzej Całus
- prof. Michał Kolupa
- prof. Wojciech Wrzosek
Dziekani:
- prof. Władysław Szymański - dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Roman Kulczycki - dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Bogdan Kołodziejek - dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Stanisław Ładyka - dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz - dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jerzy Kalisiak - dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1987/1988
Gośćmi inauguracji byli: prof. Kazimierz Secomski - wiceprzewodniczący Rady Państwa, prof. Zdzisław Sadowski – wiceprezes Rady Ministrów, dr Manfred Gorywoda – wiceprezes Rady Ministrów, prof. Stanisław Nowacki - wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, Stanisław Ciosek - sekretarz KC PZPR, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Wiesław Sadzikowski.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1987/1988
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Roman Kulczycki
- prof. Stanisław Ładyka
- prof. Adam Kurzynowski
Dziekani:
prof. Władysław Szymański - dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
prof. Andrzej Luszniewicz - dziekan Wydziału Finansów Statystyki
prof. Romuald Bauer - dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
prof. Paweł Bożyk - dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
prof. Alicja Sajkiewicz - dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
prof. Jan Adamczyk - dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1988/1989
Gośćmi inauguracji byli: prof. Kazimierz Secomski – wiceprzewodniczący Rady Państwa, prof. Zdzisław Sadowski – wiceprezes Rady Ministrów, przedstawiciele rządu, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wykład inauguracyjny wygłosiła prof. Irena Kostrowicka.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1988/1989
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Roman Kulczycki
- prof. Stanisław Ładyka
- prof. Adam Kurzynowski
Dziekani:
- prof. Władysław Szymański – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Andrzej Luszniewicz – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Romuald Bauer – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Paweł Bożyk – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jan Adamczyk – dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1989/1990
Gościem inauguracji był prof. Stanisław Nowacki – były wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego i rektor SGPiS.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1989/1990
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Roman Kulczycki,
- prof. Stanisław Ładyka
- prof. Adam Kurzynowski.
Dziekani:
- prof. Władysław Szymański - dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Andrzej Luszniewicz - dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Romuald Bauer - dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Paweł Bożyk - dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz - dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jan Adamczyk - dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1990/1991
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Zygmunta Bosiakowskiego. Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Stanisław Rączkowski.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Planowania i Statystyki w roku akademickim 1990/1991
Rektor: prof. Zygmunt Bosiakowski
Prorektorzy:
- prof. Roman Kulczycki
- prof. Stanisław Ładyka
- prof. Adam Kurzynowski
Dziekani:
- prof. Witold Rakowski – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji
- prof. Wiesław Flakiewicz – dziekan Wydziału Finansów Statystyki
- prof. Zofia Zielińska – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego
- prof. Eufemia Teichmann – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego
- prof. Alicja Sajkiewicz – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jan Adamczyk – dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie
Inauguracja roku akademickiego 1991/1992
Gośćmi inauguracji byli: Jan Krzysztof Bielecki – prezes Rady Ministrów, Pani Ada Kalecka, wdowa po prof. Michale Kaleckim oraz rektorzy wielu uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Aleksandra Müllera.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Wojciech Roszkowski.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1991/1992
Rektor: prof. Aleksander Müller
Prorektorzy:
- prof. Wojciech Roszkowski,
- prof. Marek Rocki,
- prof. Ryszard Gajęcki.
Dziekani:
- prof. Witold Rakowski - dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji,
- prof. Wiesław Flakiewicz - dziekan Wydziału Finansów Statystyki,
- prof. Zofia Zielińska - dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego,
- prof. Eufemia Teichmann - dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego,
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Jan Adamczyk - dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie.
Inauguracja roku akademickiego 1992/1993
Gośćmi inauguracji byli: Hanna Suchocka - prezes Rady Ministrów, Pani Ada Kalecka, wdowa po prof. Michale Kaleckim oraz rektorzy wielu innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Aleksandra Müllera.
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wykład inauguracyjny wygłosił prof. Leszek Balcerowicz.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1992/1993
Rektor: prof. Aleksander Müller
Prorektorzy:
- prof. Wojciech Roszkowski,
- prof. Marek Rocki,
- prof. Ryszard Gajęcki.
Dziekani:
- prof. Witold Rakowski – dziekan Wydziału Ekonomiki Produkcji,
- prof. Wiesław Flakiewicz – dziekan Wydziału Finansów Statystyki,
- prof. Zofia Zielińska – dziekan Wydziału Handlu Wewnętrznego,
- prof. Eufemia Teichmann – dziekan Wydziału Handlu Zagranicznego,
- prof. Janusz Kalińsk – dziekan Wydziału Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Jan Adamczyk – dziekan Wydziału Spółdzielczo-Ekonomicznego w Rzeszowie,
- prof. Maria Podgórska – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Tomasz Szapiro – dziekan Studium Dyplomowego.
Inauguracja roku akademickiego 1993/1994
Gośćmi inauguracji byli: Zdobysław Flisowski – minister edukacji narodowej, Janusz Lewandowski - minister przekształceń własnościowych, prof. Bogusław Liberadzki – minister transportu i gospodarki morskiej, przedstawiciele korpusu dyplomatycznego oraz rektorzy wielu uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Janiny Jóźwiak.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. dr hab. Janiny Jóźwiak, wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1993/1994
Szanowni Państwo,Inauguracja roku akademickiego, tak jak i początek każdego nowego okresu w życiu, to dobra okazja na chwilę refleksji o dokonaniach, zamierzeniach i ocenę, w jakim miejscu drogi życiowej znajdujemy się obecnie. Jako, że urząd Rektora sprawuję dopiero od niedawna, trudno byłoby mi mówić o zmianach, jakie zaszły w Szkole w ostatnich latach, bez wzbudzania podejrzeń o przypisywanie osiągnięć poprzednich władz rektorskich sobie. Będę zatem mówić raczej o zamierzeniach i o tym jak chciałabym widzieć Szkołę w bliskiej przyszłości.
Pozwolę sobie tylko przypomnieć, że główną ideą przemian, o których wspomniałam, był powrót do wartości akademickich i własnych tradycji Szkoły Głównej Handlowej, że u źródeł reform leżała troska o to, aby nasza oferta dydaktyczna była na najwyższym światowym poziomie, by w Szkole zaistniały warunki dla prowadzenia zaawansowanych badań naukowych oraz by studenci czuli się nie tylko odbiorcami gotowych myśli, ale partnerami w dyskusji i działaniach oraz współgospodarzami Szkoły.
Ja również, myśląc o przyszłości Szkoły, za najważniejsze uważam utrzymanie jej akademickiego charakteru. Chodzi tu nie tylko o oferowane programy studiów czy poziom prowadzonych badań. Chodzi również o to, aby w świecie rozchwianych i zrelatywizowanych wartości Szkoła była miejscem, gdzie istnieje powszechnie akceptowany, nienaruszalny system wartości, gdzie prawda i uczciwość nie są pustymi słowami.
Warunkiem tego jest istnienie otoczenia inspirującego twórczą i otwartą postawą wobec świata, ludzi i ich zróżnicowanych poglądów, wobec problemów do rozwiązania. Utrzymanie takiego systemu wartości wymaga aktywnego środowiska naukowego i pielęgnacji partnerskich więzi pomiędzy wszystkimi członkami naszej społeczności akademickiej. Niezbędna jest dla niego również dbałość o wysoki prestiż Szkoły w akademickim środowisku w Polsce i za granicą, rangę pracy naukowej i pozycję pracowników SGH - także w wymiarze materialnym.
Nowe władze akademickie SGH, troszcząc się o to wszystko, chcą Szkołę uważać za jedną całość, pewien system, którego trwałe elementy: dydaktyka, praca naukowa i administracyjna, muszą być traktowana z jednakową uwagą i z zachowaniem interesów poszczególnych grup: studentów, nauczycieli akademickich, pracowników administracyjnych Szkoły.
Zależy nam zwłaszcza na tym, aby studenci w murach naszej Uczelni znaleźli nie tylko dostęp do wiedzy, ale przede wszystkim swoich intelektualnych mistrzów.
Będziemy bardzo mocno zabiegać o to, aby absolwentami SGH byli dobrze wykształceni i dobrze przygotowani do zawodu ludzie z otwartą głową, poszukiwani na coraz bardziej wymagającym rynku pracy. Aby ukształtować takich absolwentów, będziemy troskliwie dbać o wysoki, merytoryczny poziom oferty dydaktycznej, a także nowoczesny sposób jej realizacji. Oferta ta będzie kierowana nie tylko do studentów Studium Dyplomowego, ale również do tych, studiujących w systemie wydziałowym.
Do najciekawszych i najambitniejszych przedsięwzięć dydaktycznych należy wprowadzany przez SGH, wspólnie z University of Minnesota, program studiów Master of Business Administration. Pozwoli on, już w bieżącym roku akademickim, podjąć grupie kilkudziesięciu studentów naszej Uczelni atrakcyjne studia z zakresu zarządzania działalnością gospodarczą, oparte na najlepszych doświadczeniach programowych i dydaktycznych amerykańskiego partnera. Doświadczenia programowe, dydaktyczne i praktyczne, zebrane w trakcie realizacji tego programu i w ramach kooperacji z uczelniami z Kanady, Europy Zachodniej i Japonii, będą służyły unowocześnieniu programów i metod nauczania zarządzania biznesem w SGH. Korzystać z nich będą w przyszłości studenci studiów stacjonarnych, zaocznych i podyplomowych naszej Uczelni oraz studenci zagraniczni - zarówno ze Wschodu jak i Zachodu, dla których przygotowujemy nowatorski program MBA SGH, z zakresu zarządzania działalnością gospodarczą w Europie Środkowo - Wschodniej.
Także w tym toku akademickim planujemy stworzenie możliwości wyjazdów studentów wyższych lat na jednosemestralne studia na uczelniach zachodnioeuropejskich w tzw. zintegrowanym systemie studiowania. Nawiązaliśmy w tej kwestii współpracę z uczelniami niemieckimi, z zamiarem rozszerzenia jej na inne kraje Europy Zachodniej.
Coraz częściej zdarza się, że studenci współuczestniczą z powodzeniem w prowadzeniu zajęć dydaktycznych. Będziemy rozszerzać tę współpracę na udział studentów w badaniach naukowych. Zależy nam bowiem na włączeniu studiujących młodych ludzi do zespołów badawczych katedr i instytutów - z nadzieją, że przynajmniej niektórzy z nich zwiążą swoją przyszłość i karierę z Uczelnią.
Jako władze akademickie SGH deklarujemy pełną współpracę z samorządem i organizacjami studenckimi oraz otwartą postawę wobec ich problemów i inicjatyw. Chcę podkreślić, że w pełni sprawdziła się samodzielność studentów w gospodarowaniu zasobami Szkoły - na przykładzie domów studenckich. Ten rodzaj samodzielności będziemy w przyszłości wspierać. Wraz z organizacjami studenckimi będziemy dokładać starań, żeby pobyt w Uczelni zapisał się Wam, drodzy studenci, jako niepowtarzalny w życiu okres.
Sądzę, że najbliższe lata, a w szczególności najbliższy rok akademicki, będą kluczowe dla weryfikacji idei powszechnej indywidualizacji studiowania. Jestem przekonana, że ta koncepcja sprawdzi się w zupełności, a jedyne kwestie do rozwiązania będą dotyczyć ostatecznego sformułowania kształtu i zawartości programowej kierunków.
Nie ma nowoczesnej dydaktyki bez silnego jej osadzenia w badaniach naukowych. Będziemy zatem tworzyć mechanizmy zapewniające, że potencjał intelektualny Szkoły będzie jak najlepiej wykorzystany w procesie badawczym. Będziemy promować rozwój badań podstawowych, ale także zabiegać o rozwój badań stosowanych. Chcemy bowiem, poprzez tworzenie kanałów transmisji do praktyki osiągnięć badawczych naszej kadry, nadać Szkole pozycję eksperckiego centrum w wybranych dziedzinach. Równocześnie będziemy zapraszać wybitnych praktyków gospodarki do prowadzenia zajęć w Szkole Głównej Handlowej.
Gwarancją powodzenia tych zamierzeń są nowoutworzone w Szkole kolegia, które pozwoliły odejść od wąskich branżowych specjalizacji na rzecz interdyscyplinarnych zespołów. Inspirująca rola kolegiów jest tu nie do przecenienia, a ich autonomia i aktywność naukowa owocuje nową jakością badań.
Mamy świadomość, że realizacja nowoczesnej dydaktyki i zaawansowanych badań naukowych nie jest możliwa bez stworzenia nowoczesnego systemu zarządzania Szkołą i sprawnością jej administracji. Chcę podkreślić, że usprawnienie zarządzania Szkołą jest jednym z naszych priorytetowych celów.
Będziemy, teraz i w przyszłości, prowadzić politykę otwarcia Uczelni na świat, politykę swobodnej wymiany myśli naukowej. Jesteśmy przekonani, że jest to jedyny sposób zapewnienia wysokiego poziomu nauczania i badań. Szkoła Główna Handlowa utrzymuje rozległe kontakty z innymi uczelniami w kraju i za granicą. Związki te, częstokroć o nieformalnym charakterze są efektem wspólnych zainteresowań naukowych zespołów lub pojedynczych osób. Instytucjonalnym wyrazem naszych trwałych kontaktów ze światem są, między innymi - już dla Szkoły zasłużone - Centra: Amerykańskie i Kanadyjskie. W najbliższym czasie zostanie, na ich wzór, utworzone w SGH także Centrum Europejskie, które zajmie się budową i porządkowaniem istniejącej współpracy z uniwersytetami Europy Zachodniej. SGH kieruje swoje zainteresowania również w stronę krajów Europy Wschodniej - tu poczyniliśmy już pierwsze kroki w nawiązaniu współpracy z Uniwersytetem w Wilnie. Otwarcie na świat, to również współpraca z najbliższym otoczeniem.
Będziemy kontynuować tradycję współdziałania z uczelniami warszawskimi we wszystkich żywotnych problemach dotyczących środowiska akademickiego. W szczególności, chcemy uczestniczyć wraz z nimi w dyskusji, o ogólnie mówiąc, ustroju nowoczesnej szkoły wyższej. Naszymi naturalnymi bliskimi partnerami są Akademie Ekonomiczne. Będziemy z nimi współdziałać w sprawach będących przedmiotem naszych wspólnych zainteresowań. Chcemy, aby SGH odgrywała w tym współdziałaniu inspirującą i inicjującą rolę.
Bardzo dużą wagę przywiązujemy do stworzenia platform kontaktu Uczelni z przedstawicielami świata biznesu, władz lokalnych, środkami masowego przekazu. Obraz Szkoły, jako nowoczesnej, choć kultywującej tradycje Uczelni, powinien trwale funkcjonować w społecznej świadomości. Będziemy chronić znak SGH - dosłownie i w przenośni. Koga - symbol naszej Szkoły - niech oznacza dobrą, rzetelną pracę, wysoką jakość intelektualnego produktu. Nie pozwólmy na deprecjonowanie wartości tego symbolu ani też na jego nadużywanie dla wątpliwych korzyści.
Na koniec, życzę Państwu i sobie, żeby te starania zakończyły się sukcesem i żeby w codziennych działaniach stanowiły jednoczącą nas wszystkich płaszczyznę. Chciałabym, aby w społeczności akademickiej Szkoły Głównej Handlowej, Uczelnia postrzegana była jako nasz zbiorowy obowiązek.
Źródło: Gazeta SGH, nr 6, 15 października 1993 rok
W czasie inauguracji odbyła się uroczysta immatrykulacja studentów I roku. Przekazano listy gratulacyjne absolwentom SGH w 50-lecie immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „Ekonomia i środowisko” wygłosił prof. dr hab. Adam Budnikowski.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny „Ekonomia i środowisko” wygłoszony przez prof. Adama Budnikowskiego podczas inauguracji roku akademickiego 1993/1994
Prof. dr hab. Adam Budnikowski, Instytut Międzynarodowych Stosunków Gospodarczych SGH
Tytuł dzisiejszego wykładu jest dwuczłonowy. Obejmuje on słowo „ekonomia” i słowo „środowisko”. Obecność pierwszego z nich w tytule jest czymś oczywistym. Wiąże się ono bowiem z głównym nurtem pracy naukowej i dydaktycznej uczelni. Skoro jednak z woli Senatu SGH mam możliwość, jako ekonomista specjalizujący się w międzynarodowych stosunkach gospodarczych, podzielić się swoimi przemyśleniami w formie wystąpienia, w którego tytule jest też słowo „środowisko”, to dowodzi to tego, że:
- czynnik ekologiczny zdobył sobie w naukach ekonomicznych prawo stałej obecności,
- problem ochrony środowiska posiada wymiar przekraczający granice jednego kraju.
W związku z tym, celem tego wystąpienia będzie zastanowienie się nad przyczynami, przejawami i konsekwencjami takiego stanu rzeczy, a także wnioskami jakie płyną z tego dla całej ludzkości, dla naszego kraju, a w końcu uczelni.
Rozpocznijmy od omawiania przyczyn, które sprawiły że uwzględnienie czynnika ekologicznego w naukach ekonomicznych stało się konieczne. Główną przyczyną jest tu wielkość zagrożeń ekologicznych widocznych zarówno w skali świata jak i Polski. O skali zagrożeń środowiska naturalnego w skali świata świadczy fakt, że problem ekologiczny jest już od szeregu lat powszechnie uznawany za tzw. problem globalny, a więc taki, który w przypadku nierozwiązania grozi podcięciem warunków egzystencji ludzkiej na znacznych obszarach kuli ziemskiej, czy w skrajnej sytuacji nawet zagrożeniem naszego gatunku. Do takich zagrożeń ekologicznych należy niebezpieczeństwo wystąpienia efektu cieplarnianego, niszczenie poduszki ozonowej, niszczenie lasów, erozja gleby oraz postępujący deficyt wody.
Trzy pierwsze z tych zagrożeń, a więc możliwość wystąpienia efektu cieplarnianego, niszczenie poduszki ozonowej oraz wyrąb lasów tropikalnych są dość dobrze znane i nie ma potrzeby omawiania ich tragicznych następstw, do których należy zmiana klimatu i podniesienie poziomu morza, wzrost zachorowań na raka skóry itp. Są to konsekwencje zagrażające zarówno życiu ludzkiemu jak i pogarszające warunki prowadzenia działalności gospodarczej. Stosunkowo mniej wiadomo natomiast na temat dwóch dalszych zagrożeń: erozji gleby i postępującemu deficytowi wody.
O skali zagrożeń związanych z erozją gleby świadczyć może fakt, że roczne straty obszarów rolnych z tego tytułu sięgają 500 tys. ha. Główną przyczyną tego stanu rzeczy jest wspomniane już niszczenie lasów, a także zbyt intensywna produkcja rolna czy zwierzęca. Choć brzmi to paradoksalnie, w skali świata istotnym czynnikiem powodującym niszczenie gleby są nieumiejętnie realizowane projekty nawadniające. Na krótką metę pozwalają one zwiększyć produkcję rolną, ale na dłuższą przyczyniają się do jej spadku zmieniając obszar początkowo nawodniony w nieużytki.
Problemem ekologicznym o globalnym wymiarze staje się brak wody. Jej deficyt jest jednak w społeczności międzynarodowej stosunkowo słabo uświadamiany. Wynika to stąd, że bilans zasobów i potrzeb jest w skali świata nadal zrównoważony. Różnice, jakie między poszczególnymi krajami występują w jej dostępności są jednak znacznie większe niż różnice w poziomie produktu krajowego brutto na jednego mieszkańca. Ta ostatnia wynosi bowiem jedynie ok. 100 (ok. 20 tys. dolarów w krajach najbogatszych i ok. 200 w krajach najbiedniejszych) podczas, gdy zasoby wody na 1 mieszkańca w kraju najobficiej w nią wyposażonym (Kanada) są 1741 razy większe niż w ubogiej w wodę Malcie.
Zagrożenia ekologiczne nie są jednak tylko udziałem świata jako całości, ale także pojedynczych krajów, w tym także Polski. 11,2 % obszaru Polski zamieszkałego przez 35,4 % jej ludności jest uznawane za obszar zagrożenia ekologicznego, a prawie połowę polskich lasów (49,4%) uważa się za zniszczoną. Przynajmniej w dwóch regionach: u zbiegu granic Polski, Czech i Niemiec i na Górnym Śląsku sytuację ekologiczną można uznać za katastrofalną. O skali katastrofy może świadczyć fakt, że np. umieralność mężczyzn w wieku 30-59 lat jest tam o 40% wyższa od średniej krajowej, a umieralność niemowląt o ok. 20% wyższa od tej średniej.
Skala przedstawionych zagrożeń, a także interdyscyplinarny charakter zagadnień ekologicznych sprawiają, że zagadnienia ochrony środowiska są przedmiotem badań wielu dyscyplin. Powstaje oczywiście pytanie dlaczego zagadnienia te powinny być w szczególności przedmiotem zainteresowania ekonomii?
Dzieje się tak dlatego, że praktycznie każda działalność gospodarcza człowieka, a więc to co jest przedmiotem badań ekonomii, wymaga użytkowania szeroko rozumianych zasobów naturalnych: powietrza, surowców mineralnych, wody, energii itp. Używając języka bardziej fachowego możemy powiedzieć, że występuje silna wzajemna zależność między systemem społecznym, którego główny trzon stanowi podsystem gospodarczy, a systemem ekologicznym.
System ekologiczny spełnia dwie ważne funkcje, bez których system ekonomiczny nie mógłby działać:
- pełni funkcję Źródła wszelkiego rodzaju zasobów naturalnych,
- pełni funkcję przejmowania wszelkiego rodzaju odpadów powstających w czasie produkcji i konsumpcji. Wraz z uświadomieniem sobie faktu, że środowisko nie może wypełniać tych funkcji w nieskończoność następowało stopniowe włączanie czynnika ekologicznego do teorii ekonomii. Funkcje spełniane w procesie gospodarowania przez środowisko przestały być traktowane jako wolne dobra. Dla rozwoju teorii podstawowe znaczenie miały zwłaszcza próby wprowadzenia do rachunku makro i mikroekonomicznego zewnętrznych kosztów działalności gospodarczej. Próby te doprowadziły do sformułowania dwóch najbardziej znanych koncepcji teoretycznych: optymalnego podatku Pigou i teorematu Coas’a.
Wraz z powstaniem podstaw teoretycznych następuje też stopniowe włączanie czynnika ekologicznego do poszczególnych dyscyplin ekonomicznych (np. teorii produkcji, teorii rynku, teorii funkcjonowania przedsiębiorstwa, teorii międzynarodowych stosunków gospodarczych). Każda z tych dyscyplin traktuje czynnik ekologiczny jako element rozszerzający główny obszar swych badań (np. rozszerzenie teorii rynku o zachowanie konsumentów wynikające z ich świadomości ekologicznej czy uwzględnienie w teorii międzynarodowego podziału pracy różnic kosztów produkcji powstałych w wyniku odmiennej polityki ekologicznej).
Oprócz tego w ciągu ostatnich 20-25 lat nastąpiło wydzielenie dyscypliny, która w swej teorii i analizie łączy wszystkie zależności występujące między procesami gospodarczymi i środowiskiem naturalnym. W literaturze anglojęzycznej tę dyscyplinę ekonomiczną najczęściej nazywa się ECONOMICS OF ENVIRONMENTAL PROTECTION lub ENVIRONMENTAL ECONOMICS. W Polsce przyjęła się natomiast nazwa ekonomika środowiska naturalnego czy ekonomika ochrony środowiska.
W piśmiennictwie zachodnim zwykło się wydzielać w ekonomice środowiska ujęcie makro i mikroekonomiczne. W odniesieniu do pierwszego z nich stosuje się określenie MACROECONOMICS OF ENVIRONMENTAL PROTECTION. Dziedzinę tę definiuje się jako dyscyplinę ekonomiczną, której zadaniem jest badanie mechanizmów ekonomicznych mogących zapewnić maksymalny poziom dobrobytu społecznego przy zachowaniu wysokiej jakości środowiska naturalnego.
Z kolei ujęcie mikroekonomiczne ekonomiki środowiska w literaturze zachodniej zwykło się odnosić przede wszystkim do przedsiębiorstwa (a nie jednostek). Stąd też bierze się nazwa tej części ekonomiki środowiska naturalnego. W literaturze angielskiej używa się najczęściej określenia ENVIRONMENTAL MANAGEMENT, a w literaturze niemieckiej BETRIEBLICHE UMWELTÖKONOMIE. Zwykło się ją definiować, jako część nauki o zarządzaniu przedsiębiorstwem zajmującej się zależnościami występującymi między środowiskiem a przedsiębiorstwem, oddziaływaniem na przedsiębiorstwo polityki ekologicznej oraz możliwości wykorzystania w strategii firmy elementów zewnętrznych związanych z ochroną środowiska (np. zmian popytu w wyniku wzrostu świadomości ekologicznej konsumentów).
Równolegle z włączaniem czynnika ekologicznego do teorii ekonomii w krajach uprzemysłowionych postępuje szerokie włączanie instrumentów i narzędzi ekonomicznych do powstającej w tym samym okresie polityki ekologicznej państwa. Na początku jedynymi, a do tej pory głównymi narzędziami tej polityki były różnego rodzaju zakazy i nakazy (np. norm emisji, dopuszczalnych technologii). Tego rodzaju narzędzia, oprócz swych zalet, mają jednak szereg wad. Posiadają biurokratyczny charakter, nastawiony na aktualnie istniejący stan techniki, a przede wszystkim nie stwarzają zachęty do pełnego wykorzystania możliwości ochrony środowiska. Tych wad nie mają natomiast wprowadzone do polityki ekologicznej narzędzia ekonomiczne, a więc np. podatki i opłaty, czy najbardziej wyszukane, ale w pewnych warunkach, najbardziej skuteczne, zbywalne prawa emisji zanieczyszczeń. Te ostatnie są swoistą kwintesencją ekonomicznego podejścia do zagadnienia ochrony środowiska. Prowadzą bowiem do powstania rynku „usług” świadczonych przez system ekologiczny, na którym usługi te konkurują cenowo z będącymi ich alternatywą krokami mającymi na celu zmniejszenie emisji zanieczyszczeń. W konsekwencji na zakup tych praw decydują się jedynie ci, w przypadku których koszty redukcji zanieczyszczenia są najwyższe, co prowadzi do najefektywniejszej alokacji środków na ochronę środowiska.
Wraz z rozbudową polityki ekologicznej państwa i włączaniem doń narzędzi ekonomicznych w krajach uprzemysłowionych następuje też zmiana środowiska, jakie wobec zagadnienia ochrony środowiska zajmują przedsiębiorstwa. W latach 60. i 70. regułą było utrzymywanie przez nie wobec zagadnienia ochrony środowiska raczej biernej postawy. Starano się postępować tak, aby przy możliwie najniższych kosztach wywiązać się z zakazów i nakazów dotyczących użytkowania zasobów naturalnych, lub też zminimalizować opłaty za korzystanie z zasobów przyrody.
Lata 80 przyniosły zmianę środowiska biznesu do środowiska naturalnego, zwłaszcza w takich .krajach jak Niemcy czy państwa skandynawskie. W wyniku działania takich czynników jak: wzrost świadomości ekologicznej kadry kierowniczej, rosnącego zapotrzebowanie na technologię ochrony środowiska oraz pojawienia się szans rynkowych spowodowanych rosnącą świadomością ekologiczną konsumentów, wiele firm zmieniło swą postawę wobec środowiska z pasywnej na aktywną. Przejawia się to m.in. w:
- wprowadzaniu przedsięwzięć ochronnych antycypujących zmiany w polityce ekologicznej państwa,
- zrealizowaniu strategii rynkowej nastawionej na wykorzystanie ekologicznej świadomości konsumenta, a obejmującej przede wszystkim tzw. produktu ekologicznego i wykorzystywanie elementów ekologicznych w reklamie. Najwyższym stadium zmiany postawy firmy wobec środowiska jest powstawanie na razie nielicznych przedsiębiorstw, w których cała normalna działalność ekonomiczna podporządkowana jest wymogom ekologicznym.
Zarówno przedstawiona przed chwilą zmiana postawy przedsiębiorstw jak i, przede wszystkim, skuteczna polityka ekologiczna państwa pozwoliła na osiągnięcie przez kraje rozwinięte spektakularnych sukcesów w dziedzinie ochrony środowiska np.: do Tamizy powrócił pstrąg, Ren przestał być ściekiem, a w Nowym Jorku, mimo niewątpliwego ruchu ulicznego powietrze jest jakby czystsze od warszawskiego.
Nie umniejszając w niczym tych sukcesów należy stwierdzić, że są one w znacznym stopniu „importowane”. W wielu przypadkach wysoki poziom konsumpcji w krajach rozwiniętych powoduje zagrożenie ekologiczne, nie na miejscu, a więc nie w USA czy Europie ale w krajach Południa czy krajach postkomunistycznych. I tak np.:
- wysokie zużycie energii, to zagrożenia ekologiczne związane z jej produkcją w krajach rozwijających się,
- duże zużycie stali, to przeniesienie jej uciążliwej dla środowiska produkcji do krajów rozwijających się,
- wzrost spożycia wołowiny, to rozwój hodowli rancherskiej w krajach Południa, co np. w Kostaryce doprowadziło do wykarczowania w ciągu dekady 50% tamtejszych lasów tropikalnych,
- wysokie zużycie papieru to import tarcicy z Europy Wschodniej i umniejszanie ich zasobów leśnych itd.
Sukces krajów rozwiniętych w dziedzinie ochrony środowiska jest też nie do powtórzenia przez resztę świata, gdyby ta reszta, a więc Trzeci Świat i Europa Wschodnia, zechciały się zbliżyć do poziomu konsumpcji, a więc także zapotrzebowania na szeroko rozumiane zasoby środowiska, w krajach rozwiniętych. W chwili obecnej Indie, zamieszkałe przez 16% ludności świata zużywają jedynie 3% światowego zużycia energii, a Stany Zjednoczone, zamieszkałe przez 5% ludności świata zużywają 25% globalnego zużycia energii. Porównując te liczby łatwo można sobie wyobrazić, z jakim popytem na energię, a także inne zasoby środowiska należałoby się liczyć w sytuacji, gdyby prawie miliard Hindusów osiągnął amerykański model konsumpcji. Byłoby to jednoznaczne z załamaniem równowagi ekologicznej w skali świata.
Dlaczego musiałoby się tak stać? Dlatego, że system naturalny nie może niestety spełniać swych podstawowych funkcji w nieskończoność. Posiada ona zarówno:
- określoną przez skomplikowane i trwające wiele milionów lat procesy przyrodnicze skończoną wielkość zasobów poszczególnych surowców,
- jak i skończoną i zróżnicowaną terytorialnie zdolność absorpcji szeroko rozumianych odpadów.
Jeżeli w wyniku działalności gospodarczej człowieka na jakimś obszarze następuje zbyt intensywne korzystanie z jednej z tych funkcji wypełnianych przez system ekologiczny ma miejsce katastrofa ekologiczna o zasięgu lokalnym (np. katastrofa tankowca) czy globalnym (niszczenie poduszki ozonowej).
Jeśli zatem mówimy, jako cała ludzkość czy jako obywatele Polski, że chcemy ograniczyć zagrożenie ekologiczne to sprowadza się to do tego, że chcemy dostosować działalność systemu ekonomicznego do ograniczeń stwarzanych przez system ekologiczny.
Powstaje oczywiście pytanie czy jest to w ogóle możliwe, a jeżeli tak to za jaką cenę?
Aby być uczciwym trzeba w tym miejscu stwierdzić, że na dłuższą metę wyczerpanie obu funkcji wypełnianych przez system ekologiczny Ziemi jest nieuniknione. Jest to bowiem zgodne z prawem entropii i przeznaczenie mu byłoby podobne do przeczenia innym prawom fizyki. Dlatego też na dłuższą metę rozwiązaniem jest tylko rozszerzenie obszaru ekonomicznej penetracji człowieka na obszary leżące poza Ziemią.
Czy zanim jednak to nastąpi jest możliwe zachowanie przez kilkanaście pokoleń kruchej równowagi między systemem ekologicznym a systemem ekonomicznym? Odpowiedź nauki na tego rodzaju pytanie jest pozytywna. Jednak warunki niezbędne tu do spełnienia są bardzo trudne. Aby to osiągnąć konieczne jest podporządkowanie całej filozofii rozwoju systemu ekonomicznego ograniczeniom stawianym przez system ekologiczny. Innymi słowy potrzebne jest wcielenie w życie koncepcji rozwoju, którą w świecie określa się jako SUSTAINABLE DEVELOPMENT, a w piśmiennictwie polskim przyjęło się tłumaczyć jako ekorozwój.
Urzeczywistnienie idei rozwoju stałego wymaga realizowanie trzech zasad dotyczących trzech czynników:
- fizycznych rozmiarów procesu gospodarowania,
- zasobów odnawialnych,
- zasobów nieodnawialnych.
Jeżeli idzie o fizyczne rozmiary procesu gospodarowania to winne one po prostu zostać ograniczone, a to przez trzy ważne kroki:
- osiągnięcia możliwie szybko stałej liczby ludności świata,
- odchodzenie od modelu konsumpcji preferującego masowe spożycie dóbr materialnych (pociąg zamiast samochodu),
- zmianę charakteru postępu technicznego w kierunku innowacji maksymalizującego efekt ekonomiczny przy danym wkładzie zasobów naturalnych (samochód zużywający coraz mniej benzyny, a nie coraz mocniejszy i coraz szybszy).
Jeżeli idzie o odnawialne zasoby środowiska, to winny one być wykorzystywane w sposób gwarantujący możliwość ich trwałego użytkowania na maksymalnym poziomie. Zasoby będące nakładami (np. lasy, łowiska) winny być użytkowane w tempie nie przekraczającym stopy regeneracji. Zasoby będące zdolnością do absorpcji (np. przyjmowania ścieków) winny być używane w tempie nie przekraczającym ich zdolności odnawiania zdolności absorpcyjnej.
Jeżeli idzie o zasoby nieodnawialne (zasoby surowców mineralnych) konieczne jest utrzymywanie tempa ich eksploatacji w tempie nie szybszym niż uzyskiwanie możliwości korzystania z odnawialnych substytutów.
Po zarysowaniu zadań, jakie w dziedzinie ochrony środowiska stają przed całą ludzkością warto zastanowić się jakie zadania w tej dziedzinie stają przed Polską czy też mówiąc mniej szumnie, przed nami wszystkimi. Zadania te określone są przez dwie grupy czynników:
- powszechnie znany zły stan własnego środowiska naturalnego,
- ujemny wpływ zagrożeń ekologicznych powstających na obszarze na równowagę ekologiczną w skali świata.
- Ponieważ to drugie zagadnienie jest nieco mniej znane warto poświęcić mu kilka słów.
Polska wnosi poważny, nieproporcjonalnie duży do liczby jej ludności i potencjału gospodarczego wkład w tworzenie zagrożeń o charakterze globalnym. Z ludnością wynoszącą mniej niż 1% ludności świata i z potencjałem gospodarczym nie przekraczającym 1/2% emituje ok. 2% gazów mogących powodować efekt cieplarniany zwiększając w ten sposób walnie groźbę jego wystąpienia.
Ponadto, Polska jest też poważnym Źródłem zagrożeń o nieco mniejszym, europejskim wymiarze. Z jej terytorium pochodzi do 40% zanieczyszczeń trafiających do Bałtyku, a na pochodzące z Polski związki siarki i azotu przypada duża część odpadów tych związków w Słowacji, Austrii, Szwecji, Finlandii czy na Węgrzech. Małą tylko pociechę stanowi fakt, że także my jesteśmy zatruwani przez kraje leżące na zachód od Polski, i że tylko połowa odpadów siarki pochodzi z naszych rodzimych Źródeł emisji. Potrzeba uwzględnienia przez Polskę międzynarodowego wymiaru zagrożenia środowiska naturalnego w naszym kraju wynika przede wszystkim z międzynarodowego czy nawet globalnego charakteru wielu zagrożeń ekologicznych oraz potrzeby ich wspólnego rozwiązywania. Podstawowe formy współpracy międzynarodowej w tej dziedzinie - międzynarodowe umowy dotyczące ochrony środowiska (np. maksymalnych norm emisji, zakazu niektórych technologii) mogą okazać się całkowicie nieskuteczne niekiedy nawet wówczas, jeżeli nie przystąpią do niej jeden dwa kraje (np. konwencja wielorybnicze ma sens jedynie wtedy, gdy uczestniczy w niej Norwegia, Japonia i Rosja). Wyrazem uznania przez społeczność międzynarodową globalnego charakteru zagrożeń ekologicznych, jak i potrzeby solidarnego ich rozwiązywania była Konferencja ONZ d/s Środowiska i Rozwoju, która z udziałem oficjalnych delegacji prawie 180 krajów, w tym Polski odbyła się w czerwcu 1992 r. w Rio de Janeiro.
Wszystkie te względy sprawiają, że podejmując decyzję o przystąpieniu przez Polskę do określonej konwencji w dziedzinie ochrony środowiska powinniśmy mieć na uwadze nie tylko nasz bieżący interes ekologiczny i ekonomiczny, ale także inne względy:
- nasz udział w rozwiązywaniu problemów ekologicznych świata zwiększa szansę ich rozwiązania, co leży i w naszym długookresowym interesie ekologicznym,
- będące w perspektywie 10 lat przyjęcie do WE postawi Polskę wobec konieczności sprostania ostrzejszym niż obecnie wymogom ekologicznym,
- włączenie się Polski w rozwiązywanie międzynarodowych problemów ochrony środowiska leży w naszym interesie politycznym.
Jeżeli chcemy uchodzić za normalne państwo europejskie, które z Europą łączy nie tylko położenie geograficzne i dziedzictwo kulturowe, to winniśmy też wykazać, proporcjonalną do możliwości, gotowość ponoszenia współodpowiedzialności za losy całego świata.
Jeżeli zgodzimy się zatem, że Polska powinna wzmóc wysiłki w dziedzinie ochrony środowiska należy zastanowić się co dotąd zrobiono w tym kierunku, zwłaszcza w okresie 1989-92.
Możliwości poprawy stanu środowiska naturalnego w Polsce są w znacznym stopniu ograniczone przez punkt startu będący niejako efektem ubocznym starego systemu. Jako dziedzictwo starego systemu otrzymaliśmy przestarzałą strukturę przemysłu ciężkiego, najbardziej szkodliwego dla środowiska. Właśnie ten przemysł był przez całe dziesięciolecia symbolem nowoczesności. Któż z nieco starszych nie pamięta stuzłotówki z dymiącymi kominami na rewersie? Polska odziedziczyła po starym systemie gospodarkę charakteryzującą się niskim wskaźnikiem efektywności przetwarzania zasobów naturalnych. Dla wytworzenia tej samej ilości dochodu narodowego potrzeba dzisiaj w Polsce znacznie więcej jednostek energii niż w innych krajach. Jest to przede wszystkim wynikiem braku systemu motywacji, który przez lata nie zachęcał do oszczędniejszego stosowania energii i surowców. Jest to jednak wynikiem nadmiernego udziału węgla w zaspokajaniu potrzeb energetycznych kraju, a więc paliwa bardziej uciążliwego dla środowiska niż inne Źródła energii. To z kolei było rezultatem koncepcji rozwoju półautarkicznego, gdzie produkt krajowy był zawsze przedkładany nad import. Dziedzictwem starego systemu jest też to, że nie wykształcił on modelu konsumpcji, który kładłby większy nacisk na spożycie dóbr niematerialnych, a także na zaspokajanie niektórych potrzeb (np. transportowych) w sposób, który wiązałby się z mniejszym użytkowaniem zasobów przyrody. Model konsumpcji odziedziczony po starym systemie był de facto naśladownictwem modelu masowej konsumpcji dóbr materialnych dominującego na Zachodzie. Dziedzictwem starego systemu był także ogólny zły stan gospodarki, co oczywiście ograniczało wielkość środków finansowych możliwych do przeznaczenia na ochronę środowiska.
Dotychczasowy przebieg transformacji systemowej dodał do relacji, jakie występują między systemem ekologicznym a ekonomicznym nowe elementy, zarówno pozytywne jak i negatywne.
Pierwsza grupa takich nowych czynników związana jest z samą istotą mechanizmu rynkowego. Wprowadzenie gospodarki rynkowej umożliwiło zwiększenie skuteczności ekonomicznych narzędzi polityki ekologicznej które odgrywając w starym systemie rolę bez mała symboliczną stały się elementem wpływającym na kalkulację prowadzoną w przedsiębiorstwie, a tym samym także na decyzje o istotnych skutkach ekologicznych. W niewielkim stopniu ujawniły się natomiast inne czynniki, które w pełni rozwiniętej gospodarce rynkowej wpływają na ograniczenie oddziaływania procesu gospodarowania na środowisko. Mam tu na myśli zmniejszenie jednostkowego zużycia energii i surowców oraz wprowadzenie do przedsiębiorstw elementów ekologicznej strategii rozwoju.
Są to potencjalne rezerwy, które winny zostać w najbliższym czasie wykorzystane. Z istotą gospodarki rynkowej wiążą się także nowe zagrożenia ekologiczne, nieznane lub prawie nieobecne w systemie gospodarki planowej jak np. problem opakowań. Opakowania atrakcyjne dla klienta jak np. plastikowe butelki do napojów czy kartony do mleka nie tylko zaśmiecają przyrodę, ale są dla niej trwałym zagrożeniem. Opakowania te trudno bowiem ulegają rozkładowi. Problem ten jest tym boleśniejszy, że towarzyszy mu znaczne ograniczenie wielokrotnego użytkowania opakowań, a więc tradycyjnego, ale ekologicznie trafnego skupu butelek.
Dalsza część ekologicznych konsekwencji procesu transformacji wiąże się z otwieraniem gospodarki i zmianą stosunku państw zachodnich do Polski. Wśród czynników działających pozytywnie należy tu wymienić przede wszystkim pomoc ekologiczną (215 mln dol. w latach 1990-92 plus 33,5 mln pożyczki). W ramach tej pomocy zagraniczni partnerzy działając z przyczyn ekologicznych, ekonomicznych i politycznych udzielili Polsce istotnej pomocy w dziedzinie monitoringu środowiska, edukacji ekologicznej czy szkolenia kadr. Nie umniejszając roli tej pomocy należy jednak pamiętać, że stanowiła ona jedynie ok. 4% naszych całkowitych wydatków na ochronę środowiska.
Trudno natomiast w sposób całkowicie jednoznaczny ocenić ekologiczne konsekwencje innego czynnika również wiążącego się z otwieraniem gospodarki - mianowicie dopływu kapitału. Skala dopływu tego kapitału jest stosunkowo mała, a ponadto lokuje się on w gałęziach mało szkodliwych dla środowiska (np. w przemyśle lekkim i usługach). Istnieją liczne przykłady stosowania przez napływający kapitał technologii zmniejszających skalę zanieczyszczeń (np. zakłady chemiczne Bydgoszczy, Opolu czy celulozownia w Świeciu). Istnieją równie liczne przykłady uruchomiania w Polsce produkcji wyrobów już zabronionych w innych krajach lub też takich, których firma nie mogłaby podjąć ze względów propagandowych (np. produkcja proszków do prania z fosforanami). Otwarcie gospodarki przyniosło za sobą jeszcze jedną poważną w skutkach konsekwencję ekologiczną: import zanieczyszczeń W odróżnieniu od niektórych naszych sąsiadów, jak np. byłej NRD, Polsce nigdy nie oferowano tego eksportu w większych ilościach i w sposób oficjalny. Jest jednak faktem, że drugorzędne firmy zachodnie podejmują w roku kilka tysięcy tego rodzaju prób. Prób, w które zamieszane są najczęściej też polskie firmy, czy nawet władze lokalne.
Wróćmy zatem do pytania o to, co w przedstawionych wyżej warunkach osiągnięto w latach 1989-92 w dziedzinie środowiska. W ujęciu liczbowym sukces jest tutaj oczywisty. Tempo spadku emisji zanieczyszczeń było większe niż obniżenie aktywności gospodarcze. Nastąpiło odwrócenie tendencji w dziedzinie udziału wydatków na ochronę środowiska w dochodzie narodowym. Rząd, Ministerstwo Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych oraz wszystkie inne placówki odpowiedzialne za ochronę środowiska osiągnęły to za pomocą całego szeregu środków, których nie sposób tu omawiać. Nas, jako ekonomistów interesuje najbardziej to, czy polityka ekologiczna, która doprowadziła do tych wyników była efektywna, tj. czy efekt został osiągnięty przy możliwie najniższych kosztach.
Sukces w postaci zmniejszenia emisji podstawowych zanieczyszczeń został osiągnięty przy pomocy dwóch głównych środków:
- ogłoszenie listy 80 zakładów najbardziej groźnych dla środowiska, a następnie wyegzekwowano zamknięcie 8 z nich, zmianę profilu produkcji lub zainstalowanie urządzeń ochronnych w innych,
- podniesienie opłaty za emisję szkodliwych substancji (np. 72$/t SO2, a następnie ściągnięto opłaty w wysokości 0,5% PKB).
Powyższe środki, mimo że krótką metę skuteczne mają w pewnym sensie charakter ekstensywny. Nie zapewniają bowiem alokacji środków na ochronę środowiska tam, gdzie byłyby one najefektywniej wykorzystane. Pierwsze z narzędzi miało charakter mechaniczny nie biorąc pod uwagę małych punktów emisji trudnych do eliminacji. Mechaniczne podnoszenie opłat także nie gwarantuje alokacji ograniczonych zasobów w sposób najbardziej efektywny. Ich podnoszenie do poziomu Pigou, a więc najbardziej efektywnego musiałoby oznaczać przeznaczenie na ochronę środowiska 2,5% PKB, co jest nierealne. Dlatego też, jeżeli chcemy oczywiście podnieść efektywność nakładów na ochronę środowiska należy wszędzie tam gdzie jest to możliwe wprowadzić emisję zbywalnych praw do zanieczyszczeń.
Wzrost efektywności nakładów na ochronę środowiska, jak też realizacja innych kroków składających się na koncepcję ekorozwoju byłaby łatwiejsza, gdyby nastąpiła zasadnicza zmiana podejścia do zagadnień ekologii przez świat polityki. W ciągu ostatnich 2 lat obserwuje się bowiem zejście problematyki ekologicznej na dalszy plan priorytetów politycznych. Polityka ekologiczna bardzo rzadko była przedmiotem dyskusji parlamentarnych, a także przedmiotem obrad rządu. W odróżnieniu od poprzedniej kampanii wyborczej w ostatniej kampanii nie uczestniczyły partie zielonych, a kwestie ekologiczne nie były eksponowane w programie żadnej partii. Wszystko to działo się w czasie, gdy:
- wiceprezydent USA pisze książki na tematy ekologiczne,
- premier Norwegii koordynuje programy ekologiczne,
- niemiecki minister ochrony środowiska jest po ministrze finansów najczęściej obecnym na ekranie TV członkiem gabinetu,
- a, jeżeli idzie o koronowane głowy, to gdyby nie ich dobra sytuacja finansowa można byłoby powiedzieć, że wręcz żyją z ekologii.
Odbiciem takiego stanu rzeczy na scenie politycznej była też sytuacja w mediach. Problematyka ekologiczna pojawiała się tam niezmiernie rzadko i to najczęściej w kontekście wydarzeń mających miejsce poza Polską.
Odbiciem takiego stanu rzeczy był też w znacznym stopniu poziom ekologicznej edukacji społeczeństwa, a w tym także, co nas interesuje najbardziej - ekonomistów. W porównaniu z krajami rozwiniętymi „nasycenie” ekonomii czy poszczególnych ekonomik szczegółowych treściami ekologicznymi jest w Polsce, w tym także SGH, bez porównania mniejsze. Bardzo niewielki jest też zasięg nauczania przedmiotu ekonomika środowiska naturalnego.
Jeszcze dwa lata temu, student miał możność zapoznania się z problematyką ekologiczną jedynie wówczas, gdy zdecydował się na skierowany do ograniczonej listy słuchaczy wykład do wyboru. Wśród wykładowców uczelni byli tacy, którzy wykładali przedmioty ekologiczne za granicą, a ze względów programowych nie mogli czynić tego na własnej uczelni. Dopiero przygotowana przez Uczelnię nowa oferta dydaktyczna poprawiła sytuację przez wprowadzenie pewnej liczby wykładów ekologicznych.
Miejmy nadzieję, że wszystkie przedstawione w tym wystąpieniu okoliczności zaowocują także tym, że firmy, urzędy centralne i inni potencjalni pracodawcy naszych dzisiejszych studentów zaczną domagać się, aby absolwent naszej uczelni był nie tylko dobrym menedżerem czy politykiem gospodarczym, ale aby znał też ekologiczną stronę procesu gospodarowania. Być może okaże się, że potrzebne jest dalsze wzbogacanie oferty dydaktycznej w tym zakresie. Pamiętajmy jednak, tu zwracam się do wszystkich wykładowców, że prawie każdy z nas prowadząc zajęcia ze swego przedmiotu może wprowadzić doń elementy ekologiczne uwrażliwiając tym samym przyszłych absolwentów na zagadnienia ochrony środowiska. W ten sposób każdy z nas będzie mógł nie tylko zarzucać innym, że nie przywiązują ostatecznej wagi do wcielania w życie idei ekorozwoju, ale zrobi dla niej coś samemu.
Źródło: Gazeta SGH, nr 6, 15 października 1993 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1993/1994
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Elżbieta Adamowicz,
- prof. Marek Rocki,
- prof. Krzysztof Rutkowski.
Dziekani:
prof. Janusz Beksiak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
prof. Janusz Kaliński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
prof. Eufemia Teichmann – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
prof. Romuald Bauer – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
prof. Adam Noga – dziekan Studium Podstawowego,
prof. Tomasz Szapiro – dziekan Studiu Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 1994/1995
Gościem inauguracji był Lech Wałęsa – Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Prezydentowi towarzyszyli ministrowie: prof. Janusz Ziółkowski – minister stanu i szef kancelarii, prof. Bogusław Liberadzki – minister transportu i gospodarki morskiej i prof. Kazimierz Przybysz – wiceminister edukacji. Na inaugurację przybyli także: wicepremier prof. Grzegorz Kołodko, Mieczysław Bareja – prezydent Warszawy, Andrzej Szyszko ~ przewodniczący Rady Warszawy, byli rektorzy SGH, ambasadorowie i członkowie korpusu dyplomatycznego.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jej Magnificencji Rektora prof. Janiny Jóźwiak.
W czasie inauguracji odbyła się uroczysta immatrykulacja studentów I roku, której dokonała prof. dr hab. Elżbieta Adamowicz – prorektor ds. dydaktyki i studentów.
W czasie uroczystości wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH w 50-lecie immatrykulacji, która miała miejsce w ostatnich miesiącach II wojny światowej w Częstochowie na kursach akademickich SGH.
Wykład inauguracyjny wygłosiła prof. dr hab. Urszula Grzelońska nt: „Czy Polska może mieć efektywną gospodarkę?”
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Urszulę Grzelońską podczas inauguracji roku akademickiego 1994/1995 – „Czy Polska może mieć efektywną gospodarkę?”
Prof. dr hab. Urszula Grzelońska, Katedra Ekonomii I w SGH
W prezentowanym wykładzie pragnę zwrócić uwagę Państwa na dalszą perspektywę polskiej gospodarki i czynię to z kilku powodów. Po pierwsze, mamy uroczystość; w takim momencie na ogół chce się pominąć troski dnia codziennego i ponad nimi spojrzeć w świat. Po drugie, reprezentuję środowisko akademickie, przygotowujące kadry dla przyszłości. Z mojej pozycji muszę więc przewidywać i brać pod uwagę dalszą przyszłość. Po trzecie wreszcie, kiedy sporządziłam już w myśli plan mojego wystąpienia, stwierdziłam, że z patrzenia perspektywicznego mogą wyniknąć ciekawe wnioski dla dokonywanych dzisiaj rozstrzygnięć.
Tak więc na pytanie postawione w tytule mojego wystąpienia poszukuję odpowiedzi w perspektywie 25-30 lat. Termin efektywna gospodarka pojmuję w sposób bardzo tradycyjny. Efektywność jest dla mnie wyrazem intensywności, z jaką zasoby gospodarcze są przetwarzane w strumień dóbr i usług oraz intensywności z jaką strumień ten powiększa się z upływem czasu.
Podstawą prowadzonego dalej rozumowania jest, po pierwsze - teza mówiąca, że efektywność gospodarki (narodowej) zależy od panującego w danym kraju systemu gospodarczego, a po drugie - pogląd, którego nie będę uzasadniać, że efektywna gospodarka niesie ze sobą system, którego składnikiem jest rynek. Pogląd ten budzi dużo emocji, niemniej jednak dzisiaj, pod koniec XX wieku wydaje się on nie mniej zasadny jak był 100 czy 200 lat temu.
Przyjmuję następujący tok rozumowania. Po ogólnym scharakteryzowaniu elementów składających się na każdy system gospodarczy przechodzę do obejrzenia tych elementów w Polsce teraz i w najbliższej przyszłości. Na podstawie dokonanej analizy, na koniec, formułuję odpowiedź na tytułowe pytanie.
W każdym systemie gospodarczym wyodrębniam cztery elementy, wzajemnie od siebie zależne i oddziałujące na siebie. Są to: postawy ludzi, instytucje gospodarcze, mechanizm ruchu, albo inaczej mówiąc - mechanizm regulacji gospodarki oraz zasób wiedzy i technik produkcji i zarządzania.
Jako pierwszy element wymieniłam postawy ludzi. Rozumiem pod tym terminem pewne, względnie trwałe, orientacje ludzi wobec gospodarki. Ponieważ nie ma miejsca i czasu tutaj na zajmowanie się rozważaniami definicyjnymi, posłużę się obrazowym stwierdzeniem.
Kiedyś, amerykański polityk i kaznodzieja Jessie Jackson w jednym ze swych kazań mówił: „Pan Bóg nie stworzył soku pomarańczowego. Pan Bóg stworzył pomarańcze, sok z nich trzeba sobie zrobić samemu”. Wypowiedź ta posłuży mi dla opisania alternatywnych postaw ludzi wobec gospodarki. Jedni aktywnie starają się w każdych warunkach zarabiać środki na swoje utrzymanie. Inni, biernie czekają, aż ktoś przyniesie im sok pomarańczowy. Kiedy są głodni - czekają na pomoc żywnościową. Kiedy nie mają pracy, czekają na zasiłek albo na „program chroniący miejsca pracy i gwarantujący dochody równe co najmniej średniej płacy”, itd. Jeszcze inni - kiedy nie mają, zabierają po prostu innym. Wymienione postawy cechują poszczególnych ludzi, ale wydaje się, że można przenieść je na całe społeczności. Upowszechniają się one bowiem przekazywane w procesie wychowawczym, poprzez przejmowane wartości, mity i wzorce zachowań. Przechodzą z pokolenia na pokolenie. Dlatego mówię, że elementem systemu gospodarczego kraju X jest bierna, aktywna, albo piracka postawa jego obywateli.
Drugi element każdego systemu gospodarczego to instytucje. Jest to zbiór przepisów, zasad (pisanych i niepisanych), organów rozkładających uprawnienia i odpowiedzialność między różne podmioty gospodarki i społeczeństwa. Nie muszę specjalnie przekonywać Państwa, że instytucje gospodarcze różnych krajów mogą być różne i bywają różne.
Element, który określiłam jako mechanizm ruchu, to siła, kierująca dobra od producenta do nabywcy, sprawiająca, że zasoby produkcyjne i kapitał kieruje się do jednych działów gospodarki, a unika innych. Klasyfikacja systemów gospodarczych ze względu na panujący mechanizm regulacji jest chlebem powszednim ekonomii, i z tego miejsca nie zamierzam nikogo tym chlebem częstować. Powiem tylko, że jednym ze znanych mechanizmów ruchu jest rynek, a starszym spośród nas na tej sali znany z autopsji jest także system planów i nakazów.
Jako element systemu gospodarczego traktuję także sposób wiedzy i technik produkowania, informowania i rejestrowania i zarządzania stosowanych w gospodarce. Tego czynnika nie będę bardziej szczegółowo charakteryzować.
Wszystkie cztery, wymienione i właśnie przedstawione elementy systemu gospodarczego tworzą całość i właśnie dlatego mówię o systemie. System ten się rozwija, co oznacza, że odpowiednio, we wzajemnym dostosowywaniu do siebie zmieniają się jego elementy, bez świadomej integracji ludzi.
Czasami wszakże ludzie dochodzą do wniosku, że system trzeba zmienić, trzeba dokonać przestawienia gospodarki na inną drogę. Mówi się wtedy o transformacji gospodarki, która - przy przyjętym tu rozumieniu systemu musi oznaczać zbudowanie innych postaw, innych instytucji, przejęcie innego mechanizmu ruchu i wreszcie, zaadoptowania innych technik produkowania, metod organizacji i zarządzania gospodarką.
Przechodząc do omówienia współzależności między elementami systemu zwracam uwagę, że stosunkowo najwięcej wiemy o zależnościach między instytucjami i mechanizmem ruchu gospodarki, obecnie w ekonomii wydaje się przeważać myślenie, że konkretne proporcje między tymi elementami są sprawą mniej lub bardziej arbitralnych rozstrzygnięć. Omawiając te kwestie posłużę się analogią. Mechanizm ruchu i instytucje razem tworzą jakby drogę wodną po której poruszane są ładunki życia gospodarczego. Mechanizm ruchu to jak gdyby płynąca własną siłą woda, a instytucje to umocnienia brzegów, tamy, śluzy, boje sygnalizacyjne, wreszcie straż wodna. Politykom (i ekonomistom) wydaje się, że można bez szkody dla szybkości i siły wody, rozbudować instytucje regulujące. W krańcowych przypadkach instytucje te mogą w całości zastąpić mechanizm ruchu gospodarki, co - odwołując się do zarysowanej przed chwilą analogii - oznaczać będzie, że prąd wody poruszającej ładunki życia gospodarczego zastąpiony zostaje pracą pchaczy, a praktyczniej o możliwości takiego rozwiązania świadczy trwający dziesiątki lat system gospodarczy funkcjonujący bez rynku.
Znajomość systemu gospodarczego, panującego przez dziesiątki lat m.in. w Polsce, pozwala mi scharakteryzować także zależność między pozostałymi elementami systemu gospodarczego. W warunkach panowania postaw biernych nie ma miejsca dla np. rynku kapitałowego, który zmusza ludzi do liczenia, kalkulowania, do decyzji o oszczędzaniu i kieruje te oszczędności do odpowiednich miejsc. I w drugą stronę patrząc, system centralnego planowania zaopatrzenia ludności mógł być kontynuowany bez większych zakłóceń tam, gdzie ludzie godzili się na to, że tylko przy wielkich okazjach korzystają z dostaw soku pomarańczowego.
Podobnie wyglądają zależności między technicznymi i pozostałymi składnikami systemu. Gospodarka działająca w systemie który nie odwoływał się (poprzez nagradzanie pewnego typu postaw) do indywidualnej przedsiębiorczości i operatywności mogła funkcjonować dziesiątki lat bez książki telefonicznej tak wielkiej metropolii jaką była Moskwa, bez możliwości faksowego połączenia między Karczewem a Amsterdamem i nie stwarzało to żadnego problemu.
Pora teraz przejść do obejrzenia stanu poszczególnych składników systemu gospodarczego w Polsce teraz i w najbliższej przyszłości. Stan mechanizmu ruchu oraz instytucji oddaje najlepiej - wydaje się - przedmiot i ton toczących się obecnie dyskusji. Jedni ekonomiści i politycy twierdzą, że dla poprawy polskiej gospodarki, będącej w rzekomym autentycznym kryzysie, należy szerzej dopuścić do działania rynek, we wszystkich jego rodzajach. Obok istniejącego rynku towarów trzeba rozwijać i upowszechniać rynek pracy, pieniądza, kapitału, trzeba połączyć rynek wewnętrzny ze światowym, bez śluz i tam w postaci ceł, koncesji czy opłat wyrównawczych. Inni ekonomiści i politycy - przeciwnie niż pierwsi - zło w postaci pozornych czy rzeczywistych nierówności społecznych, strukturalnych, upadku niektórych gałęzi produkcji, niektórych rejonów wiążą z żywiołem rynku i domagają się uruchomienia odpowiedniej regulacji, ingerencji państwa i jego organów, czytelnej polityki makroekonomicznej, czyli odpowiedniego zaprojektowania instytucji gospodarczych. Decyzje podejmowane pod wpływem tych przeciwstawnych poglądów powodują wyłanianie się systemu gospodarczego niełatwo poddającego się zaklasyfikowaniu. Systemu zmieniającego się z kwartału na kwartał. W tej sytuacji nie łatwo przewidzieć jego „docelową” postać, w jakiej będzie funkcjonowała Polska po przekroczeniu progu następnego tysiąclecia. Na kierunek ewolucji będą, wydaje się przesadzać dwa pozostałe elementy czyli postawy ludzi i zasoby wiedzy i techniki produkowania i zarządzania.
Sprawa postaw ludzi wobec gospodarki jest sprawą dość skomplikowaną. Na poziomie publicystyki można sformułować pogląd, że Polacy w okresie socjalistycznego systemu gospodarczego prezentowali stosunkowo aktywne (przedsiębiorcze) postawy, które nie bardzo były spójne z pozostałymi elementami tego systemu. Postawy sprawiały, że gospodarka nie była stabilna i że Polska przez 30 lat była w awangardzie wszystkich rokoszy gospodarczych i politycznych. Po przewrocie, pomimo, że mamy dopiero podmurówkę nowego systemu gospodarczego Polska osiągnęła stosunkowo szybką poprawę gospodarowania mierzoną wskaźnikami rozwoju i tym co widać w tzw. sferze realnej. To właśnie aktywni Polacy zapełnili półki sklepów mięsnych, nabiałowych, odzieżowych, itd. I w momencie utrwalania się - jak powiedziałam - podmurówki nowego systemu gospodarczego postawy aktywne zaczęły ustępować postawom biernym, roszczeniowym, w oczekiwaniu, że to państwo powinno zapewnić obywatelom dostawy soku pomarańczowego, a nie oni sami.
Takie orientacje wspierane są przez polityczną demagogię, walkę o klientelę polityczną w której podgrzewane są sentymenty do minionych rozwiązań instytucjonalnych. Te publicystyczne spostrzeżenia kierują mnie na dość śliski grunt, wobec czego wycofuję się formułując hipotezę, że panujące obecnie wśród Polaków postawy wobec gospodarki obiecują w bliskiej przyszłości uformowanie takich instytucji gospodarki, które będą raczej osłabiać i hamować, niż wspierać działanie rynku jako mechanizmu ruchu. Doświadczenia wielu krajów wskazują, że „rynek z ludzką twarzą” oznacza rynek słaby i jednocześnie mało efektywną gospodarkę.
Pozostało jeszcze pytanie jaki będzie wpływ ostatniego elementu, stanu wiedzy i techniki produkowania, zarządzania na kształt panującego w Polsce systemu gospodarczego? Starałam się już wcześniej wskazać, że obecny stan tego składnika jest w znacznej mierze spójny z elementami poprzednio panującego w Polsce systemu. I wymaga przebudowy, tak jak pozostałe elementy. Dokonać tego można w dwojaki sposób. Po pierwsze, rozwijając i zmieniając system edukacji, czym nie będę się w tej chwili zajmować. Po drugie, poprzez tzw. uczenie się przez działanie (learning by doing). W tej sytuacji aż prosi się, aby wspomnieć o roli obcego kapitału w przebudowie polskiego systemu gospodarczego. Jak wiadomo, jest to bardzo kontrowersyjna sprawa.
Zwolennicy inwestycji zagranicznych mówią o braku rodzimego kapitału; przeciwnicy wołają, że obcy wykupują polski majątek narodowy. Z rozważanego tu punktu widzenia znaczący jest zupełnie inny aspekt sprawy. Obecność w momencie formowania systemu gospodarczego uczestników reprezentujących efektywne gospodarki stwarza szansę na naukę poprzez działanie. Jest to szansa na poglądowe lekcje - bynajmniej nie darmowe - nowych technik organizowania, rejestrowania działalności gospodarczej, efektywnego komunikowania się w biznesie, itp. Tą drogą można byłoby zaadaptować techniczny element systemu gospodarczego do jego nowego kształtu. Ponieważ edukacja - ta zawodowa - zmienia się w Polsce bardzo powoli, szanse na szerokie korzystanie z nauki poprzez działanie są - delikatnie mówiąc - niepewne. Prowadzone m.in. w mojej uczelni badania wskazują, że poza nazwami, treść przekazywanej wiedzy w różnych szkołach biznesu i marketingu ulega bardzo powolnym przeobrażeniom. Jednocześnie można sformułować tezę, że wiedza i znajomość technik produkowania i zarządzania nie staną się raczej katalizatorem przyspieszającym krystalizowanie się nowego, bardziej niż poprzedni efektywnego systemu gospodarczego.
Sumując dotychczas, nieklarowna postać instytucji gospodarczych i ich niejasne role w stosunku do rynku, najmujące raczej niż przyspieszające przemiany, oddziaływanie postaw ludzi i technicznego składnika systemu każą formułować hipotezę, że szanse Polski na system gospodarczy sprzyjający efektywnemu gospodarowaniu są stosunkowo niewielkie. A więc odpowiedź na postawione w tytule wykładu brzmi: prawdopodobieństwo, że Polska w perspektywie najbliższego ćwierćwiecza będzie miała efektywna gospodarkę jest mniejsze niż jedna druga.
Nie chcąc kończyć mojego wykładu tak smutnym akcentem dołączam przypis. Otóż osobiście jestem nastawiona bardziej optymistycznie niż wynikałoby to z przeprowadzonego z całą brutalnością rozumowania. Mój optymizm bierze się stąd, że prognozy naukowców rzadko się sprawdzają, ale mówiąc poważnie mój optymizm bierze się ze świadomości, że zawsze mogą wystąpić czynniki zmieniające logikę wnioskowania. Taki ewentualny czynnik widzę na przykład w naszych studentach. Przychodzą do nas kolejne roczniki młodzieży coraz bardziej inteligentnej, świadomej swoich celów i możliwości. Stąd wiele z tego o czym mówiłam może wyglądać zupełnie inaczej kiedy dzisiejsi studenci podejmą pracę w polskich przedsiębiorstwach i będą kształtować instytucje polskiej gospodarki. Gdyby zaś nie znalazło się tam dla nich miejsce … no cóż? Będziemy kształcić ludzi dla transnarodowych korporacji, będziemy zasilać regimenty międzynarodowych ekspertów i konsultantów … i będziemy to czynić z osadem goryczy, że najbardziej dynamiczni i przedsiębiorczy spośród naszych absolwentów nie pracują dla Polski.
Źródło: Gazeta SGH, nr 19, 15 października 1994 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1994/1995
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Elżbieta Adamowicz,
- prof. Marek Rocki prof. Krzysztof Rutkowski,
- prof. Janusz Beksiak - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych.
Dziekani:
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Eufemia Teichmann - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie
- prof. Romuald Bauer - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów
- prof. Adam Noga - dziekan Studium Podstawowego
- prof. Tomasz Szapiro - dziekan Studium Magisterskiego
- prof. Edward Golachowski - dziekan Studium Zaocznego
Inauguracja roku akademickiego 1995/1996
Gośćmi inauguracji 90. roku akademickiego byli: dr Józef Oleksy - prezes Rady Ministrów, Adam Struzik – marszałek Senatu RP, prof. Grzegorz Kołodko – wicepremier i minister finansów, prof. Ryszard Czarny – minister edukacji narodowej, prof. Bogusław Liberadzki – minister transportu i gospodarki morskiej, prof. Mirosław Pietrewicz - minister i kierownik Centralnego Urzędu Planowania, Andrzej Szyszko – przewodniczący Rady Warszawy, dr Elżbieta Dżbik wiceprezydent m.st. Warszawy; rektorzy, prorektorzy i dziekani innych uczelni, przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, przedstawiciele gospodarki. Obecni byli emerytowani pracownicy Szkoły, absolwenci i byli rektorzy: prof. Kazimierz Romaniuk, prof. Zdzisław Sadowski i prof. Zygmunt Bosiakowski.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jej Magnificencji Rektora prof. Janiny Jóźwiak.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Janiny Jóźwiak wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1995/1996 w dniu 3 października 1995 roku
Szanowni Państwo,
Dzisiejsza uroczystość inauguruje 90. rok istnienia naszej Szkoły - pod różnymi nazwami i w jakże różnych warunkach zewnętrznych.
Szczycimy się nieprzerwaną pracą Uczelni, funkcjonującej nawet w okresie okupacji hitlerowskiej.
Szczycimy się również tym, że w całym okresie 90-lecia Szkoła zasilała dobrze wykształconą w jej murach kadrą gospodarkę, ale również i inne dziedziny życia kraju, że wydała wybitnych praktyków ekonomii, wybitnych polityków, ale także znanych aktorów, pisarzy i sportowców.
Myślę, że ta tradycja stwarza interesujące perspektywy dla studentów rozpoczynających właśnie studia w Szkole Głównej Handlowej i możliwości wyboru przez nich różnych karier w przyszłości.
Nie chcę dzisiejszego wystąpienia poświęcić historii Szkoły. Cały zaczynający się właśnie rok akademicki upływać będzie pod znakiem 90-lecia SGH - będzie zatem jeszcze wiele okazji, aby do niej wracać. To co chcę podkreślić, to fakt, że 90 lat w życiu instytucji jest dobrym momentem dla jej ponownego samookreślenia i sformułowania głównych celów i zasad jej działania. Jest to tym ważniejsze, że żyjemy w czasach szybko zmieniającego się otoczenia - dodajmy, nie zawsze sprzyjającego szkolnictwu wyższemu i nauce. Jest to także czas, kiedy niezbędne wydają się zmiany instytucjonalnych ram edukacji wyższej.
W przypadku naszej Uczelni, dodatkowym czynnikiem wyznaczającym potrzebę takiego ponownego samo-określenia była radykalna wewnętrzna przemiana, jakiej podlegała Szkoła w ostatnich latach, a także zmiana jej pozycji w środowisku akademickim.
Została określona misja Szkoły Głównej Handlowej, będąca podstawą do wyznaczenia strategicznych celów rozwoju Uczelni. W misji tej przyjęliśmy, że za naczelne wartości i przewodnie idee swych działań Szkoła uznaje prawdę, szacunek dla wiedzy i rzetelność w jej upowszechnianiu, że w badaniach naukowych kieruje się poszukiwaniem prawdy oraz płynącym z niego postępem w naukach oraz pożytkiem społecznym, że nauczanie w SGH służy zgłębianiu osiągnięć wiedzy światowej, pracy, rozwijaniu przedsiębiorczości i odpowiedzialności wobec społeczeństwa. Przyjęliśmy też, że na dynamicznym i konkurencyjnym rynku kształcenia w dziedzinie ekonomii i zarządzania, Szkołę Główną Handlową muszą wyróżniać cechy gwarantujące jej wysoką pozycję. Tymi wyróżnikami są:
- akademicki charakter gwarantowany przez prowadzenie badań podstawowych i wykorzystanie ich wyników w działalności dydaktycznej. Za fundament kształcenia ekonomistów i menedżerów - przyszłych strategów gospodarki narodowej - uznajemy wiedzę ogólną, dającą zrozumienie globalnych procesów gospodarczych i społecznych; wiedza praktyczna uznawana jest za pożyteczne i niezbędne uzupełnienie kształcenia teoretycznego,
- ścisła współpraca z sektorem pub-licznym w dziedzinie badań i edukacji dotyczącej całości spraw gospodarczych kraju; budowanie więzi z sektorem prywatnym,
- najwyższa jakość edukacji gwarantowana przez potencjał intelektualny nauczycieli akademickich, stosowane metody dydaktyczne, posiadane zasoby materialne,
- internacjonalizacja kształcenia realizowana przez dostosowanie programów studiów do międzynarodowych standardów; celem internacjonalizacji jest kształcenie absolwentów o kwalifikacjach umożliwiających podjęcie pracy na rynkach międzynarodowych,
- rozwój środowiska naukowego, wnoszącego znaczący wkład w rozwój nauk ekonomicznych i kreującego postęp w gospodarce polskiej,
- propagowanie postaw służebnych ekonomistów wobec społeczeństwa i gospodarki, rozumianych jako za-angażowanie w proces zdobywania wiedzy i jej wcielania w życie oraz odpowiedzialności za podejmowane decyzje; budowanie nowej etyki działalności gospodarczej.
Cóż to oznacza w praktyce, w życiu codziennym dla naszych studentów i pracowników?
Oznacza to, przede wszystkim, konieczność ciągłego wzbogacania oferty dydaktycznej - jej zawartości i jakości.
Przy istniejącym w SGH systemie studiów, a dokładniej, ich powszechnej indywidualizacji, studenci mają możliwość uzyskania w Szkole dwóch (lub nawet więcej) dyplomów: np.: licencjata z finansów i bankowości i magisterium z metod ilościowych Myślę, że nie trzeba podkreślać jak duże znaczenie może to mieć dla absolwentów na rynku pracy.
Szkoła rozbudowuje ciągle swoje kontakty z uczelniami zagranicznymi mając na względzie przede wszystkim otwieranie nowych możliwości dla na-szych studentów. Oprócz działających dotychczas specjalnych programów studiów w języku angielskim, niemieckim i francuskim, będących wynikiem współpracy z naszymi zachodnioeuropejskimi i północnoamerykańskimi partnerami - a koncentrujących się głównie na problematyce zarządzania biznesem - opracowaliśmy w ubiegłym roku, wspólnie z Instytutem Studiów Politycznych w Paryżu, program studiów w zakresie problematyki integracji europejskiej oraz public relations. Będą to studia magisterskie otwarte również dla absolwentów (co najmniej z licencjatem) innych uczelni.
Przy okazji chcę zaznaczyć, że przy nawiązywaniu tej współpracy ważną - jak zwykle - rolę odegrała Fundacja France - Pologne.
Jesteśmy w przededniu uruchomienia, opracowanego według standardów Europejskiego Stowarzyszenia Szkół Zarządzania, programu, który pozwoli na wymianę studentów pomiędzy naszą Uczelnią i renomowanymi europejskimi szkołami biznesu.
Mając na względzie wspieranie studentów, szczególnie zaś najlepszych z nich, rozbudowujemy kontakty ze światem biznesu. Tu pozytywnym przykładem jest współpraca z Arthur Andersen oraz z McKinsey & Company. Pierwsza z wy-mienionych instytucji już drugi rok akademicki organizuje szkoleniowe wy-jazdy do swoich ośrodków za granicą dla wybranych w drodze konkursu studentów. Ufundowała także 3 wysokie stypendia (nagrody) rocznie dla wy-bitnych studentów. Druga z tych firm ufundowała w tym roku wysoką nagrodę dla studentów SGH (McKinsey Award Exellence in Management Education).
W ostatnich dwóch latach udało nam się nadgonić wiele zaległości w wyposażeniu Szkoły w nowoczesny sprzęt niezbędny do prowadzenia nowoczesnej dydaktyki i badań. Dotyczy to zwłaszcza komputeryzacji Szkoły. Po latach zaniedbań, aktualnie SGH uznawana jest za wiodącą uczelnię pod względem zastosowania najnowocześniejszych technologii sieciowych.
Rozpoczęliśmy również modernizację biblioteki, starając się pozyskać na ten cel środki z wielu różnych źródeł.
Dobrą wiadomością jest także to, że właśnie dobiega końca remont nieczynnego przez wiele lat basenu.
To tylko niektóre pozytywne efekty naszego wspólnego wysiłku - wysiłku całej społeczności Szkoły. Tym, którzy się do niego przyczynili, składam serdeczne, w imieniu nas wszystkich, podziękowania.
To o czym mówiłam przed chwilą nie oznacza, bynajmniej, że nie borykamy się z wieloma jeszcze - mniej czy bardziej dokuczliwymi - problemami.
Główna bolączka, dotykająca środowisko akademickie całego kraju, to ciągle bardzo zła sytuacja materialna pracowników szkół wyższych, a także niedoinwestowanie tych szkół. Wyrażam nadzieję, że rząd doceniając dramatyzm sytuacji i reformatorskie działania wielu uczelni zrealizuje wkrótce podjęte kroki ku naprawie edukacji wyższej i nauki.
Z naszej lokalnej perspektywy jednym z najbardziej dokuczliwych ograniczeń jest brak pomieszczeń, powodujący, że zbyt wielu, dobrze przygotowanych kandydatów na studia odchodzi od naszych drzwi z kwitkiem i limitujący rozbudowę innych niż studia dzienne form kształcenia.
W najbliższym roku akademickim będziemy poszukiwać dróg poprawy naszej sytuacji w tym względzie.
Będziemy pracować też nad doskonaleniem programów studiów oraz nad przemianą modelu zarządzania Uczelnią, pamiętając jednakże, iż w takim organizmie jak szkoła wyższa, mechanizmy sprawnego zarządzania nie mogą naruszać tradycyjnej wolności akademickiej.
Będziemy kontynuować prace nad zbudowaniem i wdrażaniem wewnętrznego systemu zapewnienia odpowiedniej jakości dydaktyki i badań.
I wreszcie, będziemy się zajmować, wspólnie, w całym środowisku akademickim szkoły, sformułowaniem strategii rozwoju naszej Uczelni w najbliższym dziesięcioleciu. Od wyników tej pracy zależeć będzie obraz Szkoły Głównej Handlowej w stulecie jej istnienia.
Na koniec, wrócę raz jeszcze do Misji Szkoły.
Zapisaliśmy w niej, że wokół misji tworzy się wspólnota wszystkich osób aktywnie działających w Szkole: nauczycieli i studentów, badaczy i pracowników administracji, absolwentów i przedstawicieli otoczenia społecznego i gospodarczego Szkoły, współtworzących jej obraz. Realizując swoją misję Szkoła łączy najlepsze tradycje z dniem dzisiejszym i zadaniami na przyszłość.
U progu nowego, 90. z kolei roku akademickiego, życzę wszystkim Państwu: studentom, wykładowcom, pracownikom administracji, biblioteki i tym obsługującym dydaktykę i badania, aby znaleźli w tej wspólnocie satysfakcjonujące miejsce, godne ich wkładu w rozwój i sukces Szkoły Głównej Handlowej.
Źródło: Gazeta SGH, nr 36, 15 października 2015 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. Przed odśpiewaniem GAUDEAMUS ogłoszone zostały nagrody ministra edukacji narodowej. Nagrodę specjalną w 80-lecie urodzin i za całokształt działalności oraz wkład w rozwój nauki i edukacji ekonomicznej otrzymał prof. Maksymilian Pohorille.
Wykład inauguracyjny na temat. „Rozwój rynków finansowych a instrumenty polityki pieniężnej NBP” wygłosił prof. Andrzej Sławiński.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Andrzeja Sławińskiego podczas inauguracji roku akademickiego 1995/1996 – „Rozwój rynków finansowych a instrumenty polityki pieniężnej NBP”
prof. Andrzej Sławiński, Katedra Skarbowości w SGH
1. Operacje otwartego rynku
Żyjemy w czasach dynamicznego rozwoju rynków finansowych. Banki centralne oddziałują na podaż pieniądza i wysokość stóp procentowych coraz częściej poprzez operacje na rynkach finansowych. Rosnąca rola, jaką w polityce pieniężnej banków centralnych odgrywają operacje otwartego rynku jest tego najbardziej widocznym przykładem.
Operacje otwartego rynku są operacjami banku centralnego na papierach wartościowych. Podstawowym celem operacji otwartego rynku jest regulowanie ilości płynnych rezerw w systemie bankowym, a tym samym wpływanie na zdolność banków komercyjnych do rozwijania akcji kredytowej.
Możliwość wykorzystywania operacji otwartego rynku jako instrumentu regulowania płynności systemu bankowego bierze się stąd, że środkiem płatniczym wykorzystywanych w rozliczeniach międzybankowych są środki tworzące płynne rezerwy banków. Dlatego dokonywane przez bank centralny zakupy papierów wartościowych od banków komercyjnych zwiększają płynność systemu bankowego, natomiast sprzedaż papierów wartościowych przez bank centralny wywołuje zmniejszenie się płynności systemu bankowego.
Najprostszą formą operacji otwartego rynku są tzw. operacje bezwarunkowe w trakcie, których bank centralny kupuje albo sprzedaje papiery wartościowe. Na ogół banki centralne sprzedają albo kupują rządowe papiery skarbowe. W normalnych warunkach operacje bezwarunkowe dokonywane są stosunkowo rzadko. Służą z reguły tylko jako instrument sygnalizowania rynkowi kierunku zmian polityki pieniężnej banku centralnego. Instrumentem wykorzystywanym do doraźnego regulowania płynności systemu bankowego są operacje warunkowe. Występują dwa rodzaje operacji warunkowych: operacje warunkowego zakupu i operacje warunkowej sprzedaży.
Operacje warunkowego zakupu, nazywane na co dzień z angielska REPO (od. repurchase agreement) polegają na tym, że bank centralny kupuje papiery wartościowe od banków komercyjnych, zobowiązując banki do ich odkupu po określonej cenie i w określonym terminie. Jeżeli złożymy oba klocki razem, a więc zakup i późniejszą odsprzedaż papierów wartościowych przez bank centralnym, to okaże się, że operacje REPO są odpowiednikiem krótkoterminowych kredytów udzielanych przez bank centralny bankom komercyjnym pod zastaw papierów wartościowych. Oprocentowanie kredytów udzielanych przez bank centralny w wyniku przeprowadzenia operacji REPO stanowi różnicę pomiędzy cenami zakupu i późniejszego odkupu papierów stanowiących przedmiot transakcji. Okres, na jaki bank centralny zwiększa płynność banków jest równy okresowi, na jaki dokonywana jest operacja REPO.
Operacje warunkowej sprzedaży, nazywane na co dzień z angielska Reverse REPO (od reverse repurchase agreement) polegają na tym, że bank centralny sprzedaje papiery wartościowe bankom komercyjnym, zobowiązując banki do ich odsprzedaży po określonej cenie i w określonym terminie. Jeżeli złożymy oba klocki razem, a więc sprzedaż i późniejszy odkup papierów wartościowych przez bank centralny, to okaże się, że operacje Reverse REPO są odpowiednikiem oprocentowanych lokat krótkoterminowych, przyjmowanych przez bank centralny pod zastaw papierów krótko-terminowych. Oprocentowanie środków lokowanych przez banki komercyjne w banku centralnym wynika z różnicy cen zakupu i późniejszej odsprzedaży papie-rów wartościowych stanowiących przedmiot transakcji. Okres, na jaki bank centralny przyjmuje lokaty od banków, jest równy okresowi, na jaki dokonywana jest operacja Reverse REPO.
Podstawowym celem operacji REPO i Reverse REPO jest doraźne regulowanie płynności banków. W razie potrzeby jednak, o czym świadczy przykład Polski, operacje warunkowe mogą okazać się skutecznym instrumentem zachowania równowagi na strukturalnie niezrównoważonym rynku pieniężnym.
2. Początki operacji otwartego rynku w Polsce
Dwa podstawowe cele podjętego w styczniu 1990 roku Planu Leszka Balcerowicza stanowiła poprawa sytuacji w bilansie płatniczym i zatrzymanie hiperinflacji. Oba cele zostały osiągnięte. Zastosowana terapia szokowa przyniosła szybką poprawę w bilansie płatniczym. Skuteczność polityki stabilizacyjnej pozwoliła zahamować i odwrócić zjawisko dolaryzacji gospodarki, którego gwałtowne nasilenie się w roku 1989 było przejawem typowej dla hiperinflacji ucieczki od pieniądza krajowego. Poprawa w bilansie płatniczym oznaczała wzrost zakupów dewiz przez bank centralny. Cofnięcie się zjawiska dolaryzacji oznaczało wzrost wpłat na rachunki złotowe. Obie przyczyny spowodowały wzrost płynności systemu bankowego.
NBP starał się zmniejszyć płynność banków przy pomocy instrumentów, które stały w owym czasie do jego dyspozycji. Wprowadzono wysokie stopy rezerw obowiązkowych, co zamroziło znaczną część płynności systemu bankowego na rachunkach w NBP. Nałożono pułapy na wielkość udzielanych przez NBP kredytów refinansowych. Bank centralny wyemitował także krótkoterminowe papiery wartościowe tzw. bony pieniężne, co stworzyło bankom możliwość ulokowania części nadmiaru płynnych środków w papierach wartościowych.
Emisja bonów pieniężnych NBP, z terminami zapadalności od 28 do 182 dni, stanowiła początkową formę bezwarunkowych operacji otwartego rynku. Przyczyną, która sprawiła, że NBP wyemitował bony pieniężne był brak na rynku bonów skarbowych. Było tak dlatego, że jednym z następstw Planu Leszka Balcerowicza było pojawienie się nadwyżki budżetowej, powstałej w wyniku liberalizacji cen, wzrostu nominalnych dochodów przedsiębiorstw, a w konsekwencji także wpływów budżetowych. Rząd nie musiał jeszcze finansować swych wydatków dochodami z emisji bonów skarbowych.
Sytuacja uległa radykalnej zmianie w 1991 roku, gdy spadek produkcji i wpływów podatkowych, a jednocześnie wzrost wydatków budżetowych, w wyniku wzrostu bezrobocia i przejścia ponad 300 tys. osób na wcześniejsze emerytury, spowodowały pojawienie się rosnącego szybko deficytu budżetowego. Rząd zaczął emitować bony skarbowe, których sprzedaż pozwalała wypełniać lukę pomiędzy wielkością wpływów i wydatków budżetowych. NBP wycofał z rynku bony pieniężne, by zrobić na nim „miejsce” dla bonów skarbowych. Te bowiem nie były początkowo atrakcyjną ofertą dla banków, lokujących znaczne środki w akcji kredytowej.
W latach 1991-1992 nie pojawiał się jeszcze późniejszy problem nadmiaru płynności w systemie bankowym. Banki lokowały wpływające do nich środki w akcję kredytową, zakupy bonów skarbowych i zakupy dewiz, ponieważ przeważało ujemne saldo bilansu płatniczego, w związku z czym bank centralny więcej sprzedawał bankom dewiz niż ich od nich kupował. Wystarczającym instrumentem regulowania płynności systemu bankowego były w owym czasie wysokie stopy rezerw obowiązkowych i operowanie saldem udzielanych przez bank centralny kredytów refinansowych.
Mimo to NBP zaczął podejmować pierwsze próby stosowania warunkowych operacji otwartego rynku. Przeprowadzano je w formie udzielania bankom tzw. kredytów aukcyjnych pod zastaw bonów skarbowych. Była to początkowa forma stosowania operacji REPO, ponieważ rzecz odbywała się w trakcie przetargów, na których kredyt otrzymywały te banki, których oferty były najbardziej konkurencyjne; które oferowały odpowiednio wysokie oprocentowanie. Udzielanie bankom kredytów aukcyjnych nie mogło jednak być w owym czasie niczym więcej niż tylko próbą stosowania operacji otwartego rynku, ponieważ nie występowały jeszcze warunki, które są potrzebne, by system operacji warunkowych mógł rzeczywiście sprawnie funkcjonować. Międzybankowy rynek pieniężny był dopiero w początkowym dopiero stadium rozwoju. Brakowało także sprawnego systemu rozrachunków międzybankowych.
Dopiero w końcu 1992 roku zaczęły powstawać warunki umożliwiające uruchomienie w NBP systemu operacji otwartego rynku. Rynek lokat międzybankowych rozwinął się na tyle, że jego rola z zarządzaniu płynnością banków zaczęła być istotna. Zwiększała się szybko podaż bonów skarbowych. NBP podjął reformę systemu rozrachunków międzybankowych, która umożliwiła dokonywanie pomiędzy bankami typowych dla rynku pieniężnego transakcji krótkoterminowych. Jednocześnie w NBP trwały prace nad tworzeniem systemu operacji otwartego rynku. Opracowano przepisy regulujące aukcyjny obrót papierami wartościowymi pomiędzy bankami i NBP. Utworzono dealingroom zajmujący się transakcjami dokonywanymi na krajowym rynku pieniężnym. Stworzono także specjalne komórki planowania krótkookresowego. Zaczęto dokonywać pierwszych operacji otwartego rynku. NBP testował techniczną sprawność nowo utworzonego systemu i reakcje banków na podejmowane przez NBP operacje na rynku pieniężnym.
W styczniu 1993 roku utworzono Komitet Koordynacyjny Operacji Otwartego Rynku. Od tego momentu operacje otwartego rynku stały się stale już wykorzystywanym instrumentem polityki pieniężnej NBP. Na początku 1993 roku NBP przeprowadzał głównie operacje warunkowej sprzedaży bonów skarbowych (Reverse REPO). Było to związane z pojawiającą się na początku każdego roku zwiększoną płynnością międzybankowego rynku pieniężnego, która jest następstwem grudniowego, skokowego wzrostu wydatków budżetu, powodującego zwiększony wypływ pieniądza na rynek, a w konsekwencji napływ środków na rachunki bankowe. Generalnie jednak w pierwszej połowie 1993 roku przeważały operacje REPO, zwiększające płynne rezerwy banków. NBP podtrzymywał płynność płytkiego, tworzącego się wciąż rynku międzybankowego w okresach, gdy „wysychał” nieomal całkowicie, jak działo się to początkowo w okresach płatności podatkowych.
3. Chroniczny nadmiar płynności w bankach
W połowie 1993 roku sytuacja uległa raptownej zmianie. Pojawiło się zjawisko chronicznego nadmiaru płynnych rezerw w systemie bankowym. Powstanie nadmiaru płynności w systemie bankowym było związane z uzewnętrznieniem się kryzysu złych długów. Duże ryzyko kredytowe i wysoki poziom stopy procentowej ograniczały odtąd możliwość lokowania przez banki wpłacanych do nich środków w akcję kredytową. Przy braku innych możliwości banki starały się lokować jak największą część środków w bezpiecznych papierach skarbowych. Problem polegał jednak na tym, że mimo utrzymującego się deficytu budżetowego podaż papierów skarbowych była niewystarczająca, by wchłonąć całą nadwyżkę płynności systemu bankowego. Dlatego NBP musiał stworzyć bankom możliwość ulokowania środków, których nie mogły ulokować na rynku finansowym.
W roku 1994 pojawił się kolejny czynnik, który zwiększył ilość gromadzącego się w systemie bankowym nadmiaru płynności. Nastąpiła wyraźna i trwała poprawa w bilansie płatniczym. Oznaczało to, że bank centralny zaczął więcej kupować dewiz od banków niż ich im sprzedawał. To z kolei oznaczało, że wyschło kolejne źródło absorpcji wpłacanych do banków środków. Spotęgowanie się zjawiska nadmiaru płynności w systemie bankowym oznaczało konieczność dalszego zwiększenia skali dokonywanych przez bank centralny operacji Reverse REPO.
Rosnący nadmiar płynności w systemie bankowym powodował, że same tylko operacje Reverse REPO okazały się niewystarczające. Rozwój sytuacji na rynku wymagał zastosowania przez NBP instrumentu polityki pieniężnej, który umożliwiłby względnie trwałe ograniczenie płynności systemu bankowego. Instrumentem tego rodzaju są bezwarunkowe sprzedaże bonów skarbowych z portfela NBP. Pierwsza bezwarunkowa sprzedaż odbyła się w lipcu 1994 roku. Ogólna wartość sprzedanych przez NBP bonów skarbowych wyniosła w roku 1994 ponad 21 bln PLZ. By zapobiec wylaniu się na rynek międzybankowy gromadzącego się w bankach nadmiaru płynności - co spowodowałoby raptowny spadek stóp procentowych - NBP podjął na nowo, po raz pierwszy od 1991 roku, emisję bonów pieniężnych. Pierwszy przetarg odbył się w końcu listopada 1994 roku. Emisja bonów pieniężnych NBP była potrzebna również dlatego, że sprzedaże bonów skarbowych w ramach operacji outright zmniejszały wielkość porfela bonów skarbowych w NBP. Topniejący portfel bonów skarbowych nie dawał możliwości przeprowadzania operacji warunkowych na pożądaną skalę. Pojawienie się na rynku bonów pieniężnych sprawiło, że mogły one zastąpić bony skarbowe w roli instrumentu umożliwiającego dokonywanie operacji warunkowych.
4. Operacje otwartego rynku a spekulacja na wzrost kursu złotego
Początek 1995 roku przyniósł skokowe zwiększenie się napływu dewiz do NBP. W ciągu pierwszych trzech miesięcy rezerwy walutowe banku centralnego zwiększyły się o 1.6 mld USD; a więc nieomal tyle, ile w całym roku 1994. Wzrost rezerw walutowych wywołał presję na wzrost kursu złotego.
W omawianym okresie kurs złotego na międzybankowym rynku walutowym (tzw. kurs forexowy; od ang. foreign exchange market) zmieniał się w 1% tunelu, wyznaczonym rozpiętością kursów kupna i sprzedaży walut przez NBP. W sytuacji, gdy banki chciały głównie kupować złote (sprzedawać dewizy) kurs złotego na rynku międzybankowym wykazywał stale tendencję do zwyżkowania i utrzymywał się stale na poziomie kursu kupna walut przez NBP. Kurs forexowy złotego „siedział stale przy bidzie NBP”, jak obrazowo mówili o tym dealerzy. To stałe „siedzenie kursu forexowego przy bidzie NBP” było wyraźnym symptomem utrzymującej się na rynku presji na aprecjację złotego.
Dokonane na początku roku rozszerzenie zakresu wahań złotego na rynku międzybankowym do 4% stworzyło możliwość kilkuprocentowej aprecjacji złotego, ponieważ kurs zakupu (bid) NBP przesunął się nieco w górę. Ogólna sytuacja nie uległa jednak zmianie. Rezerwy walutowe nadal rosły i utrzymywała się presja na zwyżkę złotego. Władze monetarne zaczęły rozważać większej aprecjacji złotego. Podjęcie decyzji o dopuszczeniu do aprecjacji złotego było sprawą trudną. Trudność sytuacji wynikała między innymi z faktu, że przyczyną wzrostu rezerw walutowych były w dużej mierze wpływy dewizowe z handlu przygranicznego. Tego zaś przyczyną są czynniki o charakterze strukturalnym: różnice w relacjach cen i wysokości stawek podatkowych pomiędzy Polską i krajami sąsiednimi. Obawiano się, że wzrost kursu złotego nie wpłynie na handel przygraniczny, a przyniesie skutki negatywne w postaci pogorszenia się konkurencyjności polskiego eksportu. Ostatecznie jednak zaczęła przeważać opinia, że powinna nastąpić aprecjacja złotego, a formą umożliwienia wzrostu kursu powinno być dalsze rozszerzenie tunelu dopuszczalnych wahań kursowych.
Oczekiwania na znaczną aprecjację złotego, w wyniku zamierzanego przez władze monetarne upłynnienia kursu, wywołały zjawiska substytucji walutowej i spekulacji walutowej. Substytucja walutowa następowała w wyniku zmiany struktury walutowej oszczędności. Wpłacano na rachunki złotowe środki, które ludność utrzymywała na rachunkach walutowych ze względów ostrożnościowych; nie mając jeszcze zaufania do długofalowej stabilności złotego. Spekulacja walutowa przejawiała się w kupowaniu przez inwestorów zagranicznych polskich bonów skarbowych w oczekiwaniu, że kurs złotego wzrośnie. Z kolei banki, nie chcąc mieć nadmiaru walut obcych, których kursy miały spaść w stosunku do złotego, sprzedawały waluty obce bankowi centralnemu.
Bank centralny może przeciwdziałać przekształcaniu się wzrostu rezerw walutowych we wzrost podaży pieniądza głównie poprzez sterylizację monetarnych następstw wzrostu swych rezerw walutowych. I tak właśnie postępował NBP. Skuteczność operacji otwartego rynku NBP ilustruje stosunkowo niski współczynnik korelacji pomiędzy wzrostem rezerw walutowych i wzrostem podaży pieniądza.
Bank centralny nie mógł jednak zneutralizować wszystkich następstw spekulacji walutowej. Przykładem był spadek stóp dochodowości bonów skarbowych w wyniku zakupu bonów przez spekulantów walutowych, którzy kupowali bony nie dla nich oprocentowania, ale po to, by móc dostać się do waluty, której kurs miał zwyżkować. Dla spekulantów walutowych spadek stóp dochodowości bonów skarbowych był sprawą drugorzędną. I tak mieli osiągnąć dodatnie różnice odsetkowe kupując walutę, której kurs miał wzrosnąć.
Ostatecznie kurs złotego został upłynniony 16 maja w wyniku rozszerzenia tunelu dopuszczalnych wahań do 14%. Będąca tego następstwem aprecjacja złotego była mniejsza niż oczekiwano. Presja na zwyżkę kursu osłabła jednak tylko przejściowo. Rosnące rezerwy walutowe kreowały i kreują nadal oczekiwania na kolejne aprecjacje złotego.
5. Przyszłość operacji otwartego rynku
Lata 1993-94 były dla NBP okresem trudnym. W krajach o ustabilizowanych gospodarkach rynkowych sytuacją typową jest brak dostatecznej płynności w systemie bankowym. Bierze się to stąd, że banki komercyjne nie miewają trudności z ulokowaniem na rynku finansowym wpływających do nich środków. Przeciwnie, banki komercyjne „wyżymają” swoje bilanse „do ostatniej kropli płynności”, by wykorzystać wszystkie pojawiające się na rynku możliwości zyskownego ulokowania posiadanych środków. Dlatego sytuacją typową jest stałe występowanie niedostatku płynności na rynku międzybankowym. Banki centralne są dzięki temu w dość wygodnej sytuacji. Mogą regulować poziom płynności poprzez dodawanie jej do systemu bankowego.
Sytuacja, w jakiej znalazł się NBP w latach 1993-94 była odmienna od tej, którą mają banki centralne w krajach posiadających rozwinięte i ustabilizowane gospodarki rynkowe. Podstawowy problem polityki pieniężnej NBP stanowiła konieczność sterylizowania potencjalnie inflacyjnych następstw chronicznego nadmiaru płynności w systemie bankowym. Bank centralny musiał stworzyć bankom możliwości lokowania gromadzącego się w nich nadmiaru środków. Gdyby tego nie czynił, nadmiar płynności trafiłby na rynek międzybankowy. Raptowny wzrost podaży na międzybankowym rynku pieniężnym spowodowałby znaczny spadek stopy procentowej. Nadmiar płynności wylałby się poza system bankowy pod postacią wzrostu akcji kredytowej banków. Wzrosłaby ilość pieniądza kreowanego kredytem bankowym w sytuacji, gdy zagrożenie inflacyjne i tak już stwarzał wzrost rezerw walutowych.
Nowy rozdział w polityce pieniężnej NBP otworzyły, które towarzyszyły pierwszej powojennej spekulacji na zmianę kursu złotego. Po raz pierwszy NBP doświadczył na sobie tego, czego doświadczają banki centralne w krajach o rozwiniętych rynkach finansowych. Po raz pierwszy oczekiwania uczestników międzynarodowego rynku finansowego, materializujące się w postaci przepływów kapitałów krótkoterminowych, okazały się czynnikiem wpływającą w silnie na krajowy rynek pieniężny i wysokość stóp procentowych.
W kwietniu i maju 1995 roku spekulacja na wzrost kursu złotego przybrała postać zakupu polskich bonów skarbowych. Wraz z rozszerzaniem się zakresu wymienialności złotego i rozwojem polskich rynków finansowych, oddziaływanie przepływów kapitałów krótkoterminowych na polski rynek pieniężny będzie coraz większe. Rozszerzenie się zakresu wymienialności złotego sprawi, że spekulacja walutowa zacznie przybierać postać lokowania środków na depozytach w polskich bankach bądź ich wycofywania. Rozwój rynku transakcji terminowych sprawi, że spekulacja będzie przybierała postać zakupu albo sprzedaży złotówek (za waluty obce) w transakcjach terminowych. W spekulacjach walutowych zaczną brać coraz większy udział podmioty krajowe. Już w trakcie pierwszej spekulacji na zmianę kursu złotego tymi, którzy wykorzystywali złotówki, uzyskane ze sprzedaży walut obcych, na finansowanie zakupów bonów skarbowych byli nie tylko inwestorzy zagraniczni. Były nimi także te przedsiębiorstwa krajowe, które szybciej od innych nauczyły się zarządzania finansowego.
Rosnące otwarcie polskiego rynku pieniężnego na przepływy kapitałów krótkoterminowych stworzy dla polityki pieniężnej NBP trudne, ale jednocześnie ciekawe wyzwania, a studenci naszej Szkoły będą mogli obserwować tuż „za oknem” prawidłowości, o których uczą się z podręczników do makroekonomii.
Źródło: Gazeta SGH, nr 36, 15 października 1995 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1995/1996.
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Elżbieta Adamowicz,
- prof. Marek Rocki,
- prof. Krzysztof Rutkowski.
Dziekani:
- prof. Janusz Beksiak - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Eufemia Teichmann - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Romuald Bauer - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Adam Noga - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Tomasz Szapiro - dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Edward Golachowski - dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 1996/1997
Gośćmi 91. inauguracji roku akademickiego byli: prof. Mirosław Pietrewicz – wicepremier i minister skarbu, prof. Kazimierz Przybysz – wiceminister edukacji narodowej, Marcin Święcicki – prezydent miasta Warszawy, Andrzej Szyszko – przewodniczący Rady Warszawy, dr Elżbieta Dżbik – wiceprezydent Warszawy, rektorzy i prorektorzy uczelni warszawskich.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Janiny Jóźwiak.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jej Magnificencji Rektora prof. Janiny Jóźwiak wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1996/1996 w dniu 14 października 1996 roku
Dostojni Goście,
Szanowni Państwo,Dokładnie 90 lat temu odbyły się pierwsze zajęcia na Prywatnych Kursach Handlowych Męskich Augusta Zielińskiego, od których nasza Uczelnia wywodzi swój początek. W ciągu tych 90 lat Szkoła wielokrotnie zmieniała nazwę, status, formę własności, strukturę i programy. Każdy jednak okres w historii Uczelni dodawał cegiełkę do budowania tej instytucji, jaką jest dzisiejsza Szkoła Główna Handlowa.
Ostatnie pięć lat, kiedy to nasza Uczelnia działa znów pod tradycyjną nazwą Szkoły Głównej Handlowej, przywróconą po z górą 40 latach, jest - z punktu widzenia czasu - tylko niewielkim ułamkiem jej historii. Sądzę jednak, że jest to tej historii bardzo znaczący fragment z punktu widzenia utrwalania należnej wysokiej pozycji Szkoły w akademickim środowisku krajowym i międzynarodowym.
Szkoła Główna Handlowa znalazła się w czołówce polskich szkół wyższych, między innymi, ze względu na nowo-czesność, elastyczność oferty dydaktycznej i dostosowanie jej do standardów międzynarodowych, internacjonalizację nauczania i badań naukowych. Wzrost prestiżu Szkoły spowodował zwiększenie atrakcyjności studiowania w SGH i ugruntował przekonanie, że jej ukończenie daje duże szanse dobrej kariery zawodowej. Podniosło to konkurencyjność Szkoły na rynku edukacyjnym, przyciągając najbardziej utalentowaną młodzież, która - z kolei - wymusza na Uczelni utrzymywanie najwyższej jakości programów i nauczania.
„Jakość” – to słowo, które będziemy w najbliższych latach odmieniać na wiele sposobów. Prof. Hurwicz – wybitny ekonomista amerykański i doktor honoris causa Szkoły - powiedział 2 lata temu: „SGH jest dla mnie symbolem jakości nauki ekonomicznej w Polsce - teraz i przed wielką drugą wojną światową”.
Cytujemy chętnie te słowa, które cieszą, ale i nakładają na nas duże zobowiązania:
- zobowiązanie do akademickiego charakteru i poziomu studiów, przygotowujących najwyżej kwalifikowanych analityków i działaczy życia gospodarczego i publicznego, menedżerów z otwartymi głowami,
- zobowiązanie do nieustannego monitorowania poziomu oferty dydaktycznej i ciągłego unowocześniania procesu nauczania.
To również zobowiązanie do budowania jak najlepszych warunków studiowania i pracy w SGH, a także tworzenie ram dla pełnego wykorzystania potencjału intelektualnego nauczycieli akademickich Szkoły.
W ostatnich latach podjęliśmy w SGH wiele działań na rzecz tak pojmowanej jakości i odnotowaliśmy na koncie U-czelni sukcesy w tej mierze. Jednym z wyrazów ich potwierdzenia jest rozszerzanie listy prestiżowych instytucji akademickich, z którymi SGH współpracuje. Nie będę tu wymieniać wszystkich „tradycyjnych” partnerów i programów współpracy: amerykańskich, francuskich, kanadyjskich i niemieckich. Wspomnę tylko o dwóch ostatnich osiągnięciach Szkoły w tej dziedzinie.
Po pierwsze, w ostatnim roku SGH została przyjęta w poczet członków - kandydatów Community of European Management Schools - po uzyskaniu pozytywnej opinii komisji ewaluacyjnej tego stowarzyszenia. Członkostwo w CEMS oznacza, że strategicznymi partnerami SGH w Europie stają się najbardziej renomowane uczelnie kształcące w dziedzinie ekonomii i zarządzania. Członkostwo to nakłada na Szkołę szereg zobowiązań o charakterze organizacyjnym i programowym, których realizacja potrwa jeszcze kilka miesięcy. Daje ono, równocześnie, wielu naszym studentom, wcześniej niemożliwą do realizacji, szansę odbycia części studiów w jednej z członkowskich uczelni europejskich.
Drugim przykładem rozbudowy sieci współpracy SGH z najbardziej prestiżowymi instytucjami akademickimi w Europie, jest Polsko-Francuski Program Studiów Europejskich, który inaugurujemy jutro - po dwóch latach przygotowań, wspólnych z Instytutem Studiów Politycznych Sciences Po w Paryżu (z którym, notabene, podpiszemy dziś stosowne porozumienie) - i przy wsparciu Fundacji France - Pologne. Jest to, w pewnym sensie, eksperymentalny program oferujący dwuletnie studia dzienne (w języku polskim) na poziomie magisterskim, otwarty również dla studentów innych uczelni. Program ten jest wy-razem naszej uwagi kierowanej ku międzynarodowej, politycznej i społecznej problematyce w nauczaniu w SGH.
Takich elementów konstrukcji tworzącej renomę naszej Uczelni jest znacznie więcej - zarówno w wymiarze intelektualnym jak i materialnym.
Nie będę ich tu wymieniać. Chcę tylko w imieniu władz akademickich zapewnić, że nie sądzimy iż jest to konstrukcja skończona. Mamy jeszcze wiele do zrobienia - a o tym, że wybiegamy myślą w przyszłość świadczy chociażby problematyka dzisiejszego wykładu inauguracyjnego.
Mając na uwadze rozwój Szkoły, zapewniający utrzymanie jej prestiżu, zamierzamy podjąć - przy akceptacji społeczności Uczelni - stosowne działania. Poza wcześniej wymienionymi, myślę w szczególności o tych, zmierzających do usprawnienia wewnętrznego systemu zarządzania Szkołą, utrzymania jej w dobrej kondycji finansowej a także o modernizacji i rozbudowie infrastruktury oraz inwestycjach niezbędnych dla rozwiązania trudności lokalowych, z jakimi Szkoła się coraz wyraźniej boryka.
Korzystając z okazji, chcę podziękować wszystkim ludziom oddanym naszej Szkole, dzięki którym udało się osiągnąć tak wiele. Podziękowania kie-ruję zarówno do nauczycieli akademickich jak i pracowników administracji - w równej mierze uczestniczących w przebudowie SGH, w przekształcaniu jej w nowoczesną Uczelnię, spełniającą wymogi końca 20 wieku.
Szczególnie podziękowania adresuję do studentów, dynamizujących te przeobrażenia i w pełni w nich współ-uczestniczących. Studentom zaś pierwszego roku życzę, aby studiując w SGH ciągle znajdowali potwierdzenie swojego wyboru: i studiów ekonomicznych i tej Uczelni. Aby Uczelnia była nie tylko miejscem, gdzie zdobywa się zawód i buduje zręby profesjonalnej przyszłości, ale też gdzie przeżywa się pasjonującą intelektualną przygodę.
Szanowni Państwo,
Mówiąc o osiągnięciach naszej Uczelni nie mogę pominąć faktu, że to co w ostatnich latach udało się osiągnąć polskim uczelniom - mimo wielu przeciwności, w tym głównie niedofinansowania edukacji wyższej i nauki - było możliwe dzięki wolności akademickiej i autonomii, przywróconym szkołom wyższym w Trzeciej Rzeczypospolitej. Jednakże wolność akademicka i autonomia to równocześnie wielka odpowiedzialność.
Przytoczę tu kilka fragmentów tzw. deklaracji erfurckiej, próbującej sformułować idealne relacje pomiędzy państwem a uniwersytetem oraz określić zasady postępowania odpowiedzialnej uczelni 21 wieku. Oto one:
- „Państwo musi szanować akademicką wolność i autonomię”
- „Uczelnia musi stanowić wspólnotę, nie zaś luźne stowarzyszenie. (…) Jako wspólnota uczonych i studentów uczelnia ponosi zespołową odpowiedzialność za działania podjęte w jej imieniu”
- „Uczelnie muszą być wrażliwe na potrzeby społeczeństwa. Na uczelniach ciążą obowiązki względem własnych społeczeństw, których nieodłączną część stanowią i od których uzyskują tak bieżące jak i długofalowe korzyści.”
- „Na uczelniach ciąży też zobowiązanie do pracy na rzecz pomyślności całej ludzkości.”
Życzę Państwu, abyśmy wszyscy - u progu nowego roku akademickiego i nowej kadencji - pamiętali o tych podstawowych prawdach
Źródło: Gazeta SGH, nr 57, 1 listopada 1996 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. W czasie inauguracji odbyło się wręczenie odznaczeń państwowych najbardziej zasłużonym pracownikom uczelni.
Prof. Piotr Płoszajski wygłosił wykład inauguracyjny nt. „Zmiana i złożoność: stare wyzwania nowej edukacji ekonomicznej”.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Piotra Płoszajskiego podczas inauguracji roku akademickiego 1996/1997 – „Zmiana i złożoność: stare wyzwania nowej edukacji ekonomicznej”
Prof. dr hab. Piotr Płoszajski, kierownik Katedry Teorii Zarządzania SGH
Wczoraj minęła 90-ta rocznica powstania Szkoły. Dzisiaj rozpoczyna naukę rocznik, który zakończy ją w roku 2001, czyli już w następnym tysiącleciu. Ten wykład zasługuje zatem na rozpoczęcie go jakąś odważną tezą, lub przynajmniej błyskotliwym zwrotem retorycznym. W auli o tak wspaniałych tradycjach nie jest to łatwe.
Ponieważ jednak właśnie tego się Państwo po mnie spodziewają, to uznałem, że łatwiej skupię Państwa uwagę przez wygłoszenie czegoś wyjątkowo banalnego: świat gospodarczy i organizacyjny znajduje się w momencie dramatycznych przemian. Brzemienny w skutki paradoks wszakże polega na tym, że to właśnie pozorna trywialność tego stwierdzenia czyni z niego poważną, realną groźbę. Publicyści, pisarze i uczeni tak często je bowiem powtarzali przez ostatnie kilkadziesiąt lat, że uznając je za nudny banał, przestaliśmy się nim przejmować.
Niedoceniony „banał” I-szy: Zmiana
W 1969 roku 11 z 500 największych światowych firm z listy FORTUNE odnotowało straty. W roku 1985 było ich 70, a w 1992 - 149. Coraz częściej znane, dobre przedsiębiorstwa popadają w kłopoty. Przyczyny są najczęściej dwie: przeoczone zmiany w otoczeniu lub petryfikacja wczorajszych struktur organizacyjnych. Samo zjawisko nie jest nowe - zaczęło się nieomal równocześnie z powstaniem współczesnych firm rynkowych i w jakim sensie, co jest symptomatyczne, było rezultatem ich sukcesu. Tyle tylko, że okres rynkowej ślepoty lub organizacyjnego zwapnienia wystarczający do spowodowania kryzysu znacząco się ostatnio skrócił.
Prawie 20 lat samozadowolenia z Modelu T potrzebne było Fordowi, by doprowadzić firmę na skraj kryzysu w latach dwudziestych. Już tylko połowa tego czasu wystarczyła amerykańskim producentom opon w latach 70-tych dla utraty światowego prymatu na rzecz francuskich i japońskich opon radialnych, długo ignorowanych przez Amerykanów. Jeszcze na początku lat 80-tych IBM uparcie utrzymywał, że „prawdziwe firmy komputerowe nie robią zabawek PC”, by już 2 lata później szczerze tego żałować. Efekty spektakularnej ignorancji rynkowej wykazanej w ostatnich latach przez międzynarodowych gigantów: Coca Cola Co. i Walt Disney pojawiły się jeszcze szybciej - już w pierwszych dniach po próbie wprowadzenia nowego smaku coli, czy otwarciu Euro-Disneylandu.
Kierownicy wszystkich tych firm mieli zapewne rozległą wiedzę o funkcjonowaniu rynku oraz zastępy ekspertów. Wszyscy oni doskonale wiedzieli, że „otoczenie zmienia się nieustannie, jest wysoce złożone i wymaga bacznego śledzenia”, uznając to za tak oczywiste, że aż banalne. Mimo tego, a może właśnie dlatego, zawiedli.
Niedoceniony „banał” II-gi: Złożoność
Nie lepiej spisali się neoklasyczni ekonomiści. Zakładali oni, że świat jest w stanie bliskim równowagi gospodarczej, a procesy rozwojowe mają charakter liniowy. Powojenna polityka ekonomiczna przewidywała powstawanie globalnych powiązań, odrzucała protekcjonizm i izolacjonizm, promowała działanie międzynarodowych instytucji takich, jak Bank Światowy, IMF, EFTA.
Zdawano sobie wprawdzie sprawę, że prowadzi to do znacznego wzrostu złożoności globalnego systemu, ale nie przewidziano jej konsekwencji. Zachowywano się tak, jakby jedyną funkcjonalną różnicą między systemem prostym, a złożonym, była ich wielkość i liczba wewnętrznych powiązań. Zdawało się dominować podświadome przekonanie, że system złożony, to „taki trochę większy system prosty”, a zatem metody sterowania nim i analizowania nie muszą być jakościowo inne.
W efekcie, świat rzeczywiście miał 25 lat względnego spokoju gospodarczego. Później jednak coś się zaczęło załamywać. Pojawiły się kryzysy energetyczne, upłynnienie dolara, stagflacja i bezrobocie. Zaczęto na wielką skalę udzielać pożyczek krajom rozwijającym się, ale równocześnie podejmowano walkę z rosnącą inflacją. W latach 1980-82 zaczęły się powszechnie trudności ze spłacaniem kredytów i wynikające stąd zakłócenia gospodarcze w mega-skali.
Opinia o „wzrastającej złożoności gospodarki” stała się więc takim samym banałem, jak „szybkie zmiany otoczenia” i takim samym paradoksem; traktowana, jako banał nie przestrasza i nie zmusza do stosowania nadzwyczajnych, kompleksowych instrumentów, których zresztą najczęściej nie ma. Znamienne było wyznanie, jakie uczynił słynny Leontief przy okazji wręczania mu Nagrody Nobla: „Nigdy w historii, tak niewiarygodnie wyrafinowane i złożone narzędzia statystyki ekonomicznej nie były używane z tak małymi efektami”.
W czerwcu b.r. uczestniczyłem w dyskusji w CUP oceniającej projekt nowej strategii społeczno-gospodarczej. W dobrej wierze zapytałem o model gospodarki, który służył dla określenia parametrów rozwojowych i ich zależności. Odpowiedziano, że takiego w ogóle nie ma, ale przyznano, że rzeczywiście powinno się go stworzyć. Zapytałem w jaki sposób w takim razie wyliczono parametry opcji strategicznych. „Dokonaliśmy oszacowania” - odpowiedziano wymijająco. Zaproponowałem pokazanie najnowszego komputerowego modelu gospodarki (3,5 tysiąca zmiennych w 14 obszarach strategicznych powiązanych dynamicznie), który przywiozłem ostatnio z Millenium Institute w Nowym Jorku. Wyrażono wielkie zainteresowanie. Od czterech miesięcy nikt się nie zgłosił.
W poszukiwaniu winnego
Liczne i powszechne niepowodzenia nawet dobrych firm i gospodarek próbuje się zatem usprawiedliwiać na różne sposoby. Jednym z najwygodniejszych, po który sięga się systematycznie, jest obwinianie uczelni kształcących kierowników życia gospodarczego. W ostatnich latach krytyka na przykład szkół biznesu była niekiedy niezwykle ostra, zarzucająca im lansowanie eleganckich, ale nierealistycznych modeli i unifikację rzeczywistości organizacyjnej. Zdaniem niektórych szkoły te „przerabiają dobrze ukształtowane kobiety i mężczyzn na mutanty z zapętlonymi mózgami, lodowatymi sercami i skurczonymi duszyczkami.” Wymagania płacowe ich absolwentów są jakoby nadmiernie wygórowane, podczas gdy - twierdzą krytycy - i tak tylko nie więcej, niż 10% szkolnej wiedzy jest faktycznie przydatne; reszta, to praktyka i douczanie w trakcie pracy.
W istocie zresztą np. tradycyjnie kształceni absolwenci kierunków MBA relatywnie rzadko bywają szefami dobrych, dynamicznych, innowacyjnych firm; częściej są to prawnicy, inżynierowie, wielozawodowcy i … niedouki. (Wolałbym, aby tego ostatniego zdania nasi studenci nie usłyszeli).
Odruch to dość naturalny; Kleopatra również podobno biła nauczyciela Greki, kiedy pomyliła się w gramatyce. Niemniej środowisko czołowych szkół ekonomicznych i menedżerskich traktuje tę krytykę niezwykle poważnie; po pierwsze dlatego, że ma ona wpływ na ich egzystencję, po drugie, ponieważ uznaje się, że jest w niej część prawdy. W zasadzie wszystkie znane mi szkoły tego typu dokonały w ostatnich latach istotnych prób reformatorskich o zróżnicowanej skali: od modyfikacji programu, do gruntownej zmiany metod i trybu kształcenia.
Najbardziej widocznym i powszechnym ich skutkiem jest przesunięcie akcentów w ofercie programowej z problematyki wewnątrzorganizacyjnej i otoczenia bezpośredniego, czyli tradycyjnych domen edukacji menedżerskiej, w kierunku otoczenia ogólnego. Analiza sukcesów i porażek firm wskazuje bowiem dowodnie, że źródło dużej ich części leży bezpośrednio, lub pośrednio, właśnie m.in. w „falowaniu” światowych megatrendów, rodzeniu się i umieraniu subkultur i mód, procesach politycznych, nowych technologiach, zmianach demograficznych, etc. Zjawiska te uważano natomiast często za odległe, „rozmyte” i nieistotne dla własnej firmy, stąd niedostatecznie je rozumiano i śledzono. Równie często po prostu świadomie je ignorowano, w imię, dominującej przez znaczną część XX-go wieku, postawy.
Kryzys prymitywnej manipulacji
Aż do późnych lat 70-tych szlagierem sal wykładowych i gabinetów prezesów wielkich korporacji była koncepcja Open System Planning - agresywna strategia wyznaczania dogodnych dla siebie celów, a następnie manipulowania otoczeniem dla ich realizacji. Była ona wtedy zresztą niewątpliwie skuteczna, ponieważ otoczenie dało się manipulować. Dla korporacyjnych strategów i gospodarczych demagogów sytuacja była zaiste bajkowa.
Dawno, dawno temu polował król w swoich lasach. W pościgu za jeleniem wpadł na polanę otoczoną drzewami. Na wszystkich wymalowane były tarcze, a dokładnie w środku każdej z nich tkwiła strzała. Zachwycił się król talentem nieznanego strzelca i kazał niezwłocznie go odnaleźć. „Muszę go mieć w swojej drużynie” - zakrzyknął. Ku jego zdziwieniu przyprowadzono mu małego giermka. „Czy to ty strzelałeś?” - spytał król. „Ja Panie”. „Przyjmuję cię zatem na swój dwór - rzekł zadowolony król - ale powiedz mi na czym polega sztuka tak celnego strzelania?” „Och, to bardzo proste - odparł rezolutnie malec - strzelam gdzie chcę, a później dookoła strzały maluję tarczę.”
W ciągu ostatniego pokolenia otoczenie społeczno-gospodarcze i organizacyjne znacząco się jednak zmieniło. Bajkowe czasy szefów marketingu i centralnych planistów biegających swobodnie po swoich światach z łukiem i farbami bezpowrotnie minęły. Manipulowanie ciągle oczywiście się odbywa, ale jest nieporównanie trudniejsze i obarczone znacznym ryzykiem. Społeczeństwa są bardziej wykształcone, mniej podatne na prymitywną perswazję, a ponadto wyposażone w mechanizmy obronne w postaci odpowiednich legislacji i sieci instytucji konsumenckich.
Globalizacja programów
W takich okolicznościach ekonomiści i menedżerowie potrzebują rzetelnej, rozległej wiedzy o naturze procesów społecznych i gospodarczych w mikro i makro skali. Może ona być użyta albo do projektowania skutecznych strategii osłabiających istniejące ograniczenia zewnętrzne, albo do rozpoznawania nowych szans rozwojowych tworzonych przez zmiany otoczenia.
Reakcją na te potrzeby jest reformowanie curriculum w kierunku podejścia globalnego i większego nacisku na wykształcenie humanistyczne. W rezultacie w programach jest relatywnie mniej ekonomii w kształceniu ekonomistów i mniej klasycznej nauki o zarządzaniu w kształceniu biznesmenów. Tyleż modna, co ważna „globalizacja programów” nie oznacza więc, jak można by sądzić, wyłącznie włączenia do nich problematyki transnarodowej i transkulturowej. Chodzi w niej przede wszystkim o „globalne nauczanie” - to jest takie, które próbuje przekazywać wiedzę nie sekwencyjnie, czy w postaci równoległych strumieni, ale przez pokazywanie całych obszarów problemowych.
Wymaga to dużych, zintegrowanych kursów prowadzonych przez grupy wykładowców, a także nowych pomocy dydaktycznych. Mają one nauczyć analizy procesów ekonomicznych i organizacyjnych w całej ich wieloaspektowości. Pogłębiająca się ostatnio teoretyczna i dydaktyczna specjalizacja prowadzi jednak często do programów nauczania wypełnionych monograficznymi w istocie wykładami, które w części redundantne, w części sprzeczne, a najczęściej niekompatybilne, nie służą kształceniu takiej umiejętności.
Chaos na rynku, fizyk na giełdzie
Programy „globalne” muszą zatem być interdyscyplinarne w stopniu znacznie większym, niż dotychczas. Liczne są ostatnio na przykład zastosowania teorii chaosu do analizy rynku. Rozważa się możliwość prognozowania rynku walutowego z pomocą teorii ruchu burzliwego cieczy i gazów. Obiecujące są próby wykorzystania chemicznej teorii zbiorów autokatalitycznych do wyjaśniania procesów rodzenia się zjawisk gospodarczych. Nawet gdyby rzeczywista przydatność analityczna takich instrumentów okazała się mniejsza, niż początkowo sądzono, to dostarczają one z pewnością inspirujących, poznawczo i dydaktycznie, metafor. Wiedza dla opisu złożonych systemów gospodarczych i organizacyjnych musi być również złożona i trzeba jej poszukiwać wszędzie tam, gdzie się znajduje, a nie tylko w ramach tradycyjnych granic „naszych” dyscyplin.
Zmiany paradygmatu dydaktycznego
Curriculum jest ważne, ale w gruncie rzeczy jest ono tylko katalogiem tematów lekcji. Na poziomie najogólniejszym podstawowe znaczenie ma stosowany paradygmat dydaktyczny, czyli nauczany sposób rozumienia świata gospodarczego. Ucząc studentów funkcjonowania w świecie złożonym i szybko zmieniającym się musimy przede wszystkim pokazać im na czym polegają jego najbardziej generalne, analityczne konsekwencje.
Nowego podejścia wymaga samo zjawisko złożoności
Złożone systemy, m.in. społeczne i gospodarcze, zachowują się bowiem całkowicie odmiennie niż systemy proste.
Forrester mówił np. o ich niewrażliwości na zmiany większości parametrów, a także o ich kontraintuicyjnym zachowaniu, tj. zaprzeczającym tzw. zdrowemu rozsądkowi. Przy całej swej odmienności od prostych, systemy te stwarzają równocześnie pozory, że są takie same; mówi się nawet iż są „perfidne”. W sytuacji, gdy przypadkowe symptomy traktowane są jak przyczyny, to podejmowane kroki zaradcze nie usuwają przyczyn rzeczywistych i są albo nieskuteczne, albo wręcz szkodliwe. W codziennym zarządzaniu wszystkich szczebli zdarza się to niezmiernie często.
Systemy złożone mają charakter nieliniowy. Uświadomienie sobie tego pozwala przesunąć punkt zainteresowania analiz i dydaktyki z opisywania i mierzenia parametrów systemu w kierunku daleko ważniejszego problemu jego struktury.
Kiedy uzna się, że rzeczywistość ma charakter złożony i otwarty, wówczas nieuchronnie dochodzi się do metafory zapożyczonej z teorii morfogenezy i struktur rozproszonych. Opisuje ona w jaki sposób złożone systemy przechodzą w otwartym środowisku od stanu mniejszej złożoności do większej i od struktur prostszych do bardziej złożonych. Fluktuacje w systemie, oddziałując na siebie wzajemnie, powodują powstawanie całkowicie nowych struktur. Deterministyczna przyczynowość zastąpiona tu jest przez nieprzewidywalną możliwość pojawienia się „nowego” drogą wzajemnego oddziaływania na siebie fluktuacji.
Prigogine nazwał tę wielce inspirującą koncepcję porządkowaniem przez fluktuację. Pomaga ona zrozumieć zawiłą grę między indywidualnym, a zbiorowym zachowaniem systemu. Systemy złożone mogą w sposób ciągły przechodzić przez szereg poziomów równowagi, doskonaląc niejako „po drodze” swoje zdolności adaptacyjne i zwiększając szanse przetrwania. Transformacja, czyli jakościowe przekształcenie systemu, jest wynikiem serii takich „celowych” nierównowag tworzonych przez mikro-fluktuacje będące losowymi próbami ustalenia nowych dopasowań do otoczenia. Kiedy się to uda, wówczas pozytywne sprzężenie zwrotne wzmacnia fluktuację do poziomu krytycznego (bifurkacji). W wyniku tego zapoczątkowane zostaje kolejne załamanie się dotychczasowej struktury i jej transformacja w kierunku nowej, stabilniejszej równowagi.
Proces taki określa się mianem deterministycznego chaosu. Przebieg takiego procesu jest wysoce zależny od stanów wyjściowych i swojej historii. W jego trakcie następuje bowiem wzmacnianie się początkowych różnic. W wielu przypadkach bowiem małe błędy (odchylenia) nie pozostają małe, a przeciwnie - urastają z czasem do roli zasadniczych tendencji w systemie. Dwa liście równocześnie rzucone do górskiego strumienia obok siebie (czyli „prawie w tym samym miejscu”) nieomal natychmiast popłyną zupełnie innymi trajektoriami. Dwa „prawie identyczne” przedsiębiorstwa stworzone w tym samym czasie mogą mieć diametralnie różne losy.
Nowy paradygmat zmiany
Nowego podejścia wymaga też rozumienie procesu zmian. Konsekwencją stosowania w naukach ekonomicznych analogii mechanicystycznych i addytywnych zapożyczonych od New-tona był bowiem, i wciąż jeszcze jest, szczególny sposób rozumienia mechanizmu zmian w systemach gospodarczych i organizacyjnych. Zgodnie z nim dodawanie kolejnych elementów powoduje wzrost systemu i nasilanie się początkowych jego cech aż do momentu kryzysu (załamania równowagi).
Szereg współczesnych teorii nieporównanie lepiej jednak tłumaczy dynamikę systemów złożonych. Zwracają one uwagę bardziej właśnie na strukturę elementów, niż ich indywidualne stany nawet, jeśli te są bliskie krytycznych. Dotychczas w każdym przypadku radykalnej zmiany poszukiwaliśmy - zgodnie z powszechną, starą intuicją - „sprawcy”, czyli takiej zmiennej, która przekroczyła swój stan krytyczny i stała się jej „przyczyną”. Kiedy jej jednak nie znajdywaliśmy, to powód zmiany pozostawały niezrozumiały. Tak było i jest w wielu przypadkach załamań gospodarczych, krachów na giełdzie, drastycznych ruchów kursów walut, rewolucji społecznych i kryzysów w przedsiębiorstwach. Nie umiemy ich wyjaśnić na gruncie tradycyjnej teorii ze skądinąd prostego powodu: bo najczęściej stan krytyczny żadnej zmiennej nie został przekroczony.
To właśnie wzajemne oddziaływania fluktuacji grupy zmiennych stworzyły chwilowo taką strukturę, która jest „katastrofogenna”. Chwilę przedtem system mógł funkcjonować relatywnie stabilnie, bez objawów kryzysu. Już jednak w chwilę potem jedna (lub więcej) z fluktuacji osiągnęła poziom zmieniający strukturę na kryzysową. Dla każdego procesu istnieje wiele różnych kryzysowych kompozycji struktury, a w większości z nich poszczególne parametry nie muszą nawet zbliżać się poziomów krytycznych.
Rehabilitacja sprzężenia dodatniego
Jeśli dydaktykę dotyczącą systemów złożonych i zmiennych, jakimi są gospodarki i systemy zarządzania, oprzemy na nowym rozumieniu zjawisk złożoności i zmiany, to równocześnie konsekwencją jest „rehabilitacja” mechanizmu sprzężenia zwrotnego dodatniego. Gospodarka jest systemem samoorganizującym się, a zatem w znaczącym stopniu zależy od procesów samowzmacniania, czyli tendencji małych efektów do zwielokrotniania się, kiedy warunki są sprzyjające. W gospodarce i systemach organizacyjnych pozytywne sprzężenia zwrotne są bowiem co najmniej tak samo ważne, jeśli niekiedy nie ważniejsze, niż stabilizujące sprzężenia ujemne. Pozytywne sprzężenie jest warunkiem zmiany, niespodzianki, samego życia - mówią jego teoretyczni entuzjaści. Rozumienia roli tego sprzężenia brak jednak w tradycyjnej teorii ekonomii. Neoklasyczna ekonomia zakłada zdominowanie gospodarki przez negatywne sprzężenia, twierdząc, że małe efekty mają tendencję do zamierania. Naturalną konsekwencją takiej postawy jest ekonomiczna doktryna zmniejszającej się efektywności nakładów krańcowych. Negatywne sprzężenie oraz zmniejszająca się efektywność krańcowa stoją u podstaw całej neoklasycznej wizji harmonii, stabilności i równowagi gospodarczej. Na pytanie: co się dzieje, kiedy pojawia się dodatnie sprzężenie w gospodarce? neoklasyczny ekonomista odpowiada: „to się zdarza rzadko i szybko przemija”. Nauka o złożoności wprowadza do ekonomii nowe „zrehabilitowane” rozumienie dodatniego sprzężenia zwrotnego ilustrowane zjawiskiem zafiksowania się wzorca (pattern lock-in). Polega ono na uruchomieniu procesu gwałtownego rozpowszechniania się jakiegoś produktu, technologii lub idei po przekroczeniu krytycznej liczby użytkowników (zwolenników), prowadzącego do ich dominacji na rynku. Skłania to również do uzupełnienia starej teorii zmniejszających się efektywności nakładów krańcowych - teorią zwiększającej się efektywności nakładów. Stosuje się ona np. do produktów hi-technology, wykazując m.in. bezsensowność upierania przy „wolnym” handlu i konkurencji w przypadku masowych produktów z tej grupy.
Metafora holograficzna
Przemożny był wpływ, jaki analogie mechanicystyczne (mechanizmy, dźwignie, naczynia połączone, zero-jedynkowe systemy oceny) miały na sposób widzenia świata przez ekonomistów teoretyków zarządzania. Jeśli jednak ma on rzeczywiście cechy systemu złożonego, i jest ustrukturalizowany heterarchicznie (o czym za chwilę), to takie proste metafory prowadzić mogą do poważnych błędów w teorii i nadmiernych uproszczeń w dydaktyce. Znacznie użyteczniejsza i bardziej płodna koncepcyjnie jest tu metafora holograficzna. Obraz w hologramie tworzony jest przez dynamiczny proces interakcji i różnicowania. Informacje są w nim rozlokowane w ten sposób, że w każdej jego części zawarta jest informacja o całości. Tak więc hologram jest modelem systemu, w którym wszystkie elementy są powiązane w bezmierną sieć zależności powstałych w wyniku tego samego procesu i zawierających całość w każdej części. Metafora holograficzna jest jednym z kluczowych instrumentów intelektualnych wspomagającym nauczanie o istocie złożonych systemów gospodarczych i organizacyjnych. Pomaga ona studentom budować modele mentalne pozwalające im lepiej uchwycić „przestrzenny”, wielowymiarowy charakter tych systemów. Znaczenie próżni w edukacji Tak więc edukacja dla potrzeb świata złożonego i zmiennego wymaga od nas stosowania nowego paradygmatu złożoności i zmiany, a od curriculum - zdolności do interdyscyplinarnego, „holograficznego” wyjaśniania istoty zjawiska, a nie tylko cech poszczególnych jego elementów.
„Trzydzieści szprych tkwi w piaście, - pisał chiński mędrzec Lao-tse - lecz próżnia między nimi tworzy istotę koła;
Z gliny powstają garnki, ale próżnia ich tworzy istotę garnka;
Mury z oknami i drzwiami stanowią dom, ale przestrzeń ich tworzy istotę domu;
Zatem zasadą jest: to co materialne jest użyteczne, to co niematerialne tworzy istotę”.
Każdy z nauczycieli stawia sobie to pytanie nieustannie: jak opisywać szprychy, glinę i mury, a jednocześnie przekazać to, co naprawdę ważne o całości, którą tworzą? Jak mówić o bilansach, inflacji, ludzkich motywacjach, strukturach organizacyjnych, analizie fundamentalnej i rachunku efektywności inwestycji, a nie zgubić wyjaśnienia istoty procesów społeczno-gospodarczych?Trzy poziomy wiedzy menedżerskiej: od gapienia się do rozumienia
Można mówić o trzech poziomach umiejętności analizowania otaczającego świata przez ludzi w ogóle, a ekonomistów i menedżerów w szczególności:
Poziom gapienia się. Typowa postawa: „Wszystko jest chaosem, nieprzewidywalną grą przypadków, niezrozumiałą gmatwaniną faktów i zjawisk, przyczyn i skutków. Zatem życie (biznes) polega na uruchamianiu możliwie szybkich reakcji obronnych na niespodziewane zdarzenia - szczególnie te, które dotyczą nas i naszych interesów”.
Naczelną regułą zachowań jest tu szybka reakcja na zmiany w otoczeniu. Poziom widzenia (porządku ukrytego za pozornym
chaosem). Typowa postawa: „Różnymi zjawiskami rządzą różne prawa. Fakty i procesy powiązane są według pewnych znanych i (kiedy już się je pozna) łatwo identyfikowalnych reguł. Świat jest złożonym wprawdzie, ale czytelnym obrazem. Zatem życie (biznes) polega na wykorzystywaniu wiedzy o znanych prawach i regułach obowiązujących w różnych jego dziedzinach do podejmowania takich działań, które służą realizacji naszych interesów.”Naczelną regułą zachowań jest selektywne manipulowanie elementami otoczenia.
Poziom rozumienia (fundamentalnych reguł rządzących widocznym porządkiem).
Typowa postawa: „Tak, jak pozornym chaosem rządzą liczne reguły (prawa) szczegółowe (dotyczące np. zachowań ludzkich, procesów gospodarczych, popytu i podaży, wahań giełdowych, reakcji na zmianę, etc.), tak z kolei u ich podstaw leżą prawa i reguły ogólniejsze. Relacja tu jest taka, jak np. między szeregiem praw fizyki dotyczących elektromagnetyzmu, grawitacji i sił wewnątrz-atomowych, a jednolitą teorią pola wiążącą je wszystkie w jedno prawo ogólne (ciągle jeszcze zresztą nie do końca odkryte). Zatem życie (biznes) polega na odczytywaniu tych najogólniejszych reguł dla stworzenia sobie możliwości długofalowej, wyprzedzającej bieg zjawisk, zintegrowanej gry strategicznej z wieloma elementami otoczenia równocześnie, służącej realizacji naszych nadrzędnych interesów.”
Naczelną regułą zachowań jest wykorzystywanie sił własnych systemu do przeprowadzania planowanej zmiany.
Michał Anioł i liderzy biznesu
Nasi studenci przychodzą do szkoły, aby nauczyć się rozumienia. W większości przypadków udaje nam się przeprowadzić ich bezpiecznie od poziomu „gapienia się” do poziomu „widzenia”. Jest on w zupełności wystarczający dla większości menedżerów dla efektywnego funkcjonowania, szczególnie w mniej zaburzonych środowiskach organizacyjnych. „Rozumienie” natomiast jest tym, co odróżnia wybitnego nawet menedżera od lidera - przywódcy i innowatora organizacyjnego.
Intuicja wizjonerów, oparta na rozumieniu „istoty próżni”, wyprzedza zwykle ich koncepcje organizatorskie, a racjonalizacja następuje dopiero później. „Zwykli” menedżerowie widzą przyczynowość od strategii do działania, przedsiębiorcy - odwrotnie. Dla firm innowacyjnych strategia nie wiąże się z formalnym planowaniem, ale z intuicją dotyczącą sił własnych systemu. Strategia jest tu formułowana jedynie szczątkowo, na poziomie właśnie intuicyjnym, a dopiero później uszczegółowiana.
Harold Geneen w książce „Management” dobrze ilustruje to podejście: „Oto 3-zdaniowy kurs zarządzania: książkę czytasz od początku do końca, biznes prowadzisz odwrotnie: zaczynasz od końca i robisz wszystko, co możliwe aby to osiągnąć”. „Zwykły” menedżer, na podstawie wiedzy o elementarnych mechanizmach obowiązujących w „jego” świecie, ekstrapolacyjnie tworzy obraz przewidywanej lub pożądanej przyszłości i wybiera strukturę (metodę, drogę), która ma go do tej przyszłości doprowadzić. Przedsiębiorca - wizjoner zakłada, że przyszłość jest już tutaj, tylko własną firmę i całe jej otoczenie trzeba do tego przekonać.
Różnica między „zwykłym” a „nowym” biznesmenem jest więc taka, jak między „zwykłym” rzeźbiarzem, a Michałem Aniołem: ten pierwszy wymyśla figurę i „robi ją” z kamienia, ten drugi widzi ją już istniejącą w kamieniu i odłupuje niepotrzebne części.
George Soros, jeden z najwybitniejszych światowych inwestorów giełdowych, jest prawdopodobnie najlepszym przykładem, że ta „meta-wiedza trzeciego poziomu” rzeczywiście istnieje; co więcej ma tego świadomość i wyraźnie o tym mówi. W najnowszej książce o nim znajduje się jest znamienny dla nas cytat:
„Uważając się za istotę wyjątkową, Soros męczył się przebywaniem wśród ludzi, których uważał za mniej od siebie uzdolnionych. Przede wszystkim sądził, że ma wgląd w sprawy, do których inni nie mają dostępu. Na przykład o swojej zdolności rozumienia rynków finansowych powiedział: „Jestem zdania, że naprawdę rozumiem proces, który zachodzi, ten rewolucyjny proces rozumiem lepiej, niż większość ludzi, ponieważ posiadam teorię, intelektualne ramy, w których go rozważam. To naprawdę moja specjalność, gdyż na rynkach finansowych mam do czynienia z podobnymi procesami”. (Robert Slater, Soros. Tajemnica sukcesu największego inwestora świata).Niestety, co zresztą zrozumiałe, Soros nigdy nie wyjaśnia na czym ta teoria polega. Zakładamy tu oczywiście, że nawet gdyby chciał, to byłby rzeczywiście w stanie zwerbalizować coś, co prawdopodobnie istnieje u niego głównie w postaci trudnej do zdefiniowania intuicji.
Główna Akademia Sztuki Handlowej?
Czy przypadkiem większość takich „ogólnych meta-teorii funkcjonowania porządku” nie ma właśnie takiego nie dającego się zwerbalizować charakteru? Czy nie jest to główna przyczyna, dla której potrafimy kształcić sprawnych menedżerów, a ciągle jeszcze nie potrafimy - pionierów biznesu i odkrywców nowych szlaków organizowania? Czy w ogóle, a jeśli tak, to w jaki sposób, jesteśmy w stanie uczyć rozumienia?
Akademia Sztuk Pięknych jest prawdopodobnie dobrą szkołą malowania obrazów, które mają szansę być dobrze sprzedawane, ale jak może nauczyć „bycia” Michałem Aniołem? Jak spowodować, by Szkoła Główna Handlowa stała się w rzeczywistości Główną Akademią Sztuki Handlowej?
Jeśli jednak Szkoła miałaby ambicję kształcenia, w jeszcze większym stopniu niż dotychczas, przywódców gospodarki i biznesu, to przemyślenia i dostosowań wymagają m.in. takie kwestie, jak:
- Odpowiednia konstrukcja curriculum w taki sposób, aby koncentrować się nie tylko na przekazywaniu wiedzy, ale także, a może głównie, na uczeniu wartości, m.in. takich, jak: zaangażowanie społeczne, etyka biznesu, samorozwój, wiara w siebie, etc. To przede wszystkim uznawane wartości czynią bowiem lidera.
- Zaprojektowanie procedury rekrutacji w taki sposób, aby już wstępna selekcja pozwalała wychwycić potencjalnych utalentowanych przywódców, a nie tylko dobrych uczniów.
- Szersze korzystanie z wybitnych praktyków o umiejętnościach dydaktycznych, jako stałych, lub długoterminowych wykładowców. Mogą oni bowiem nauczyć własnego rozumienia istoty procesów gospodarczych. Wymagałoby to jednak radykalnej zmiany modelu tradycyjnej kariery naukowej.
Zauważmy, że Georg Soros nie mógłby zapewne być legalnie profesorem naszej szkoły. (Podobnie zresztą Michał Anioł nie miałby obecnie uprawnień do prowadzenia pracowni w Akademii Sztuk Pięknych). Barokowy system szczebli, stopni, wymogów publikacyjnych, decyzji rad naukowych i CKK powoduje, że praktycznie jedynym dopuszczalnym formalnie i akceptowanym przez samą społeczność sposobem akademickiej kariery jest zapoczątkowanie jej bezpośrednio po studiach, a następnie żmudne, acz nieprzerwane zdobywanie kolejnych gwiazdek rankingowych.
Absolwenci uczelni. którzy podejmą pierwszą pracę poza nią, niezmiernie rzadko decydują się wrócić. Pracownicy naukowi, którzy pozwolą sobie na dłuższą nieobecność w nauce nie mają z kolei po co wracać. Nie będą bowiem w stanie kompetentnie podjąć akademickich dyskusji na temat wyrosłych w międzyczasie nowych sporów teoretycznych i umiejętnie zacytować modnych ostatnio autorów. Ich dawni koledzy zdążyli zrobić habilitacje i otrzymać profesury, a im, po niekiedy pełnej sukcesów karierze menedżerskiej, pozostaje do objęcia posada młodszego pracownika w rygorystycznie zhierarchizowanej strukturze polskiej uczelni.
Curriculum dla rozumienia
Jedno w każdym razie nie ulega wątpliwości: rozumienie rzadko rodzi się w zatomizowanym procesie dydaktycznym automatycznie, jako „naturalny” efekt synergiczny. W takich przypadkach najlepsze, co można osiągnąć, to spowodowanie, że student jest w stanie widzieć rzeczywistość gospodarczą, jako luźno związany zbiór różnorodnych mechanizmów uczonych na zajęciach z bankowości, socjologii, czy marketingu.
Niekiedy tylko jakiś natchniony wykładowca, lub taki, który po prostu powiedział coś odpowiedniego w odpowiedniej chwili, jest w stanie uruchomić ten lawinowy proces układania się kawałków szkolnego puzzla w interakcyjny, dynamiczny, trójwymiarowy obraz.
Dydaktyka dla rozumienia wymaga zintegrowanego curriculum; niekoniecznie bogatego, ale właśnie w zamierzony sposób spójnego. Nadmiernie obszerna oferta w sytuacji, kiedy np. syllabusy poszczególnych przedmiotów są niestandardowe i nie dają się porównywać jest wprawdzie prawidłową odpowiedzią, ale na źle postawione pytanie.
Poziomy tej integracji mogą i powinny być różne: od wzajemnej wiedzy wśród wykładowców o zawartości swoich zajęć, poprzez wspólne modyfikacje i uzgadnianie terminologii, aż do tworzenia wspólnych modułów kursowych.
I-szy paradoks edukacji dla rozumienia: odpowiadanie na pytania, których nie ma
Jak pisał Alvin Toffler: Szok przyszłości jest otępiającą dysorientacją spowodowaną przedwczesnym przybyciem przyszłości. A więc czas nie jest jednokierunkową ulicą, którą poruszamy się w kierunku jutra. Również ono samo przybliża się do nas; ostatnio szczególnie szybko. Dzisiaj, to nie „czas jest pieniądzem”, ale „pieniądze są czasem”, ponieważ to on jest podstawowym zasobem i ograniczeniem w dzisiejszej szybko zmieniającej się gospodarce i biznesie.
Wszystkie organizacje oparte na starym, ciągle jeszcze nauczanym w szkołach, modelu przemysłowym są stworzone dla biznesu, którego albo już nie ma, albo właśnie przestaje istnieć. Jak widać Stanley Davis słusznie zwrócił uwagę na Paragraf 22 współczesnych organizacji: kiedy już znajdziesz się „tam”, gdzie zamierzałeś, owego „tam” już tam nie ma.
Niestety, dla szkół ekonomii i zarządzania paragraf ten przybiera niekiedy niewiele różniącą się postać: gdy Twoi studenci nauczyli się już wszystkiego o tym, co jest, wiele z tego „jest” zdążyło się zmienić w „było”.
Najpoważniejszym bodaj wyzwaniem edukacji ekonomicznej jest dzisiaj efekt połączonego oddziaływania złożoności i zmienności; jest nią krótkookresowa nieciągłość procesów rozwojowych. Firmy wyczerpały możliwości zawarte w podstawowej zasadzie Rewolucji Przemysłowej - specjalizacji ludzi i jednostek organizacyjnych. Jesteśmy więc w trakcie kolejnych jakościowych zmian, ale zasadnicze cechy nowego ładu są ciągle jeszcze nieznane.
Przed szkołami biznesu coraz częściej stawia się zadanie przygotowywania menedżerów zdolnych pracować w organizacjach nowego typu: „odchudzonych”, w większym stopniu opartych na pracy zespołów, bardziej związanych z klientami i dostawcami, o płaskiej strukturze, elastycznych, zorientowanych na jakość, o globalnej orientacji i działalności. Kłopot szkół polega jednak na tym, że wszyscy wprawdzie przeczuwają nadchodzącą rewolucję organizacyjną, ale nikt nie wie, jak organizacje XXI wieku będą naprawdę wyglądać. Miał rację Marx (Graucho, nie Karol) mówiąc, że ” Przewidywanie jest trudne, szczególnie na temat przyszłości.” Aby przygotować naszych studentów do przyszłości musimy więc w istocie uczyć ich odpowiedzi na pytania, których jeszcze nie ma,
Organizacje XXI wieku; przyszły klient dzisiejszej edukacji
Niektóre elementy tego ważnego dla nas obrazu są wszakże dość wyraziste:
- Po pierwsze, będą to z pewnością organizacje typu post-hierarchicznego, o horyzontalnej (a nie wertykalnej) strukturze składającej się z grup zadaniowych. Oznacza to m.in., że - jak powiedział Thomas Steward: „…kierownicy średniego szczebla mają przewidywaną długość życia muszki owocówki, a ci, którzy przeżyją będą spełniali rolę raczej dobrych wujków, niż ekonomów, rozdzielając zasoby i wiedzę wśród samodzielnych pracowników określających swoje własne zadania”. Pojawią się natomiast zupełnie nowe zawody menedżerskie takie, jak np. Szefowie Procesów Organizacyjnych (Process Owners) w strukturach horyzontalnych, czy Główny Specjalista d/s Wiedzy (Chief Knowledge Officer).
- Zatem po drugie, nie tylko organizacje, ale i systemy gospodarcze przybiorą postać i będą działać według modelu heterarchicznego, a nie hierarchicznego.
Heterarchia jest koncepcją dostarczającą alternatywy dla prostej opozycji między porządkiem a chaosem. Jeżeli porządek hierarchiczny polega na rządach (władzy, wpływie) jednego (np. elementu), a anarchia na rządach nikogo (lub wszystkich), to heterarchia polega na „rządach” niektórych elementów rozmieszczonych w różnych punktach struktury, niekoniecznie górnych. Cechą hierarchii jest łańcuch rozkazodawstwa oraz jego przechodniość; heterarchia jest natomiast zaprzeczeniem przechodniości. W odróżnieniu od anarchii wprowadza ona ściśle ustalone ograniczenia wyborów, w odróżnieniu od hierarchii nie grupuje wszystkich wyborów w jednym, ostatecznym źródle ocen.Heterarchia jest więc znacznie bardziej realistycznym modelem np. alokacji władzy czy wpływów. W istocie bowiem ten tradycyjny model nie istnieje już ani w organizacjach, ani w systemach biurokratycznych, czy politycznych, funkcjonujących w oparciu właśnie o zasady heterarchii. Jest ona także nowym modelem przywództwa, które nie rości sobie prawa do omnipotencji właściwej systemom hierarchicznym.
- Po trzecie, straci więc sens większość fałszywych dylematów wczorajszego zarządzania i edukacji menedżerskiej takich, jak: sztab czy linia; centralizacja czy decentralizacja; zadania czy ludzie; koszt czy jakość; specjalizacja, czy integracja; etc.
- Po czwarte, na rynku rozszerzać się będzie rewolucja „mass customizing” znosząca tradycyjny podział na towary masowe i na zamówienie, a „sympatyczność firmy” stanie się ważnym, piątym elementem marketing mix’u.
- Po piąte, świat gospodarczy i organizacyjny wytworzy i będzie energicznie rozbudowywał zupełnie nowy poziom swojego funkcjonowania - poziom wirtualny. Już teraz problematyka korporacji wirtualnej (czyli takiej, która jest, ale jej nie ma), czy np. wirtualnych systemów władzy (jw.) należy do najgorętszych tematów tak teorii, jak i praktyki. Poruszanie się na tym poziomie wymagać będzie od naszych absolwentów nie tylko sprawności w posługiwaniu się komputerem, ale przede wszystkim umiejętności myślenia w kategoriach cyberprzestrzeni.
Pojawiają się już pierwsze firmy i banki wirtualne. Ostatnio francuski biskup Gaillot, zawieszony przez Papieża za kontrowersyjne poglądy, stworzył pierwszą w historii „diecezję wirtualną”, która zgromadziła już tysiące cyberparafian.
Przyznacie Państwo, że od kiedy w Internecie możemy już nie tylko kupić, sprzedać, grać na giełdzie i umówić się na randkę w ciemno, ale i otrzymać za to wszystko rozgrzeszenie, to świat nigdy już nie będzie już taki sam, jak wczoraj.
II-gi paradoks edukacji dla rozumienia: odpowiedzi z pytaniem w tle
Dydaktyka z istoty swojej polega na udzielaniu odpowiedzi. Nieważne przy tym, czy stawia je student, otoczenie, czy sam nauczyciel. W świecie stabilnym i nieskomplikowanym, którego elementy są od siebie względnie izolowane, odpowiadanie na pytanie, mimo, że niekiedy trudne, spełniać musi jedno tylko połączone kryterium: zupełności i prawdziwości. W systemach złożonych i zmiennych sytuacja staje się nieporównanie bardziej skomplikowana. Odpowiedź nigdy nie jest tu zupełna, ponieważ, w odróżnieniu od systemów prostych, możliwa różnorodność stanów jest tu ogromnie duża. Część odpowiedzi jest, i długo jeszcze pozostanie, nieznana.
Dlatego nauczanie w naszych dziedzinach nacechowane jest znamiennym paradoksem: im bardziej studenci przekonają się do słuszności naszych odpowiedzi, tym gorzej dla nich. Nadmiar gotowych rozwiązań w zmiennym świecie obezwładnia i tworzy intelektualne kaleki. Zrozumiała to Harvard Business School, ograniczając znacząco wykorzystanie metody case study, której wszak była twórcą i bastionem. Człowiek z natury wcale nie jest istotą nieustannie poszukującą odpowiedzi dla swoich pytań. Przeciwnie, częściej szuka on po prostu pytań do posiadanych już odpowiedzi, aby ponownie przekonać się, że ma rację.
Natomiast najlepsze dotychczas pomysły w praktyce biznesu to takie, o których „wszyscy od początku wiedzieli”, że są bez sensu.
Musimy zatem oczywiście udzielać odpowiedzi wedle naszej najlepszej wiedzy, ale mieć świadomość, że wielka ich liczba, często znacznie lepszych, niż nasze, ciągle jeszcze pozostaje do odkrycia. W złożonej i zmiennej rzeczywistości gospodarczej nauczyciele zawsze będą stali przed trudnymi dylematami:
- Jak nauczyć „wszystkiego”, ale pozostawić niezbędne miejsce na ciekawość?
- Jak być przekonującym i autorytatywnym, a jednocześnie przyznawać się do wątpliwości?
- Jak uczynić pytanie integralną częścią odpowiedzi?
Jesteśmy zatem skazani na przyczynkarstwo i lepiej, żebyśmy o tym stale pamiętali.
Sztuka inteligentnych pytań
Jeśli jest tak, iż nie powinniśmy (a nawet nie możemy) nauczyć wszystkiego, to musimy w jakiś sposób przygotować studentów do samodzielnego stawiania nowych pytań, a także do poszukiwania nowych odpowiedzi dla tych starych. Np. w Harvard Business School już w I semestrze przewidziane są zajęcia uczące technik rozumowania i analizy, planowania kariery i samodoskonalenia, a także samego uczenia się.
Jak zwykle jednak, konieczny jest umiar. Zarządzanie jest wprawdzie sztuką stawiania pytań, ale nie wszystkich.
Opowiem Państwu smutną wprawdzie, ale pouczającą historię. Stary ojciec umiera z czterema synami i żoną czuwającymi przy jego łóżku. Trzech synów jest dorodnych, wysokich i atletycznych, a jeden - najmłodszy - chuderlawy i brzydki. Droga żono - szepcze ojciec - upewnij mnie, że ten najmłodszy też jest mój. Jeśli nawet nie, to Ci przebaczę i umrę spokojnie. Ależ tak, mój drogi - szlocha matka - przysięgam na wszystko, że to twój syn. Ojciec umiera szczęśliwy. Kobieta oddycha z ulgą i myśli: Mój Boże, jak dobrze, że nie spytał o pozostałych.
Zarządzanie jest więc sztuką inteligentnej ciekawości, tj. takiej, która nie trwoni drogocennego czasu na niewłaściwe pytania. Do tego potrzebna jest m.in. wiedza o tym, o co nie warto pytać, bo inni już kiedyś na to odpowiedzieli. Myślenie w ekonomii i zarządzaniu ma bowiem kolosalną przeszłość. Stąd wielka rola dobrze nauczanej historii gospodarczej, co przyznają wszyscy wielbiciele Alfreda Chandlera. Nie mniej ważna od obecnej historii myśli byłaby również np. historia bezmyślności ekonomicznej i menedżerskiej; wielkie powodzenie książki Roberta Hartleya o błędach i sukcesach zarządzania jest na to dowodem.
Jaki produkt?
Musimy zatem poświęcić się wychowywaniu liderów gospodarki i biznesu, którzy:
- posiadają pragmatyczną wizję wybiegającą poza dzień dzisiejszy;
- umieją ją promować i realizować z pomocą innych;
- nie ustają w poszukiwaniu nowych odpowiedzi do starych pytań;
- umieją działać w sieciowych strukturach heterarchicznych;
- mają wystarczającą wiedzę, by rozpocząć życie zawodowe i umiejętności jej uzupełniania zanim jeszcze będzie potrzebna;
- rozumieją zjawisko złożoności, czyli konsekwencje tego, co ukryte;
- a przede wszystkim traktują zmianę i złożoność nie jako ochoczo cytowany banał, ale jako bacznie obserwowane wyzwanie.
Życzę Rocznikowi 2001, aby w roku 2021 ciągle jeszcze uważał, że Szkoła dobrze przygotowała go do życia.
Życzę Szkole, by do czasu swego 100-lecia umocniła pozycję czołowej Akademii Sztuki Gospodarowania (chociaż nie jestem pewien, czy życzenie 90-latce stu lat w zdrowiu jest w dostatecznie dobrym tonie). Z drugiej strony, jak wiadomo, prawdziwe życie (szkoły, w każdym razie) rozpoczyna się po 90-tce.
Źródło: Gazeta SGH, nr 56, 15 października 1996 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1996/1997
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Zbigniew Dworzecki
- prof. Marian Geldner
- prof. Adam Noga
Dziekani:
- prof. Janusz Beksiak - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Romuald Bauer - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Urszula Ornarowicz - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Marek Rocki - dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Edward Golachowski - dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 1997/1998
Gośćmi inauguracji byli: Marek Borowski – wicemarszałek Sejmu, prof. Mirosław Pietrewicz – wiceprezes Rady Ministrów i minister skarbu państwa, prof. Bogusław Liberadzki – minister transportu i gospodarki morskiej, prof. Ewa Freiberg – wiceminister skarbu oraz rektorzy wielu uczelni. Wśród gości obecni byli także byli rektorzy Uczelni – prof. Wiesław Sadowski, prof. Aleksander Müller i doktor honoris causa SGH prof. Stanisław Rączkowski.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jej Magnificencji Rektora SGH, prof. dr hab. Janiny Jóźwiak.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Janiny Jóźwiak wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1997/1998 w dniu 29 września 1997 roku
Dostojni Goście,
Drodzy Studenci,
Szanowni Państwo,Dzisiejszą uroczystością inaugurujemy 92. rok akademicki w Szkole Głównej Handlowej. Studenci rozpoczynający w tym roku naukę w naszej Uczelni są drugim już rocznikiem, który dyplomy SGH otrzyma w nowym tysiącleciu. I chociaż z punktu widzenia biegu rzeczy przekroczenie progu nowego stulecia i tysiąclecia ma wyłącznie charakter symbolu, zbliżanie się do dwutysięcznego roku wyzwala naturalną chęć do refleksji nad przyszłością - jaka będzie i jak (i czy) możemy ją już teraz kształtować? Także środowisko akademickie - polskie i europejskie - nie jest wolne od takiej refleksji.
Lata 90-te dla tego środowiska to nieustająca dyskusja nad kształtem uniwersytetu, uczelni wyższej dwudziestego pierwszego wieku.
Są przynajmniej trzy powody, dla których uczelnie wyższe muszą teraz, na przełomie wieków, ulec przemianom:
- po pierwsze, jest to zmiana ich misji i roli społecznej,
- po drugie, zmiana charakteru edukacji wyższej - z elitarnego na masowy.
- po trzecie, upowszechnienie się nowych technologii informacyjnych, które muszą spowodować radykalne zmiany w sposobie kształcenia.
Najważniejszy jest oczywiście pierwszy z powodów.
Uczelnie przestały być już tylko wspólnotą uczonych i studentów, a ich odpowiedzialność wobec społeczeństwa niepomiernie wzrosła. Misją uczelni wyższych stało się uczestnictwo w trwałym i godziwym rozwoju społeczeństw. W świecie podlegającym głębokim przeobrażeniom powinny one działać w sposób odpowiedzialny i wrażliwy. Ich rolą jest przewidywać, uprzedzać i kształtować zmiany we wszystkich sferach życia społecznego, a także służyć zaspokajaniu indywidualnych potrzeb jednostek. Powinny działać na zasadach obiektywizmu i krytycyzmu i być zdolne do adaptacji i różnicowania swojej aktywności.
Misja Szkoły Głównej Handlowej lokuje się w ramach tak pojmowanej roli uczelni wyższych.
Kiedy myślimy o przyszłości SGH, widzimy ją jako instytucję akademicką o najwyższym prestiżu na skalę krajową i międzynarodową, charakteryzującą się stałym rozwojem i przystosowaniem do wymagań gospodarki rynkowej, zachowującą właściwe proporcje pomiędzy zmianami, a akademicką tradycją i niezależnością oraz wysoką jakością edukacji i badań naukowych.
Jak taki model uczelni przekłada się na model kształcenia i przygotowania absolwentów do pełnienia ról we współczesnym świecie?
Z całą pewnością, przystosowanie się do wymagań gospodarki rynkowej nie może oznaczać bieżącego dostosowywania oferowanych przez uczelnie programów studiów, do zmieniającego się rynku pracy. Ma natomiast oznaczać takie kształcenie, aby absolwenci uczelni umieli sprostać niepewności będącej immanentnym, takiego dynamicznego rynku, elementem.
Innymi słowy, chcemy tworzyć model uczelni, która daje nie tylko dobre ogólne przygotowanie i kwalifikacje zawodowe, nie tylko kształci ludzi z otwartymi głowami umiejącymi sformułować i rozwiązywać problemy, ale też wykształca odpowiednie cechy osobowości, z których - w tym kontekście - za najważniejsze można uznać:
- zdolność do krytycznego myślenia,
- kreatywność i umiejętność inicjowania działań,
- skłonność do uczestniczenia w zdrowej konkurencji,
- umiejętność podejmowania decyzji,
- otwartość na różnice poglądów
- umiejętność pracy w zespole.
Jeśli takie cechy będą wyróżniać absolwentów SGH możemy być spokojni o przyszłość Szkoły - uczelnia wyższa jest bowiem silna poziomem jej studentów i wychowanków.
Wierzę, że dzięki kompetencjom i doświadczeniu nauczycieli akademickich Szkoły oraz dzięki inteligencji i zapałowi młodych ludzi studiujących w SGH uda nam się ten pożądany wzorzec osiągnąć.
Szanowni Państwo,
Wybiegając myślą w przyszłość, nie możemy zapomnieć o naszych korzeniach i tradycji.
W formułowaniu wizji Szkoły i strategii jej rozwoju nawiązujemy do podstawowych wartości pielęgnowanych przez wcześniejsze pokolenia naszych profesorów i studentów.
Hasło przedwojennej korporacji studentów Szkoły Głównej Handlowej brzmiało: Myśl realnie o ideałach.
Sądzę, że to motto jest godne również współczesnego ekonomisty i menedżera.
Życzę studentom, którzy dziś rozpoczynają swoją akademicką karierę, aby taki stosunek do rzeczywistości przyświecał ich przyszłym poczynaniom.
Źródło: Gazeta SGH, nr 74, 15 października 1997
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „Współczesny świat a polska droga do rynku” wygłosił prof. Grzegorz Kołodko.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Grzegorza Kołodko podczas inauguracji roku akademickiego 1997/1998 – „Współczesny świat a polska droga do rynku”
Prof. Grzegorz W. Kołodko,Katedra Polityki Gospodarczej Kolegium Finansów i Zarządzania Szkoły Głównej Handlowej, Distinguished Sasakawa Chair in Development Policy, Światowy Instytut Badań Rozwoju Gospodarczego ONZ (WIDER)
Współczesny świat zmienia się. Na kierunki tych zmian wskazują szczególne cechy, które mogą być też podstawą przewidywania przyszłości.
Te cechy, to:
- Demokratyzacja polityczna. O ile w 1960 roku - raptem 37 lat temu - na świecie istniało 37 państw, których prezydenci, rządy, parlamenty pochodziły z w pełni demokratycznych wyborów, to w tym roku takich państw jest już 117. To pokazuje, jak wielki postęp w sferze demokracji politycznej dokonał się we współczesnym świecie.
- Liberalizacja. Dzisiejszy świat jest bardzo zliberalizowany, przede wszystkim w dziedzinie gospodarki, ekonomii, polityki ekonomicznej. Jest tak zliberalizowany, jak - w zasadzie - nie był nigdy, nawet w czasie znanym jako laisser faire.
- Partycypacja (wynika z liberalizacji i z demokratyzacji). Dzisiaj do takich organizacji, jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy należy 185 państw. Nie wszystkie się liczą w tym samym stopniu, nie wszystkie mają tyle samo do powiedzenia ze względu na swój potencjał ekonomiczny i polityczny, ale partycypują/uczestniczą w globalnej gospodarce i w - jakimś stopniu - decydują o tym, jak toczą się jej losy.
- Transfer władzy. Czy władza tego chce, czy nie - najczęściej nie chce - następuje transfer władzy od rządów, parlamentów, prezydentów i ministrów w dwu kierunkach: pierwszy - to organizacje międzynarodowe, takie jak Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy, jak Światowa Organizacja Handlu i OECD, jak organizacje regionalne, jak np. Unia Europejska czy ASEAN, a drugi - to rynek, gdyż potęga rynku nigdy dotąd nie była tak wielka jak obecnie. (Chciałoby się powiedzieć, że kolejnym paradoksem historii jest to, że chyba od czasów Komuny Paryskiej tak wiele nie zależało od ulicy, od street, tylko że tym razem tak strasznie dużo zależy od Wall Street).
- Niezwykle dynamiczny rozwój różnych nowoczesnych technik i technologii. Postęp techniczny skoncentrowany jest przede wszystkim w dwóch sferach, które rewolucjonizują także stosunki finansowe i gospodarcze, a mianowicie: w telekomunikacji i komputeryzacji. Ten postęp jest niebywały i o ile np. w 1960 tylko ok. 4% nakładów inwestycyjnych na sprzęt, maszyny i urządzenia w USA przeznaczano na telekomunikację i techniki obliczeniowe, o tyle w roku 1997 nakłady te sięgają 45%.
- Posocjalistyczna transformacja do otwartej gospodarki rynkowej. Jest to znacząca cecha gospodarki współczesnego świata, ze względu na to, że proces ten obejmuje blisko 30 państw w Europie Środkowo-Wschodniej i na terenie Azji.
- Nowa kategoria, która wnosi bardzo wiele do teorii i praktyki, to tzw. wschodzące albo wyłaniające się rynki, nie tylko te z obszaru byłej gospodarki centralnie planowanej, ale także te z emancypujących, liberalizujących i integrujących się z gospodarką światową państw, przede wszystkim Ameryki Południowej, Azji Wschodniej i Południowo-Wschodniej, ale także z budzącej się z letargu Afryki.
Te siedem cech prowadzi do „supercechy” współczesnego świata, jaką jest globalizacja. Dzisiaj w zasadzie wszelkie rozważania ekonomiczne, które nie są rozważaniami z zakresu mikroekonomii, bądź polityki regionalnej to gospodarka globalna. Świat tak się skurczył, tak zmienił swoje oblicze, że nie można znaleźć odpowiedzi na pytania ekonomiczne i praktyczne, jeśli odrywa się je od kontekstu gospodarki globalnej. Dzisiaj wszystko, co dzieje się tu, dzieje się zarazem na świecie i prawie wszystko, co się dzieje w sferze finansowej i gospodarczej na świecie, dotyczy tego, co się dzieje na rynkach lokalnych. Dzisiaj w każdej sekundzie można przesunąć gigantyczne ilości informacji, olbrzymie strumienie kapitału, wiele koncepcji praktycznie z każdego miejsca na świecie w każde inne miejsce.
Świat się zmienił, co także przejawia się w tym, iż obserwujemy inne tendencje co do procesów gospodarczych. O ile w ciągu 15 lat 1979-1993 średnie roczne tempo wzrostu produkcji światowej wynosiło 3,4%, to w ciągu minionych 5 lat sięgnęło ono 4,1%. W przypadku krajów rozwijających się wzrosło z 4,6% do 6,5%, w krajach transformowanych, zaś zwiększyło się z 2,9% (w latach 1979-1988) do 3,8% (w latach 1997-98). Występuje więc wyraźna tendencja do przyspieszenia wzrostu produkcji światowej.
Polska na tym tle wyróżnia się pozytywnie. Po okresie 1989-1993, kiedy to odnotowaliśmy średnie roczne tempo spadku produkcji o 3,1%, obecnie, w latach 1994-1997 produkt krajowy brutto zwiększa się aż o 6,2% rocznie (a w latach 1995-97 już o 6,6%), a więc najszybciej nie tylko w obrębie państw transformowanych, ale w całej Europie.
Szybciej jeszcze - i to jest także cecha współczesnego świata - rosną obroty handlowe. Przyjmuje się, że przy wzroście światowego produktu globalnego o 4,4% rocznie w latach 1997-98 obroty handlu zwiększają się o około 7%. Czego zatem oczekiwać? Otóż ten świat dalej się będzie zmieniał, dlatego że dzisiaj i w latach następnych czeka nas faza szybkiego, jednakże nierównomiernego - co tez jest charakterystyczne - wzrostu. Najszybciej będą nadal rozwijały się gospodarki tradycyjnie nazywane krajami rozwijającymi się, a także gospodarki transformowane tak długo, jak ta nazwa wobec nich będzie zachowana, gdyż proces ten dobiegnie kiedyś końca. Trzeba przyjąć, że o ile średnie roczne tempo wzrostu produkcji w krajach najbardziej rozwiniętych będzie kształtowało się na poziomie około 2,5% rocznie przez następne 25 lat, to w krajach rozwijających się utrzymywać się ono może na poziomie 5-6%. Sądzę, że w tych samych przedziałach kształtowały się będą przyrosty produkcji w krajach transformowanych.
Cechą szczególną tych procesów jest wzmacnianie relatywnej pozycji niektórych gospodarek. Mówi się o tzw. wielkiej piątce. Są to Chiny, Indie, Indonezja, Rosja i Brazylia. To kraje, narody i społeczeństwa, w których żyje w sumie aż 2,5 mld ludzi. 5-6% wzrost produkcji spowoduje w najbliższych latach wzrost ich znaczenia w gospodarce światowej. O ile udział PKB „wielkiej piątki” w światowym produkcie globalnym sięga obecnie 8%, to może podwoić się do 16% w roku 2020. W odniesieniu do udziału w światowym handlu udział ten zwiększyć się może z obecnych 9 do 22%, z czego aż 10% procent przypadać będzie na Chiny. W odniesieniu natomiast do gospodarek posocjalistycznych przechodzących rynkową transformację oczekuje się wzrostu ich udziału z obecnych około 3,2% światowego produktu globalnego do około 6% w roku 2020.
Tabela 1
Wzrost w świecie, 1974-2020 i udział w światowym PNB, 1992 i 2020 (w %)OpisWzrost w świecie, 1974-2020 i udział w światowym PNB, 1992 i 2020 (w %)
a - w cenach stałych 1992 roku wg kursu walutowego dolara US; b - Republika Korei, Singapur i Tajwan (Chiny); c - z uwagi na brak danych transformowane gospodarki ujęte są jako grupa; d - Malezja, Filipiny i Tajlandia.
Źródło: Global Trade Analysis Project, Bank Światowy
Jeśli chodzi o Polskę, sądzę, że dzisiaj trzeba myśleć o tym, by polityką gospodarczą, zmianami ustrojowymi i wsparciem ich przez politykę w ogóle starać się co najmniej utrzymać dotychczasowe tempo wzrostu. W ciągu trzech ostatnich lat wynosi ono aż 6,6%. Przy tym tempie za 10-11 lat polski dochód narodowy podwoi się, a już przed rokiem 2020 mógłby być aż czterokrotnie większy niz. obecnie. Jest to realne, chociaż oczywiście trudne - tak jak zawsze trudne jest pozyskiwanie dobrych efektów w polityce gospodarczej.
Cechą jednakże tego współczesnego świata, przy wysokim tempie wzrostu, jest to, że nie zawsze i nie wszędzie poprawia się sytuacja wielkich grup społecznych. Jeśli weźmiemy 20% najbogatszych ludzi na świecie i porównamy ich przeciętny poziom dochodu w tym kwintylu z 20% tych, którym powodzi się najskromniej, to ta relacja zwiększyła się z 30:1 w roku 1960 do 59:1 w roku 1990. Zarazem występuje tutaj bardzo duże zróżnicowanie regionalne. Jeśli chodzi o Europę Wschodnią, to w latach 70-tych relacja kwintyla piątego do pierwszego wynosiła 3:1, dziś zaś kształtuje się w skali 4:1 (w Rosji wynosi ono 5:1), co wskazuje na postępujące rozwarstwienie materialne, skądinąd naturalne w warunkach urynkowiania i transformacji.
Przy obecnych proporcjach podziału, jakie występują w niektórych regionach świata i przy obecnym tempie ich wzrostu poprawa sytuacji 10% najniżej uposażonej części ludności wymaga np. w Brazylii uzyskania aż 7-krotnie wyższego tempa wzrostu niż w Indonezji, a w Kenii 2-krotnie wyższego tempa wzrostu niż w Tajlandii. Rozkład dochodów jest bowiem taki, że przy tym samym tempie wzrostu gospodarczego inne są efekty, które uzyskują poszczególne grupy dochodowe, odmienna jest skala ich partycypacji w efektach rosnącej wydajności pracy i zwiększanej z okresu na okres produkcji. Skutki takich dysproporcji w podziale dochodu narodowego często w jeszcze większym stopniu wpływają na standard życia wielkich grup społecznych niż w przypadku samego poziomu dochodu. Przykładowo, Wietnam ma niższy poziom PKB na mieszkańca niż Nigeria, ale przeciętny okres trwania życia jest tam aż o 15 lat dłuższy, szansa osiągnięcia przez dzieci wieku 5 lat dwukrotnie wyższa, a analfabetyzm dwukrotnie mniejszy. Chiny mają dochód na głowę o połowę mniejszy niż Brazylia, ale żyje się tam, średnio licząc, o 4 lata dłużej.
Jakie jest znaczenie Polski we współczesnym świecie, jak postrzegać należy to, co się u nas dzieje, na tle procesów globalnych?
Oczywiście, obowiązkiem każdego patrioty, każdego Polaka jest eksponować nasze znaczenie, natomiast obowiązkiem uczonego jest odnotowywać fakty i je prawidłowo - bez emocji i sentymentów, ale za to z naukową logiką i dyscypliną - interpretować. Fakty zaś są takie, że znaczenie polskiej go-spodarki we współczesnym świecie jest znikome. Wynika to ze skali i miejsca, jakie ona zajmuje. Udział polskiego handlu w obrotach światowych - choć ostatnio jego poziom szybko rośnie - wynosi ledwie około 0,6%. Na zbliżonym poziomie kształtuje się nasz udział w światowym PKB. Polska zajmuje takie miejsce, jakie wyznacza jej wielkość produkcji, włączenie w międzynarodowe stosunki handlowe i finansowe, a także zdolność do absorbcji zagranicznych inwestycji. To wszystko zwiększa się w tempie ponad przeciętnym, co oczywiście prowadzi do wzrostu relatywnego znaczenia Polski, ale trzeba powiedzieć, że również w najbliższej przyszłości będzie ono znikome.
Inaczej sprawa wygląda, jeśli spojrzymy na region. Znaczenie Polski w regionie - tak w Europie, jak i na obszarze państw transformowanych - jest duże. Polski produkt krajowy brutto (szacowany na bazie siły nabywczej, a nie kur-su bieżącego) powinien osiągnąć w 1997 roku około 225 mld dol. Daje nam to ok. 14% udziału w produkcie krajowym brutto 25 postsocjalistycznych państw Europy Środkowo-Wschodniej i byłego Związku Radzieckiego, przy udziale ludności jedynie w wysokości 9,6%. A więc Polacy wytwarzają przeciętnie ok. 1,5 - krotnie więcej niż wytwarza się na obszarze tych 25 państw, od Polski aż do Pacyfiku.
Tabela 2
PNB na głowę w transformowanych gospodarkach oraz ich udział w regionalnym PNB w 1996 rokuOpisPNB na głowę w transformowanych gospodarkach oraz ich udział w regionalnym PNB w 1996 roku
Źródło: 1997 World Bank Atlas and OECD Short-Term Economic Indicators for Transition Economies, I/1997
Polska absorbuje także obecnie najwięcej bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Rok 1997 jest kolejnym rokiem rekordowym z tego punktu widzenia. Polski produkt krajowy brutto wynosi obecnie ok. 35-40% PKB Rosji. To zmienia sytuację geopolityczną w regionie. Można sobie wyobrazić i zakładać, że tuż po roku 2000 polski produkt krajowy sięgnie 50% produktu krajowego Rosji, a także skala potencjałów tych gospodarek i wzajemne relacje ich produkcji w przeszłości były inne.
Natomiast co do transformacji systemowej, to rola Polski na świecie jest wielka. To, co się dzieje w Polsce z niezwykłą wnikliwością, z wielka pieczołowitością jest śledzone, obserwowane i studiowane w wielu miejscach współ-czesnego świata. Polska jest postrzegana jako kraj, od którego można się wiele nauczyć, jeśli chodzi o procesy transformacji, otwierania gospodarki na stosunki z układem światowym, zmiany strukturalne, procesy liberalizacji i regionalnej integracji. Z polskich do-świadczeń (zwłaszcza ze sposobu sterowania przekształceniami własnościowymi i prywatyzacją) korzystano przy formułowaniu pewnych dokumentów programowych przy okazji niedawnego kongresu partii rządzącej w Chinach. Także ostatnia wypowiedź prezydenta Rosji na temat konieczności zinstytucjonalizowania, lepszego zorganizowania i zdyscyplinowania działań rodzącego się rynku przez państwo i rząd, są motywowane tym, co się dzieje u nas, w szczególności pozytywnym dorobkiem ostatniego okresu transformacji w sferze instytucjonalnej obudowy rynku i sprawnej regulacji rynków kapitałowych oraz transferów finansowych.
OECD pokazuje przykład Polski nie tylko krajom transformowanym, ale i innym. Na niedawnej konferencji w Paryżu nasze doświadczenia ze sfery dostosowań strukturalnych i polityki rozwoju miałem okazję zaprezentować jako wprowadzenie do dyskusji nad trans-formacją do otwartego rynku w tak wy-dawałoby się różnych państwach, jak Kolumbia i Wietnam, jak Rosja i Indie, Chiny i Egipt. Ale i na tej płaszczyźnie - wymiany obserwacji i dzielenia się do-świadczeniami oraz dorobkiem myśli ekonomicznej - współczesny świat też się skurczył i pomimo wielu wciąż wy-stępujących różnic, coraz więcej w nim też cech wspólnych, podobnych problemów, analogicznych wyzwań.
A więc rola Polski ze względu na sposób, w jaki się transformuje nasza gospodarka, jest wielka, choć nasze miejsce jako gospodarki na mapie światowej jest małe. Skąd to zainteresowanie, czym sobie Polska na to zasłużyła? Na czym polega ta polska droga do rynku?
Polska jest krajem, który umiejętnie, jak nikt inny dotąd, w swojej transformacji, zwłaszcza w jej późniejszej fazie, był w stanie połączyć politykę ustrojowych zmian systemu gospodarczego z polityką rozwojową. Polska jest też jedynym krajem, który przekroczył poziom produkcji z 1989 roku przy zupełnie innej, tzn. lepszej i bardziej konkurencyjnej strukturze. W 1997 wskaźnik ten wynosi około 112%. W najlepszych, pod tym względem, krajach po nas zbliża się on dopiero do 100% w Słowenii i 95% w Słowacji, przeciętnie kształtując się na poziomie niewiele przekraczającym 70%. Listę zamykają takie państwa jak Gruzja, Tadżykistan czy Mołdawia, w których przekracza on 30%, a gdzieś w środku tej listy są dwa wielkie państwa: Rosja z ledwie 51% produkcji z roku 1989 i Ukraina z 41%. Taka bardzo głęboka zapaść, takie ogromne załamanie produkcji przypomina w swych skutkach czarną zarazę sprzed sześciu i pół wieków, tyle że wówczas nie spadł dochód na głowę.
Tabela 3
Recesja i wzrost w transformowanych gospodarkach, 1990-97OpisRecesja i wzrost w transformowanych gospodarkach, 1990-97
Źródło: Dane statystyk narodowych, organizacji międzynarodowych oraz obliczenia własne autora.
Druga istotna cecha polskiej drogi do rynku, to coraz większe docenianie efektu instytucjonalnego. Rynek to nie tylko dominacja prywatnej własności i daleko posunięta liberalizacja. To także pewne reguły gry, których przestrzeganie musi być obwarowane obudową instytucjonalną, jak również zdolność uczestników gry rynkowej, do przestrzegania pewnych norm i zasad behawioralnych. Pomijanie czy też lekceważenie znaczenia tych niezwykle istotnych aspektów transformacji może doprowadzić do takiego kryzysu, jak niedawno w Albanii albo do tworzenia się instytucji nieformalnych w postaci zorganizowanej przestępczości, tak jak dziś na daleko posuniętą skalę np. w Rosji.
Istotne cechy ilustrujące naszą drogę do rynku to: dyscyplina finansowa, reformy strukturalne, rozwój regionalny, polityka przemysłowa, stopniowe włączanie do organizacji międzynarodowych poprzez stowarzyszenie z Unią Europejską (kwiecień 1994), Światową Organizacją Handlu (lato 1995), OECD (lipiec 1996), ale przede wszystkim dbałość o aspekt behawioralny i obudowę instytucjonalną. Wielkim błędem początkowej fazy transformacji - nie tylko w Polsce, ale i we wszystkich innych krajach, było lekceważenie wątku instytucjonalnego - oraz opieranie się na błędnym przekonaniu, że tylko i wyłącznie liberalizacja przy daleko posuniętej prywatyzacji i przy bardzo twardej polityce finansowej będzie dobrze służyła postępowi gospodarczemu.
Można odnieść wrażenie, że dzisiaj ekonomiści i - w mniejszym stopniu - politycy poszukują jednak nowego konsensusu, a polskie doświadczenia ostatnich lat dają ku temu wiele przesłanek także natury intelektualnej. Odchodzi się od tzw. konsensusu z Waszyngtonu polegającego na przekonaniu, ze oto sama prywatyzacja, liberalizacja, stabilizacja i dyscyplina budżetowa stwarza dostateczne przesłanki do zapewnienia wzrostu gospodarczego w dłuższym okresie. Otóż tzw. podstawy (fundamentals), zgodnie z waszyngtońskim konsensusem, osiągnęło już wiele gospodarek na świecie, ale - niestety - dochód narodowy w tych krajach nie rośnie albo rośnie wolniej niż się tego spodziewano. Dzisiaj tworzy się więc nowy konsensus: ważne jest także to brakujące ogniwo - obudowa instytucjonalna - bez której przedsiębiorczość uruchomiona w wyniku liberalizacji i prywatyzacji nie wystarczy do osiągnięcia postępu gospodarczego.
Jest wiele pięknych krajów na świecie - także na obszarze państw przechodzących posocjalistyczną trans-formację rynkową - gdzie kwitnie przedsiębiorczość, tylko nie kwitnie gospodarka, dlatego, że państwo jest bardzo słabe, np. Nigeria. Jest to naród tak przedsiębiorczy, że niejeden inny na kontynencie afrykańskim mógłby mu tego pozazdrościć, ale to się nie przekłada na wskaźniki makroekonomiczne, ani też na lepsze warunki życia ludności. Nie ma tam tego niezbędnego czynnika organizującego oddolny pęd ludzi do pracy i robienia interesów, jakim jest dobra polityka. W Polsce natomiast taka właśnie polityka umożliwiła właściwe ukierunkowanie wyzwolonych pokładów ludzkiej energii i przedsiębiorczości. Współdziałanie mądrej polityki państwa i żywiołowych sił rynku uruchomiło silne tendencje wzrostowe.
Wobec tego, czego możemy oczekiwać w najbliższym czasie? Myśl ekonomiczna bardzo wiele czerpie z obserwacji rzeczywistości i próbuje ją zrozumieć, uogólnić i ukierunkować. Teorie i poglądy ekonomiczne na pewno mają duży wpływ na to, co dzieje się we współczesnym świecie, a także na to, jak dokonuje się transformacja polskiej gospodarki. Wydaje się wszakże, że wiele dyskusji i nieporozumień intelektualnych (a czasami i politycznych), które przenoszą się na politykę rozwojową i jej efekty, bierze się z ciągłego mylenia różnych pojęć i braku zdolności do rozróżniania pomiędzy różnymi poglądami a odmiennymi interesami. Występuje to zarówno na szczeblu mikro, jak i na szczeblu regionalnym. Występuje to na szczeblu gospodarki narodowej, jak i w skali globalnej. Często pod szyldem sporu intelektualnego o koncepcje, o idee, pod szyldem ścierania się szkół ekonomicznych, toczy się walka o interesy. Tam gdzie na pozór kłócą się koncepcje, w istocie rozgrywane są interesy i nie można zrozumieć istoty sporu między jednym sposobem myślenia, a drugą drogą argumentacji, jeśli się nie zada pytania, czy za tym nie stoi konfliktogenność interesów?
Widać to także w układzie światowym. Ostatni raport Banku Światowego o gospodarce globalnej wyraźnie sugeruje poprawę jej kondycji: jest odczuwalny wzrost produkcji, poprawia się sytuacja wielkich mas ludności, miliony ludzi wychodzą z biedy. W dużym stopniu jest to prawda. Ale jeśli czyta się przygotowany w oparciu o te same fakty raport innej wielkiej organizacji - UNCTAD, tj. organizację ds. handlu i rozwoju ONZ) - wyciągane wnioski są nieco inne, podkreśla się tym razem bowiem fakt, że zwiększa się zróżnicowanie i dysproporcje dochodów. Dlaczego tak się dzieje? Otóż te dwie wielkie organizacje światowe nie tyle mają inne poglądy, ale reprezentują inne interesy. To samo dotyczy partii i mediów, które są bardzo aktywne w tych debatach na całym świecie, to samo odnieść należy także do ekonomistów, którzy częstokroć prowadzą spory w istocie polityczne, choć toczą się one wokół doktryn czy pomysłów ekonomicznych.
Takim wielkim sporem dzisiaj - i tutaj się chyba przenosi ciężar dyskusji w najbliższych latach - jest spór: duże państwo - małe państwo, duży rząd - mały rząd. Sądzę, że ma to nie tylko wymiar ideologiczny i polityczny, ale również pragmatyczny. Wymiar ideologiczny i polityczny to spuścizna i kontynuacja debat toczonych przez wiele, wiele lat. Najpierw był spór imperializm - komunizm, potem kapitalizm - socjalizm, później plan - rynek, następnie państwowe - prywatne, sterowane - samoregulujące się. Dzisiaj natomiast ten spór przesuwa się na płaszczyznę tzw. duże państwo i tzw. małe państwo. A tendencje są takie, że państwo rośnie. O ile w 1870 roku tylko 8,3% produktu brutto przechodziło przez rząd, czyli przez budżet państwa, to wskaźnik ten - nieustannie rosnąc - w roku 1996 ten wskaźnik zwiększył się aż do 45,9%, napotykając już granice swojej ekspansji. Jest on zróżnicowany. Za małe, przyjmuje się takie państwa, gdzie wskaźnik ten wynosi do 33% (np. USA), za duże - takie, gdzie przekracza on 50% (np. Francja). Ale czy spór dotyczy tutaj koncepcji, poglądów, czy może właśnie interesów?
Co daje i do czego prowadzi tak zdefiniowane duże państwo i małe państwo? Za duże państwo, duży rząd przyjmuje się te kraje, gdzie powyżej 50% PKB przechodzi przez budżet, a tak jest np. w przypadku Belgii, Włoch czy Norwegii. Mały zaś rząd, małe państwo to przypadek, w którym poniżej 33% PKB przechodzi przez rząd w formie dochodów i wydatków budżetu państwa i systemu finansów publicznych; tu znajdują się m. in. takie kraje, jak USA, Japonia czy Szwajcaria. Otóż w państwach o dużym rządzie produkt krajowy brutto na osobę wynosi obecnie około 21 tys. USD, a tam, gdzie rząd jest mały niecałe 23 tys. dolarów. Różnicy istotnej przeto tu nie ma. Tempo wzrostu w obu przypadkach w latach 1960-96 wynosi 2,5% średnio rocznie. Żyje się, przeciętnie licząc, w jednym i drugim przypadku około 78 lat. Jeśli chodzi o umieralność niemowląt, to wynosi ona 6 promille dla państw o dużych rządach i prawie tyle samo, bo 5,5 promille dla krajów prowadzonych przez małe rządy. Jeśli chodzi o stopień skolaryzacji mierzonej skonsolidowanym wskaźnikiem udziału dzieci w wieku szkolnym w kształceniu się na poziomie podstawowym i średnim, to w przypadku małego rządu wynosi on 82%, a dla dużego sięga 85%. Analfabetyzm w jednym i drugim przypadku jest wyjątkowo niski i ponownie kształtuje się na porównywalnym poziomie.
Czy zatem nie ma różnicy? Czego więc ten spór dotyczy? Czy są to tylko dylematy upolitycznionych - czasami nadmiernie - ekonomistów? Otóż jest jedna różnica: w państwach o dużym rządzie najuboższe 20% społeczeństwa uzyskuje 7,4% produktu krajowego brutto, w państwach o małym rządzie natomiast już tylko 5,6%. W państwach, gdzie jest duży rząd - gdzie zatem ponad 50% produktu krajowego brutto przechodzi przez budżet państwa i to właśnie polityka demokratycznie wybranych parlamentów i rządów współdecyduje, obok mechanizmów rynkowych, o tym, jakie proporcje podziału dochodu narodowego - najbogatsze 20% społeczeństwa otrzymuje 37% dochodu, natomiast tam, gdzie jest mały rząd już aż 44%.
A więc i tym razem dyskutujemy nie tyle o różnicach poglądów, co o różnicach interesów. Widać wyraźnie, że jeżeli chodzi o podział dochodu, mały rząd sprzyja jego koncentracji i większemu różnicowaniu proporcji pomiędzy bogatszymi a uboższymi, a w przypadku dużych rządów - przy takim samym bądź bardzo zbliżonym poziomie PKB i tempie jego wzrostu, przy podobnej skali zaspokajania potrzeb w zakresie edukacji i ochrony zdrowia - ta nierównomierność podziału jest nieco mniejsza.
Jakie stąd wynikają wobec tego wnioski na przyszłość co do współczesnego świata i polskiej drogi do rynku? Tym razem jest ich też siedem.
Po pierwsze, jest to świat i będzie to świat szybko się rozwijający, szybciej niż w przeszłości. Będzie to widać i na całym świecie, i w jego poszczególnych regionach.
Po drugie, będzie zmieniał się nadal układ sił. Coraz bardziej na znaczeniu będzie traciła Europa (i my - będąc w jej centrum - wraz z nią) i Ameryka Północna. Na znaczeniu zyskiwać będzie Azja, Ameryka Południowa i Afryka.
Po trzecie, będzie to świat coraz bardziej zintegrowany we wszystkich typach integracji, jakie tylko występują: od sieci komputerowych do wielkiej światowej finansjery. Z tego wynikają określone implikacje, także dla myśli ekonomicznej i polityki gospodarczej tak rządów, jak i organizacji międzynarodowych.
Po czwarte, będzie to zarazem świat bardziej zróżnicowany co do poziomu i tempa rozwoju. Bogacący się świat u progu XXI wieku będzie światem, kiedy wszyscy będą mniej biedni albo bardziej bogaci. Ci bogaci będą jeszcze bardziej bogaci, niż ci biedni będą jeszcze mniej biedni. Proces dywersyfikacji będzie trwał na ścieżce wzrostu, co jest jego istotną cechą.
Po piąte, będzie to świat - już jest, ale ta jego cecha będzie jeszcze bardziej widoczna w przyszłości - konkurencyjny. Ci, co wygrywać będą tę konkurencję, będą mieli zdolność do większego bogacenia się niż ci, którzy będą wypadali w niej relatywnie słabiej.
Po szóste, będzie to świat szybki. Szybciej niż kiedykolwiek dokonują się w nim i dokonywać będą procesy dostosowawcze. Kto nie będzie się umiał dostosować, będzie odchodził na margines, będzie ginął, bądź będzie eliminowany. Jest i będzie to świat, w którym podejmuje się bardzo szybko decyzje i to się także łączy z globalizacją, internacjonalizacją, liberalizacją i charakterem postępu technicznego.
Po siódme wreszcie, będzie to świat fascynujący intelektualnie. Już nie jest nudny i na pewno ci, którzy zaczynają studiować w SGH, nudów tutaj nie zaznają, problemów do studiowania bowiem nie będzie brakowało zarówno dla studentów, jak i dla profesorów. A dobry profesor to przecież wieczny student. A więc współczesny świat będzie nam przynosił wiele fascynacji ekonomicznych, będziemy się dziwić, dlaczego to, co według jakiejś koncepcji powinno rosnąć, faktycznie spada albo odwrotnie. Potem będziemy pisać, że to dobrze, iż spada, chociaż przedtem pisaliśmy, że to źle, że spada.
W sumie zatem, będzie to świat bogatszy, tak dosłownie jak i będzie on bogatszy w fascynacje, którymi parać się będzie ekonomia. Ale będzie on i trudniejszy nie tylko dlatego, że będą większe możliwości, ale dlatego, iż zdecydowanie większe będą wyzwania, jakie będą stały przed tym światem, a także przed jego elitami ekonomicznymi.
A Polska?
A polska droga do rynku?
Polska, walcząc w tych konkurencyjnych warunkach, z pewnością ma szansę przesuwać się stopniowo i konsekwentnie w górę tak w ujęciu regionalnym, jak i poprawiając swoją pozycję na tle globalnym. Polska będzie też wiele znaczyć z punktu widzenia intelektualnego i politycznego ze względu na swoją historię, ale przede wszystkim ze względu na swój potencjał i swoje możliwości.
Historię się szanuje. Ją trzeba rozumieć, ale o miejscu kraju decyduje przyszłość. My ją wybraliśmy podobno dwa lata temu. Niektórzy powiadają, że nie bardzo wiadomo, jaką przyszłość wybraliśmy dwa tygodnie temu, ale ja jestem spokojny o tę przyszłość, dlatego że w przeszłości dowiedliśmy, iż potrafimy odpowiadać na te pytania, które przynosi gospodarka, rzeczywistość ekonomiczno-finansowa, wyzwania społeczne. Wobec tego Polska będzie znaczyła coraz więcej w regionie, coraz więcej w świecie, coraz więcej też ze związków ze światem będzie korzystała, będąc nie tylko punktem na mapie, ale czymś co się obserwuje z krytycyzmem, ale i z życzliwością, z uznaniem i z zainteresowaniem. Polska - dzięki wysiłkowi swojego narodu i jego elit, w tym ekonomistów - zajmuje po prostu we współczesnym świecie takie miejsce, na jakie zasługuje. A jest to miejsce coraz bardziej znaczące.
Autoryzowany stenogram wykładu inauguracyjnego wygłoszonego podczas uroczystej inauguracji 92-go roku akademickiego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie w dniu 29 września 1997 roku.
Źródło: Gazeta SGH, nr 74, 15 października 1997 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1997/1998
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Zbigniew Dworzecki,
- prof. Marian Geldner,
- prof. Adam Noga.
Dziekani:
- prof. Janusz Beksiak - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Romuald Bauer - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Urszula Ornarowicz - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Marek Rocki - dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Edward Golachowski - dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 1998/1999
Gośćmi inauguracji byli: prof. Danuta Hübner – szefowa kancelarii prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, przedstawiciele rządu RP, ambasadorowie oraz inni przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, rektorzy i prorektorzy uczelni.
Inauguracje otworzyło przemówienie Jej Magnificencji Rektora SGH prof. Janiny Jóźwiak.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jej Magnificencji Rektora prof. Janiny Jóźwiak wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1998/1999 w dniu 30 września 1998 roku
Szanowni Państwo,
Dzisiejsze przemówienie pozwolę sobie rozpocząć od osobistej uwagi. Otóż dzisiejsza 93. inauguracja roku akademickiego w Szkole Głównej Handlowej jest równocześnie szóstą z kolei, na której mam zaszczyt wygłaszać przemówienie inauguracyjne jako rektor szkoły. Wspominam o tym, bowiem jest to niezwykłe doświadczenie móc swoim działaniem dokładać małą cząstkę do historii takiej specyficznej instytucji, jak uczelnia wyższa. Instytucja, która, jak wiadomo, musi podlegać ciągłym przemianom, nie odchodząc równocześnie od pewnych niezmiennych, nienaruszalnych wartości.
Najważniejsze z tych wartości, przewodnie idee działań uczelni to: prawda, szacunek dla wiedzy, rzetelność w jej upowszechnianiu i w uprawianiu nauki.
Konstruowanie zasad funkcjonowania uczelni na tych filarach wcale nie jest rzeczą łatwą. Nie jest to łatwe ani dla szkoły wyższej jako instytucji, ani dla środowiska akademickiego, ani też poszczególnych jednostek - osób to środowisko tworzących.
Jak bowiem w warunkach silnej konkurencji na rynku edukacyjnym, uczelnia taka jak SGH powinna utrzymywać konkurencyjne przewagi, nie odchodząc od akademickiego charakteru i najwyższej jakości edukacji?
Jak utrzymać w świecie akademickim relacje mistrz-uczeń, gdy świat zewnętrzny „wysysa” wielu potencjalnych i mistrzów i uczniów?
Jak w tych okolicznościach tworzyć warunki dla przekazywania studentom najlepszych wzorców i propagowania etyki zawodowej?
Jak wreszcie w warunkach ciągłego niedofinansowania środowiska, wymagać największej odpowiedzialności i aktywnego uczestnictwa w życiu szkoły od wszystkich?
Odpowiedź na te pytania w istocie określa stosunek uczelni (jako zbiorowości) do wcześniej wspomnianych naczelnych wartości, wyrażony w codziennym jej funkcjonowaniu; definiuje też kierunki działań i - pośrednio - przyszły jej model. Na środowisku akademickim zatem spoczywa sformułowanie odpowiedzi, na władzach uczelni zaś stworzenie stosownych mechanizmów wcielania w życie jej przewodnich idei.
Wróćmy jednak do kwestii przemian kształtu uczelni - uczelni w ogóle, nie tylko Szkoły Głównej Handlowej. Kwestia ta jest przedmiotem nieustającej dyskusji polskiego i europejskiego środowiska naukowego u schyłku naszego stulecia. Wiadomo, że jednym z najważniejszych powodów, dla których taka przemiana musi nastąpić, jest ogromny wzrost społecznej roli uczelni, ich udziału w rozwoju i, równocześnie, wzrost odpowiedzialności wobec społeczeństwa.
Dla uczelni oznacza to, konsekwentnie, konieczność tworzenia silniejszych związków z szeroko rozumianym otoczeniem, coraz większy wpływ tegoż otoczenia na edukację i badania oraz konieczność większego przystosowania się do wymagań gospodarki.
Przypomnijmy, jak do tej kwestii odnosi się Misja SGH: „SGH od początku swojego istnienia wykazuje wrażliwość na problemy życia obywatelskiego. Reagowanie na wyzwania współczesności ułatwia nawiązywanie więzi z podmiotami otoczenia społecznego. (…) Rozwijanie tych więzi (…) pozwala przekształcać i dostosowywać działalność Szkoły do zmian w otoczeniu. W ten sposób staje się ona ośrodkiem tworzenia wzorców kulturowych i promieniowania wartości.” i dalej: „Wzajemny wpływ badań i życia gospodarczego stymuluje rozwój Uczelni, a zarazem przyczynia się do wypełnienia społecznego posłannictwa. Sprzyja także rozwojowi i integracji nauki.”
A zatem podtrzymywanie związków z otoczeniem społecznym i gospodarczym Szkoła Główna Handlowa uznaje za podstawę swojego rozwoju.
Zastanówmy się jakie są konsekwencje dla kształcenia studentów takiego stosunku Szkoły do relacji z otoczeniem.
Otóż, co wielokrotnie podkreślaliśmy, Szkoła musi reagować na wyzwania gospodarki - co jednakże nie oznacza bieżącego dostosowywania programów studiów do zmieniającego się rynku pracy. Oznacza natomiast kształcenie ludzi zdolnych do samodzielnego dostrzegania i rozwiązywania problemów życia gospodarczego; oznacza również wpajanie studentom odpowiedzialności za decyzje zawodowe. Wyrażam przekonanie, że kolejne pokolenia studentów, pełnych zapału i inteligencji młodych ludzi dają nam, nauczycielom akademickim szansę pełnej realizacji takiego modelu kształcenia.
Szanowni Państwo,
Nawiązując do wstępu niniejszego przemówienia chcę wyrazić głębokie przekonanie, iż wszyscy swoim codziennym działaniem - częstokroć w niezauważalny sposób - przyczyniamy się do budowy coraz to doskonalszego kształtu Szkoły, z każdym rokiem akademickim zbliżając się do idealnego jej wzorca.
Mam nadzieję, że i ten zaczynający się właśnie rok akademicki będzie rokiem rozwoju i wzrostu prestiżu SGH, rokiem realizacji planów i znaczących osiągnięć - zarówno z perspektywy Uczelni jako całości, jak i pojedynczych osób, których sukcesy będą się składać na sukces Szkoły. Życzę tego wszystkim Państwu. Studentom zaś w szczególności życzę przeżycia w murach SGH przygody intelektualnej, zdobycia wiedzy sytuującej ich w przyszłości na najwyższych szczeblach kariery zawodowej a także tego, aby prawda i szacunek dla wiedzy i rzetelność były najważniejszymi wyznacznikami ich drogi życiowej.
Źródło: Gazeta SGH, nr 92, 15 października 1998 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny nt. „Wolność i rozwój” wygłosił Mirosław Gryszka – Prezes Zarządu Asea Brown Boveri Ltd. w Polsce
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1998/1999
Rektor: prof. Janina Jóźwiak
Prorektorzy:
- prof. Zbigniew Dworzecki,
- prof. Marian Geldner,
- prof. Adam Noga.
Dziekani:
- prof. Janusz Beksiak - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Janusz Kaliński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Romuald Bauer - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Urszula Ornarowicz - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Marek Rocki - dziekan Studiu Magisterskiego,
- prof. Edward Golachowski – dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 1999/2000
Gośćmi inauguracji byli: Aleksander Kwaśniewski – Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej, Józef Oleksy – były marszałek Sejmu i Prezes Rady Ministrów, Franciszek Stefaniuk – wicemarszałek Sejmu, przedstawiciele korpusu dyplomatycznego oraz rektorzy wielu uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 1999/2000 w dniu 30 września 1999 roku
Panie Prezydencie Rzeczypospolitej Polskiej,
Szanowni Goście,
Panie, Panowie,W swoim wystąpieniu chciałbym powiedzieć o zadaniach stojących przed naszą Uczelnią - zadaniach wynikających z kształtujących się obecnie związków pomiędzy nauką i praktyką gospodarczą.
Ostatnia dekada dwudziestego wieku przyniosła polskiej gospodarce szereg istotnych zmian strukturalnych związanych ze splotem reform politycznych i społecznych. Wśród nich - z punktu widzenia uczelni wyższych - najistotniejsze są zmiany powodujące wzrost zapotrzebowania na specjalistów w szeroko rozumianej dziedzinie nauk ekonomicznych i zarządzania.
Zapotrzebowanie to daje się zaobserwować we wzrastającym popycie na kształcenie w tym zakresie.
Po pierwsze coraz większa część młodzieży pragnie podejmować studia o charakterze ekonomicznym. Konstatacja ta wynika zarówno z analiz zmian liczby kandydatów na poszczególne typy studiów, jak i jakości tych kandydatów.
Po drugie, coraz większą popularnością cieszą się wszelkie formy kształcenia podyplomowego. Obserwować można bowiem zarówno zapotrzebowanie na pogłębianie wiedzy i doskonalenie umiejętności, jak i kształcenie związane z - konieczną czasami - zmianą zawodu lub specjalności wyuczonej podczas wcześniejszych studiów.
W szczególności, w przypadku kadr zarządzających, wiąże się to z przeświadczeniem, że przetrwanie i sukces firmy w warunkach konkurencji globalnej zależy od wiedzy i umiejętności działania menedżerów, sprawności i tempa działania sztabu specjalistów oraz racjonalnych i skoordynowanych - a więc właściwie kierowanych - działań pracowników.
Z drugiej strony, przedsiębiorstwa muszą stawić czoła pojawiającym się u progu nadchodzącego, XXI wieku, wyzwaniom. Muszą dostosować się do burzliwie zmieniającego się otoczenia, a w tym celu muszą posiadać dobrze ugruntowaną, nowoczesną wiedzę. Aby było to możliwe konieczny jest dynamiczny rozwój nauki dającej podstawy nowoczesnemu nauczaniu.
Tak więc zarówno ze strony instytucji gospodarczych, jak i ze strony indywidualnych pracobiorców zwiększa się popyt na usługi edukacyjne.
Odpowiedzią sfery nauki i edukacji na ten wzrost zapotrzebowania jest zmiana i ciągły rozwój programów nauczania, powstawanie nowych uczelni i firm szkoleniowych.
Rolą nauki i edukacji jest w tym zakresie zarówno opisywanie rzeczywistości gospodarczej, uogólnianie wniosków płynących z analiz jak i przekazywanie wiedzy o procesach gospodarczych.
Szczególną rolę w systemie edukacji ma nasza Uczelnia, Szkoła Główna Handlowa kształcąca ekonomistów już od ponad 90 lat. Przypomnijmy, że inauguracja pierwszego roku akademickiego odbyła się 13 października 1906 roku. 80 lat temu, w 1919 roku zatwierdzono statut Wyższej Szkoły Handlowej dający naszej szkole status uczelni akademickiej. 75 lat temu, w 1924 roku Wyższa Szkoła Handlowa uzyskała prawa do nadawania tytułu naukowego magistra i stopnia doktora nauk ekonomicznych.
Archimedes powiedział: „Dajcie mi punkt oparcia, a poruszę ziemię”.
W naszym przypadku punktem oparcia staje się gruntowne wykształcenie akademickie i związane z nim dociekania naukowe służące odkrywaniu prawdy.
Podstawą wysokiej jakości dydaktyki są badania naukowe. Aby móc formułować teorie, weryfikować je i wdrażać w życie konieczne jest zbieranie doświadczeń (czyli: czerpanie z praktyki gospodarczej zbiorów informacji do badań naukowych).
Weryfikująca rola praktyki gospodarczej jest związana zarówno z oceną prawidłowości hipotez i twierdzeń formułowanych przez naukowców, jak i oceną absolwentów kształconych w instytucjach edukacyjnych.
Nawiasem mówiąc sprzyja to konkurencji pomiędzy tymi instytucjami i tworzy rynek usług edukacyjnych.
Wszystko to wskazuje na nieodzowność wzajemnej współpracy: absolwenci uczelni wyższych stanowią kadry przedsiębiorstw, jakość ich wykształcenia w zasadniczy sposób zależy od jakości programów nauczania, a te z kolei zależą w dużym stopniu od osiągnięć nauki. Badania naukowe są związane ze współpracą z przedsiębiorstwami i tu koło się zamyka: możliwość współpracy i świadomość jej roli pojawia się najczęściej w przypadku przedsiębiorstw posiadających kadry o wysokim stopniu profesjonalizmu i odpowiednim wykształceniu. Tak więc nauka i praktyka żyją w symbiozie, wzajemnie się stymulują, wzbogacają i wspomagają w rozwoju.
Nadchodzące nowe stulecie przynosi nam - w mojej opinii - jedną zasadniczą zmianę. Wzrasta tempo zmian, wzrasta tempo obiegu informacji i to zmienia sposób działania gospodarki. Musi to spowodować zmiany w sposobach i treściach nauczania.
Z różnego typu badań wynika, że w warunkach przyspieszonych zmian w całej gospodarce i otaczającej nas rzeczywistości proces kształcenia powinien zapewniać wysoką jakość wiedzy i umiejętności profesjonalnych w możliwie najdłuższym okresie. Zasadniczy problem polega bowiem na tym, że obecnie wiedza i umiejętności „starzeją się moralnie” w szybkim tempie co powoduje, że konieczne staje się kształcenie w taki sposób, by wiedza i umiejętności pozwalały na dostosowywanie się do zachodzących zmian. Z tego powodu jedną z zasadniczych cech procesu nauczania staje się wykształcenie wśród studiujących potrzeby nabywania nowych umiejętności i pogłębiania wiedzy.
Na skutek tego dyplom wyższej uczelni staje się tylko podstawą, przepustką do dalszej edukacji. Myślę, że w najbliższych latach zadanie przed jakim stoi SGH to właśnie dostosowanie sposobów i treści nauczania do zmian zachodzących w gospodarce.
Ścisłe związki nauczycieli akademickich SGH z praktyką gospodarczą dają Uczelni podstawy do doskonalenia programów nauczania.
Ale w zmiany zaangażowani muszą być wszyscy pracownicy Uczelni: ci, którzy dają studentom podstawy do dalszego studiowania, ci, którzy prowadzą zajęcia z przedmiotów składających się na minima programowe kierunków, nauczyciele języków obcych, dzięki którym przed absolwentami SGH otwiera się międzynarodowy rynek pracy, administracja Uczelni tworząca warunki do sprawnej pracy naukowców, nauczycieli i studentów, informatycy umożliwiający nam kontakt ze światem i szybki obieg informacji oraz wszyscy inni tworzący bogactwo oferty dydaktycznej Uczelni i środowisko do pracy nauczycieli i studentów.
Rozpoczynający się rok akademicki będzie kolejnym rokiem realizowania przyjętej przez Senat na 90 lecie uczelni misji SGH. Toteż przewodnią ideą działań Uczelni będą jak dotąd: prawda, szacunek dla wiedzy, rzetelność w jej upowszechnianiu. Celem tych działań jest przygotowywanie kadr najwyżej kwalifikowanych analityków i przedsiębiorców, zdolnych do samodzielnego dostrzegania, badania i rozwiązywania problemów życia gospodarczego, do antycypowania możliwych zagrożeń i kreowania pożądanych zmian.
Źródło: Gazeta SGH, nr 109, 15 października 1999 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. Wśród nich znaleźli się: mgr Halina Paszkiewicz-Błędowska, prof. Stefan Felbur, mgr Zbigniew Holli, prof. Tadeusz Jaworski, prof. Jerzy Jedlicki, prof. Remigiusz Krzyżewski, prof. Zbigniew Landau, prof. Andrzej Luszniewicz, prof. Aleksander Olearczyk, dr Stanisław Paradysz, prof. Leszek Pasieczny, prof. Hanna Sochacka-Krysiak, prof. Jerzy Tomaszewski, prof. Stanisław Zawadzki.
Wykład inauguracyjny na temat „Perspektywy rozwoju rynku kapitałowego w Polsce” nt. „Perspektywy rozwoju rynku kapitałowego w Polsce” wygłosił Wiesław Rozłucki – prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez Wiesława Rozłuckiego podczas inauguracji roku akademickiego 1999/2000 – „Perspektywy rozwoju rynku kapitałowego w Polsce”
Wiesław Rozłucki, Prezes Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie
Panie Prezydencie,
Jego Magnificencjo,
Szanowni Goście,
Drodzy Studenci,To dla mnie ogromny zaszczyt przemawiać w tej sali, w której słuchałem wielu wykładów. Tak się złożyło, że w tym miejscu, w którym zwykle siadałem, siedzi mój promotor prof. A. Całus. Mam to wszystko jeszcze w pamięci.
Chciałbym dzisiaj Państwu powiedzieć o tym, jak powstawała Warszawska Giełda i jaka jest jej przyszłości w dzisiejszej europejskiej perspektywie.
W momencie podejmowania podstawowych decyzji istniało kilka alternatyw rozwoju rynku kapitałowego. Zdecydowano wówczas - i przyjęte założenia się sprawdziły – że konieczne jest oparcie budowy rynku kapitałowego na sprawdzonych – klasycznych, można nawet powiedzieć ortodoksyjnych – wzorcach zagranicznych.
Od samego początku duże znaczenie przyznaliśmy regulacji bezpieczeństwa obrotu. Jednym z podstawowych założeń budowy tej struktury była centralizacja obrotu, tzn. budowa jednej narodowej giełdy papierów wartościowych. Liczyliśmy się z tym, że wielkość obrotu, liczba spółek i kapitalizacja nie będą „na starcie” imponujące. W związku z tym zapewnienie krytycznej masy było możliwe tylko przy koncentracji obrotu. Nie było to łatwe. Ambicje wielu polskich miast, które miały przed wojną giełdy, były znaczne. Nie dla wszystkich nasza argumentacja była oczywista. (ale np. w Szwajcarii w 1990 roku było 7 giełd, trzy lata później już tylko 3, a w 1995 roku powstała jedna giełda, która połączyła się później z giełdą instrumentów pochodnych. W tym samym czasie następowała olbrzymia centralizacja w Europie Zachodniej. My taką decyzję podjęliśmy na samym początku.
Jakie były - oprócz centralizacji - jeszcze inne założenia? Zdecydowaliśmy, że będzie to obrót komputerowy, zdematerializowany. Oznaczało to w praktyce, że nie będziemy wypuszczać certyfikatów akcyjnych czy obligacji, ale że prowadzone będą elektroniczne zapisy na rachunkach bankowych i na rachunkach w domach maklerskich.
I ta decyzja była decyzją prawidłową. Muszę przyznać, że czasem żałuję, że nasza giełda nie jest giełdą parkietową spektakularną dla stacji telewizyjnych. My nie mamy co pokazywać, jeśli chodzi o obraz.
Natomiast jest co pokazywać, jeśli chodzi o obrót. Nota bene, dzisiaj w Europie jedyny parkiet giełdowy jest na giełdzie we Frankfurcie. Gra on zresztą marginesową rolę. Wszystkie giełdy w latach 90-tych przeszły na zdematerializowany obrót komputerowy.
Od samego początku zdecydowaliśmy się też na obrót licencjonowany, tzn. nie poszliśmy na żywioł, nie każdy kto chciał (i chce) mógł (i może) handlować papierami wartościowymi. Miałoby to pewne zalety, ale uznaliśmy bezpieczeństwo obrotu - licencjonowanie - za bardzo ważny element rynku. Dzisiaj także ten element jest cechą wyróżniającą in plus nasz rynek wśród rynków naszego regionu.
I wreszcie, przyjęliśmy, że rynek kapitałowy powinien być dostępny dla drobnych inwestorów. To był niezmiernie ważny parametr. Chcieliśmy, aby giełda była dostępna dla zwykłych ludzi.
Jak to się zaczęło? 16 kwietnia 1991 roku w budynku, który był przedtem siedzibą jednej z ówczesnych partii politycznych odbyła się pierwsza sesja giełdowa. Została ona zorganizowana na wypożyczonym sprzęcie, w pustej sali. Po sesji, na której po raz pierwszy ustalono rynkowe wartości polskich przedsiębiorstw, sala była znów całkowicie pusta. Przypominało to sceny z filmu „Żądło”, gdzie zorganizowano fałszywy totalizator. Gdyby ktoś przyszedł w tym czasie na giełdę, bez wątpienia też miałby takie wrażenie.
Od tego czasu minęło już kilka lat. Mogę powiedzieć, że rozwój warszawskiej giełdy był niemalże podręcznikowy. Przeszliśmy przez okres uśpienia, ignorancji i poprzez bańkę spekulacyjną, kiedy to giełda była tematem numer jeden wszystkich rozmów naszych obywateli (lata 1993 i 1994).
Większość rynków też przechodziła przez te etapy, ale u nas bańka spekulacyjna dotknęła wszystkich. Uważam - z dzisiejszej perspektywy - ta lekcja ta, chociaż bardzo bolesna, musiała nastąpić.
Na I sesji giełdowej było 5 spółek, dzisiaj jest już 216, kapitalizacja sięga 90 mld złotych, obrót - 300 mln zł dziennie. Ale to nadal bardzo mało, zwłaszcza w europejskiej perspektywie. To tylko 15% dochodu narodowego, a więc 3-4-krotnie za mało w stosunku do potencjału naszej gospodarki. Tak więc, proszę Państwa, i tu zwracam się głównie do młodych ludzi, jest jeszcze dużo do zrobienia w tym zakresie.
Dzisiaj giełda - w mniejszym lub większym stopniu - spełnia wszystkie swoje funkcje. Mobilizuje kapitał, daje wycenę. Wycena nie dotyczy tylko spółek notowanych na giełdzie. Stanowi punkt odniesienia dla wielu procesów prywatyzacyjnych, dla transakcji prywatnych. Wskaźniki, które kształtuje giełda obowiązują, stają się punktem odniesienia dla wielu transakcji zawieranych poza giełdą, a dotyczących przedsiębiorstw, które nigdy na giełdę nie wejdą. To jest rola giełdy i u nas i w innych krajach.
Tempo naszego rozwoju, przy wszystkich turbulencjach, jest imponujące, stąd też mamy spore uznanie międzynarodowe. W 1994 r. jako pierwsza giełda z naszego regionu zostaliśmy przyjęci do prestiżowej Międzynarodowej Federacji Giełd Papierów Wartościowych. Naszymi recenzentami sprawdzającymi wszelkie regulacje i funkcjonowanie były również dwie znane giełdy: Giełda we Frankfurcie i Giełda w Nowym Jorku. W bieżącym roku zostaliśmy przyjęci - jako członek stowarzyszony - do Europejskiej Federacji Giełd Papierów Wartościowych.
Europejska perspektywa powinna wyznaczać wszelkie nasze działania. Europa dzieli się, w sensie rynku kapitałowego, na dwie części: Europę Wschodnią i Europę Zachodnią. W Europie Wschodniej powstało w latach 90-tych 17 nowych giełd. Wszystkie te giełdy musiały startować od zera, tworzyć rynek, tworzyć podstawowe regulacje, tworzyć zwyczaje. Wśród tych giełd zajmujemy bardzo dobrą pozycję. O palmę pierwszeństwa w obrotach rywalizujemy z Budapesztem, a jeśli chodzi o kapitalizację i liczbę spółek - jesteśmy na pierwszym miejscu.
Natomiast ważniejsze dla nas procesy odbywają się w Europie Zachodniej. To dziesięciolecie jest, jak nigdy dotąd, „aktywne”, jeśli chodzi o rynek finansowy Europy Zachodniej. Gdybyśmy założyli giełdę 15 lat temu, to pierwsze 5, może 10 lat mielibyśmy wyjątkowo spokojne, nikt by z nami nie próbował konkurować. Dzisiaj nasze papiery i nasi inwestorzy są atrakcyjni dla innych giełd europejskich, czyli rozpoczynamy walkę konkurencyjną. Dopiero zbudowaliśmy naszą giełdę, a już musimy się zmierzyć z największymi w tej branży.
Co decyduje o procesach konsolidacji i integracji rynków kapitałowych w Zachodniej Europie? Jakie są determinanty tego rozwoju? Przede wszystkim technologia, a głównie informatyzacja. Rozwój Internetu wzmocnił przewagę elektronicznego obrotu, który umożliwia integrację rynków finansowych i rynków giełdowych.
Kolejnym czynnikiem są regulacje prawne. Unia Europejska wprowadziła tzw. wspólny paszport dla instytucji finansowych w Europie Zachodniej. Oznacza to, że bank, czy dom maklerski, niezależnie od tego, w którym kraju jest rejestrowany, może stać się członkiem każdej giełdy w UE. Oznacza to konkurencję wszystkich ze wszystkimi. I do tej konkurencji my również zmierzamy.
Kolejnym czynnikiem jest wprowadzenie wspólnej waluty europejskiej - euro, która likwiduje tzw. ryzyko walutowe między krajami. To jeszcze bardziej ujednolica działanie i wzmacnia konkurencję między giełdami europejskimi.
Ważnym czynnikiem jest także koncentracja banków i domów maklerskich.
No i czynnikiem ostatnim, kto wie czy nie najważniejszym, jest bezprecedensowy rozwój rynków giełdowych. Ten złoty okres jest czymś nie notowanym od wielu, wielu lat.
Co tam obserwujemy? Przede wszystkim wśród giełd europejskich - zanik giełd regionalnych. Praktycznie we wszystkich krajach europejskich powstała jedna narodowa giełda. Giełdy narodowe łączyły się później z giełdami derywatowymi i - de facto - proces ten został już zakończony. Jeszcze nie tak dawno istniały osobne giełdy papierów wartościowych i osobne giełdy instrumentów pochodnych. W ostatnich 2-3 latach we wszystkich krajach europejskich, z wyjątkiem W. Brytanii, nastąpiła integracja tych rynków. Wydaje się, że ten proces obejmie większość krajów świata. Zjawisko to dotyczy w takim samym stopniu giełd i instytucji depozytowo-rozliczeniowych.
Kolejne zjawisko to komercjalizacja i upublicznienie giełdy. Giełdy zaczynają być nie tylko instytucjami użyteczności publicznej, ale firmami nastawionymi na zysk, konkurującymi z innymi. Na przykład Australijska Giełda Papierów Wartościowych jako instytucja jest firmą notowaną - notabene - na własnej giełdzie. To przyszłość. I to tych zjawisk musimy się przygotować.
Przez cały ostatni rok, praktycznie w każdym miesiącu, ogłaszano kolejne fuzje, może nie tyle fuzje, co alianse między giełdami europejskimi czy światowymi.
Dzisiaj w Europie mamy wiele różnych koalicji, nie wiadomo jeszcze jaki będzie w przyszłości kształt rynku europejskiego. Jest tzw. porozumienie wielkiej ósemki giełd zachodnioeuropejskich, od Londynu do Mediolanu. Według ostatnich komunikatów do listopada 2000 r. powstać ma wirtualna sieć tych giełd. Jest współpraca giełd skandynawskich. Jest porozumienie krajów Beneluksu. Tych porozumień jest kilka. Nie są one wzajemnie wykluczające. Jaki będzie kształt rynku kapitałowego za dwa lata, tego nikt nie jest pewien. Ale pewne jest, że powstanie zintegrowana sieć giełd europejskich. Do tej sieci Polska musi mieć dostęp.
Każdy kto interesuje się tą kwestią wie, że dla giełdy bardzo ważne są tzw. korzyści sieciowe zewnętrzne. Występują one wtedy, kiedy giełda jest większa. Co z tego wynika? Otóż jeśli wejdziemy, jako liczący się partner do tej rodzącej się sieci giełd europejskich, możemy być spokojni o naszą przyszłość.
Są oczywiście zagrożenia. Niedawno Giełda we Frankfurcie i w Wiedniu ogłosiły plan utworzenia wspólnej, specjalnej giełdy, która będzie handlować papierami również z naszego regionu. Będą to głównie papiery rosyjskie, ale i nasze spółki mają stać się przedmiotem penetracji. Przeniesienie ich obrotu za granicę jest groźnym procesem. Przeciwdziałać mu można tylko poprzez efektywną konkurencję. Konieczne jest zatem zbudowanie silnego rynku wewnętrznego, na którym reguły działania będą podobne do reguł w Europie Zachodniej.
Technologia, którą dziś stosujemy nie odbiega zbytnio od zachodnich technologii, może być jednak jeszcze lepsza. W II kwartale przyszłego roku wprowadzimy jeden z najnowocześniejszych systemów na świecie, który kupiliśmy od Giełdy w Paryżu. To spowoduje, że nasza giełda nie będzie ustępować żadnej innej pod względem technicznym.
Ale poziom techniczny to nie wszystko. Trzeba zbudować solidną bazę inwestorów, solidną bazę spółek i stworzyć po prostu przemysł papierów wartościowych. Do tego, oprócz giełdy, domów maklerskich i dobrej regulacji, potrzebni są aktywni, wymagający inwestorzy instytucjonalni. Powinni oni wymagać od spółek, których akcje posiadają, powinni żądać od zarządów spółek lepszych wyników. Wyniki finansowe polskich spółek z ostatnich miesięcy, a nawet z ostatnich 2 lat, nie zachwycają. Bez poprawy w tej dziedzinie nie będzie rozwoju naszego rynku. Starania giełdy i domów maklerskich niewiele dadzą, jeżeli spółki nie będą generować zysków.
Zarówno zarządzanie, jak i nadzór, czyli wybory strategiczne, zależą od wykształcenia. Tutaj Wiedza jest dzisiaj atutem, wiedza jest inwestycją. Na swoim przykładzie powiem, że ta wiedza się przydała. Co prawda musiałem czekać na zwrot z tej inwestycji 20 lat, ale dzisiaj, jak zatrudniam niektórych absolwentów tej Uczelni, widzę, że zwrot z ich inwestycji następuje bardzo szybko. Stawki, których niektórzy studenci żądają najlepiej o tym świadczą.
Na początku procesu transformacji studenci jednego wydziału i jednego roku tej Uczelni kierowali Ministerstwem Finansów, Centralnym Bankiem i Giełdą Papierów Wartościowych w Polsce. Dzisiaj sytuacja nieco się zmieniła. Kontrolujemy 2/3 tych instytucji. Myślę, że należy bronić tego parytetu i sądzę, że - drodzy studenci - zastąpicie nas tak, aby ten parytet utrzymać, aby absolwenci SGH zawsze dominowali w sferze finansowej, w sferze gospodarczej kraju.
Źródło: Gazeta SGH, nr 109, 15 października 1999 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 1999/2000
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Jacek Brdulak,
- prof. Edward Golachowski,
- prof. Marcin K. Nowakowski.
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Antoni Kantecki - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Jerzy Nowakowski - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Marta Juchnowicz - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Krzysztof Marecki - dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Tomasz Panek - dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2000/2001
Gośćmi inauguracji byli: Janusz Steinhoff – wiceprezes Rady Ministrów, Józef Oleksy – były marszałek Sejmu i Prezes Rady Ministrów, przedstawiciele parlamentu, rządu, korpusu dyplomatycznego oraz rektorzy wielu uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2000/2001 w dniu 29 września 2000 roku
Szanowni Goście, Panie, Panowie,
Chciałbym rozpocząć od refleksji, która mi towarzyszy, gdy spoglądam teraz na naszą Aulę. Otóż, uważam że jest coś magicznego w fakcie, iż w obecnych czasach, tak obfitujących w wielkie widowiska i oficjalne wydarzenia, niezmiennym jest zainteresowanie i powaga towarzysząca corocznym inauguracjom roku akademickiego. Wprawdzie, w trosce o realizację programu studiów, zajęcia dydaktyczne trwają już od tygodnia, wprawdzie większość z nas doskonale zna tradycyjny scenariusz tej uroczystości, jednakże coś gromadzi nas tutaj, coś nie pozwala obojętnie przejść obok, coś powoduje w nas tę nieokreśloną emocję, właściwą dla najbardziej doniosłych i podniosłych chwil.
Myślę, że ten fenomen, to przejaw ducha akademickości, który nieopisany i niezbadany, obecny jest w murach wszystkich uniwersytetów świata. Cieszmy się jego obecnością. Oby towarzyszył nam w ciągu całego roku, oby pomagał nam w codziennej pracy, którą wspólnie podejmujemy, jak głosi napis w zabytkowym gmachu A naszej Uczelni: „ku chwale i potędze Rzeczypospolitej”.
Już po raz 95 Szkoła Główna Handlowa w Warszawie otwiera rok akademicki. Kontynuujemy dzieło, które zostało zapoczątkowane przez Augusta Zielińskiego w czasach, gdy marzenia o wolnej Rzeczypospolitej ustępowały twardej rzeczywistości zaborów. Kontynuujemy to dzieło mimo historii nie szczędzącej Warszawie dramatycznych wydarzeń i skomplikowanych losów. Nieprzerwana służba społeczna konsekwentnie realizowana od blisko stu lat jest dla nas podstawą do uzasadnionego poczucia dumy. Jest jednak również wielkim wyzwaniem.
Koniec tego stulecia zaznaczył się niebywałym przyspieszeniem rozwoju nowych technologii. Osiągnięcia w zakresie informatyki oraz komunikowania się - zwłaszcza dzięki technologii UMTS - oraz powszechna już dostępność Internetu sprawia, że tradycyjne pojmowanie szkoły jako instytucji jedynie przekazującej wiedzę może już wkrótce okazać się niewystarczające dla zaspokojenia edukacyjnych oczekiwań społeczeństw. Jako nieodwracalne należy uznać tendencje globalizacyjne. Na pierwszy plan wysuwa się zatem problem nadążania szkół wyższych za dynamicznie rozwijającą się rzeczywistością. Sprawa ta dotyczy w równym stopniu dydaktyki i nauki. Są to przecież podstawowe segmenty pracy akademickiej organicznie ze sobą związane i funkcjonujące na zasadzie sprzężenia zwrotnego.
Tylko wtedy oferta dydaktyczna Uczelni będzie atrakcyjna dla jej użytkowników, gdy jej podstawą będą rzetelne, stale aktualizowane wyniki prac badawczych.
A więc: po pierwsze BADANIA NAUKOWE
Rozwój humanizmu w powiązaniu z rewolucją naukową wyzwalają coraz szybciej nowe kierunki eksperymentów badawczych, których wyniki dynamicznie wplatają się w naszą teraźniejszość. Szkoła wyższa musi szczególnie dbać o zachowanie zdolności do generowania innowacji i dostarczania precyzyjnych podstaw do analiz. Powszechna kreatywność, samokształcenie, odwaga w poddawaniu w wątpliwość istniejącej wiedzy i umiejętności, to cechy, których dziś w sposób szczególny należy oczekiwać od pracowników szkół wyższych.
Tak właśnie pojmowany i realizowany etos pracy akademickiej stanowić może dopiero podstawę propozycji programowych kierowanych do studentów. A że przeszłość musi postawić na przyszłość mówię znowu odnosząc się tym razem do dydaktyki: po pierwsze DYDAKTYKA.
Analizując obecne i spodziewane wkrótce uwarunkowania pracy dydaktycznej pamiętać trzeba o niezwykłym wzroście zapotrzebowania na usługi edukacyjne. O ile jednak do tej pory tendencja ta identyfikowana była głównie w aspekcie ilościowym, wszyscy wiemy o podwojeniu się liczby studentów w naszym kraju, o tyle poważnego podejścia wymagają rosnące oczekiwania społeczne w zakresie aktualizacji wiedzy i doskonalenia umiejętności. Trwająca rewolucja technologiczna i postępująca za nią ewolucja społeczna powodują, iż obywatele coraz częściej zdają sobie sprawę z konieczności podnoszenia i zmiany kwalifikacji w różnych okresach życia. Anachroniczne staje się powiedzenie, iż człowiek spędza w szkołach jedną trzecią życia, a później tylko pracuje zawodowo.
Coraz wyraźniej widać, iż współczesność wymaga od człowieka edukacji permanentnej, różnorodnej w swoich formach i treściach.
Według badań OECD, w minionym dziesięcioleciu w grupie osób podejmujących studia bezpośrednio po szkole średniej wskaźnik skolaryzacji wzrósł o 70%, a także o 50% w grupie osób będących u szczytu kariery zawodowej. Jednocześnie co 5 osoba w wieku produkcyjnym zapisywała się na różne kursy organizowane przez szkoły wyższe. Te dane to zapowiedź trendu, którego nie można przeoczyć przy formułowaniu strategii rozwoju każdej uczelni.
Stoimy zatem w obliczu zatarcia się różnic pomiędzy kształceniem wstępnym na uczelni a jego kontynuacją. Po jej ukończeniu.
Jak już wspomniałem, procesy unifikacyjne, globalizacyjne i technologiczne sprawiają, iż wkrótce pojmowanie dydaktycznej funkcji uczelni jako instytucji li tylko przekazującej wiedzę może okazać się dalece niewystarczające. Równie istotne staje się nauczenie studentów umiejętności samokształcenia, pracy w zespole, umiejętności adoptowania zmian, wyrobienie w nich skłonności do tworzenia nowych rzeczywistości, kształtowania elastyczności, słowem uniwersalnych zdolności do definiowania i rozwiązywania problemów oraz aktywności i innowacyjności.
Szanowni Państwo. Mogę zapewnić, iż problemy te stoją w centrum uwagi władz naszej Uczelni. W przedstawionej do środowiskowej dyskusji propozycji strategii rozwoju SGH, zasygnalizowałem kierunki, którymi podążać powinna nasza Alma Mater. Wierzę, że wyniki dyskusji pozwolą utrzymać Szkole Głównej Handlowej w Warszawie jej dotychczasową pozycję. Myślę też, że w ubiegłym roku akademickim udało nam się podjąć działania tworzące warunki do sprostania współczesnym wyzwaniom. Konsekwentnie weryfikujemy programy nauczania, rozszerzamy kontakty naukowe, starannie modernizujemy bazę materialną. Będziemy kontynuowali te prace w przeświadczeniu, że będą się one przyczyniały do wyzwalania i podtrzymywania wspomnianego tu ducha akademickości. Jego obecność nadaje sens tej instytucji, a nam daje siłę do realizacji podjętej misji.
Chciałbym, aby jako szczególne podsumowanie zabrzmiały dziś słowa zawarte w homilii Jana Pawła II skierowanej do środowiska akademickiego, a wypowiedziane na Ogólnoświatowej Konferencji Rektorów w Rzymie w dniu 10 września tego roku:
„Drodzy wykładowcy i studenci, oto jest wasze powołanie: uczynić z uniwersytetu środowisko, w którym kultywuje się wiedzę, miejsce, w którym człowiek znajduje ukierunkowanie ku przyszłości, wiedzę, inspirację do owocnej służby społeczeństwu.”
Życzę wszystkim tutaj zgromadzonym i sobie samemu, aby przesłanie Jana Pawła II wypełniło się w naszej, uroczyście dziś inaugurowanej pracy akademickiej.
Źródło: Gazeta SGH, nr 126, 15 października 2000 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH, którzy rozpoczęli studia w 1950 roku, a więc w 50-lecie ich immatrykulacji. Wśród nich znaleźli się: prof. Zygmunt Bosiakowski, prof. Sławomir Dyka, prof. Irena Fierla, prof. Leszek Gilejko, mgr Krystyna Gruszka, mgr Janina Jakubczyk, prof. Mieczysław Klimas, doc. dr Hanna Kulesza, prof. Stanisław Ładyka, prof. Aleksander Műller, prof. Mieczysław Nasiłowski, prof. Urszula Płowiec, prof. Marian Strużycki, mgr Augustyn Szczepański, mgr Włodzimierz Strzyżewski, dr Jerzy Turczyn, prof. Andrzej Wernik, prof. Zbigniew Wyczesany.
Wykład inauguracyjny na temat: „Demograficzne uwarunkowania rozwoju Polski” wygłosił prof. Jerzy Z. Holzer.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Jerzego Z. Holzera podczas inauguracji roku akademickiego 2000/2001 – „Demograficzne uwarunkowania rozwoju Polski”
prof. Jerzy z. Holzer, Instytut Statystyki i Demografii
Magnificencjo,
Wysoki Senacie,
Szanowni zgromadzeniKiedy 50 lat temu rozpoczynałem pracę w naszej Uczelni liczba ludności Polski wynosiła 25 milionów - dziś niecałe 39 milionów. A więc, przy ujemnym saldzie migracyjnym w całym minionym okresie, przybyło nas 14 milionów, czyli ponad 56%. W analogicznym okresie liczba ludności Węgier wzrosła z 9,3 miliona do 10,1 miliona, czyli o 0,8 miliona lub inaczej 9%.
Głównym czynnikiem wzrostu liczby ludności w obu krajach był przyrost naturalny. Ludność Polski była jednak daleko bardziej prężna demograficznie niż ludność Węgier. W konsekwencji tego, liczba ludności w różnych grupach wieku w obu krajach była różna. W przypadku Polski gospodarka musiała zabezpieczyć odpowiednie warunki życia, wykształcenie i pracę znacznie większej liczbie ludności, która przyrosła w stosunku do roku 1950 w sposób skokowy. Na Węgrzech kierowanie działalnością gospodarczą na rzecz systematycznego zwiększania poziomu życia przy takim tempie przyrostu ludności było znacznie łatwiejsze.
Nie twierdzę, że demograficzna sytuacja Węgier była bardziej korzystna niż w Polsce, ale pragnę zwrócić uwagę na różnice stanowiące o demograficznych uwarunkowaniach rozwoju gospodarczego kraju.
Przejdźmy jednak do współczesnej i przyszłej sytuacji demograficznej Polski i jej wpływu na rozwój gospodarczy. Według aktualnych projekcji przygotowanych w Głównym Urzędzie Statystycznym, ale również niezależnych, przygotowanych przez Organizację Narodów Zjednoczonych, liczba ludności Polski aż do roku 2030 prawdopodobnie nie przekroczy 40 milionów. Jest to projekcja najbardziej prawdopodobnego przebiegu procesów demograficznych, a w szczególności bardzo niskiego przyrostu naturalnego ludności. Pamiętać jednak należy, że we współczesnym świecie, o pozycji danego kraju nie świadczy liczba ludności, ale przede wszystkim poziom wykształcenia ludności, poziom bogactwa narodowego i indywidualnego i wreszcie perspektywy rozwoju kraju.
Punktem odniesienia dalszych rozważań niech będzie struktura ludności Polski według płci i wieku z roku 1999. Otóż pragnę zwrócić uwagę na kilka tylko kwestii, przede wszystkim zaś na rynek pracy.
W ciągu najbliższych lat bardzo liczne roczniki będą przekraczały próg 18 lat i - przy istniejącym już relatywnie wysokim poziomie bezrobocia - gospodarka będzie musiała wchłonąć jednomilionowy przyrost liczby ludności w wieku produkcyjnym w ciągu najbliższego pięciolecia. Ale 18 lat przekroczy prawie 3,5 miliona młodych ludzi. Generalnie rzecz biorąc trzeba powiedzieć, że z punktu widzenia rynku pracy najbliższe pięciolecie jest dla gospodarki jednym z najtrudniejszych okresów. W następnych latach nastąpi znaczny spadek przyrostu liczby ludności w wieku produkcyjnym.
Druga sprawa z tym związana, otóż ta sama liczna grupa młodych ludzi (w grupie wieku 20-29 lat, określanym w demografii jako wiek matrymonialny) będzie chciała zakładać rodziny, a zatem będzie zainteresowana możliwością uzyskania mieszkania i możliwością zdobycia miejsca pracy. I te czynniki w znaczący sposób będą wpływały na naszą gospodarkę. Odpowiednie zabezpieczenie młodego pokolenia w zakresie możliwości edukacji, zatrudnienia, budownictwa mieszkaniowego, ochrony zdrowia itd. może mieć decydujący wpływ na spokojny bądź niespokojny przebieg wydarzeń w naszym kraju. Najbliższych pięć lat, z tego punktu widzenia, to najtrudniejszy okres w nadchodzącym XXI wieku.
Kolejna kwestia, o której chciałbym mówić, to szkolnictwo, a przede wszystkim szkolnictwo wyższe. Otóż w najbliższym pięcioleciu w dalszym ciągu będzie rosło zainteresowanie podejmowaniem studiów wyższych, a więc przyrost liczby młodych kandydatów na wyższe uczelnie, ale już po 2005 nastąpi bardzo wyraźny spadek liczby kandydatów na studia. Ma to znowu kapitalne znaczenie dla przyszłości tego sektora. Z drugiej strony, zasygnalizować przynajmniej należy, że w sposób wyraźny spada liczba uczniów szkół podstawowych i - z tego punktu widzenia - reforma szkolnictwa była nakazem chwili (nie wkraczam w ocenę sposobu wprowadzenia jej w życie).
I wreszcie ostatnia grupa wieku, o której chciałbym powiedzieć - to wiek poprodukcyjny. Niebawem w wiek poprodukcyjny wkraczały będą bardzo liczne roczniki wyżu z lat 50-tych. (Byliśmy z tego dumni, albowiem uzupełniliśmy straty wojenne). To jeden z czynników (demograficzny), który bardzo silnie wpływał na konieczność wprowadzenia reformy emerytalnej. Demografowie mówili o tym już od wielu lat, ale dopiero ta ekipa zdecydowała się podjąć kroki w tym kierunku. Znów trzeba powiedzieć, że i ta reforma była wprowadzona w ostatnim momencie, bowiem w istniejącej sytuacji demograficznej system dotychczasowy stanowiłby absolutną tragedię narodową. (Znowu nie wkraczam w ocenę sposobu jej wprowadzania).
Szczególnie istotne przyrosty ludności w wieku poprodukcyjnym nastąpią dopiero po roku 2010-2015 (w wiek poprodukcyjny wejdą wyjątkowo liczne roczniki wyżu demograficznego z lat 50-tych), zaś w najbliższych latach liczba ludności w tym wieku utrzymywać się będzie prawie na tym samym poziomie (nieznaczny wzrost lub nieznaczny spadek). Tak więc najbliższe 10 lat to czas na pełne dostosowanie się do przesądzonej przyszłej struktury demograficznej. Wiadomo, że to co najmniej o połowę za mało (z doświadczeń zachodnich wynika bowiem, że aby kapitałowy filar był funkcjonalny musi minąć ok. 20 lat).
Przewidywane przemiany demograficzne oparte są na założeniach dotyczących procesów zawierania małżeństw, dzietności, umieralności i migracji. Przemiany, które obserwujemy w Polsce w ostatnim dziesięcioleciu można rozpatrywać w kontekście tzw. drugiego przejścia demograficznego, albo inaczej - drugiej transformacji demograficznej, ujętej w formę teorii, albo inaczej formę modelu sformułowanego przez prof. D. Van De Kaa i R. Lesthaeghe na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Opracowano je w oparciu o doświadczenia krajów Europy Zachodniej.
Podstawowe właściwości przemian drugiego przejścia w odniesieniu tylko do dwóch elementów, tzw. małżeńskości (tj. zawierania związków małżeńskich, rozwodzenia się, separacji) i dzietności, to opóźnianie wieku zawierania małżeństw i osłabienie trwałości małżeństwa. Doświadczenia krajów zachodnich wyrażają się spadkiem częstości zawierania małżeństw w większości grup wieku, a w szczególności wśród młodych, wzrost roli związków kohabitacyjnych, a w tym związków typu wspólnego życia, ale oddzielnego zamieszkania (typowe też dla warunków polskich) i wzrost częstości występowania rozwodów, a w konsekwencji, wzrost liczby rodzin z jednym rodzicem (bądź z samotną matką, bądź z samotnym ojcem). Typowe dla Polski jest już opóźnianie wieku zawierania małżeństw. Wiąże się to przede wszystkim z chęcią równoprawnego uzyskania wyższego, jak najlepszego wykształcenia i zdobycia odpowiedniej pozycji zawodowej, czyli niezależnego źródła utrzymania i mężczyzny i kobiety. Są to zjawiska powszechnie występujące także w krajach Europy Zachodniej.
Nie mamy informacji o liczbie związków kohabitacyjnych. Brak danych na ten temat uniemożliwia ocenę skali zjawiska, ale z badań np. OBOP-u wynika, że jest ich w Polsce coraz więcej. W konsekwencji pojawia się drugi element - spadek dzietności poniżej prostej zastępowalności pokoleń. Po to, aby zagwarantować prostą zastępowalność pokoleń należy oczekiwać, że kobieta w wieku rozrodczym urodzi przeciętnie łącznie 2,1 dziecka (inaczej mówiąc: na 100 kobiet oczekujemy 210 dzieci). Dziś w Polsce współczynnik ten wynosi 1,3.
Otóż zjawisko to (fakt dzietności poniżej prostej zastępowalności) wystąpiło wcześniej w Europie Zachodniej. We Włoszech współczynnik ten wynosi nawet 1,1, czyli jest jeszcze niższy niż w Polsce w ostatnich latach. Widoczne są również zmiany we wzorcu płodności wyrażające się przede wszystkim tym, że następuje opóźnianie urodzenia pierwszego dziecka. I o ile 10 lat temu w Polsce występowała największa dzietność w wieku 20-24, to dziś maksimum urodzeń przypada na wiek 25-29. Ponadto obserwujemy także wzrost liczby (i udziału) dzieci rodzących się poza związkiem małżeńskim. Na początku okresu transformacji liczba ta stanowiła 5% ogólnej liczby urodzeń, w tej chwili wynosi już 12%. Zjawisko to akceptuje coraz większa część społeczeństwa. Istotny wpływ na zmniejszanie się dzietności ma także rozpowszechnienie znajomości metod zapobiegania ciąży i coraz większa dostępność środków antykoncepcyjnych, stosowanych do świadomego powoływania do życia dzieci w czasie, gdy tego życzą sobie rodzice. Jest zjawisko pozytywne.
Tak więc te procesy, które wystąpiły w krajach wysoko rozwiniętych, wystąpiły także i u nas. I o ile na Zachodzie proces przemian trwał bardzo długo, to w Polsce nastąpił z ogromnym przyspieszeniem, w ciągu praktycznie 10 - 11 lat.
Oczywiście można zastanawiać się, co czeka nas w przyszłości. Dzisiejszy kierunek zmian pozwala na stwierdzenie, że w pełni dostosowujemy się, upodabniamy się do zachowań, które wystąpiły w tym zakresie w Europie Zachodniej. Relacje liczbowe między ludnością w wieku produkcyjnym, przedprodukcyjnym i poprodukcyjnym mogą się bardzo różnie układać w przyszłości, jeśli nastąpi wyraźny wzrost dzietności, czego nie oczekujemy. Jeśli zaś niskodzietność utrzymywać się będzie w długiej perspektywie, trzeba przygotować się na rozwiązanie wynikających z tego problemów. Czy można im zapobiegać? Tak, np. poprzez stwarzanie warunków dla zakładania rodzin i powoływania do życia pierwszego i drugiego dziecka. Uważam, że ten element trzeba brać pod uwagę przy budowie programu strategicznego rozwoju kraju. Oczywiście rozwiązania polityki społeczno-gospodarczej mogą być niewystarczające. Biorąc pod uwagę naszą strukturę ludności według płci i wieku niezbędne jest apelowanie o zwiększanie międzygeneracyjnych więzi i wzajemnej pomocy. Ponieważ wiadomo, że Pan Bóg nie może być wszędzie i na każde zawołanie, dlatego powołał kategorię babci, która może przytulić i pomóc w potrzebie. Jako demograf mogę zapewnić państwa, że liczba babć w ciągu najbliższych dziesięcioleci będzie bardzo intensywnie rosła, a czy będą wnuki, to już zależy od dobrego rozwoju kraju i stanowiska młodego pokolenia.
Dziękuję za uwagę.
Źródło: Gazeta SGH, nr 126, 15 października 2000 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2000/2001
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Jacek Brdulak
- prof. Edward Golachowski
- prof. Marcin K. Nowakowski
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Antoni Kantecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Jerzy Nowakowski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Marta Juchnowicz – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Krzysztof Marecki – dziekan Studiu Magisterskiego,
- prof. Tomasz Panek – dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2001/2002
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele parlamentu, rządu, korpusu dyplomatycznego, rektorzy i prorektorzy z całej Polski, przedstawiciele władz Warszawy i samorządu, przedstawiciele instytucji gospodarczych, banków i przedsiębiorstw współpracujących z SGH.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora SGH, prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2001/2002 w dniu 21 września 2001 roku
Zanim rozpocznę swoje inauguracyjne przemówienie chciałbym, abyśmy przez chwilę zatrzymali się myślami przy tych, których w skutek znanych, tragicznych wydarzeń za Oceanem już nie ma wśród żywych. Trudno oprzeć się refleksji, iż brutalny, nieludzki akt dokonany na World Trade Center, w pewien symboliczny sposób dotyczy także nas - współuczestników i współtwórców świata biznesu i ekonomii tak tragicznie dotkniętego terrorem fanatyków. Choć jeszcze długo nie będzie znana pełna lista ofiar tego dramatu, jestem przekonany, że szczególnie nasze środowisko ma głębokie uzasadnienie do okazania solidarności i współczucia. Dlatego proszę, abyśmy chwilą ciszy uczcili pamięć poległych.
Poproszę wszystkich o powstanie. - Dziękuję.
Szanowni Państwo,
Inspiratorzy zamachu na światowy symbol ekonomii, jakim pozostawał WTC, muszą pogodzić się z faktem, że wbrew ich zamiarom świat – gospodarka, nauka, kultura, cały mozolnie budowany system naszej cywilizacji nie upadł. Głębokie rany jakich doznaliśmy w warstwie emocjonalnej nie przekładają się i nie przełożą na globalną katastrofę tegoż systemu. Chciałbym, abyśmy umocnieni tym przekonaniem weszli w kolejny rok naszej służby społecznej, służby pojmowanej nie tylko przez pryzmat interesów naszego Państwa i naszego Narodu, ale służby czy raczej misji dziejowej, kulturowej, wykraczającej ponad polityczne, geograficzne czy społeczne podziały.
Komplikujący się świat, niezwykłe tempo przeobrażeń gospodarczych, społeczne wyzwania i problemy czynią naszą misję szczególnie odpowiedzialną. Rozpoczynający się wiek nie nasuwa żadnych wątpliwości: nauka i kształcenie będą jego podstawowymi elementami i wyróżnikami. Trudno nie zgodzić się z trafnością tezy, iż wiek XXI będzie wiekiem Gospodarki Opartej na Wiedzy.
Jak słusznie stwierdził prof. dr hab. Jerzy Buzek, Prezes Rady Ministrów: „Polska powinna włączyć się w nurt gospodarek, które uznają wiedzę i kwalifikacje za najistotniejszy czynnik swego wzrostu”.
Słusznie, bowiem wiedza i kwalifikacje – w porównaniu z klasycznymi, materialnymi czynnikami wzrostu - są zasobami niewyczerpalnymi.
Warto tu podkreślić, że od uznania wiedzy i kwalifikacji za czynnik wzrostu gospodarczego, jeszcze ważniejsze jest zwiększanie nakładów tego czynnika wzrostu, a jest nim w tym przypadku zwiększanie liczby osób posiadających wykształcenie wyższe oraz podnoszenie jakości tego wykształcenia.Z tego powodu wyzwaniem dla społeczeństw w najbliższej przyszłości będzie stworzenie efektywnego systemu permanentnej edukacji, systemu sprzyjającego odnawianiu wiedzy i umiejętności.
Konieczne jest kreowanie zasobów wiedzy o zasięgu globalnym, o silnej dynamice rozwojowej, której mechanizmy są uwarunkowane społecznie, a także stworzenie warunków dla wielopodmiotowości procesów tworzenia i absorpcji wiedzy.
Daje się zaobserwować malejący relatywnie udział procesów tworzenia wiedzy podstawowej, uniwersyteckiej, mono - dyscyplinarnej, metodycznie jednorodnej, a rosnący jest udział i dynamika wzrostu wiedzy stosowanej, związanej z konkretnymi problemami praktyki, trans - dyscyplinarnej i heterogenicznej. Maleje przy tym rola wyboru kierunków tworzenia i rozpowszechniania wiedzy w myśl ocen ekspertów z poszczególnych dyscyplin nauki, a rośnie rola kryteriów popytowych, a więc oczekiwań użytkowników wiedzy. Następuje przy tym przesuwanie lokalizacji tworzenia nowej wiedzy do miejsc, w których jest ona stosowana w praktyce. W konsekwencji zmniejsza się dystans miedzy teorią i zastosowaniami. Oczywiste jest przy tym, że dynamiki rozwoju wiedzy stosowanej nie da się utrzymać zaniedbując rozwój wiedzy podstawowej, ale ona sama nie pomoże dynamice wzrostu gospodarki.
Powyższe konstatacje prowadzą do następujących wniosków dotyczących wyzwań naukowych i dydaktycznych dla szkół wyższych w zakresie rozwiązań modelowych.
Po pierwsze, wskazane jest tworzenie elastycznych systemów studiowania. Polegają one - dla studentów - na względnej, bo ograniczonej możliwościami organizacyjnymi uczelni, swobodzie wyboru rodzaju studiów, kierunku, specjalności, indywidualizacji programu studiów. Dla uczelni elastyczność systemu studiów oznacza natomiast możliwość i konieczność wprowadzania zmian i aktualizacji programów studiów zgodnie z rozwojem nauki oraz dostosowywanie programów do zachodzących i przewidywanych zmian na rynku pracy.
Po drugie, co wynika z powyższego postulatu, konieczna jest swoboda uczelni w kształtowaniu kierunków studiów. Obowiązujący obecnie system (zakładający ustawowe ograniczenie autonomii uczelni w zakresie kreowania kierunków studiów, przy swobodzie kreowania specjalności) powoduje powstawanie patologii polegających na współistnieniu kierunków i specjalności z nimi tożsamych, ale funkcjonujących na innych kierunkach.
Na przykład na kierunku EKONOMIA istnieją specjalności: bankowość, marketing oraz międzynarodowe stosunki gospodarcze. Z kolei specjalność: RACHUNKOWOŚĆ w jednych uczelniach jest na kierunku Zarządzanie i Marketing, a w innych na kierunku Finanse i Bankowość. Specjalność Zarządzanie Miastem w różnych uczelniach jest na kierunkach: Ekonomia, |Zarządzanie i Marketing a także na kierunku Gospodarka Przestrzenna.
Wszystko to wskazuje na to, że uczelnie próbują dostosowywać swą ofertę programową do oczekiwań rynku pracy i kandydatów na studia. Warto tu dodać, że w ostatnich latach na skutek zmian w procesach produkcji i wymiany powstało ponad 400 nowych, wcześniej nie istniejących zawodów. Tylko w zakresie szeroko rozumianych zagadnień ekonomii jest ich ponad 80. Uczelnie wyższe z pewnością będą tworzyły programy studiów także dla kształcenia w tych nowych kierunkach i specjalnościach nawet omijając istniejące ograniczenia formalne.
Mogę Państwa zapewnić, że problemy te pozostają w sferze bezpośredniego zainteresowania władz Uczelni i są przedmiotem żywej dyskusji całego środowiska. Niezwykle obfity plon przyniosła tu zwłaszcza senacka debata nad programem strategii rozwojowej SGH. Choć przyjęcie ostatecznego kształtu tej strategii będzie jeszcze przedmiotem naszych prac, to z dotychczasowego przebiegu dyskusji niewątpliwymi wydają się strategiczne wizje: internacjonalizacji Uczelni, położenia zasadniczego nacisku na rozwój prac badawczych oraz elastycznego kształtowania programów edukacyjnych.
Zatrzymajmy się na chwile przy problemach umiędzynarodowienia.
Rozwój społeczny w naszej Ojczyźnie oraz w innych krajach Europy i Świata, rodzi nowe wyzwania także w dziedzinie szkolnictwa wyższego. Społeczność ludzka, na skalę nie znaną kiedykolwiek w przeszłości, staje się prawdziwie międzynarodowa.
Rozwój informatyki przyspiesza proces globalizacji nauczania akademickiego. Równocześnie wiele narodowych systemów edukacyjnych zmienia swoje indywidualne cechy i w coraz to większym stopniu podlega wpływowi światowego szkolnictwa wyższego.
Tendencje te w coraz bardziej znaczący sposób wpływać muszą na przygotowanie młodych ekonomistów do ich przyszłego zawodu. Trzeba się liczyć z koniecznością zharmonizowania krajowego systemu szkolnictwa wyższego z systemami edukacyjnymi innych krajów europejskich, a następnie całego świata. Wielka liczba międzynarodowych instytucji zajmujących się nauczaniem na poziomie wyższym stara się od dawna osiągnąć ten cel, jest to fakt odzwierciedlony w licznych międzynarodowych dekla-racjach.
Nasza Uczelnia zrobiła już znaczący krok w tym kierunku. Przejawem tego jest miedzy innymi rosnąca co roku o 10 do 20% liczba studentów SGH wyjeżdżających na studia w uczelniach partnerskich i jednocześnie rosnąca w ostatnich latach liczba studentów obcokrajowców podejmujących studia w naszej Uczelni.
Musimy dalej podążać tą drogą tym bardziej, że możemy poszczycić się wiarą i zaufaniem zagranicznych partnerów.
Szanowni Państwo,
Musimy oswoić się z myślą, iż dotychczasowy monopol kilku szkół państwowych na nauczanie ekonomii i zarządzania przestał istnieć. Dynamicznemu wzrostowi liczby podmiotów kształcących w tym zakresie towarzyszy jak na razie brak jasnych reguł współdziałania i uczciwej konkurencji. Dlatego w minionym roku akademickim SGH zainicjowała ustanowienie Fundacji Promocji i Akredytacji Kierunków Ekonomicznych. Wśród jej celów jest wspieranie i koordynowanie rozwoju nauczania akademickiego w zakresie ekonomii, ułatwianie wymiany informacji, doświadczeń i współpracy w integrowaniu programów nauczania, a także rzetelna akredytacja programów nauczania, pozwalająca absolwentom szkół średnich i studentom dokonywać świadomych wyborów. Powinniśmy szczególnie dbać o utrzymanie wysokiego standardu nauczania i pracy badawczej. Nasza Uczelnia powinna identyfikować problemy i wyzwania, aby na dokonanych osiągnięciach budować swój pozytywny wizerunek i zachować najwyższy prestiż. Musimy również rozpoznawać nasze słabe strony i identyfikować trudności, aby je skutecznie pokonywać. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że zadania te są wyzwaniem dla wszystkich grup naszej wspólnoty akademickiej, a cywilizacja na progu XXI wieku wymaga od każdego z nas podjęcia działań na jej miarę.
Źródło: Gazeta SGH, nr 144, 15 października 2001 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH, którzy rozpoczęli studia w 1951 roku, a więc w 50-lecie ich immatrykulacji. Wśród nich znaleźli się: prof. dr hab. Romuald Bauer, prof. dr hab. Izabela Bolkowiak, prof. dr hab. Elżbieta Domańska, mgr Barbara Glińska, dr Ludwik Haligowski, mgr Władysław Korzeniowski, doc. dr Wiesław Kudła, prof. dr hab. Mikołaj Latuch, mgr Janina Majchrzak, prof. dr hab. Jerzy Małysz, mgr Tadeusz Orłowski, prof. dr hab. Jan Szczepański, prof. dr hab. Lech Szyszko, mgr Mirosław Śmiechowicz, doc. dr Stanisław Upława, mgr Jerzy Użarowski.
Wręczono nagrody Ministra Edukacji Narodowej za 2000 rok.
Wykład inauguracyjny na temat: „Od czego zależy rozwój” wygłosił prof. dr hab. Leszek Balcerowicz.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Leszka Balcerowicza podczas inauguracji roku akademickiego 2001/2002 – „Od czego zależy rozwój?”
prof. Leszek Balcerowicz, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Panie Rektorze,
Koleżanki i Koledzy,
Szanowni Goście i Drodzy StudenciJestem zaszczycony, że mogę wygłosić wykład inauguracyjny w swojej macierzystej Uczelni. Spotykamy się w szczególnych okolicznościach - zarówno zewnętrznych, jak i wewnętrznych - jednak tym bardziej powinniśmy skupić naszą uwagę na czynnikach, od których zależy rozwój. Nie sądzę, aby tragedia ludzka w Stanach Zjednoczonych miała prowadzić do dramatu gospodarki światowej. Gdyby jednak przejściowo miało być trudniej, tym ważniejsze jest, żeby wzmacniać się wewnętrznie, żeby odblokowywać to, co hamuje nasz rozwój. Ze względu na okoliczności wewnętrzne chciałbym powiedzieć, że praw ekonomii nie da się ani zakrzyczeć, ani zatupać, ani zablokować. Dają one o sobie znać wtedy, kiedy próbuje się je naruszać, a skutki tego zawsze ponosi społeczeństwo.
O rozwoju mówimy, gdy mamy na myśli systematyczne, długofalowe i powszechne poprawianie warunków życia społeczeństwa. Chcę podkreślić, że o rozwoju można sensownie mówić tylko wtedy, kiedy mamy perspektywę długofalową. Rozpatrywanie wzrostu w krótkiej perspektywie jest bardzo niebezpieczne. Po pierwsze dlatego, że pomija się to, co może zagrażać rozwojowi na dłuższą metę - narastanie nierównowagi gospodarczej - a za to się płaci. Po drugie, wszystkie siły, od których zależy długofalowa poprawa, działają systematycznie i rzadko ujawniają się np. w ciągu roku. Reformy strukturalne, które są kluczowe, działają systematycznie, ale od momentu ich podjęcia do osiągnięcia trwałych skutków upływa pewien czas. Krótkookresowa perspektywa prowadzi więc do pominięcia najważniejszych czynników rozwoju.
Ze względu na ograniczenia czasowe mówiąc o rozwoju, muszę - oczywiście - być bardzo selektywny i spojrzeć na problem z lotu ptaka. Tak też proszę potraktować moje dalsze uwagi.
I. Wiemy z doświadczenia i z teorii, że kraje biedniejsze mogą, ale nie muszą zmniejszać dystans do krajów bogatszych. Co wiemy z historii? Jakie kraje w swoim czasie zmniejszyły ten dystans? W Skandynawii nastąpiło to w II połowie XIX wieku i na początku XX wieku; w Japonii - przede wszystkim w XX wieku (do niedawna); w Chinach - od końca lat siedemdziesiątych. Późniejsze azjatyckie tygrysy - takie jak Korea Południowa, Tajwan, Malezja, Tajlandia - przynajmniej do niedawna zmniejszały ten dystans. W Polsce proces ten trwa od 1992 r.
A jakie kraje nie tylko nie zmniejszały, ale wręcz zwiększały ten dystans? Jako przykład może posłużyć Argentyna - niegdyś bardzo bogaty kraj, ponadto wszystkie kraje socjalistyczne w latach 1945-1989, praktycznie cała Afryka, a także - do lat osiemdziesiątych - większość Ameryki Łacińskiej.Na tym tle powstaje pytanie o przyczynę sukcesów lub fiaska w nadganianiu, czyli w zapewnianiu ludziom trwale lepszych warunków życia. W telegraficznym skrócie ująłbym je tak: sukces lub fiasko w tym wielkim procesie nadganiania zależą od tego, jaki jest kształt ustroju i jak szybko się od niewłaściwego ustroju odchodzi. Nie da się oddzielić fundamentalnych reform gospodarki od reform zakresu i struktur państwa. Doświadczenie, a także teoria pokazują nam, że u podłoża klęsk, braku nadganiania, a czasem cofania się leżą różne kombinacje następujących szkodliwych form obecności państwa w społeczeństwie i gospodarce:
Upaństwowienie własności i zakaz prywatnej przedsiębiorczości. To wystarczy, żeby pozbawić ludzi szans na trwałą poprawę warunków życia. Arbitralna, drobiazgowa regulacja życia gospodarczego - nawet przy nominalnej własności prywatnej - rodzi paraliż i korupcję (w wielu częściach świata posocjalistycznego i do niedawna w Ameryce Łacińskiej).Daleko posunięte i trwałe zamknięcie na świat samo w sobie wystarczy, aby pozbawić ludzi szans na awans gospodarczy, bo nie ma się od kogo uczyć, nie rozwija się technika - nie zmniejsza się dystansu.
Nadmierna redystrybucja dochodów poprzez budżet, która często jest redystrybucją od biedniejszych do bogatszych. Bardzo duża jej część - dokonywana pod hasłami jak najbardziej szlachetnymi - ma właśnie taki charakter.
Różne kombinacje tego rodzaju czynników można nazwać etatyzmem, dla odróżnienia od obecności państwa w społeczeństwie i gospodarce. Kraje, w których on występuje, zapłaciły za to niezwykle wysoką społeczną cenę. Jednocześnie w tych krajach za mało było skutecznego państwa, w takich dziedzinach, gdzie jest ono potrzebne, gdzie dostarcza tzw. dóbr publicznych. Jakie to są dobra? Bezpieczeństwo fizyczne ludzi, jasny i dobrze egzekwowany ład prawny, włącznie z dobrą obsługą gospodarki - aby ludzie mogli mieć do siebie racjonalne zaufanie w gospodarce. Ogromna jest rola instytucji dobrego prawa - sądów, prokuratury, całego wymiaru sprawiedliwości. Ich zły stan hamuje rozwój gospodarki. Obowiązkiem państwa jest nadto zapewnienie stabilności pieniądza i cen. Potwierdzają to badania.
Stabilne ceny są najlepszym środowiskiem dla podejmowania trafnych decyzji inwestycyjnych. Zdrowia finansów publicznych nie da się na dłuższą metę oddzielić od pieniądza. Chore finanse publiczne zarażają. Myślę, że doświadczenie i teoria dostarczają nam wielu wskazówek, co służy, a co przeszkadza rozwojowi.
II. W ciągu ostatnich dwudziestu, trzydziestu lat w różnych częściach świata zarysowały się wyraźne tendencje do odchodzenia - w różnym tempie i przy rozmaitych oporach - od etatyzmu, tj. nadmiaru państwa tam, gdzie szkodzi, i niedoboru tam, gdzie jest potrzebne. Obserwujemy to w Ameryce Łacińskiej, gdzie odchodzi się - w różnym tempie w różnych krajach - od modelu nieracjonalnie rozdętego i przez to skorumpowanego państwa. Obserwujemy to także w krajach już zaawansowanych w dążeniu do racjonalizacji państwa i prywatyzacji. Nie tylko premier M. Thatcher, ale też premier L. Jospin, który nominalnie należy przecież do lewicy, szybko prywatyzowali. Nie jest to przejawem żadnej ideologii, tylko zdrowego rozsądku, wyciągania wniosków z praktyki. Chiny od końca lat siedemdziesiątych nie doszły jeszcze do demokracji, ale zakres arbitralnej interwencji państwa się zawęził, pozostawiając pole własności prywatnej i prywatnej przedsiębiorczości - w tym również dla inwestycji zagranicznych. Istnieją też najbardziej radykalne przypadki przechodzenia od nieracjonalnie rozwiniętego państwa do państwa racjonalnie skupionego. Dostarczają nam ich niektóre kraje Europy Środkowo-Wschodniej, w tym - przynajmniej do dziś - Polska, choć wiele zostało tu do zrobienia.
Źródłem naszych problemów nie jest nadmiar reform, prowadzących do racjonalnie ograniczonego państwa, lecz ich niedobór, głównie na skutek blokowania niezbędnych zmian. Mamy bardzo bogaty materiał empiryczny; znamy różne przypadki i możemy, posługując się solidnymi technikami badawczymi, wyciągać z nich wnioski. Mówiąc w największym skrócie: jeżeli wyizolujemy wpływ innych czynników, takich jak wstrząsy zewnętrzne i położenie geograficzne, to możemy sformułować generalny wniosek, że im większy postęp osiąga się w odchodzeniu od nieracjonalnie rozdętego państwa w kierunku państwa racjonalnie ograniczonego, im bardziej państwo wycofuje się z dziedzin, w których szkodzi, a wzmacnia w tych, w których jest potrzebne społeczeństwu - tym większy jest postęp gospodarczy, tzn. poprawa warunków życia ludzi. Nie znam przypadku, który by tezę tę falsyfikował.
III. Nawet liderzy wzrostu miewają różne „wypadki przy pracy” - na przykład azjatyckie tygrysy. Nie zaprzecza to jednak ich wcześniejszym sukcesom i tezie, że osiągnięte zostały właśnie dzięki temu, że - w odróżnieniu od innych - byli bliżsi modelowi racjonalnie ograniczonego państwa. Ciekawe jest, że - wbrew rozmaitym teoriom dotyczącym Korei Południowej czy Tajlandii - źródłem ich niedawnych problemów nie był brak jakiejś szczególnej interwencji państwa, ale to, że na ogół bywało jej tam za dużo, np. powiązań politycznych między rządami, bankami i korporacjami. Z drugiej strony było jej za mało, np. jeśli chodzi o nadzór nad rynkami finansowymi. Dalsza ewolucja pod wpływem kryzysu zmierza, w moim przekonaniu, w kierunku racjonalnie ograniczonego państwa.
IV. Wiele słyszymy o nauce i nowoczesności. Bardzo słusznie, choć czasami mam wrażenie, że jest to częścią politycznej poprawności. Jest ważne, aby zastanowić się, od czego zależy tempo tworzenia użytecznej wiedzy i jej rozpowszechniania w praktyce. Jeśli się nad tym poważnie zastanawiamy, musimy dostrzec bardzo wyraźny związek między kształtem kluczowych części systemu instytucjonalnego, czyli ustroju, a tempem rozpowszechniania się innowacji, zwłaszcza jeśli chodzi o najnowsze techniki, włącznie z Internetem, które wszystkich fascynują. Otóż za sukcesem kryją się najprawdopodobniej takie czynniki instytucjonalne, jak elastyczne instytucje oświatowe i badawcze. Stare modele niekoniecznie się tu sprawdzają. Usprawnianie organizacji uniwersytetów w kierunku zwiększenia ich elastyczności jest ważnym czynnikiem rozwoju.
Bardzo istotne jest także, jak łatwo można tworzyć firmy, które byłyby oparte na wiedzy; biurokratyczne bariery tworzenia i rozwoju firm hamują bowiem innowacyjność. Nowoczesne technologie, włącznie z Internetem, wymagają dużej elastyczności zatrudnienia, kształtowania płynnych struktur w organizacjach. Sztywne przepisy prawa pracy są więc hamulcem nowoczesności. Oprócz tego przyczyniają się do bezrobocia, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Nie można być prawdziwym zwolennikiem Internetu i jednocześnie utrzymywać nieelastyczne przepisy prawa pracy i przepisy socjalne. Tego się nie da pogodzić.
Bardzo ważne jest wreszcie, jaki kształt ma system finansowy i z jaką szybkością i trafnością odpowiada na projekty inwestycyjno-innowacyjne.
Prowadzi to do paru uwag dotyczących systemu finansowego. Przypomnę, że gdy używamy tego określenia, mamy na myśli zestaw instytucji i mechanizmów, które spełniają następujące funkcje:
- gromadzą oszczędności ludzi i ich organizacji, m.in. przedsiębiorstw,
- zajmują się komercyjnym, przynajmniej w założeniu, rozdziałem tych środków między różne zastosowania i organizacje,
- sprawują lepszy lub gorszy nadzór nad odbiorcami kapitału (corporate governance),
- realizują płatności i rozliczenia.
Wiemy, że w tym systemie finansowym oddziela się bankowość komercyjną od instytucji rynku kapitałowego, choć podział ten się zaciera. Ważniejsze jest chyba to, że kształt i poziom rozwoju systemu finansowego są bardzo ważnym wyznacznikiem długofalowego tempa rozwoju.
Wyniki solidnych badań empirycznych przedstawione między innymi w niedawnym raporcie Banku Światowego świadczą o tym, że:
- Poziom rozwoju systemu finansowego mierzony rozmaitymi wskaźnikami, jak np. relacja depozytów, kredytów dla sektora prywatnego oraz kapitalizacji giełdy do PKB, ma wyraźny pozytywny wpływ na długofalowe tempo wzrostu gospodarki. Słabo rozwinięty system finansowy wpływa na osłabienie tempa rozwoju, lepiej rozwinięty - oznacza wyższe tempo. Jest przy tym bardzo ważne (co również wykazały te badania), że ten pozytywny wpływ dokonuje się przez korzystne kształtowanie najcenniejszej siły rozwoju, tj. produktywności, czyli jest to wzrost bezinwestycyjny. Dzieje się tak najprawdopodobniej dlatego, że przy sprawnych instytucjach finansowych - zarówno bankowych, jak i niebankowych - można dokonywać lepszego wyboru projektów i sprawniej je realizować niż w sytuacjach, gdy firmy polegają głównie na samofinansowaniu. W tym drugim przypadku słabsza jest zewnętrzna dyscyplina. Oczywiście, same instytucje finansowe muszą być sprawnie nadzorowane.
- Poziom rozwoju systemu finansowego korzystnie wpływa także na tempo redukcji biedy. Powszechnie uważa się, że banki i inne instytucje finansowe służą tylko bogatym, jednak z badań wynika, że im bardziej rozwinięte są zdrowe instytucje finansowe, tym większe - przeciętnie - jest tempo redukowania biedy. Dlaczego? Otóż biedy nie redukuje się na trwałe przez zasiłki socjalne, ale poprzez tworzenie sprzyjających warunków do powstawania produktywnych miejsc pracy - a instytucje finansowe mają tu do odegrania kluczową rolę. Ponadto, istnieje segment takich instytucji, które bezpośrednio skierowane są do ludzi biedniejszych - są to mikropożyczki, które sprawdzają się w niektórych krajach, także w Polsce. I to jest ta przysłowiowa wędka, a nie ryba, którą warto - wyrażając prawdziwą wrażliwość społeczną - podawać tym ludziom.
- Kraje mniej rozwinięte mają pod pewnymi względami odmienne systemy finansowe niż kraje bardziej rozwinięte:
- W krajach mniej rozwiniętych słabiej rozwinięty jest system wyspecjalizowanych instytucji finansowych - takich jak giełda, banki, towarzystwa ubezpieczeniowe, fundusze inwestycyjne - a większą rolę odgrywają nieformalne przepływy finansowe, np. w ramach rodziny.
- W krajach mniej rozwiniętych większa jest rola samofinansowania się przedsiębiorstw, a mniejsza zewnętrznego finansowania, choć również w krajach rozwiniętych samofinansowanie się przedsiębiorstw odgrywa sporą rolę.
- W krajach mniej rozwiniętych relatywnie mniejsze znaczenie ma rynek kapitałowy, a większe - banki, co nie oznacza, że nie należy tego zmieniać. W systemie finansowym potrzebna jest różnorodność, a nie monokultura, tak samo jak w wielu innych dziedzinach życia.
- W świecie słabo rozwiniętym większą rolę odgrywają banki państwowe. W całej Afryce, w Bangladeszu banki są prawie w 100% własnością państwową; 40% ludności biednego świata żyje w krajach, w których większość banków należy do państwa. Co wynika z badań na temat roli państwa w bankach? (Jest to przedmiotem wielu emocji, ale sąd nie powinien być oparty na emocjach, tylko na badaniach.) Po pierwsze, jest ona jednoznacznie szkodliwa dla rozwoju w porównaniu ze sprawdzonymi bankami prywatnymi. Państwo w bankach to bardzo często polityka w bankach, a polityka ma inną funkcję i często kłóci się z rachunkiem ekonomicznym. Po drugie, występują wysokie koszty (ze względu na niesprawność) i wysokie marże, które płaci klient - zarówno oszczędzający, jak i pożyczający. Po trzecie, banki takie są podatne na narastanie ogromnych ukrytych strat, aż do wybuchu - w końcu największe kryzysy dotyczyły banków, również w świecie rozwiniętym (np. Credit Lyonnais - 25 mld dolarów strat). Kiedy zaś dochodzi do wybuchu, to jest on znacznie silniejszy niż w przypadku banków prywatnych, które też są podatne na kryzysy, bo taka jest natura tej działalności. I wreszcie, im większy jest udział banków państwowych, tym przeciętnie wolniejszy jest rozwój całego systemu finansowego, a wskutek tego i rozwój całej gospodarki, oraz bardziej stłumiony jest rozwój giełdy, czyli drugiej części rynku kapitałowego.
Doświadczenia krajów posocjalistycznych potwierdzają wyniki badań dotyczące Trzeciego Świata: nie ma żadnego przypadku trwałego sukcesu banku państwowego. Banki, które były tworzone wyłącznie lub głównie z udziałem kapitału rodzimego, rzadko też odnosiły trwały sukces. Na szczególne ryzyko narażone były banki tworzone przez przedsiębiorstwa państwowe. Ze zrozumiałych powodów występował tu konflikt interesów - akcjonariusze domagali się łatwych kredytów i uzyskiwali je. Płacił za to bank i jego klienci.
Stosunkowo największe sukcesy w reformowaniu i tworzeniu zdrowego systemu finansowego osiągnęły te kraje, w których prywatyzację przeprowadzono z dużym udziałem międzynarodowych inwestorów strategicznych. Na wyniki badań nikt - a zwłaszcza ludzie nauki - nie powinien się obrażać. Pozytywne przykłady to Węgry, kraje nadbałtyckie, w dużej mierze także Polska. To, co jest przedmiotem krytyki z różnych stron, było w istocie przejawem naszego największego sukcesu, którym są dobre przekształcenia własnościowe banków. Stają się one bardziej wymagającą i racjonalną częścią otoczenia przedsiębiorstw.Szanowni Państwo!
Przedstawiłem w telegraficznym skrócie tylko niektóre wnioski, które nasuwają się i z teorii, i z obserwacji, a nade wszystko ze starannych badań empirycznych. Na koniec chciałbym powiedzieć tak: myślę, że wiemy dostatecznie dużo - choć nigdy nie wiemy wszystkiego - o tym, co służy, a co przeszkadza długofalowemu rozwojowi, czyli systematycznej, powszechnej poprawie warunków życia. Jednak sama ta wiedza nie przekłada się automatycznie na działanie. Gdyby tak było, wszyscy byliby bogaci. Zła polityka gospodarcza ma wielką siłę przyciągania, bo często daje łatwe recepty i jest pożywką dla różnych grup interesów, które są zawsze wrogami interesu ogółu. Jest tak niezależnie od tego, jakimi szczytnymi hasłami się posługują. Dlatego myślę, że moralnym obowiązkiem elit intelektualnych, w tym zwłaszcza ekonomistów, jest rozwijanie wiedzy i docieranie z nią do tych, którzy podejmują decyzje i do całego społeczeństwa. Dzięki temu decyzje podejmowane w naszej demokracji będą lepsze dla ludzi.
Dziękuję bardzo
Źródło: Gazeta SGH, nr 144, 15 października 2001 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2001/2002
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Jacek Brdulak,
- prof. Edward Golachowski,
- prof. Marcin K. Nowakowski.
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Antoni Kantecki - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Jerzy Nowakowski - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Marta Juchnowicz - dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Krzysztof Marecki - dziekan Studiu Magisterskiego,
- prof. Tomasz Panek - dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2002/2003
Gośćmi inauguracji byli: Marek Borowski – marszałek Sejmu RP, Marek Balicki – senator RP, dr Józef Oleksy – poseł na Sejm, były marszałek i prezes Rady Ministrów, Andrzej Gawłowski – poseł na Sejm, Janusz Piechociński – poseł na Sejm, Marek Widuch – poseł na Sejm, Mirosław Głogowski – przedstawiciel Prezydenta RP, prof. Danuta Hübner – sekretarz Urzędu Komitetu Integracji Europejskiej, prof. Mirosław Pietrewicz – Prezes Rządowego Centrum Studiów Strategicznych, prof. Zdzisław Fedorowicz – doktor honoris causa SGH, prof. Hans Joachim Paffenholz – doktor honoris causa SGH, prof. Stanisław Rączkowski – doktor honoris causa SGH, a także byli rektorzy SGH – prof. Wiesław Sadowski, prof. Zygmunt Bosiakowski, prof. Aleksander Müller, prof. Janina Jóźwiak.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2002/2003
Zgromadziliśmy się dzisiaj, aby uroczyście rozpocząć rok akademicki.
W Szkole Głównej Handlowej będzie to już 97. rok pracy i nauki. Już niedługo przyjdzie nam więc obchodzić okrągłą setną rocznicę nieprzerwanej działalności i będzie to na pewno czas głębokich refleksji, wspomnień, okazja do podsumowania znaczenia, jakie nasza Uczelnia i Jej absolwenci odgrywają w życiu społeczno-gospodarczym kraju. Warto tu dodać, że tradycje SGH sięgają jeszcze dalej w historię, bowiem poprzedniczką SGH była Szkoła Handlowa założona przez Leopolda Kronenberga w 1875 roku. Działanie tej uczelni zostało jednak przerwane przez władze carskie w 1890 roku.
Rok akademicki 2002/2003 rozpoczyna zarazem piątą kadencję pracy Uczelni licząc od transformacji ustrojowej, zapoczątkowanej w 1989 roku. Pozwolicie zatem Państwo, że spróbuję odnieść się do drogi, jaką Uczelnia nasza przebyła w ciągu ostatnich 10 lat, a ściślej od chwili gdy, weszła w życie głęboka reforma strukturalna, zadekretowana w nowym Statucie uchwalonym 25 września 1991 roku.
Pierwszym, spektakularnym przejawem tej reformy, a jednocześnie jej organizacyjnym kluczem było przeprowadzenie w 1992 roku, po raz pierwszy, rekrutacji studentów w strukturze bezwydziałowej, rekrutacji nie „na wydziały” lecz „do Uczelni”. Wychodząc z założenia, że programy wszystkich prowadzonych przez nas kierunków studiów w znaczącym zakresie mają wspólne, ogólne podstawy, postanowiliśmy otworzyć studentom możliwość późniejszego niż w momencie rekrutacji, wyboru kierunku studiów.
Od tamtej pory studia w SGH rozpoczynają się od realizacji wspólnego dla wszystkich, trójsemestralnego obowiązkowego programu zajęć, którego zaliczenie daje z jednej strony formalną podstawę do kształtowania dalszych zainteresowań i indywidualnego planowania swojej kariery, z drugiej zaś umożliwia podejmowanie tych decyzji w sposób nieporównywalnie bardziej świadomy. Przypomnijmy, że przed reformą 1991 roku, tak zwany Indywidualny Program Studiów realizował niewielki odsetek studentów, a obecnie IPS w SGH jest nie tylko powszechny, ale po prostu obowiązkowy. W ten sposób zrównaliśmy szanse wszystkich aspirujących do dyplomu tej Uczelni. Wiemy, i napawa nas to ogromną satysfakcją, iż zmiana ta spotkała się ze zdecydowanym poparciem studentów i dziś trudno nawet rozważać powrót do starych zasad.
Jeśli dodamy do tego przysługujące studentom prawo wyboru nie tylko wykładów, ale także osoby wykładowcy, prawo jednoczesnego studiowania dowolnej liczby kierunków i specjalności - uzyskujemy obraz szkoły wyższej o prawdziwie renesansowym charakterze. Uczelni, w której relacje Mistrz - Uczeń ujawniają się z wyjątkową mocą.
Gdy dodamy dalej, niezwykle serio traktowaną zasadę głębokiej samorządności studentów w sprawach pomocy materialnej, kultury i wypoczynku - możemy bez wahania stwierdzić, iż jeden z podstawowych celów pracy akademickiej - kształcenie i wychowanie studentów w duchu poszanowania praw człowieka i demokracji - znalazł u nas najpełniejszą realizację.
Pamiętam opory, jakie proponowany wówczas - w początku lat 90. - kształt SGH wzbudzał zarówno w części środowiska pracowniczego, jak też poza Szkołą, w jej otoczeniu instytucjonalnym. Nie zapomnę zwłaszcza dramatycznej rozmowy, którą w niewielkim gronie kierownictwa Uczelni przeprowadziliśmy, „wezwani na dywanik”, z władzami ministerstwa. Władzami gotowymi do uchylenia statutu wprowadzającego naszą reformę. W naszych archiwach zachował się egzemplarz uzasadnienia do ostatecznie nie podpisanej, lecz już starannie przygotowywanej decyzji w tej sprawie. Dziś nie wszyscy już pamiętają, iż w tamtym czasie słychać było wcale nieodosobnione opinie, iż przemalowany na zielono SGPiS nadaje się wyłącznie do likwidacji. Jestem pewien, że fakt podjęcia reform oraz ich przełomowy, bezprecedensowy charakter pozwolił zachować potencjał i historyczne dziedzictwo naszej Alma Mater.
Pamiętam nieufność, jaka początkowo towarzyszyła reformie wśród części nauczycieli. Poddanie się wyborom studenckim było rzeczywiście ogromnym wyzwaniem dla nas wszystkich. Dziś, z perspektywy lat, mogę z satysfakcją uznać, iż z próby tej zdecydowana większość nauczycieli wyszła zwycięsko. Reforma dała szansę pracownikom ambitnym i pracowitym - zwłaszcza, iż władze Uczelni konsekwentnie tworzyły i wspierały warunki samodoskonalenia się i reorientacji zainteresowań, między innymi w ramach dynamicznie wówczas rozwijających się programów współpracy z uniwersytetami zachodnimi. Trudno przecenić pomoc, jaką uczelnie te, zwłaszcza amerykańskie i kanadyjskie, okazały naszej szkole.
W ciągu ostatniego roku wiele dyskutowaliśmy nad dalszą strategią Uczelni, wiele troski wzbudza stan finansów SGH; spotykam na tym tle opinie, iż kształcimy zbyt kosztownie, że zastanowienia wymaga zasadność utrzymywania obecnej struktury organizacyjnej, a w szczególności zachowania zasady swobodnego wyboru zajęć przez studenta.
W moim głębokim przeświadczeniu wnioski takie są nieuzasadnione. Przede wszystkim musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, co stanowi o efektywności funkcjonowania szkoły wyższej. Na całym świecie, także u nas uczelnie akademickie są z założenia instytucjami non-profit. Miarą efektywności nie może być zatem poziom uzyskiwanej nadwyżki bilansowej, ale ilość i jakość zadań zrealizowanych przez uczelnię w ramach istniejących ograniczeń finansowych.
Przypomnę zatem niektóre liczby charakteryzujące Szkołę Główną Handlową sprzed reformy i obecnie:
- w 1990 roku - mieliśmy w SGH 764 etaty nauczycielskie - w czerwcu 2002 roku - 894 etaty (wzrost o 17%),
- w 1990 roku studiowało u nas 7150 studentów, w tym 1570 zaocznych - w 2001 roku studentów było 12 000 z czego blisko 6000 zaocznych (ogółem wzrost o 67%),
- w 1990 roku funkcjonowało 10 studiów podyplomowych kształcących 347 słuchaczy; w ubiegłym roku istniało już 46 studiów, na które uczęszczało blisko 3000 słuchaczy (wzrost o 800%),
- studencki ruch naukowy to u progu reformy 9 kół naukowych, a obecnie sieć 52 prężnie działających kół, często ściśle współpracujących z praktyką gospodarczą z kraju i zagranicy,
- w 1991 roku wypromowaliśmy 23 doktorów; w latach 1999-2001 średnio 42 rocznie,
- I ostatnie liczby: w 1990 roku zatrudnialiśmy 59 profesorów tytularnych, a na koniec czerwca obecnego roku w SGH było zatrudnionych 103 profesorów z tytułem naukowym.
Trudno nawet porównywać liczbę pracowników i studentów, którzy skorzystali z wymiany zagranicznej obecnie i przed transformacją. Program współpracy zagranicznej realizowany jest z coraz większym rozmachem, a uczestniczą w nim już nie tylko zasłużeni nauczyciele i wyróżniający się studenci, ale także niemały procent pracowników administracji, których liczba notabene, w omawianym okresie zmalała o 51 osób! akże inaczej wygląda infrastruktura Uczelni:
- kompletnie zmodernizowana i skomputeryzowana Biblioteka,
- nowy pawilon dydaktyczny przy ulicy Batorego, zbudowany właściwie od podstaw basen,
- konsekwentna modernizacja domów studenckich,
- nowy budynek administracyjny przy Kieleckiej,
- powszechna sieć internetowa,
- komputery dostępne nawet w korytarzach (zastanawiałem się czy nie powiedzieć w tym miejscu: z braku innych możliwości lokalowych także na korytarzach)
- i wreszcie podjęcie po wielu latach zastoju kwestii budowy nowego, wielokondygnacyjnego gmachu przy ulicy Madalińskiego (tak się złożyło, że dźwigi rozpoczęły pracę właśnie w przeddzień dzisiejszej inauguracji).
To tylko najbardziej spektakularne przykłady zmian, jakie w tych minionych 10 latach się dokonały.
Spójrzmy na wyposażenie dziekanatów i biur, dokonał się tu przełom przywodzący na myśl powiedzenie o Kazimierzu Wielkim, co zastał Polskę drewnianą, a zostawił murowaną.
Za wszystkimi tymi działaniami kryją się konkretne, niemałe koszty, ale przyniosły one przecież konkretne osiągnięcia.
Mimo tego, że SGH nie może być traktowana jako instytucja nastawiona na zysk, to należy wspomnieć, że - na skutek aktywnych działań uczelni - udział dotacji budżetowej w przychodach uczelni maleje systematycznie i w minionym roku stanowił już tylko 37%.
Trudno nie zadać sobie pytania, jak wszystkie te zmiany mogły być zrealizowane zważywszy, że z budżetu państwa pieniędzy otrzymujemy - w cenach stałych - praktycznie tyle samo od 10 lat. Realne, średnio roczne tempo wzrostu dotacji budżetowej jest bowiem mniejsze niż 1%. Warto tu dodać, że ostatnią dotację inwestycyjną (64 000 zł!!!) nasza Uczelnia otrzymała z budżetu w 1992 r. Przypomnijmy też, że - według danych MEN - w latach 1991-1999 nasza Uczelnia otrzymała 0,01% kwot dotacji inwestycyjnych przeznaczonych dla państwowych szkół wyższych.
Stanowczo reprezentuję pogląd, że bez głębokich przemian wprowadzonych naszą reformą, dobrodziejstwa dokonującej się w Polsce transformacji systemu nie przyniosłyby naszej Uczelni tak imponujących owoców. Reforma 1991 roku wyzwoliła ogromną aktywność i inicjatywę wszystkich grup społeczności akademickiej, stając się niezwykle skutecznym katalizatorem wzrostu notowanego praktycznie w każdej z dziedzin funkcjonowania Szkoły. Zdynamizowanie naszej pracy nad programami studiów, nad ofertą wykładów przedstawianą corocznie przez każdego z nas, ciągłe doskonalenie warsztatu dydaktycznego są oczywiście w sposób ścisły związane z rolą studentów, którzy przejmując odpowiedzialność za profil swojego wykształcenia i przyszłą karierę zawodową, stali się wrażliwym i bardzo wymagającym elementem naszego systemu. Jest to niezwykle efektywne sprzężenie zwrotne.
Rankingi szkół wyższych opracowane przez różne ośrodki są zgodne. SGH jest elitą. Należy podziękować wszystkim, którzy w różnych etapach współtworzyli nową SGH. Nie sposób wymienić wszystkich pracowników i studentów, którzy przez te lata swoim zaangażowaniem, pomysłami, innowacyjnym nastawieniem wspomagali realizację zadań Uczelni; trudno zapomnieć o czasie poświęconym na pracę w organach Uczelni, komisjach senackich i rektorskich, zespołach roboczych i poszczególnych stanowiskach pracy. Chciałbym jednak podkreślić szczególną rolę byłych rektorów naszej Uczelni:
- JM Rektora Zygmunta Bosiakowskiego, który już u schyłku poprzedniej epoki politycznej, tworzył dobry klimat do nieskrępowanej dyskusji, uznając istnienie na Uczelni Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Solidarności na długo przed ich formalnym zalegalizowaniem przez władzę, zaś w 1990 r. zainicjował procedurę przywrócenia tradycyjnej, przedwojennej nazwy naszej uczelni - SGH,
- JM Rektora Aleksandra Müllera, którego determinacja miała decydujący, nie waham się powiedzieć, historyczny wpływ na rozpoczęcie reform,
- i wreszcie JM Rektor Janiny Jóźwiak, która wokół haseł i celów reformy potrafiła skutecznie zgromadzić całe, wydawało się mocno podzielone, środowisko akademickie.
Współpraca z prof. Müllerem i prof. Jóźwiak przez trzy kolejne kadencje w roli prorektora, a następnie dziekana pozostanie dla mnie źródłem wielkiej osobistej satysfakcji.
Jak powiedziałem na wstępie, u progu 97. roku akademickiego, rozpoczynamy V kadencję pracy władz akademickich nowej SGH. Chcemy kontynuować i twórczo rozwijać dzieło naszych poprzedników. Chcemy doskonalić zasady naszej współpracy, odważnie sięgać po nowe rozwiązania, elastycznie dopasowywać się do zmian otoczenia. Wejście do Unii Europejskiej przyniesie ze sobą konieczność dostosowania się do przyjętych standardów i sprostania wszystkim zobowiązaniom traktatowym. Nie wątpię iż nasza uczelniana wspólnota podoła tym wyzwaniom tak jak wspólnym, solidarnym działaniem zdołaliśmy osiągnąć obecną pozycję.
Życzę wszystkim, aby ten rok akademicki potwierdził opinię Szkoły Głównej Handlowej jako najlepszej Szkoły polskich ekonomistów. Niech mi będzie wolno uznać zatem rok akademicki 2002/2003 za otwarty.
Źródło: Gazeta SGH, nr 162, 15 października 2002 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku.
Tego dnia miało miejsce doniosłe wydarzenie. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie otrzymała nowy sztandar. Ceremoniał wręczenia sztandaru poprowadził dr Roman Sobiecki, sekretarz Senatu Akademickiego SGH, który był inicjatorem przygotowania nowego sztandaru. Pożegnano historyczny Sztandar Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie, a wprowadzono nowy Sztandar. Sztandar przekazał: Marek Borowski, Przewodniczący Komitetu Honorowego Sztandaru, prof. dr hab. Janina Jóźwiak i Maja Sontag - członkinie Komitetu Honorowego.
W imieniu społeczności Uczelni nowy Sztandar powitał rektor prof. Marek Rocki, składając symboliczny pocałunek. Nastąpiła prezentacja Sztandaru: na jego awersie znajduje się stylizowana żaglowa fregata handlowa z polską banderą – Godło SGH. Na rewersie znajduje się orzeł w koronie – Godło Rzeczypospolitej Polskiej, w narożnikach umieszczone są symbole: m. st. Warszawy, Szkoły, uczciwości i sprawiedliwości oraz handlu.
Rektor przekazał sztandar pocztowi sztandarowemu.
- Pożegnanie … powitanie
-
Za chwilę będziemy świadkami doniosłego wydarzenia. Szkoła Główna Handlowa w Warszawie, która liczy 96 lat, otrzyma nowy Sztandar - rozpoczął ceremoniał wręczenia sztandaru dr Roman Sobiecki, sekretarz Senatu Akademickiego SGH.
- Zanim powitamy nowy Sztandar, pożegnajmy ten, który odchodzi do historii. Proszę wszystkich o powstanie. Historyczny Sztandar Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie wyprowadzić. Nowy Sztandar SGH wprowadzić.
Sztandar przekazują: Marek Borowski, Przewodniczący Komitetu Honorowego Sztandaru, prof. dr hab. Janina Jóźwiak i Maja Sontag - członkinie Komitetu Honorowego. W imieniu społeczności Uczelni nowy Sztandar wita rektor Marek Rocki, składając symboliczny pocałunek. Następuje prezentacja Sztandaru: na jego awersie znajduje się stylizowana żaglowa fregata handlowa z polską banderą - Godło SGH. Na rewersie znajduje się orzeł w koronie - Godło Rzeczypospolitej Polskiej, w narożnikach umieszczone są symbole: M. St. Warszawy, Szkoły, uczciwości i sprawiedliwości oraz handlu.
Rektor przekazuje sztandar pocztowi sztandarowemu.
Życzę nam wszystkim, aby pod nowym sztandarem Szkoła Główna Handlowa notowała nowe sukcesy naukowe, dydaktyczne i organizacyjne, na miarę ogromnego potencjału intelektualnego pracowników i studentów - kończy ceremonię, która przebiegła zgodnie z polską wojskową tradycją,
Roman Sobiecki
Źródło: Gazeta SGH, nr 162, 15 października 2002 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2002/2003
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Edward Golachowski
- prof. Kazimierz Kloc
- prof. Marcin K. Nowakowski
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Antoni Kantecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Jerzy Nowakowski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Jacek Brdulak – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Krzysztof Marecki – dziekan Studiu Magisterskiego,
- prof. Tomasz Panek – dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2003/2004
Gośćmi inauguracji byli: Marek Borowski – marszałek Sejmu RP, Zbigniew Kruszewski – senator RP, prof. Bogusław Liberadzki – poseł na Sejm, Jolanta Szymanek-Deresz – minister, szefowa Kancelarii Prezydenta RP, Marek Wagner – minister, szef Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Andrzej Raczko – minister finansów, Wojciech Olejniczak – minister rolnictwa i rozwoju wsi, prof. Stanisław Kowalczyk – podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi. W uroczystości wzięli także udział: prof. Zdzisław Fedorowicz – doktor honoris causa SGH i byli rektorzy Uczelni – prof. Wiesław Sadowski i prof. Zygmunt Bosiakowski.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2003/2004
Jak co roku zgromadziliśmy się dzisiaj, aby w uroczysty sposób zainaugurować kolejny, w historii SGH już 98., rok akademicki. Z tej okazji w minionych latach mówiłem o związkach miedzy nauką a praktyką gospodarczą, o kształtującej się gospodarce opartej na wiedzy, o duchu akademickości wypełniającym mury naszej uczelni. Pozwólcie Państwo, że podczas tegorocznej Inauguracji podzielę się z Wami kilkoma refleksjami na temat szkolnictwa wyższego, które w każdym nowoczesnym społeczeństwie zajmuje miejsce szczególne, choć nie zawsze w sposób adekwatny jest dostrzegane i doceniane.
Instytucje akademickie, oceniane często jako ostoja tradycji i konserwatyzmu, stanowią jednocześnie jeden z najważniejszych czynników postępu i rozwoju społeczno-gospodarczego. Z pozoru niezmienne, przywiązane do tradycji, same podlegają niezwykle dynamicznym przemianom i to zarówno wewnętrznym, jak i w całej swojej zbiorowości.
W 1995 roku w Polsce było 179 uczelni różnego typu - w roku ubiegłym - 377; co oznacza prawie dwukrotny wzrost w ciągu 7 lat!
W 1995 roku w uczelniach tych kształciło się 794 tysiące studentów - w roku ubiegłym 1 800 tysięcy - a więc wzrost ponad 2,5-krotny!
W 1995 roku uczelnie wypromowały 89 tysięcy absolwentów, a w roku 2002 - 342 tysiące - co oznacza wzrost 4-krotny.
Celowo przedstawiam liczby z połowy lat 90., aby ten obserwowany skok danych nie był utożsamiany wyłącznie ze skutkami reorientacji ustrojowej Polski z 1989 roku, w którym podane przeze mnie liczby były oczywiście jeszcze mniejsze - stanowiąc wstydliwe świadectwo nieudolności poprzedniego systemu.
Od pewnego czasu możemy zatem mówić o prawdziwej modzie na kształcenie; edukacja przybiera charakter masowy - co w przyszłości musi przynieść owoce nie tylko samym zainteresowanym, ale także całemu społeczeństwu. Inwestycje w siebie stały się kapitałem, który zaczął już mieć wymierną wartość rynkową o bardzo wysokiej, zważywszy dochody z późniejszego, atrakcyjnego zatrudnienia, stopie zysku.
Ze szczególną dynamiką rozwija się wyższe szkolnictwo ekonomiczne. W 1995 roku grupa studentów kierunków ekonomicznych liczyła około 140 tysięcy - w roku bieżącym mamy ich już około pół miliona. Tak spektakularna realizacja rosnącego popytu na wiedzę w tym zakresie była możliwa przede wszystkim dzięki:
- Przeogromnemu wzrostowi liczby uczelni mających w nazwie ekonomię, zarządzanie lub handel (z 5 w 1989 roku do 125, w tym 120 niepaństwowych w minionym roku),
- wzrostowi liczby kierunków ekonomicznych w uczelniach nieekonomicznych; liczba studentów wzrosła tu ponad dziesięciokrotnie; warto dodać, że choć na politechnikach ogólna liczba studentów wzrosła pięciokrotnie, to na kierunkach ekonomicznych w politechnikach ten wzrost jest siedemdziesięciokrotny,
- warto tu odnotować, że - paradoksalnie - najbardziej popularnym kierunkiem w politechnikach jest zarządzanie i marketing, a co więcej jedynie uczelnie artystyczne nie prowadzą tego kierunku (chociaż nawet tu nie będzie to niespodzianką, zważywszy np. zainteresowanie jakie towarzyszy organizowanym przez SGH podyplomowym studium dla menadżerów kultury).
Czynniki te powodują, że państwowe akademie ekonomiczne, które w 1989 roku kształciły 56% spośród studentów kierunków ekonomicznych, obecnie mają już tylko 13% udział w ogólnej liczbie studentów tych kierunków.
Dynamika rozwoju uczelni niepaństwowych jest zjawiskiem obserwowanym nie tylko w Polsce. Zachodzi ono w całym, światowym systemie edukacji wyższej. W Rumunii liczba państwowych uniwersytetów wynosi 45, ale od roku 1990 powstało ponad 80 uczelni prywatnych (od wyższych szkół pielęgniarskich po uniwersytety). W Chinach liczba prywatnych uczelni wzrosła z 450 w roku 1991 do 1277 w roku 1999, w Federacji Rosyjskiej tylko w okresie ostatnich trzech lat powstało 29 uczelni publicznych i aż 333 niepubliczne.
Według ekspertów UNESCO jesteśmy świadkami masowego rozwoju wyższej edukacji niepublicznej w skali globu, a w szczególności w krajach rozwijających się i w krajach przechodzących transformację. Podstawową tego przyczyną, jest wzrastający popyt na edukację wyższą, któremu nie mogą sprostać uczelnie finansowane z budżetu. Z problemem tym niektóre kraje radzą sobie jednak inaczej; w Szwecji w odpowiedzi na zapotrzebowanie zróżnicowania, zrestrukturyzowania, lepszej dystrybucji przestrzennej nastąpiło łączenie państwowych instytucji edukacji wyższej, co spowodowało, że łączna ich liczba spadła z 50 do 39; także na Węgrzech liczba publicznych uczelni spadła z 55 do 30. Jak widać, system szkolnictwa wyższego jest niezwykle otwarty na różnorodne zmiany i trudno uznać, aby istniał jakiś jeden wzorcowy model organizacyjny.
Spotykamy się często z opinią, że gwałtowny rozwój szkolnictwa prywatnego stanowi zagrożenie dla publicznych instytucji akademickich. Nie podzielam tego poglądu. Jestem przekonany, że oba sektory szkolnictwa wyższego mogą funkcjonować równolegle - za nadrzędny uznać bowiem należy interes pragnącej się kształcić młodzieży, a ujmując to słowami często padającymi w tych murach: podaż usług musi sprostać popytowi rynku. Jest też druga strona tego medalu; nauczycielom akademickim, wciąż słabo w stosunku do usprawiedliwionych oczekiwań wynagradzanym, nie można odmawiać prawa do dodatkowych dochodów, zwłaszcza, że istnieje potężny rynek chcących płacić za ich pracę.
Na czym więc miałoby polegać zagrożenie wynikające z istnienia uczelni prywatnych? Przecież podstawowy kapitał szkół wyższych to zgromadzona w nich, wszechstronnie przygotowana kadra akademicka, a ta w ogromnej większości szkół po prostu się pokrywa. Nie mamy tu zatem do czynienia z wyprowadzaniem kapitału (co rzeczywiście osłabiałoby uczelnie), ale raczej z jego pełniejszym wykorzystaniem ku oczywistemu pożytkowi społecznemu.
Na tle skokowego wzrostu liczby studentów, zwłaszcza kierunków ekonomiczno-biznesowych, niestety stosunkowo skromnie wygląda sytuacja w SGH. Od 1990 roku kiedy to wykazywaliśmy 7150 studentów wzrost nastąpił jedynie do niespełna 13 tysięcy i jest to górna granica tego, co w obecnych warunkach lokalowych uczelnia zdolna jest kształcić. Przypomnę, że od kilku lat SGH jest - pod względem liczby studentów - najmniejszą z państwowych uczelni ekonomicznych. Czy oznacza to jednak, że w kontekście zjawisk obserwowanych w całym kraju i w świecie, w SGH mamy do czynienia ze stagnacją?
Gdy w 1990 roku SGH rozpoczynała proces gruntownego reformowania programów studiów i struktur organizacyjnych nie było wiadomo, jak zmiany te wpłyną na pozycję naszej Uczelni. Przed rokiem 1990 nie było publikowanych i szeroko komentowanych - jak to jest obecnie - rankingów uczelni wyższych więc nie było wiadomo, jak nasza uczelnia jest postrzegana. Dziś, z perspektywy minionych 12 lat można stwierdzić, że wówczas - w początku lat 90. - w SGH został uruchomiony mechanizm ciągłych zmian. Jest to jednak proces nie ekspansji ilościowej, lecz doskonalenia i podnoszenia jakości.
Jest satysfakcją dla tych, którzy reformowali SGH i uczestniczą w ciągłym procesie jej doskonalenia, że liczne rozwiązania zaproponowane i wprowadzone w życie w SGH już jakiś czas temu, znajdują obecnie swe odbicie w proponowanej nowej ustawie o szkolnictwie wyższym. Są to np.:
- punkty kredytowe, służące do wyceny postępu w zdobywaniu wiedzy, które w SGH są oczywiste i konieczne ze względu na powszechny i obowiązkowy indywidualny tok studiów,
- macierzowa struktura organizacyjna uczelni, która zakłada możliwość istnienia innej niż wydziałowa organizacji uczelni,
- studia doktoranckie jako kolejny etap studiów, niekoniecznie prowadzących do uzyskania stopnia naukowego.
Nie pora tu na głębokie analizy naszych dokonań. Pozycja SGH jaka jest - każdy widzi. Można nawet powiedzieć, że utrzymywanie się względnie stałej liczby naszych studentów na tle skokowego wzrostu tej liczby w innych ośrodkach - czyni naszą Uczelnię jeszcze bardziej elitarną. Tu kolejne drobne przypomnienie - pod względem liczby samodzielnych pracowników naukowych SGH jest największą polską uczelnią ekonomiczną.
Zwracam się teraz do nowoprzyjętych: naprawdę nie mogliście trafić lepiej!!!
Trzeba jednak zauważyć dalej, że jeśli wejdzie w życie nowa ustawa, to chcąc nie chcąc, będziemy uczestniczyli w procesie zmian jeszcze bardziej radykalnych niż wprowadzane dotąd ewolucyjnie w naszej uczelni. Zmiany proponowane w projekcie tak dalece korygują bowiem obecny stan rzeczy, że śmiało można mówić o rewolucji. Ta najważniejsza, najdalej idąca dotyczy wprowadzenia obligatoryjności studiów dwustopniowych. Oznacza to bowiem konieczność takiego przekonstruowania studiów dziennych, by absolwent dziennych studiów licencjackich był gotów do uwieńczonego sukcesem startu do konkurencji na rynku pracy, a studia uzupełniające były poszerzeniem wiedzy i umiejętności koniecznym do uzyskania kolejnego, wyższego stopnia zawodowego magistra jako wstępu do pracy naukowej.
Kilkakrotnie już oczekiwaliśmy na znaczące zmiany Ustawy, ale nigdy nie szły one tak daleko jak w obecnym projekcie powstałym w zespole powołanym przez Prezydenta, a same projekty nie miały tak dużych szans na powodzenie w Parlamencie. Mogę z satysfakcją zapewnić, że do rewolucji tej od pewnego czasu solidnie się przygotowujemy i z pewnością gdy zabrzmi strzał startera nie zostaniemy w blokach.
Na proces zmian wynikających z realizowania zamierzeń władz Uczelni nakładają się jeszcze zmiany wymuszone przez otoczenie: konieczność dostosowania się do ustawy o finansach publicznych, ustawy o zamówieniach publicznych, do nowelizowanej kilkakrotnie ustawy o szkolnictwie wyższym i w ślad za nią zmieniających się rozporządzeń ministerstwa. Nie zawsze są to zmiany, które służą obiektywnej poprawie jakości, często natomiast bywają źródłem mitręgi, mnożą procedury, spowalniają wręcz normalne funkcjonowanie Szkoły. Zastanawiające jest, że z jednej strony odmawia nam się niejednokrotnie pomocy w finansowaniu uzasadnionych projektów rozwojowych - „bo brak środków” - z drugiej, jest ich dość, aby nękać szkoły niekończącymi się kontrolami. Tylko w ubiegłym kwartale w SGH urzędowały ekipy kontrolne z NIK-u, Ministerstwa Finansów, Izby Skarbowej i Ministerstwa Edukacji. Efekty tych kontroli - nie będzie tu sensacji - są właściwie żadne, w najgorszym razie powielające nasze własne informacje o słabościach, słabościach dodam, trudnych do przezwyciężenia bez wyraźnego wzrostu nakładów finansowych, a w szczególności inwestycyjnych.
Otwieramy ten rok akademicki ze świadomością misji jaką od blisko stu lat mamy zaszczyt pełnić wobec społeczeństwa. Będziemy robić wszystko, aby zmieniający się świat nie zaskoczył nas i nie wyprzedził. Przeciwnie, przystępujemy do pracy z niesłabnącym zapałem kształtowania tego świata i aktywnego kreowania otaczającej nas rzeczywistości.
Czeka nas w tym roku ogromne wyzwanie rekonstrukcji oferty dydaktycznej, tak aby spełniała ona warunki czekającej nas, dwustopniowej powszechnej organizacji studiów.
Czeka nas ogromny wysiłek organizacyjny i finansowy przy kontynuacji budowy nowego gmachu; liczymy, że budżet państwa nie pozostawi nas w tym obszarze samych.
Czeka nas wreszcie kolejny rok codziennej organicznej pracy ze studentami i pracy nad doskonaleniem dorobku badawczego, który stanowi przecież podstawę i sens istnienia szkoły wyższej.
Życzę Państwu, aby wszystkie nasze zadania i plany zostały pomyślnie zrealizowane, aby kolejny rok naszej wspólnej pracy dał każdemu satysfakcję zaś naszej Alma Mater powód do dalszej chluby.
Źródło: Gazeta SGH, nr 179, 6 października 2003 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH w 50-lecie ich immatrykulacji. Listy gratulacyjne otrzymali: mgr Henryk Kociszewski, mgr Wiesława Kociszewska, prof. Czesław Skowronek, mgr Mieczysław Radosz, mgr Andrzej Kozłowski, mgr Andrzej Klik, mgr Ludmiła Stępień, mgr Barbara Dąbrowska, dr Wacław Dąbrowski, mgr Henryk Stolarek, mgr Maria Stolarek, mgr Ryszard Rogoziewicz, mgr Ryszard Berzyński, mgr Alina Berzyńska, mgr Zygmunt Majzel.
Wykład inauguracyjny na temat: „Jak system emerytalny może przyspieszyć długoterminowy wzrost gospodarczy” wygłosił prof. Marek Góra
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Marka Górę podczas inauguracji roku akademickiego 2003/2004 – „Jak system emerytalny może przyspieszyć długoterminowy wzrost gospodarczy”
prof. Marek Góra, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Poruszamy fundamentalne zagadnienie, które do niedawna było na marginesie problemów, jakimi zajmowali się ekonomiści, ponieważ nie wpływało ono w znaczący sposób na funkcjonowanie gospodarki. Sytuacja zmieniła się w sposób bardzo radykalny w większości krajów świata, a w szczególności w krajach europejskich. Zmieniła się głównie dlatego, że systemy emerytalne zaczęły pochłaniać bardzo dużą część PKB i przez to zaczęły istotnie wpływać na tempo wzrostu jego wzrostu. Dlatego są przedmiotem bardzo radykalnych działań w większości krajów. Zarówno te działania, jak rozważania teoretyczne, które powinny je poprzedzać znajdują się w centrum zainteresowania bardzo wielu ekonomistów na świecie.
Zacznę od doprecyzowania, czym z ekonomicznego punktu widzenia jest system emerytalny. Jest on bowiem utożsamiany czasem z instytucjami, które go obsługują, co bardzo utrudnia dyskusję. Z perspektywy całego społeczeństwa system emerytalny jest narzędziem dokonywania podziału bieżącego PKB między pokolenie pracujące i pokolenie emerytów.
Przy pewnych założeniach można powiedzieć, że jest to podział między czynniki produkcji i konsumpcję pokolenia emerytów.
OpisPKB = PKBW + PKBR
Z indywidualnego zaś punktu widzenia uczestnictwo w systemie emerytalnym jest rodzajem alokacji dochodu w czasie, co polega na nabywaniu w okresie aktywności zawodowej uprawnień do uczestnictwa w podziale PKB w przyszłości, w okresie kiedy już nie uczestniczy się w wytwarzaniu produktu, który się konsumuje. Nabywanie uprawnień może następować na kilka różnych sposobów, jakimi są: oszczędzanie (może ono być zinstytucjonalizowane lub nie), płacenie podatku, dokładnie podatku socjalnego zwanego składką (tak zwany system bismarckowski). uzyskiwanie obietnic politycznych. Niezależnie od tego, jaką formę mają uprawnienia emerytalne, aby je „skonsumować” trzeba w jakiś sposób dokonać ich wymiany na część produktu wytworzonego przez kolejne pokolenie pracujące.
Przedstawiamy prosty model rynku, na którym dokonuje się wymiana międzypokoleniowa
Opisprosty model rynku, na którym dokonuje się wymiana międzypokoleniowa
D – popyt na prawa emerytalne,
S – podaż praw emerytalnych,
w – średnia płaca,
LW – liczba pracujących,
LR – liczba emerytów,
c – stopa składki,
d – stopa obciążenia demograficznego
z – stopa zastąpieniaPokolenie pracujące przeznacza część swojego dochodu na zakup praw emerytalnych. Pokolenie emerytów wymienia swoje prawa na produkty, które chce konsumować. Oba równania prowadzą do wniosku, że wysokość emerytur w relacji do płac zależy wyłącznie od stopy składki, czyli skali w jakiej obciążamy młode pokolenia kosztem finansowania systemu emerytalnego oraz od liczebności obu pokoleń, czyli od współczynnika obciążenia demograficznego.
Stąd wniosek, że system emerytalny nie wpływa na wysokość emerytury. Jego zadaniem jest organizacja rynku emerytalnego, na którym odbywa się wymiana między pokoleniami. Nie determinuje on natomiast wysokości emerytury. Opisane zależności można zobaczyć na wykresie.
Opiswykres: system emerytalny a wysokość emerytury
Decyzję o tym, jaka jest stopa składki determinuje udziały obu pokoleń w podziale PKB.
OpisTradycyjny system emerytalny polega na tworzeniu indywidualnej, relatywnej obietnicy stopy zastąpienia, co po zagregowaniu odpowiada spełnieniu warunku:
PKB:LR=const.
Równowaga międzypokoleniowa wymaga aby spełniony był warunek:
PKBR:PKB=const.
W warunkach stałej struktury demograficznej możemy dobrać stopę składki do poziomu pożądanej stopy zastąpienia. Oba warunki mogą być więc spełnione. Ale w momencie, gdy struktura demograficzna istotnie zmienia się, a to właśnie obserwujemy, dochodzi do bardzo trudnej sytuacji. Musimy gwałtownie zwiększać składki, czyli zmniejszać udział młodego pokolenia w bieżącym podziale PKB.
Zmiana struktury demograficznej ludności spowodowała utratę kontroli nad podziałem PKB dokonywanym przy pomocy tradycyjnego systemu emerytalnego. Sztywne powiązanie obietnicy emerytalnej z płacami powoduje ponadto, że przyrost produktywności nie równoważy systemu.
Wysokość składki nie jest czymś, co można w nieskończoność zwiększać. Prowadzi to do sytuacji, że stopa zastąpienia w sposób nieunikniony musi spaść. Wynika to wyłącznie z tego, co dzieje się z demografią i z tego, że składki nie można podnosić w nieskończoność, tak jak w nieskończoność nie można zmniejszać udziału pokolenia pracującego w podziale PKB, ponieważ zmniejsza to tę część PKB, która pozostaje do opłacenia czynników produkcji. W długim okresie musi być spełniony warunek równowagi systemu, ponieważ w przeciwnym wypadku doprowadza to do utraty kontroli nad finansami państwa, nawet wzrost produktywności pokolenia pracującego nie równoważy systemu emerytalnego i prowadzi to do sytuacji, którą można zilustrować na wykresie.
OpisNa wykresie widzimy zwiększający się udział części PKB kierowanej na emerytury w całości PKB.
Na wykresie widzimy zwiększający się udział części PKB kierowanej na emerytury w całości PKB. Pytanie, czy będzie on szedł do góry w nieskończoność? Oczywiście nie. Jest jakiś poziom, od którego dalej się to nie uda. Prowadziłoby to do załamania systemu. Trzeba doprowadzić do sytuacji, w której podział PKB ponownie odpowiadałby preferencjom społecznym a nie był wyłącznie próbą ratowania systemu emerytalnego. Proporcje, jakie ustaliły się w większości krajów europejskich są całkowicie przypadkowe i wynikają z tego, że trzeba ratować sytuację. Tradycyjny system emerytalny jest w gruncie rzeczy piramidą finansową. System jest podtrzymywany wyłącznie w wyniku zwiększania kosztów uczestnictwa. Każde kolejne pokolenie uczestników musi płacić droższy bilet za przejazd wehikułem, jakim jest system emerytalny. Podtrzymywanie zbankrutowanego systemu emerytalnego w jego tradycyjnej postaci oznacza podtrzymywanie nierealnych oczekiwań emerytalnych. Jeżeli nie są one dostosowane ex ante, to w przyszłości będzie konieczne zwiększanie PKBR//PKB albo ograniczenie faktycznych wypłat emerytur ex post. Jeżeli oczekiwania emerytalne przekraczają możliwą do osiągnięcia stopę zastąpienia, to następuje spowolnienie wzrostu.
OpisPV(B)>PV(C)
PKBR(1):PKB(1)<PKBR(2):PKB(2)
To można zilustrować tym, co dzieje się w gospodarkach krajów europejskich.
Widzimy, że te wydatki zmieniają się dramatycznie. Już obecne obciążenie nie jest do udźwignięcia, a to co nastąpi (jeżeli nic się nie zmieni) jest niewyobrażalne z punktu widzenia funkcjonowania gospodarki. Na tym tle Polska jawi się jako kraj, który ma przeciwną tendencję, to znaczy skala wydatków emerytalnych w PKB będzie maleć. To wielka szansa rozwojowa, wynika z wprowadzenia nowoczesnego systemu emerytalnego, który już inaczej kształtuje oczekiwania emerytalne.
Ograniczenie narastania długu systemu emerytalnego kreowanego przez oczekiwania emerytalne osiąga się poprzez zastąpienie anonimowego uczestnictwa w systemie uczestnictwem zindywidualizowanym (indywidualne konta), co dostosowuje ex ante oczekiwania emerytalne.
OpisPV(bi)=PV(ci)
PV(B)=PV(C)
PKBR:PKB=const.
Jak więc system emerytalny może przyspieszyć długotrwały wzrost gospodarczy?
Może się to stać poprzez:
- dostosowanie ex ante oczekiwań emerytalnych do poziomu odpowiadającemu faktycznemu poziomowi przyszłych emerytur,
- stabilizację proporcji podziału PKB między pokolenia,
- przekształcenie quasi-podatkowego udziału w systemie emerytalnym na udział polegający na dokonywaniu oszczędności,
- wykorzystywanie części stanu indywidualnych kont emerytalnych do finansowania inwestycji.
Skupiłem się na dwóch pierwszych zagadnieniach. Omówienie pozostałych dwóch wymagałoby oddzielnego wykładu.
Źródło: Gazeta SGH, nr 179, 6 października 2003 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2003/2004
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Edward Golachowski
- prof. Kazimierz Kloc
- prof. Marcin K. Nowakowski
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowsk – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Antoni Kantecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Jerzy Nowakowski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Jacek Brdulak – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Krzysztof Marecki – dziekan Studiu Magisterskiego,
- prof. Tomasz Panek – dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2004/2005
Gośćmi inauguracji byli: dr Józef Oleksy – marszałek Sejmu RP, prof. Marek Belka - prezes Rady Ministrów, Kazimierz M. Ujazdowski – wicemarszałek Sejmu RP, Dariusz Szymczycha –sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta RP, dr Zbigniew Kulak – senator RP, Jarosław Zieliński – poseł na Sejm.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2004/2005
W swym inauguracyjnym wystąpieniu chciałbym podzielić się z Państwem kilkoma refleksjami, które nasuwają się w związku z podjęciem prac parlamentarnych nad nową ustawą regulującą organizację szkolnictwa wyższego w naszym kraju. Przyznam, że trudno mi o jednoznaczny charakter tych refleksji - po prostu towarzyszą mi mieszane uczucia.
Przypomnę na wstępie, że przemawiając do Państwa w czasie ubiegłorocznej inauguracji, wspomniałem o kierunkach, w jakich posuwają się prace zespołu projektującego nową ustawę. Stan prac pozwalał wówczas żywić nadzieję, zwłaszcza iż patronat nad nimi objął Prezydent Rzeczpospolitej, że parlament upora się z uchwaleniem nowego prawa tak, aby mogło ono wejść w życie z początkiem obecnego roku akademickiego.
Niestety tak się nie stało. Protesty właścicieli prywatnych szkół wyższych zagrożonych utratą dotychczasowych, skąpo ograniczanych i kontrolowanych możliwości działania, proces ten skutecznie powstrzymywały, by w końcu wymusić określone kompromisy ze strony projektodawców.
Dopiero więc 11 lutego br. projekt nowego prawa został oficjalnie złożony Prezydentowi RP, a w czerwcu, po przyjęciu przez Radę Ministrów, trafił do Sejmu. Obecnie projekt poddawany jest analizie właściwej komisji sejmowej, która jak dotąd zdążyła zapoznać się z kilkudziesięcioma z 250 artykułów ustawy.
Muszę przeprosić zatem za ubiegłoroczny optymizm, naprawdę nie ma żadnej pewności, czy obecny parlament zdąży poradzić sobie z tym problemem, a zatem cały proces zmian może się odwlec na kolejne lata. Także w warstwie merytorycznej kształt przygotowanych ostatecznie zmian studzi początkowe nadzieje. O ile projekt dostarcza szeregu oczekiwanych od dawna rozwiązań strukturalnych i wprowadza sprawdzone w świecie rozwiązania instytucjonalne, to jednak znaczny niepokój wzbudza widoczna tendencja zwiększania regulacyjnej roli państwa kosztem ograniczenia autonomii akademickiej. Jest to zresztą tendencja, którą obserwujemy już od pewnego czasu, śledząc kolejne korekty starej ustawy.
Myślę, że z aprobatą należy przyjąć rozwiązania zmierzające do dostosowania polskiego systemu do europejskich standardów ustalonych w Deklaracji Bolońskiej. Mam tu na myśli wprowadzenie trzystopniowości studiów, uznanie możliwości transferu i akumulacji osiągnięć studenta w różnych uczelniach w ramach systemu transferu punktów kredytowych, a także uznanie możliwości tworzenia oferty dyplomów podwójnych czy też wspólnych z uczelniami zagranicznymi.
Z powagą należy się odnieść do rozwiązań integrujących funkcjonujące dotąd na innych zasadach systemy szkół publicznych i prywatnych. Podjęto próbę ograniczenia patologii związanej z tzw. wieloetatowością zatrudnienia nauczycieli akademickich. Próbę, której szanse powodzenia osobiście oceniam krytycznie, gdyż nie eliminuje ona przyczyn tego zjawiska.
Zmodyfikowano dotychczasowe rozwiązania palącego problemu odpłatności za studia. W mojej ocenie projekt złożony w Sejmie nie rozwiązuje jednak samej istoty problemu współpłatności za studia, tj. konieczności znalezienia środków na pokrycie rzeczywistych kosztów ponoszonych w procesie kształcenia, np. w dalszym ciągu uczelnie publiczne muszą nieodpłatnie udostępniać swoje zbiory biblioteczne studentom szkół prywatnych. Odświeżono zakonserwowane od 1990 roku zasady zatrudniania oraz rotacji pracowników akademickich, dające uczelniom zdecydowanie większą swobodę w prowadzeniu polityki kadrowej.
Projekt dekretuje szereg definicji oraz nadaje normatywną treść niektórym, i tak już przyjętym w SGH, rozwiązaniom organizacyjnym. Mamy tu więc możliwości wydawania świadectw ukończenia studiów doktoranckich, wydawanie suplementu do dyplomu czy też możliwość zatrudniania visiting professors. Unormowano i nadano osobowość prawną Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich; ustawową rangę przyznano instytucji Parlamentu Studentów RP oraz związkom uczelni. Dodam, że tekst projektu sankcjonuje istniejące w SGH kolegia, a także pozwala na prowadzenie studiów międzykierunkowych. Nie będę tu dalej streszczał projektu, nawet te zarysowane wyżej zmiany, być może z pewnymi retuszami, z pewnością stanowić mogą krok do przodu w porównaniu z ustrojem nadanym ustawą z roku 1990.
Nie sposób jednak nie zatrzymać się nad kwestią, która wszystkie te pozytywne zmiany usuwa w cień. Otóż wbrew zapowiedziom twórców projektu, a także pomimo istnienia w nim formalnego, przeniesionego zresztą z Konstytucji RP, zapisu zapewniającego szkołom wyższym autonomię, złożony w Sejmie projekt Prawa o szkolnictwie wyższym w sposób wielokrotny i konsekwentny autonomię tę podważa. Jak wcześniej wspomniałem, jest to potwierdzenie procesu, który paradoksalnie nasila się wraz z demokratyzowaniem się i uwalnianiem spod kurateli państwa innych instytucji i zjawisk życia publicznego.
Otóż w art. 5 projektu czytamy, że na zasadach określonych w ustawie uczelnia jest autonomiczna we wszystkich obszarach swojego działania. Jakie to obszary, definiuje art. 6, stwierdzający, że uczelnia ma w szczególności prawo do:
- ustalania warunków przyjęć na studia,
- ustalania planów studiów i procedur nauczania,
- weryfikowania wiedzy i umiejętności studentów,
- wydawania dyplomów.
Cztery obszary i tyleż złudzeń.
Po pierwsze, potwierdzone tylko przez nowe prawo, ale przecież już obowiązujące zasady przyjęć przekazują rzeczywisty ciężar selekcji kandydatów w kompetencje szkół średnich. Uczelnie w tym procesie sprowadzone są do roli wykonawczej i ewidencyjnej.
Po drugie - plany studiów. Tak, ale w liczbie semestrów z góry określonej ustawowo. Programy nauczania - tak, ale w ramach ogólnie ustalonych standardów, pozostawiających uczelniom już dzisiaj zaledwie margines swobody na wzbogacenie ich o oryginalne, własne oferty dydaktyczne.
Po trzecie - weryfikacja wiedzy studentów. Tak, ale z możliwością podważania efektów tej weryfikacji przez sądy administracyjne. Mamy już precedensy podważania przez biegłych sądowych ocen prac kandydatów na studia, teraz pod sąd oddajemy wielowiekową i zdawałoby się nienaruszalną relację mistrz - uczeń, samą istotę akademii.
Po czwarte w końcu, wydawanie dyplomów. Tak, ale zgodę na druk dyplomów wydać musi Minister Edukacji, jego indywidualnej zgody wymagać będzie także wydanie dyplomu absolwentowi programu dydaktycznego realizowanego wspólnie przez więcej niż jeden ośrodek akademicki.
A zatem, jak to jest z tą autonomią?
Przypomina się tu nie tak odległa przeszłość w naszym kraju, kiedy to im mniej towarów pojawiało się na sklepowych półkach, tym częściej władze podejmowały uchwały o dalszej poprawie zaopatrzenia ludności. Im głośniej mówimy o autonomii szkolnictwa wyższego, tym bardziej rośnie liczba rozstrzygnięć ograniczonych do kompetencji administracji państwowej.
Proszę sobie wyobrazić, że w porównaniu z pierwotnym tekstem aktualnie jeszcze obowiązującej ustawy z 1990 r., w projekcie rozpatrywanym obecnie w Sejmie liczba upoważnień rozmaitych organów państwowych wzrosła blisko dwukrotnie. Dodajmy do tego kwestie, które dotąd były w kompetencji uczelni, a teraz zastępuje się je sztywnym zapisem ustawowym. Co np. przemawia za tym, aby parlament rozstrzygał, iż wybór kierunku studiów musi nastąpić najpóźniej po pierwszym roku studiów? W SGH to student decyduje w tym względzie; nienaciskany przez nas podejmuje decyzje dojrzałe i racjonalne. I bynajmniej nie cierpi na tym ani dyscyplina, ani jakość naszych studiów. Przykłady powyższe symbolizują zaledwie, jak bardzo kierunki zmian w szkolnictwie wyższym oddalają się od wizji uczelni jako ośrodka z natury swojej niezależnego i funkcjonującego dotąd według sprawdzonych reguł korporacyjnych.
Niestety problem nie kończy się na symbolach. Skądinąd zasadna troska o zapobieganie patologiom, obecnym zwłaszcza w obszarze działania szkół prywatnych, owocuje znacznym pozbawieniem swobody całego, podkreślam całego, środowiska. To co przez wieki stanowiło domenę i naturalny przywilej korporacji akademickich, dziś oddawane jest w ręce urzędników państwowych. Humboldtowska, fundamentalna zasada jedności badań i dydaktyki, pozwalająca na tworzenie się szkół naukowych, wyzwalająca w szkołach wyższych postęp i zapewniająca uczelniom pełnienie społecznej misji intelektualnej, zastępowana jest standaryzacją, ujednoliceniem i uśrednieniem oferty. Dzieje się to w imię zapewnienia mitycznych minimów jakościowych, na straży których postawiono Państwową Komisję Akredytacyjną. Tworzy to warunki do powstawania intelektualnego fastfoodu. Wszędzie to samo, za tę samą cenę, według tej samej receptury. Zapewne tak samo nijakie.
Ale przecież obok barów szybkiej obsługi działają także wykwintne restauracje, dlaczego zatem w polityce edukacyjnej państwa zaczyna brakować miejsca na oryginalność i wykwintność oferty najlepszych?
Naprawdę nie sposób zgodzić się z tak bezwzględnym pozbawieniem korporacji akademickich prawa do samodzielnego kształtowania oferty dydaktycznej dla studentów. Dotyczy to tak programów nauczania, jak i inicjatyw w tworzeniu i prowadzeniu kierunków studiów.
Powyższe nie oznacza oczywiście negowania sensu istnienia Państwowej Komisji Akredytacyjnej. Z pewnością potrzebna jest taka instytucja, jednak nieporozumieniem jest nadanie jej charakteru organu koncesyjnego, sprawującego kontrolę uprzednią, a więc siłą rzeczy hamującego rozwój.
Monitorowanie zjawisk - tak. Wykrywanie patologii i zwracanie na nie uwagi - tak. Przyznawanie certyfikatów jakościowych - tak. Ale nie prawo do stopowania, unieważniania i przetrącania inicjatyw rodzących się u źródeł: w podstawowych jednostkach i zespołach badawczych, w bezpośredniej relacji mistrz - uczeń, w bezpośrednich kontaktach z otoczeniem i rzeczywistością społeczną.
Nieporozumieniem tej ustawy jest jednakowe traktowanie szkół o skromnej, nieukształtowanej jeszcze kadrze naukowej i nikłym doświadczeniu w nauczaniu oraz potężnych ośrodków akademickich, których kadra kilkakrotnie przekracza przyjęte minima, których doświadczenie i prestiż przyciąga studentów bez względu na, nawet opatrzoną godłem państwowym, opinię nominowanych ekspertów.
Mam zaszczyt kierować uczelnią spełniającą to drugie kryterium i borykającą się nie z brakiem zainteresowanych odrzucanymi przez władze państwowe inicjatywami dydaktycznymi, ale z ciągłym wypominaniem, że to co robimy jest znowu nielegalne. Jest legalne! Legalizowane jest na co dzień mnogością publikacji naukowych, otrzymywanymi tytułami i stopniami naukowymi, prestiżem organizowanych konferencji i sympozjów, wreszcie niezmiennie dobrą opinią pracodawców zatrudniających naszych absolwentów.
Legalne konstytucyjną gwarancją autonomii uczelni i wreszcie legalne podpisaną przez Rzeczpospolitą Deklaracją Bolońską, w której czytamy m.in. działalność naukowa i dydaktyczna musi być moralnie i intelektualnie niezależna od wszelkiej władzy politycznej i ekonomicznej.
Chciałbym jednak zakończyć to wystąpienie nutką optymizmu. Ufam, że nie okaże się on nadmierny, jak to zdarzyło się w roku ubiegłym. Z wielką satysfakcją pragnę Państwu obwieścić, iż po latach naszych starań władze państwowe dostrzegły, czego naprawdę ta państwowa uczelnia potrzebuje, jakiej pomocy oczekujemy i jak bardzo jesteśmy od niej zależni. Proszę państwa - z Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu otrzymaliśmy promesę przyznania środków inwestycyjnych na nowy gmach przy ulicy Madalińskiego. Jest to ważny gest. Chociaż obiecana kwota nie wystarcza na sfinansowanie całej inwestycji, to jednak, po pierwsze, decyzja ta świadczy, iż nie zostajemy w inicjatywie rozwijania naszej, podkreślę jeszcze raz, państwowej uczelni, zdani tylko na siebie, po drugie zaś daje nam zupełnie nowe możliwości w staraniach o dofinansowanie tej inwestycji ze środków Unii Europejskiej. Jeśli dodam do tego uzyskaną w zeszłym roku pomoc KBN-u, to o losy naszej inwestycji zaczynam być spokojny.
Zwłaszcza że właśnie rusza publiczna zbiórka na ten cel i jestem przekonany, że wykupienie cegiełki na rzecz rozwoju naszej Alma Mater stanie się punktem honoru każdego członka naszej społeczności i wszystkich, jakże licznych, przyjaciół Szkoły Głównej Handlowej. Umocniony tą nadzieją, życzę, aby rozpoczynający się rok akademicki przyniósł wszystkim nam wiele satysfakcji i radości.
Vivat academia
Źródło: Gazeta SGH, nr 197, 15 października 2004 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. Listy gratulacyjne otrzymali: mgr Tadeusz Drążkiewicz, dr Zdzisław Udziński, dr Jan Korniłowicz, mgr Włodzimierz Kosacki, mgr Danuta Murawska, mgr Kazimierz Nobis, mgr Zofia Pawelec, mgr Teresa Pawłowska, mgr Alicja Przychoda, mgr Teresa Rosiak, dr Mieczysław Zwoliński.
Wykład inauguracyjny „Powstanie warszawskie - próba bilansu” wygłosił prof. Wojciech Morawski.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Wojciecha Morawskiego podczas inauguracji roku akademickiego 2004/2005 – „Powstanie warszawskie – próba bilansu”
prof. Wojciech Morawski, Katedra Historii Gospodarczej i Społecznej SGH
Przypomnijmy na wstępie, jak doszło do wybuchu Powstania Warszawskiego. Kiedy czyta się pamiętniki Winstona Churchilla wyraźnie widać, jakim przełomowym wydarzeniem w II wojnie światowej był atak na Pearl Harbor. Do czasu Pearl Harbor nie ma u Churchilla śladu rozważań na temat: jak powinien wyglądać świat po wojnie? Wielkie Brytania walczyła o przetrwanie. Większe miała szanse, żeby przegrać, niż żeby wygrać. W tej sytuacji premier, zajmując się tak abstrakcyjnym tematem jak świat powojenny, tylko marnowałby swój cenny czas i pieniądze podatników. Po Pearl Harbor sytuacja zmienia się natychmiast. Churchill uznał, że teraz już wojna jest wygrana i należy zacząć myśleć o tym, jak powinien wyglądać świat powojenny.
Zaraz potem udał się do Waszyngtonu, żeby porozmawiać z prezydentem Franklinem Rooseveltem o planach wojennych. Z naszego punktu widzenia ważny był jeden wątek tych planów. Churchill chciał po opanowaniu Afryki Północnej rozpocząć wyzwalanie Europy od Bałkanów. Na własny użytek nazywał go planem „miękkiego podbrzusza” Europy. Chodziło o to, żeby wylądować na Bałkanach i stamtąd szybko opanować Europę Wschodnią. Zwieńczeniem planu miało być powstanie wywołane w Polsce przez Armię Krajową, odcinające wojska niemieckie na Wschodzie od Niemiec. Taki koniec wojny miał tę zaletę, że chronił Europę Wschodnią przed zajęciem przez Związek Radziecki.
Z brytyjskiego punktu widzenia było to logiczne. Wielka Brytania zaczęła II wojnę światową jako kolejną wojnę o równowagę europejską. Niemcy stały się zbyt silne, dlatego Wielka Brytania zmontowała przeciw nim koalicję i walczyła o ich osłabienie. Tak jak kiedyś z Napoleonem. Ale wojna o równowagę nie powinna skończyć się w ten sposób, że Związek Radziecki zajmie pół Europy, bo w takim wypadku to o równowadze europejskiej będzie można zapomnieć na dłuższy czas. Stąd ten plan „miękkiego podbrzusza”, który polegał na zgarnięciu Europy Wschodniej sprzed nosa ZSRR. Polska była żywotnie zainteresowana realizacją tego planu, dawał nam on gwarancje niepodległości, a w optymistycznym wariancie nawet odzyskania granic z 1939 roku.
Plan „miękkiego podbrzusza” nie zyskał aprobaty Roosevelta, ale nie wywołał też stanowczego sprzeciwu (przynajmniej na samym początku). W roku 1942 sprawa pozostawała w zawieszeniu. Był to jeden z poważnie branych pod uwagę scenariuszy. W tym kontekście należy, na przykład, rozumieć ewakuację armii Andersa ze Związku Radzieckiego na Bliski Wschód. Był to nie tylko przejaw pragnienia, żeby opuścić Związek Radziecki jak najprędzej, ale również przesuwanie się w kierunku pozycji wyjściowych do desantu na Bałkanach.
Rok 1943 przyniósł zmiany niekorzystne dla Polski. Na początku roku była konferencja w Casablance. Spotkali się tam Roosevelt i Churchill, bez Stalina. Postanowili, że po opanowaniu Afryki Północnej nastąpi desant na Sycylii i próba doprowadzenia do kapitulacji Włoch. Ale to nie będzie główny drugi front. Główny długi front będzie we Francji, chyba że - tutaj Roosevelt zostawił furtkę Churchillowi - uda się wciągnąć do wojny Turcję. Dlatego przez cały 1943 rok Churchill gorączkowo (i bezskutecznie) zabiegał o przyciągnięcie Turcji do koalicji.
W Casablance postanowiono też wydać deklarację o bezwarunkowej kapitulacji przeciwników. To nie było normalne żądanie, trzeba pamiętać, że I wojna światowa nie tak się skończyła, Niemcy nie skapitulowały bezwarunkowo. Teraz Alianci żądali bezwarunkowej kapitulacji, co przedłużyło opór Niemiec. Osłabiło to opozycję w Niemczech, a wzmacniało pozycję Hitlera, który mówił, że żaden kompromis nie jest możliwy i Niemcom nie pozostaje im nic innego, jak bić się do końca. Sytuacja ta wykluczała w praktyce taki koniec wojny, jak w 1918 roku, kiedy to Niemcy załamały się kontrolując ogromne obszary. Po Casablance stało się jasne, że Niemcy będą bić się do końca. A to, wraz z równoczesnym upadkiem koncepcji „miękkiego podbrzusza” oznaczało, że pod koniec wojny cała Polska znajdzie się w rękach Armii Radzieckiej. Zatem dotychczasowe palny powstania, przygotowywane przez Armię Krajową stały się nieaktualne. Wyzwalanie Polski miało wyglądać zupełnie inaczej. Przez Polskę będzie przetaczał się front wschodni i AK musi mieć jakiś plan rozegrania takiej sytuacji. Wieści, jakie nadeszły z Casablanki były bardzo złe dla Polski. Były natomiast dobre dla Stalina, który odtąd mógł liczyć na opanowanie po wojnie Europy Wschodniej. Zaraz potem bardzo pogorszyły się stosunki polsko-radzieckie, a w kwietniu 1943 roku zostały zerwane w związku ze sprawą katyńską.
Przypieczętowaniem niekorzystnych zmian w 1943 roku były rezultaty konferencji w Teheranie. Postanowiono tam, że granica wschodnia Polski będzie na linii Curzona, ale na prośbę Roosevelta, który nie chciał się narażać Polonii Amerykańskiej nie podano tego do publicznej wiadomości. Ostatecznie też pogrzebano tam ideę „miękkiego podbrzusza” postanawiając, że drugi front będzie otwarty we Francji.
Po Teheranie przywódcy anglosascy naciskali na Stalina, żeby nawiązał ponownie stosunki z rządem polskim. Ale Stalin stawiał podwójne warunki. Nie tylko uznanie linii Curzona, ale również usunięcie z polskiego rządu polityków, których uznawał za antyradzieckich. Dyktowanie stronie polskiej, kto powinien zasiadać w polskim rządzie, a kto nie to już był zamach na suwerenność.
Tak zaczął się rok 1944. Nowy plan przygotowany przez AK, a noszący kryptonim „Burza”, polegał na tym, by powstanie przebiegało strefami, w miarę przesuwania się frontu. Bić Niemców razem z Armię Radziecką, potem występować w roli gospodarzy terenu, sojuszników wdzięcznych za wyzwolenie. Ale szanse planu „Burza” były niewielkie, zwłaszcza że do pierwszych takich spotkań polsko-radzieckich musiało dojść na kresach wschodnich, czyli w takich miejscach, które Związek Radziecki nie uważał za polskie. W związku z tym szansa, że ZSRR uzna tam polskie władze za gospodarza terenu były praktycznie zerowe.
Warto też pamiętać o tym, jak Polska funkcjonowała w Wielkiej Koalicji. Najważniejsze decyzje były podejmowane w gronie trzech głównych mocarstw. Większość państw walczących mogła patrzeć na to ze spokojem: np. Holandia, Belgia czy Norwegia nie musiały się niepokoić się z tego powodu, ponieważ było oczywiste, że zwycięstwo Koalicji zaspokaja równocześnie 100% aspiracji narodowych tych państw. One więc mogły spokojnie zaufać Wielkiej Trójce. My w takim położeniu nie byliśmy i mieliśmy powody do obaw.
Zaczął też działać mechanizm, który od czasu do czasu w historii daje o sobie znać. Chodzi o taką sytuację, w której my jesteśmy w koalicji, a potem do tej koalicji wchodzi Rosja. Wtedy koalicja zabiega o względy Rosji, stara się ją pozyskać, czyniąc koncesje naszym kosztem. To jest zła koniunktura dla polskiej polityki zagranicznej, wtedy zawsze tracimy. Już Sobieski po bitwie pod Wiedniem znalazł się jako pierwszy w takim położeniu i narzekał na „jarzmo Świętej Ligi”, które nie pozwoliło Rzeczypospolitej wykorzystać owoców zwycięstwa. Podczas II wojny światowej mechanizm ten znów zaczął funkcjonować.
Po wojnie dyskusja na temat powstania była zablokowana i to na dwóch poziomach. Po pierwsze, oficjalna propaganda nie pozwalała chwalić powstania. Można było oddawać hołd bohaterstwu uczestników, natomiast nie można było aprobować samej decyzji wywołania powstania. Z kolei na gruncie prywatnym wiele osób miało naprawdę krytyczny stosunek do tej decyzji, ale wolało to zatrzymać dla siebie. Właśnie dlatego, że oficjalna propaganda poczynała sobie tak, jak poczynała, a oni nie chcieli wyglądać na jej sojuszników w tej sprawie. Więc powstrzymywali się od wypowiadania tego typu sądów. Właśnie z tymi prywatnymi poglądami chciałbym dzisiaj polemizować. One, w odróżnieniu od oficjalnych, na pewno na to zasługują. Jedno powinniśmy sobie uświadomić. Chodzi o element, który ostatnio słusznie wyeksponował Norman Davies. Po polskiej stronie zwolennikami powstania byli politycy, którzy uważali, że można się dogadać ze Związkiem Radzieckim. Można oczywiście powiedzieć, że powstanie było rodzajem moralnego szantażu wobec Związku Radzieckiego, ale mimo wszystko było jakimś otwarciem, jakimś aktem zaufania. Zaufania, że mimo różnic politycznych Związek Radziecki w imię wspólnej walki z Niemcami zrobi to, co do niego należy. Naprawdę niezłomne jastrzębie po polskiej stronie, np. generał Kazimierz Sosnkowski, byli przeciw powstaniu. Właśnie dlatego, że całkowicie nie ufali Związkowi Radzieckiemu. Zaraz przekonamy się, czy mieli rację.
Prywatna krytyka powstania dokonywana była w dwóch warstwach. Pierwsza, bardziej powierzchowna, sprowadzała się dwóch do zarzutów: że powstanie było źle przygotowane i wybuchło w nieodpowiednim momencie. Jest faktem, że było źle przygotowane. Oczywiście lepiej byłoby je zaczynać będąc uzbrojonymi po zęby, ale do dyspozycji było to, co było i z tym trzeba było sobie jakoś radzić. W kwestii momentu wybuchu trzeba pamiętać, że karty na froncie wschodnim rozdawał Stalin. A on nie był zainteresowany tym, żeby powstanie nam się udało. W związku z tym śmiem twierdzić, że w jakimkolwiek momencie powstanie by nie wybuchło, to okazałoby się po fakcie, że był to moment nieodpowiedni. Albo za wcześnie, albo za późno, w żadnym wypadku w sam raz.
Jest też głębsza warstwa krytyki: sam pomysł robienia powstania był błędem. Proponuję, żebyśmy nie patrzyli na Powstanie Warszawskie tak, jak patrzy się na katastrofę lotniczą, że analizuje się, w którym momencie piloci popełnili błąd. Takie rozumowanie zakłada, że istniała jakaś „bezpieczna ścieżka lądowania” i tylko na skutek błędu pilotów samolot z niej zszedł i się rozbił. Otóż moim zdaniem dla Polski w 1944 roku nie istniała żadna „bezpieczna ścieżka lądowania”. Między naszymi aspiracjami niepodległościowymi, które dla nas były czymś absolutnie oczywistym, a zamiarami Związku Radzieckiego wobec Europy Wschodniej była zasadnicza sprzeczność. Na dodatek Związek Radziecki miał nad nami miażdżącą przewagę pod każdym względem. Te tendencje musiały się zderzyć. Jakaś katastrofa musiała nastąpić. My mogliśmy sobie wybrać jej kształt. Wyobraźmy sobie ten inny wariant rozwoju wydarzeń: powstanie nie wybucha i biernie pozwalamy się wyzwolić Armii Radzieckiej. I co się dzieje dalej? Dzieje się mniej więcej to, co się stało we Lwowie i w Wilnie. Władze polskie ujawniają się i zostają aresztowane, a Armia Krajowa jest rozbrajana i internowana. Z tym, że w Warszawie stawka byłaby wyższa. Od biedy można było ścierpieć to, jak AK jest traktowana we Lwowie i w Wilnie, bo tam stawką były Kresy Wschodnie. Podobnego traktowania w Warszawie nie bardzo można było tolerować, bo tutaj stawką była niepodległość. A z tej pozycji już nie było dokąd się cofnąć. W tej sytuacji nieuchronnie AK, po prostu w samoobronie, zaczęłaby walczyć z armią radziecką. Moim zdaniem Związkowi Radzieckiemu takie rozwiązanie byłoby nawet na rękę. Nasze niezłomne jastrzębie zakładały, że w takiej sytuacji nastąpiłoby otrzeźwienie opinii publicznej na Zachodzie, która zrozumiałaby prawdziwy sens ekspansji radzieckiej i zwróciła się ku nam. Moim zdaniem było to naiwne. Mała wojna polsko-radziecka w 1944 roku miałaby ten skutek, że to my, a nie Rosjanie zostalibyśmy wyrzuceni poza nawias Wielkiej Koalicji. Jaka katastrofa musiała nastąpić.
My mogliśmy sobie wybrać jej kształt.
Skutki takiego rozwoju wydarzeń byłyby straszne. Zmarnowany zostałby w ten sposób cały kapitał polityczny, który zgromadzono w walce od 1939 roku. Jeśli chodzi o rozmiary strat - trudno powiedzieć, czy byłyby mniejsze? Być może Warszawa byłaby mniej zburzona, rzeczywiście w tej sprawie zbieg okoliczności był wyjątkowo niefortunny, ale czy straty ludzkie byłyby mniejsze? Proszę zwrócić uwagę na jeden szczegół. Po Powstaniu akowcy idący do niewoli niemieckiej mieli zagwarantowany status regularnych żołnierzy i stosowano wobec nich konwencję genewską. A pół roku później byli wolni. Otóż śmiem twierdzić, że gdyby ci sami żołnierze zmuszeni byli walczyć z Rosjanami i potem szli do niewoli radzieckiej, to nie mieliby zapewnionego takiego statusu i z całą pewnością nie byliby wolni w następnym roku.
Z pewnością realny zakres niepodległości Polski po takich wydarzeniach nie byłby szerszy, niż zakres swobody, jaką miała PRL. Można sobie wyobrazić sytuację, że byłby węższy. Jeszcze jedną rzecz z pewnością przegralibyśmy, wypadając w tym momencie z koalicji. Kresy Wschodnie, tak czy inaczej, byśmy stracili. Tylko, że w takim przypadku nikt nie widziałby powodu, żeby dawać nam za to rekompensatę na Zachodzie. Gdyby nasz status był taki, jak Węgier czy Rumunii, nic byśmy nie dostali. Moim zdaniem w ówczesnej sytuacji nie istniało bezpieczne wyjście, a powstrzymanie się od wywołania powstania przeciw Niemcom było w sumie bardziej niebezpieczne. Decyzja o wybuchu powstania oczywiście była złą decyzją, ale nie nazwałbym jej błędną. Przede wszystkim utrzymywała nasz statut członka Wielkiej Koalicji, a groźba, że zostaniemy z niej wypchnięci była naprawdę realna. Dobrej decyzji w tym momencie nie było. Spośród kilku złych, które były do wyboru, ta była stosunkowo najlepsza. Na tym polegał tragizm sytuacji, że były do wyboru wyłącznie złe decyzje. Dlatego ta sprawa porusza nas do dziś i ciągle o niej mówimy. Bo tragizm ma w sobie taki pierwiastek wielkości, który nie pozwala pozostać obojętnym. Błąd, nawet bardzo nieszczęśliwy w skutkach, nie zawiera tego elementu.
I na koniec chciałem coś powiedzieć już wyraźnie w imieniu mojego pokolenia. Oczywiście nie całego - to byłaby uzurpacja - ale dużej jego części. Otóż my wyrastaliśmy pod wpływem legendy powstania i to był najważniejszy element, który kształtował naszą świadomość historyczną. Od czasu do czasu czynnik ten dochodził do głosu. Myślę, że najwyraźniej w epoce pierwszej „Solidarności”. Stąd wziął się zewnętrzny sztafaż „Solidarności”, na przykład opaski na rękawach. Dziś uświadamiam sobie, że była w tym pewna niezręczność, o której warto już powiedzieć. Otóż zachowując się w ten sposób, stawialiśmy całą sprawę ówczesnego konfliktu (co prawda tylko w symboliczny sposób, ale jednak) poza nawiasem wspólnoty narodowej. A to było niesprawiedliwe, bo był to jednak konflikt zupełnie innego rodzaju.
Ale myśmy wtedy o tym tak nie myśleli. Byliśmy pod ciśnieniem legendy AK. Wsłuchiwaliśmy się w to, co mieli do powiedzenia weterani tamtej konspiracji i walki oraz uczyliśmy się od nich różnych rzeczy, które mogły się przydać. Nie zapomnę na przykład lekcji, jakiej udzielił nam wówczas profesor Aleksander Müller - jak, w razie potrzeby, zjeść kartkę papieru formatu A4. Proszę się nie obawiać, nie zamierzam tego demonstrować. Ale chciałem zapewnić profesora, że pamiętamy.
Źródło: Gazeta SGH, nr 197, 15 października 2004 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2004/2005
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Edward Golachowski,
- prof. Kazimierz Kloc,
- prof. Marcin K. Nowakowski.
Dziekani:
- prof. Janusz Stacewicz – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej
- prof. Antoni Kantecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie
- prof. Jerzy Nowakowski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów
- prof. Jacek Brdulak – dziekan Studium Podstawowego
- prof. Krzysztof Marecki – dziekan Studiu Magisterskiego
- prof. Tomasz Panek – dziekan Studium Zaocznego
Inauguracja roku akademickiego 2005/2006
Gośćmi inauguracji byli: Izabela Jaruga-Nowacka – wiceprezes Rady Ministrów i minister polityki społecznej, Jarosław Pietras – minister ds. europejskich w Urzędzie Komitetu Integracji Europejskiej, Jan Truszczyński – wiceminister spraw zagranicznych, prof. Andrzej Kowalski – podsekretarz stanu w Ministerstwie Rolnictwa i Rozwoju Wsi, dr Józef Oleksy – poseł na Sejm RP, Adam Mroczkowski – wicewojewoda mazowiecki, ambasadorowie, członkowie korpusu dyplomatycznego oraz rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas 100. inauguracji roku akademickiego 2005/2006
Szanowni Państwo,
Rozpoczynamy dzisiaj kolejny rok akademicki. Ten dzień jest z wielu względów wyjątkowy.
Po pierwsze, jest to bardzo ważny dzień w życiu wszystkich tych, którzy zostali przyjęci do Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie i za chwilę otrzymają upragnione indeksy.
Po drugie, dzisiejszy dzień jest wyjątkowy dla całej społeczności naszej uczelni. Inaugurujemy bowiem setny rok nieprzerwanej działalności Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Po trzecie, dzisiejsza inauguracja roku akademickiego jest szczególna, ponieważ działalność uczelni zaczyna regulować nowa ustawa: Prawo o szkolnictwie wyższym. Znaczenie tej ustawy jest tym większe, że nie została ona środowisku akademickiemu narzucona, lecz opracowana w efekcie wieloletnich dyskusji z udziałem przedstawicieli środowisk naukowych i studentów. Wymienionym właśnie trzem głównym przejawom wyjątkowości dzisiejszej inauguracji poświęcę dominującą część mego wystąpienia.
Dzisiejsza inauguracja rozpoczyna setny rok działalności Uczelni. Nowy rok akademicki będzie obfitował w wydarzenia mające uczcić tę rocznicę i przypomnieć dzieje Uczelni. Zwracam się do całego środowiska akademickiego, pracowników i studentów, o włączenie się w godne uczczenie jubileuszu naszej Alma Mater.
Za datę powstania Uczelni uważa się 13 października 1906 roku, kiedy w nieistniejącym już budynku przy ulicy Smolnej uruchomione zostały Prywatne Handlowe Męskie Kursy Augusta Zielińskiego. Dopiero jednak w 1915 roku okupacyjne władze niemieckie uznały, że dające początek naszej Szkole Kursy, nazywane wówczas Handelshochschule, są uczelnią wyższą. Właśnie wtedy, przed 90-ma laty pojawiła się nowa nazwa uczelni: Wyższa Szkoła Handlowa w Warszawie. Nazwa przetrwała do 1933 roku, gdy zamieniono ją na obowiązującą także dzisiaj: Szkoła Główna Handlowa.
Kolejną przełomową dla Uczelni datą był rok 1925. Wówczas to, 80 lat temu, na podstawie ustawy z 1924 roku nasza Uczelnia otrzymała pełnię praw akademickich. Powołany senat dokonał pierwszego w historii Szkoły wyboru jej rektora, którym został profesor Bolesław Miklaszewski. Przekształcił on ówczesną WSH w nowoczesną uczelnię ekonomiczną. Jego wybór zapoczątkował także tradycję demokratycznych wyborów władz, które - pomijając stosunkowo krótkie okresy rządów totalitarnych - stały się w naszej Uczelni regułą.
Także w 1925 roku wzniesiono (w stanie surowym) gmach A, który został zaprojektowany, podobnie jak gmachy: Główny i Biblioteka, przez wybitnego architekta, Jana Koszczyca-Witkiewicza.
W okresie międzywojennym nasza Uczelnia wykształciła ponad 1500 studentów. W tym czasie wykładali tutaj między innymi tak wybitni uczeni, jak Ludwik Krzywicki, Jan Lewiński i Władysław Zawadzki oraz działacze gospodarczy jak Feliks Młynarski, Marian Rapacki i Stefan Starzyński.
SGH kontynuowała wypełnianie swojej misji naukowej i dydaktycznej także w okresie II wojny światowej, chociaż odbywało się to częściowo w warunkach konspiracji. Było to jak- że dramatycznym dowodem na to, że nawet w warunkach zagrożenia życia, nie zapomniano o znaczeniu, jakie dla rozwoju kraju posiadają zasoby kapitału ludzkiego.W 1949 roku SGH została upaństwowiona i otrzymała nazwę Szkoły Głównej Planowania i Statystyki. W tamtym okresie, tak jak to miało miejsce także w innych uczelniach tego typu w krajach Europy Środkowej i Wschodniej, nasza Uczelnia była przede wszystkim kuźnią kadr dla gospodarki centralnie planowanej. Jednak, nawet w najtrudniejszych okresach, i tym różnimy się od naszych odpowiedników w większości krajów regionu, udało się nam zachować, zarówno w badaniach, jak i nauczaniu, wiele elementów ekonomii w prawdziwym znaczeniu tego słowa. Stało się to między innymi dzięki działalności takich profesorów jak: Michał Kalecki, Oskar Lange, czy Edward Lipiński.
I jeszcze jedna data, o której pragnę wspomnieć: rok 1955. Pół wieku temu, a więc w okresie, do którego niektórzy z nas sięgają pamięcią, wraz z wyborem na rektora SGPiS profesora Andrzeja Grodka, na fali odwilży politycznej w Polsce, dokonał się proces destalinizacji naszej Uczelni.
I wreszcie ostatnia data, którą trzeba tu wymienić, to tkwiący głęboko w pamięci większości z nas, początek lat 90-tych. Wtedy to, wraz z transformacją systemową, ale także i w wyniku odważnych decyzji ówczesnych władz Uczelni, dokonano zasadniczej przebudowy struktury organizacyjnej Szkoły oraz reorientacji programów nauczania. Elementem tych zmian był powrót Uczelni do swej tradycyjnej nazwy - Szkoły Głównej Handlowej.
Szanowni Państwo! Przed niecałym miesiącem weszła w życie nowa ustawa o szkolnictwie wyższym. Jest ona wyrazem coraz powszechniejszej świadomości całego społeczeństwa, że miejsce Polski w Europie i na świecie w coraz większym stopniu zależy od pozycji, jaką na naukowej i edukacyjnej mapie naszego kontynentu zajmują polskie szkoły wyższe. Wszak warunkiem prawidłowego funkcjonowania i rozwoju szkolnictwa wyższego jest między innymi dobre ustawodawstwo.
Nowa ustawa stawia SGH przed nowymi wyzwaniami. Najważniejszym, i najtrudniejszym zarazem, zadaniem jest konieczność wprowadzenia studiów dwustopniowych, a nawet - licząc studia doktoranckie - trójstopniowych. Głównym celem tego przedsięwzięcia jest osiągnięcie pełnej porównywalności i zgodności wykształcenia uzyskiwanego w różnych uczelniach nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Ma to ułatwić polskim studentom odbywanie części studiów w innych, poza macierzystą, uczelniach europejskich, a jednocześnie umożliwić przyjmowanie do SGH coraz większej liczby studentów zagranicznych. Chcemy, żeby - tak, jak za czasów Kopernika - student mógł zdobywać wiedzę nie na jednej, lecz na kilku europejskich uczelniach.
Nasza Uczelnia ma już obecnie znaczące osiągnięcia w dziedzinie umiędzynarodowienia procesu nauczania. Z roku na rok coraz więcej naszych studentów wyjeżdża za granic ę. Z kolei SGH gości coraz więcej studentów z różnych krajów europejskich. Corocznie wielu profesorów zagranicznych prowadzi u nas zajęcia, a nasi pracownicy naukowi wykładają w ramach kilku programów przeznaczonych dla studentów zagranicznych, kształcących się zarówno w naszej Uczelni, jak i w uczelniach europejskich skupionych w systemie CEMS.
Intensywność tych kontaktów nie odpowiada jednak oczekiwaniom, ani studentów, ani nauczycieli akademickich. Co więcej, nie pozwala sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nami globalizacja gospodarki światowej, zbieżna w czasie z intensyfikacją procesu integracji europejskiej i przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Jeżeli polskie uczelnie, w tym Szkoła Główna Handlowa, nie sprostają temu wyzwaniu, mogą okazać się zbędne na europejskim jednolitym rynku usług edukacyjnych. Wtedy nie tylko Blanca i Hans nie przyjadą na semestralne studia do Warszawy, ale Marta i Tomek zrezygnują z częstych wizyt u rodziców, gdyż podejmą studia w Tuluzie czy Barcelonie.
Po to, żeby wymagane przez nową ustawę wprowadzenie studiów dwustopniowych przyniosło oczekiwane rezultaty musi nastąpić poprawa poziomu badań naukowych prowadzonych przez polskie uczelnie, w tym także przez SGH. Pamiętajmy, że pozycja naszej Uczelni w coraz większym stopniu będzie zależeć od tego, czy pracujący w niej naukowcy są nie tylko dobrymi dydaktykami, ale także autorytetami o ugruntowanej pozycji naukowej w Europie i na świecie.
Z własnego doświadczenia wiem, że warto mu sprostać, nie tylko po to, by zdobywać wiedzę, lecz także by poczuć smak bycia studentem. W pierwszych dniach i tygodniach swej bytności na Uczelni możecie liczyć na pomoc całej społeczności akademickiej, w tym zwłaszcza władz i pracowników dziekanatu Studium Podstawowego, a także Waszych starszych kolegów, studentów wyższych lat. Ci ostatni zrobili już bardzo dużo, aby ułatwić Wam włączenie się w nurt życia studenckiego. Jestem pod wrażeniem wzorowo zorganizowanych obozów roku zerowego, jakie w czasie wakacji przygotował Samorząd Studentów oraz inne organizacje studenckie działające w naszej Uczelni.
Właśnie na takiej, bogatej w tradycje, lecz i stającej przed trudnymi wyzwaniami, Uczelni studiować będą nasi najmłodsi studenci. Właśnie im chciałbym poświęcić kilka słów. Rozpoczynacie właśnie studia wyższe, podczas których w zdobywaniu wiedzy i umiejętności musicie wykazać się większą niż w szkole średniej samodzielnością, inicjatywą i otwartością na nowe idee. Jest zatem oczywiste, że pierwsze tygodnie na Uczelni będą dla Was wyzwaniem.
Pochodzicie ze wszystkich zakątków Polski. Traktujemy to nie tylko jako dowód otwartości naszej Uczelni i jej ogólnopolskiego znaczenia, lecz także jako dowód Waszej odwagi i skłonności do przeciwstawiania się schematom. Wysoko cenię sobie fakt, że SGH jest największą uczelnią ekonomiczną stolicy, Mazowsza i całej wschodniej Polski. Jednak naszą ambicją jest przyjmowanie najlepszych kandydatów pochodzących z całego kraju.Rozpoczynacie studia w bardzo ważnym okresie dla Polski. Jesteście drugim rocznikiem, który przychodzi do SGH po przystąpieniu naszego kraju do Unii Europejskiej. O gospodarczym znaczeniu tego faktu usłyszycie za chwilę więcej w wykładzie inauguracyjnym. Wspomnę tylko, że wydarzenie to w sposób symboliczny zamyka proces transformacji systemu gospodarczego, a jednocześnie otwiera Polskę, w stopniu jeszcze większym niż dotąd, na kontakty ekonomiczne z zagranicą. W konsekwencji, kończąc za kilka lat studia będziecie, częściej niż Wasi starsi koledzy, podejmowali pracę w przedsiębiorstwach i instytucjach, których obszarem działania jest nie tylko Polska, lecz także Europa, a nawet cały świat. Naszą ambicją, jako waszych wykładowców, jest to, aby za kilka lat twarze niektórych z Was znalazły się nie na plakatach reklamujących nasz kraj za granicą, lecz w pismach informujących o składach zarządów wielkich przedsiębiorstw, prestiżowych uczelni, czy organizacji międzynarodowych. Chcemy Was także widzieć na liście najbogatszych Polaków czy Europejczyków. Naszym marzeniem jako ekonomistów mających - pośredni, a niekiedy i bezpośredni - wpływ na rozwój gospodarczy naszego kraju, ale także jako rodziców mających dzieci, będące Waszymi rówieśnikami, jest, aby większość z Was znalazła w przyszłości pracę w firmach polskich lub działających na naszym rynku.
Na zakończenie chciałbym powiedzieć, że dzisiejszy dzień jest bardzo ważny również dla wszystkich siedzących za stołem prezydialnym. Z woli elektorów reprezentujących nauczycieli akademickich, studentów i pracowników administracji SGH powierzono nam zaszczytne zadanie kierowania Uczelnią w tak ważnym dla niej okresie. Skład władz rektorskich i dziekańskich, tak jak i struktura kandydatów trafiających na naszą Uczelnię, jest dowodem otwartości SGH. Obok absolwentów SGH, są również wśród nas absolwenci Uniwersytetu Warszawskiego, Łódzkiego i Wrocławskiego oraz Wyższych Szkół Ekonomicznych (dziś Akademii) w Katowicach, Poznaniu i Wrocławiu. Mamy pełną świadomość trudności, z jakimi przyjdzie nam się zmierzyć w ciągu kilku nadchodzących lat. Czujemy ciężar odpowiedzialności i oczekiwań całego środowiska naszej Uczelni. Naszym najszczerszym zamiarem jest sprostanie tym oczekiwaniom z myślą nie o własnej ambicji, ale służeniu wspólnemu dobru. Traktujemy to jako zobowiązanie nie tylko wobec naszych wyborców, ale również wobec stuletniej tradycji naszej Uczelni. Ja sam, czuję ciężar odpowiedzialności, lecz mam głębokie przekonanie, że wraz z moimi współpracownikami, pokonam trudności i sprostam wyzwaniom.
Na koniec zwracam się do całej społeczności akademickiej SGH, wszystkich pracowników i studentów z prośbą o potraktowanie tego jubileuszowego roku akademickiego nie tylko jako czasu refleksji historycznej nad przeszłością naszej Uczelni. Wnioski płynące z doświadczeń naszych poprzedników powinniśmy spożytkować do trzeźwej oceny teraźniejszości i śmiałego wytyczania kierunków przyszłego rozwoju.
Kiedyś pytano o liczbę dywizji, które dany kraj może postawić pod broń. Później, o jego roczną produkcję stali czy węgla. Jutro zapytają nas o to, ile polskich uczelni znajduje się w pierwszej setce najlepszych uczelni świata. SGH musi stać się jedną z nich.
Źródło: Gazeta SGH, nr 2012, 24 października 2005 roku
Uroczystym momentem inauguracji było ślubowanie najlepszych nowo przyjętych studentów.
Listy gratulacyjne z okazji 50-lecia immatrykulacji otrzymali: mgr Ryszard Bilski, mgr Edward Czapula, mgr Teresa Fąfara-Cetnarska, mgr Władysława Gawrońska, mgr Jan Górski, dr Janusz Kaczurba, mgr Ryszard Kuzenko, mgr Danuta Lipińska-Szczepankowska, mgr Sylwia Łukasik, prof. Franciszek Misiąg, mgr Sabina Nowodworska-Kuran, mgr Elżbieta Przeorska-Zdziarska, mgr Janusz Soliński, mgr Władysław Szczepankowski.
Na inauguracji wręczono nagrody Ministra Edukacji Narodowej. Nagrody otrzymali: indywidualne prof. Elżbieta Duliniec, prof. Janusz Kaliński, prof. Maria Lissowska, zespołowe: prof. Jan Bossak i prof. Wojciech Bieńkowski.
Wykład inauguracyjny na temat: „Przyszłość gospodarki Polskiej w Unii Europejskiej” wygłosiła prof. dr hab. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Elżbietę Kawecką-Wyrzykowską podczas inauguracji roku akademickiego 2005/2006 – „Pierwsze efekty członkostwa”
prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Dla ekonomisty jest oczywiste, że jeden rok to okres zdecydowanie za krótki, by na jego podstawie dokonać pełnego bilansu akcesji, a tym bardziej przewidywać, co może stać się w przyszłości. Zwłaszcza, że pierwsze miesiące roku 2004, tuż przed akcesją, były nietypowe z uwagi na wiele decyzji motywowanych przyszłym wejściem do Unii i rzutują one istotnie na dobre, średnie wyniki dla całego roku. Jeszcze trudniejsza jest inna kwestia, która jest dużym problemem metodologicznym w każdej analizie ekonomicznej: jak wyodrębnić „czyste” skutki akcesji spośród bardzo wielu równocześnie oddziałujących w gospodarce czynników, które się wzajemnie przenikają, uzupełniają i wzmacniają lub neutralizują.
Pamiętając o tych ograniczeniach metodologicznych, zauważmy, że pierwsze efekty wejścia Polski do UE ujawniły się przede wszystkim w sferze handlu zagranicznego, w rolnictwie oraz w postaci zmiany cen. Odnieść się też należy do bezzwrotnych transferów z unijnego budżetu, z którymi wiele grup społecznych wiąże duże nadzieje na poprawę swej sytuacji.
Dostępne dane wskazują, że bilans pierwszego okresu członkostwa jest nadspodziewanie dobry, zwłaszcza w świetle wielu wcześniejszych „czarnych scenariuszy”.
W 2004 r. miał miejsce, piąty rok z rzędu, wysoki przyrost eksportu, jednocześnie wyższy od wzrostu importu. Nastąpił mimo niekorzystnych warunków zewnętrznych, w tym słabej aktywności gospodarki Niemiec, największego odbiorcy naszych towarów oraz mimo aprecjacji złotego (od wiosny 2004 r.), która pogorszyła opłacalność polskich towarów.
Dobre wyniki w handlu zagranicznym wystąpiły też w I połowie 2005 r. Tendencje zmian w handlu zagranicznym oraz okoliczności rozwoju eksportu wskazują więc na trwałą popraw ę konkurencyjności polskich wyrobów. Stała się ona możliwa dzięki podjętej kilka lat wcześniej przez przedsiębiorstwa restrukturyzacji, zmierzającej do obniżki kosztów produkcji, poprawy ich poziomu technologicznego, wprowadzenia nowych produktów o większym stopniu przetworzenia i wyższym udziale wartości dodanej.
Te działania modernizacyjne, rozpoczęte w połowie lat 90., wynikały w dużej mierze z procesu integracji Polski z gospodarką zachodniej Europy. Efektem układu stowarzyszeniowego zawartego z ówczesną EWG w grudniu 1991 r. i innych umów o wolnym handlu z wieloma partnerami europejskimi było bowiem duże otwarcie polskiej gospodarki na otoczenie zewnętrzne i nasilenie konkurencji zagranicznej, Nie zawsze pamiętamy, że już w końcu lat 90. około 70% polskiego handlu wyrobami przemysłowymi było realizowane bez ceł i innych barier handlowych. Presja zagranicznych dostawców wymusiła na polskich producentach działania dostosowawcze i poprawę ich zdolności konkurencyjnej. Czynnikiem ułatwiającym modernizację gospodarki stał się duży napływ zagranicznych inwestycji bezpośrednich. Działania dostosowawcze wzmogła perspektywa szybkiego wejścia do Unii po zakończeniu rokowań akcesyjnych 13 grudnia 2002 r. Polscy producenci mieli świadomość, że jeśli na czas nie sprostają unijnym wymogom technologicznym i nie poprawią jakości wyrobów, to nie tylko będą mieć zamknięty dostęp do rynku pozostałych państw UE, ale nie będą mogli sprzedawać także na rynku polskim. Takie są bowiem praktyczne konsekwencje funkcjonowania jednolitego rynku w UE.
Bodźcem zmian było też to, że restrukturyzację zakłady produkcyjne mogły często sfinansować ze środków pomocowych (PHARE i SAPARD), których skala w przypadku braku akcesji byłaby z całą pewnością niższa.
Przeciwnicy wejścia do Unii obawiali się m.in. zalewu polskiego rynku unijną żywnością i powiększenia deficytu w całym handlu zagranicznym. Nic takiego się nie stało, a wręcz przeciwnie; drugi rok z rzędu Polska odnotowała dodatnie saldo w handlu żywnością z Unią - po kilkunastu latach utrzymującego się deficytu. Obniżyło się też ujemne saldo całości obrotów handlowych, co zawdzięczamy głównie redukcji o połowę deficytu w obrotach z UE-15, naszym największym partnerem handlowym, do 1,4 mld euro. Zmiana ta nabiera większej wymowy, jeśli pamiętamy, że jeszcze w 1998 r. kiedy poziom deficytu był najwyższy w historii stosunków z UE, był on 8 razy wyższy!
Grupą społeczną, która wykazywała największe obawy przed skutkami wstąpienia do Unii byli polscy rolnicy. Okazało się, że to oni odnieśli - przeciętnie biorąc - największe, bezpośrednie korzyści w pierwszym okresie członkostwa w UE: znacząco wzrosły przychody rolników (także ich dochody), zarówno z tytułu wzrostu cen skupu artykułów rolnych, znacznego przyrostu eksportu, jak też dzięki dopłatom bezpośrednim i środkom przeznaczonym dla obszarów o niekorzystnych warunkach gospodarowania.
OpisZmiany eksportu i importu w l. 1998-2004 (mld USD)
Oczywiście, rzetelność analityczna wymaga by dodać, że korzyści dochodowe rolników pomniejszył wzrost cen maszyn rolniczych i środków do produkcji rolniczej, jak równie wyeliminowanie wsparcia z budżetu krajowego. Mimo to, w 2004 r. po raz pierwszy po trzech latach niekorzystnego poziomu poprawił się tzw. wskaźnik „nożyc cenowych”, tj. relacja cen produktów rolnych do cen czynników produkcji. Poza zmianami o charakterze ekonomicznym widoczne są pierwsze oznaki przeobrażeń społecznych na wsi. Konieczność zmierzenia się przez rolników z nowymi warunkami zewnętrznymi wymusiła na nich większą aktywność. Każdy uprawniony rolnik musiał podjąć decyzję, czy wystąpić z wnioskiem o dopłatę bezpośrednią, czy też zostać poza tym systemem. Podobnie jest ze wszystkimi innymi formami wsparcia (a tytułów do ubiegania się o unijne wsparcie jest sporo): wymagają zaangażowania ze strony bezpośrednio zainteresowanych osób. Ma to kolosalne znaczenie dla procesu formowania się nowych, bardziej świadomych i aktywnych postaw w społeczności wiejskiej.
Koszty akcesji objawiły się przede wszystkim w postaci dużego i gwałtownego wzrostu cen na niektóre artykuły żywnościowe, ale w II połowie roku poziom tych cen był już niższy. Inflację podsyciły też czynniki nie związane z przystąpieniem Polski do UE, przede wszystkim silny wzrost cen surowców na rynkach światowych, zwłaszcza ropy naftowej, gazu i węgla.
Istotnym, choć z pewnością nie najważniejszym wyznacznikiem korzyści członkostwa jest saldo rozliczeń Polski z budżetem UE. Wbrew wcześniejszym obawom, które sama podzielałam, w 2004 r. Polska stała się beneficjentem netto unijnego wsparcia: transfery z unijnego budżetu do Polski przewyższyły o 1,6 mld euro nasze wpłaty do unijnego budżetu.
OpisSaldo handlu zagranicznego ogółem i z UE w l. 1998-2004 (mld USD)
Ten dobry wynik nie oznacza jeszcze, że pokonane zostały bariery absorpcji unijnych środków pomocowych i że w latach następnych na pewno skorzystamy z dużo większych sum, które są dla nas zarezerwowane. Liczą się przecież nie same transfery, ale ich efekty, a na te trzeba poczekać. Na razie mówimy o środkach, które zostały w ub. roku rozdzielone między wnioskodawców, ale bardzo mała ich część została wdrożona. Duża ilość złożonych wniosków jest jednak dobrym punktem wyjścia do poprawy zdolności absorpcyjnej polskiej gospodarki.
Najbardziej syntetycznym miernikiem oceny sytuacji makroekonomicznej jest tempo zmian PKB. W 2004 r., po raz drugi z rzędu po okresie słabej koniunktury w latach 2001-2002, gospodarka polska odnotowała przyspieszony wzrost. Realny PKB w 2004 r. zwiększył się o 5,4%. Był to jednocześnie najszybszy wzrost od 1997 r., kiedy to wyniósł on 6,8%. Szczegółowe analizy wskazują, że głównym czynnikiem przyspieszenia wzrostu gospodarczego w 2004 r. była akcesja Polski do UE, a istotną rolę w tym ożywieniu pełnił przyrost eksportu.
Szanse na zmianę pozycji
Czy są szanse, że te pozytywne, widoczne w ostatnim okresie zjawiska, utrwalą się i przełożą na odczuwalną poprawę zamożności kraju? Bo przecież kluczowe pytanie dotyczy tego, czy akcesja może na trwałe zmienić naszą pozycję na mapie gospodarczej, a także politycznej, Europy i świata?
Ekonomiści w różny sposób ustosunkowują się do pytań o przyszłe zmiany. Jedni tworzą prognozy, w których próbują ilościowo oszacować możliwe tempo wzrostu gospodarczego i inne wskaźniki gospodarcze, inni podchodzą do tego przez pryzmat czynników, które wydają się mieć największą siłę oddziaływania na gospodarkę i na zachowania podmiotów gospodarczych.
OpisDynamika cen towarów i usług
Moje podejście jest jeszcze skromniejsze, chcę się skoncentrować jedynie na zewnętrznych uwarunkowaniach rozwoju polskiej gospodarki, pomijając te, które zależą od wewnętrznej polityki ekonomicznej i naszych własnych wyborów i decyzji. Czynników zewnętrznych też jest niemało. Można je podzielić na trzy grupy:
- czynniki związane z perspektywami rozwoju gospodarczego „starej” Unii,
- zjawiska globalne oddziałujące na „starą” Unię i na nas, nawet bez akcesji,
- czynniki związane z modelem integracyjnym UE.
Czynniki kształtujące rozwój gospodarczy „starej” Unii
Mówiąc o perspektywach rozwoju gospodarczego państw „starej” Unii, a więc krajów, które decydują o potencjale gospodarczym ugrupowania i od których my oczekujemy impulsów rozwojowych, najczęściej słyszymy o trudnościach i problemach. Wśród nich wymienia się przede wszystkim niską konkurencyjność gospodarki unijnej, która sprawiła, że w latach 90. rozwijała się i nadal rozwija wolniej od głównego konkurenta, jakim są Stany Zjednoczone. Powojenna tendencja zbliżania poziomu rozwoju i dochodów obu partnerów została przerwana, a zamiast tego pojawił się trend odwrotny.
Jednocześnie Unia musi stawić czoła nowym wyzwaniom. W czasie gdy grozi jej stagnacja rozwojowa, państwa Azji Wschodniej (zwłaszcza Chiny i Indie) przeżywają wielki boom rozwojowy i konkurują skutecznie na rynkach międzynarodowych. Ma to miejsce nie tylko w tradycyjnych, pracochłonnych towarach, ale również w segmencie dóbr o wysokiej wartości dodanej oraz w usługach.
Nakłada się na to niska innowacyjność gospodarki unijnej i silny gorset nadmiernych regulacji. Strukturalnym źródłem kłopotów „starej” Unii jest także realizowany od lat model państwa opiekuńczego, od którego społeczeństwa większości krajów UE, szczególnie kontynentalnej, nie chcą odejść. Zapewnia on im rozbudowaną ochronę socjalną, ale wysokie obecnie wydatki na te cele są realizowane kosztem środków na rozwój w przyszłości.
Niekorzystne są tendencje demograficzne, tj. starzenie się społeczeństw. Przed największymi krajami „starej” Unii stoi realna groźba, iż w niedługiej przyszłości ludzie w wieku produkcyjnym nie będą zdolni zapracować na opiekę i utrzymanie osób w wieku emerytalnym (szybko rośnie bowiem popyt na emerytury i renty, opiekę zdrowotną). Sytuację pogarsza niska skłonność do otwarcia granic dla imigracji zarobkowej, co znalazło wyraz m.in. w okresie przejściowym na pełne otwarcie rynków pracy „starej” Unii dla pracowników z nowych państw członkowskich.
Świadomość tych słabości skłoniła przywódców Unii do przyjęcia w 2000 r. tzw. Strategii Lizbońskiej. Wytyczono w niej cel, by Unia stała się najbardziej innowacyjnym i konkurencyjnym regionem świata i by do 2010 r. doścignęła w tych dziedzinach USA. Dzisiaj wiemy, że tak się nie stanie.
Nowe wyzwania dla całej Unii zrodziło odrzucenie Traktatu Konstytucyjnego. Nie ulega wątpliwości, że przyczyną francuskiego i holenderskiego „nie” w referendach był nie tyle sam sprzeciw wobec treści Konstytucji, co pogłębiający się marazm gospodarczy i polityczny UE, jak też opóźniona negatywna reakcja społeczeństw zachodnich na rozszerzenie Unii. Ci, którzy powiedzieli „nie”, stwierdzili de facto, że nie chcą, by Unia pogłębiała integrację i by przyjmowała kolejnych członków. Symbolem ich obaw o miejsca pracy stał się polski hydraulik.
Czy Unia Europejska jest nam naprawdę potrzebna?
Mimo tych, niemałych przecież, problemów stojących przed Unią akcesja do tego ugrupowania jest dobrą inwestycją dla polskiej gospodarki w najbliższych i dalszych latach. Wynika to co najmniej z kilku powodów.
Prawdą jest, że Unia przeżywa trudności, ale nie można ich fetyszyzować i kreować atmosfery kryzysu. Statystycznie biorąc, poziom zamożności na jednego mieszkańca jest niższy od amerykańskiego m.in. dlatego, że z wyjątkiem rozszerzenia w 1995 r. Unia każdorazowo przyjmowała biedniejsze kraje. Wiele wskaźników uległo w ten sposób obniżeniu, pogarszając statystykę Unii, co wcale nie oznacza, że jej możliwości rozwoju w dłuższym czasie pogorszyły się. Podobnie jest i obecnie. Średni PKB na mieszkańca obniżył się w powiększonej Unii o ok. 4 tys. euro, ale nowe kraje rozwijają się szybciej, co poprawiło nieco wskaźnik wzrostu PKB i co ważniejsze - wniosło nowy dynamizm, nowe możliwości pogłębienia specjalizacji produkcji i obniżki kosztów wytwarzania.
Wysokie jest średnio biorąc bezrobocie w Unii, ale prawie połowa członków „starej” Unii ma ten wskaźnik na poziomie poniżej 5%. Średnia innowacyjność jest niska, ale przecież w krajach skandynawskich, a zwłaszcza w Finlandii - jest imponująca.
Taka szczegółowa analiza sytuacji daje bardziej zróżnicowany, i w niektórych obszarach zupełnie niezły, obraz sytuacji. Z tą oceną jest bowiem trochę tak, jak ze szklanką wody, która nie jest pełna. Dla optymisty jest ona do połowy pełna, ale dla pesymisty - odwrotnie - do połowy pusta, i obie oceny są prawdziwe.
Co więcej, jeśli uwzględnimy dłuższą perspektywę czasową to zauważymy, że obecne trudności, które przeżywa Unia, nie są pierwszymi i jedynymi w jej rozwoju. Towarzyszyły one rozwojowi Wspólnot niemal od samego początku ich istnienia. Dotychczas trudności zawsze mobilizowały Wspólnotę do „ucieczki do przodu” i z kolejnych kryzysów wychodziła wręcz wzmocniona. Można wręcz postawić tezę (i obronić ją), że każde pogłębienie procesu integracji zachodnioeuropejskiej było poprzedzone okresem trudności gospodarczych czy politycznych. Na przykład, gdyby nie okres „eurosklerozy”, jak go nazwali sami politycy zachodni, trwający od połowy lat 70. do połowy lat 80. ubiegłego wieku, to nie wiadomo kiedy udałoby się uzgodnić ambitny program budowy jednolitego rynku europejskiego, umożliwiający głęboką i obejmującą wiele dziedzin integrację gospodarek zachodnioeuropejskich. Doświadczenie pokazuje bowiem (a dotyczy to nie tylko Unii Europejskiej), że w warunkach zagrożenia łatwiej jest podejmować radykalne decyzje. Natomiast gdy utrzymuje się pomyślna koniunktura gospodarcza i polityczna, uzyskanie poparcia opinii publicznej dla daleko idących reform jest trudniejsze.
Czy również obecnie uda się Unii przezwyciężyć kłopoty? Na to pytanie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Obecne trudności mogą jednak po raz kolejny stać się ożywczym wstrząsem, który pobudzi do bardziej radykalnych posunięć i wyznaczy nowy kierunek rozwoju Unii. Warto w tym kontekście przypomnieć maksymę Alberta Camus, który powiedział:
Europa żyje dzięki swoim przeciwnościom, rozkwita dzięki swoim różnicom (…) i stworzyła cywilizację, od której zależy świat, nawet, jeśli ją odrzuca.
Globalne wyzwania
Wśród ważnych czynników oddziałujących na nasz przyszły rozwój nie można pominąć wyzwań globalnych. Z definicji globalizacja jest procesem, który oddziałuje na wszystkie kraje. Nie uciekniemy od niej, nawet gdybyśmy pozostali poza Unią. Natomiast udział w silnym bloku integracyjnym, jakim Unia jest, stwarza większe możliwości sprostania światowym wyzwaniom. Pozwala bowiem na wspólne podejmowanie działań, abyśmy w jak najmniejszym stopniu odczuwali negatywne skutki globalnych zagrożeń, np. spekulacyjnych ataków globalnego rynku kapitałowego czy zagrożeń ze strony zorganizowanej przestępczości. Jest już dość obszerna literatura mówiąca o integracji regionalnej jako sposobie łagodzenia sprzeczności i zagrożeń globalizacji, zwłaszcza dla mniejszych krajów, i ostatnie rozszerzenie Unii dobrze wpisuje się w tę koncepcję. Przykład z ostatnich tygodni ilustrujący tę tezę, to porozumienie zawarte przez Unię z Chinami w sprawie ograniczenia ekspansji chińskich tekstyliów na rynek europejski. Gdybyśmy sami negocjowali taką umowę z Chinami, nie mielibyśmy szans na żaden kompromis.
Mechanizmy funkcjonowania Unii Europejskiej
Trzecia grupa czynników, które oddziałują istotnie na nasz przyszły rozwój, to te związane z mechanizmami funkcjonowania Unii. Przystąpienie do tego ugrupowania kraju takiego jak Polska, który dogania zamożniejsze państwa „starej” Unii, to wieloaspektowy i bardzo silny mechanizm, który pobudza do rozwoju. W sferze gospodarczej objawia się on - jak już wspomniałam - w postaci konkurencji na jednolitym rynku europejskim, która skłania podmioty do ciągłych dostosowań i sprzyja w ten sposób poprawie efektywności działania.
Podobnie jest w sferze prawnoinstytucjonalnych ram funkcjonowania gospodarki. Jedną z palących kwestii do rozwiązania w polskiej polityce ekonomicznej jest reforma finansów publicznych, by obniżyć poziom deficytu budżetowego i zapewnić większe środki na rozwój gospodarczy kraju. Politykom trudno podjąć taką decyzję, bo wymaga ona „zaciśnięcia pasa” i jest niepopularna społecznie. Jedyną szansą na jej rychłe przeprowadzenie może okazać się zewnętrzny przymus, jaki wynika z groźby odebrania Polsce środków Funduszu Spójności w przypadku braku reform fiskalnych (a jest to kilka miliardów euro rocznie!).
Inny mechanizm, który oferuje Unia, to bezzwrotne wsparcie finansowe. Część ekonomistów przestrzega przed upatrywaniem w tych transferach nadmiernych korzyści, wskazując, że kluczową rolę powinien pełnić napływ środków prywatnych, które są wykorzystywane najefektywniej. To prawda. Tym niemniej środków pomocowych nie można nie doceniać.
Po pierwsze, uzupełniają one środki krajowe głównie tam, gdzie prywatny kapitał nie chce inwestować (np. ze względu na długi okres zwrotu kapitału). Co istotniejsze, pełnią one rolę mobilizującą - samorządy często nie podjęłyby ryzyka większych inwestycji bez gwarancji uzupełnienia ich, i to zwykle w bardzo wysokim stopniu (nawet do 75% dla niektórych działań), o środki zewnętrzne. Po trzecie, wymuszają one wieloletnie, kompleksowe programowanie rozwoju, czego w całej gospodarce nam brakuje. Gdyby nie perspektywa uzyskania unijnych środków, to pewnie do dziś nie mielibyśmy strategicznej wizji przemian w gospodarce w postaci Narodowego Planu Rozwoju oraz środków na ich realizację.
Przeciwnicy członkostwa Polski w Unii Europejskiej wskazują, że tak naprawdę w dużej mierze sami finansujemy te transfery - poprzez wpłaty do unijnego budżetu. W ujęciu czysto finansowym w pewnej mierze tak jest, ale przecież jako państwo mniej zamożne, od początku otrzymujemy znacznie więcej niż wpłacamy!
Istotniejszy jest jednak sam mechanizm przepływu środków między państwem członkowskim a unijnym budżetem. Otóż, gdyby zamiast niego była możliwość przeznaczania bezpośrednio z polskiego budżetu, takiej samej ilości środków na rozwój, jaką otrzymujemy z budżetu unijnego, nigdy by tych środków na rozwój nie było! Zawsze okazałoby się, że są pilniejsze potrzeby do zaspokojenia ze środków budżetu państwa.
I wreszcie, ważny jest udział w mechanizmie decyzyjnym UE. Będąc w Unii mamy możliwość współokreślania warunków naszego rozwoju w przyszłości. Na przykład, przez wiele lat narzekaliśmy na niekorzystne dla nas skutki protekcjonistycznej wspólnej polityki rolnej. Teraz, będąc w Unii, mamy inną sytuację. Na przykład, niemal od dnia akcesji twardo dyskutujemy z partnerami, jakie mają być nowe rozwiązania na rynku cukru, jaki ma być zakres preferencji handlowych dla krajów najbiedniejszych i mnóstwo innych kwestii. Jest wiele dowodów na to, że Polska jest już aktywnym uczestnikiem unijnych debat i partnerzy zabiegają o nasze poparcie, choć oczywiście skuteczność tych działań jest różna.
Przyszłość to także wielka polityka. Przez ostatnie 250 lat (prawie) Polska była raczej przedmiotem dyskusji politycznych w Europie, a nie ich podmiotem. Teraz jesteśmy partnerem dyskusji. Możemy i powinniśmy mówić na przykład, czy opowiadamy się za przyjęciem Turcji do Unii, czy w naszym interesie leży tworzenie własnej armii UE, czy też wiążemy nasze bezpieczeństwo głównie ze wzmocnieniem NATO. Są to sprawy, które mają historyczne znaczenie i które nie pozostają bez wpływu na naszą gospodarkę.
Scenariusz niewejścia do Unii Europejskiej
Aby dobrze zrozumieć wagę nowych możliwości, jakie oferuje członkostwo w Unii, trzeba też zadać pytanie o to, jak wyglądałaby pozycja Polski i jej szanse rozwoju w przypadku niewejścia do Unii. W warunkach, gdy niemal wszystkie inne państwa Europy Środkowej już są w UE lub będą wkrótce, dla członkostwa Polski w Unii Europejskiej nie ma rozsądnej alternatywy. Mielibyśmy gorszy od pozostałych krajów dostęp do wielkiego rynku zbytu Unii, stracilibyśmy możliwość uzyskania naprawdę dużych środków na rozwój gospodarczy, zwłaszcza infrastruktury i na ochronę środowiska, a więc wsparcie dwóch dziedzin bardzo zaniedbanych, a jednocześnie ogromnie kapitałochłonnych. Ponownie też znaleźlibyśmy się w szarej strefie między wielkimi i silnymi sąsiadami, bardziej podatni na ich wpływy i mniej bezpieczni.
Konkluzje
Istnieją oczywiste przesłanki, by twierdzić, że po okresie udanej transformacji akcesja Polski do Unii może stać się kolejną historią sukcesu. To nie stanie się jednak automatycznie, bez naszego, i to znaczącego, wysiłku. Wiele zależy od tego, czy Polska będzie bardziej konkurencyjna w dłuższym czasie, co będzie mieć do zaoferowania inwestorom, w jakim tempie, i w jaki sposób upora się z naprawą finansów publicznych. Nie ma też innego wyjścia jak stworzenie nowoczesnego społeczeństwa informacyjnego i gospodarki opartej na wiedzy. Nieodzowna jest poprawa infrastruktury i otoczenia biznesu.
To wszystko trzeba byłoby zrobić bez względu na członkostwo w Unii, tyle tylko, że byłoby to o wiele trudniejsze. Niewątpliwie przystąpienie Polski do Unii Europejskiej stworzyło nowe możliwości rozwoju, uruchomiło nieznane lub silniejsze niż poprzednio - bodźce i mechanizmy w sferze realnej i instytucjonalnoprawnej. Powtórzę jednak - jakkolwiek paradoksalnie to zabrzmi - że po wejściu do Unii nasza przyszłość zależy jeszcze bardziej niż przedtem od nas samych. Dobre wykorzystanie szans, jakie stoją przed Polską, wymaga wielkiego wysiłku intelektualnego i wielu działań na różnych płaszczyznach. Wkład, jaki my - nauczyciele akademiccy i studenci - możemy wnieść do tego procesu, to jak najlepsze inwestowanie w nas samych, bo dla długookresowego rozwoju gospodarczego kapitał ludzki ma znaczenie najważniejsze.
Źródło: Gazeta SGH, nr 2012, 24 października 2005 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2005/2006
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Joachim Osiński,
- prof. Piotr Płoszajski,
- prof. Maria Romanowska.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Katarzyna Żukrowska – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Stanisław Wodejko – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Studium Dyplomowego,
- prof. Marek Bryx – dziekan Studium Zaocznego.
Inauguracja roku akademickiego 2006/2007
Gośćmi 101. inauguracji roku akademickiego, która odbyła się 13 października 2006 roku byli: José Manuel Durão Barroso – przewodniczący Komisji Europejskiej, Jego Eminencja Kardynał Józef Glemp – Prymas Polski, prof. Michał Seweryński – minister nauki i szkolnictwa wyższego, Piotr Woźniak - minister gospodarki, Jan Szyszko – minister środowiska, prof. Danuta Hübner – komisarz ds. polityki regionalnej, prof. Leszek Balcerowicz – prezes Narodowego Banku Polskiego, Tomasz Koziński – wojewoda mazowiecki, Kazimierz Marcinkiewicz, pełniący obowiązki prezydenta m.st. Warszawy, Janusz Witkowski – pełniący obowiązki prezesa Głównego Urzędu Statystycznego.
W uroczystości wzięli udział także ambasadorowie i przedstawiciele misji dyplomatycznych akredytowanych w Polsce, rektorzy innych uczelni.
Inauguracja była kulminacją obchodów stulecia działalności SGH, nad którymi patronat honorowy objął Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Lech Kaczyński.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. dr. hab. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas 101. inauguracji roku akademickiego 2006/2007 w dniu 13 października 2006 roku
Panie Przewodniczący,
Eminencjo,
Panie Ministrze,
Panie i Panowie,Rozpoczynamy dziś rok akademicki w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jest to zarazem rok kolejny i szczególny. Nasza uczelnia wkracza bowiem w drugie stulecie swego istnienia.
Szkoła Główna Handlowa jest uczelnią europejską. Realizuje misję podobną do misji innych uniwersytetów naszego kontynentu, a jej najważniejszą część stanowi swoboda poszukiwania prawdy. SGH jest także uczelnią polską. Stąd, może bardziej niż w innych krajach, na jej losie odbiła piętno najnowsza historia zarówno naszej ojczyzny, jak i całej Europy.
Szkoła Główna Handlowa powstała równo 100 lat temu. To dawno, biorąc pod uwagę fakt, że jedynie kilka polskich uniwersytetów szczyci się dłuższą historią. To jednak niedawno, jeżeli uwzględnić, że najstarszy polski uniwersytet utworzono w 1364 r., a dwa kolejne - w latach 1579 i 1661. Ten odstęp czasowy wynika z wielu przyczyn, z których najważniejsze wiążą się z historią naszego kontynentu, a zwłaszcza z tym, w jaki sposób poszczególne narody realizowały ideę europejskości.
W połowie XIV w., gdy powstawała Akademia Krakowska, uniwersytety były, obok chrześcijaństwa, swoistym spoiwem idei europejskiej. Zagraniczne wojaże studentów i wykładowców zapewniały wymianę myśli w skali całego, bez mała, kontynentu. Przypomnijmy, że Mikołaj Kopernik, studiował zarówno w Krakowie jak i na uniwersytetach włoskich, a Andrzej Frycz-Modrzewski był jednym z wielu Polaków biorących udział w ogólnoeuropejskich dysputach naukowych.Kolejne uniwersytety z wielowiekową tradycją, czyli Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie i Uniwersytet Jana Kazimierza we Lwowie, są dzisiaj częścią dziedzictwa kulturowego zarówno Polski, jak i naszych sąsiadów i przyjaciół z Litwy i Ukrainy. Obie wymienione uczelnie powstały wówczas, gdy z inicjatywy władców Polski i Litwy stworzono Rzeczpospolitą Obojga Narodów. Skupiała ona narody naszej części Europy nie tylko wokół berła Jagiellonów, ale przede wszystkim wokół idei wolności i tolerancji, brzmiących podobnie jak te, powszechnie akceptowane we współczesnej Europie. Zdaniem naszego wielkiego rodaka, Jana Pawła II, w ten sposób kraje naszej części kontynentu już kilkaset lat temu realizowały ideę integracji europejskiej.
Pierwsze wykłady w naszej uczelni odbyły się dokładnie przed wiekiem, 13 października 1906 r. Było to ponad sto lat po rewolucji przemysłowej i po narodzinach ekonomii. To opóźnienie nie było przejawem lekceważenia przez Polaków potrzeby kształcenia ekonomistów. SGH nie powstała w XIX w. z tych samych powodów, które uniemożliwiły utworzenie w tym czasie polskiej giełdy papierów wartościowych, urzędu patentowego czy sieci kolejowej scalającej wszystkie części naszego kraju. Przyczyną były obce zabory i brak własnej państwowości przez cały XIX wiek. Zabory, w dużym stopniu spowodowane były okresowym odejściem Europy od integracji wokół wspólnych wartości i postawieniem na integrację z pozycji siły, urzeczywistnianą wówczas przez Trójprzymierze. Wspominam o tym nie tylko po to, aby wyjaśnić, dlaczego SGH, ma tylko 100 lat, ale również żeby przypomnieć, że brak możliwości tworzenia nowoczesnej gospodarki w XIX w. jest jedną z przyczyn dystansu, jaki dzielił nas na początku poprzedniego stulecia od najbardziej rozwiniętych krajów Europy.
12 lat po powstaniu SGH, w 1918 r., jej losy ponownie splotły się z historią Polski i Europy. Odzyskanie przez Polskę niepodległości stwarzało nowe szanse dostosowania zarówno gospodarki naszego kraju, jak i SGH do wymogów nowoczesności. Reformy przeprowadzone przez profesora Miklaszewskiego na początku lat dwudziestych XX w. pozwoliły stworzyć w Warszawie uczelnię ekonomiczną odpowiadającą aspiracjom Polaków. Na rezultaty nie trzeba było długo czekać. Nasi absolwenci szybko włączyli się w budowę podstaw nowoczesnej gospodarki. To także dzięki ich wysiłkowi w ciągu dwudziestolecia międzywojennego w Polsce powołano instytucje niezbędne do funkcjonowania gospodarki narodowej, zintegrowano obszary trzech zaborów i zbudowano podstawy przemysłu.
Jednak i w tym okresie studenci SGH stawali wobec wyzwań nieznanych większości ich europejskich rówieśników. W 1920 r., wraz z kolegami z Uniwersytetu Warszawskiego, Politechniki Warszawskiej i SGGW walczyli w szeregach Legii Akademickiej broniąc w bitwie warszawskiej dopiero co odzyskanej niepodległości. Uczestniczyli w zwycięskiej batalii, która zasadniczo wpłynęła na losy Europy na dwie dekady odsuwając groźbę totalitaryzmu.
Okres międzywojenny z pewnością nie był dla Europy czasem triumfu demokracji i współpracy. Był jednak okresem względnego spokoju. SGH spożytkowała ten czas dla umacniania swojej pozycji na edukacyjnej mapie Polski i Europy.
W 1939 r. obywatele Polski, w tym studenci i pracownicy SGH, stali się pierwszymi ofiarami II wojny światowej. Jej wybuch był kolejnym załamaniem idei współpracy europejskiej i zwycięstwem totalitaryzmu. Skalę strat poniesionych przez SGH w czasie tamtej wojny ilustruje długa lista nazwisk studentów i pracowników, którzy oddali życie w obronie ojczyzny. Ci, którzy pozostali przy życiu kontynuowali wypełnianie misji uczelni w warunkach konspiracji.
W 1945 r. ponownie splotły się losy Europy, Polski i SGH. Walkę z najeźdźcą Polska okupiła strasznymi stratami ludzkimi i materialnymi. W gruzach legły też budynki naszej uczelni. Naszym poprzednikom nie zabrakło jednak energii do ich odbudowy i wkrótce po zakończeniu wojny uczelnia podjęła normalną działalność. Szybko okazało się jednak, że dla SGH, jak i dla Polski, nieszczęściem większym od spowodowanych przez wojnę strat materialnych był powojenny ład europejski. W wyniku tragicznych w skutkach decyzji wielkich mocarstw Europa została podzielona na dwie części. Mieszkańcy jednej cieszyli się pełnią wolności i budowali dobrobyt w oparciu o system rynkowy. Reguł rynku nie burzono nawet tam, gdzie owa wolność - zwłaszcza w początkowym okresie - nie była pełna.
Inaczej było w tej części Europy, w której znalazła się Polska oraz, będąca jej cząstką, Szkoła Główna Handlowa. Nie dość, że musieliśmy pogodzić się z brakiem demokracji i niepełną suwerennością, to w dodatku narzucono nam nieefektywny system gospodarki centralnie planowanej. Jedną z konsekwencji tego stanu było stałe powiększanie się dystansu dzielącego gospodarki krajów w obu częściach naszego kontynentu.
Działając w takich warunkach Polska, z oczywistych względów, nie mogła wziąć udziału w konferencji w Bretton Woods tracąc szansę współtworzenia powojennego ładu gospodarczego w świecie. Nie inaczej było w przypadku współpracy europejskiej. Odrzucając w wyniku zewnętrznej presji plan Marshalla znaleźliśmy się automatycznie poza OECD. Być może wtedy też straciliśmy szansę, aby obok krajów Szóstki, stać się członkiem założycielami EWG, a tym samym już pół wieku temu znaleźć się w głównym nurcie integracji europejskiej.Przedstawione właśnie skutki podziału Europy wywarły także negatywny wpływ na losy SGH. Terror stalinowski, powstanie robotników poznańskich, odwilż październikowa, wypadki marcowe i grudniowe, powstanie Solidarności i stan wojenny stanowiły nie tylko historyczne tło działalności Uczelni, ale istotnie oddziaływały na sposób wypełnianie przez nią misji. Niektóre wydarzenia dawały nadzieję i budziły entuzjazm. Inne, pociągały za sobą ofiary i prześladowania, ale pozwalały jednocześnie na ujawnienie się postaw prawdziwie heroicznych. Kolejne ściskały Uczelnię gorsetem uniemożliwiającym jej normalny rozwój. Jednak nawet w najtrudniejszych czasach w naszej szkole nie zabrakło uczonych i studentów, dla których największą wartością były ideały charakterystyczne dla każdej europejskiej uczelni: rzetelne dążenie do prawdy i troska o jakość kształcenia.
Na przełomie lat 80 i 90 XX w. losy SGH po raz kolejny sprzęgły się losami Europy. Za sprawą zmian zapoczątkowanych przez polskich robotników żelazna kurtyna dzieląca kontynent na dwie części opadła, a społeczeństwa już całej Europy mogły cieszyć się demokracją i korzystać z możliwości stwarzanych przez gospodarką rynkową. Przed Polską i innymi krajami naszego regionu otworzyła się też szansa włączenia w główny nurt integracji europejskiej.
Dla SGH był to okres wyjątkowy. Szybko należało dostosować programy i treść nauczania do wymagań gospodarki rynkowej. Dzięki odważnym decyzjom ówczesnych władz uczelni oraz wysiłkowi całej społeczności akademickiej szybko osiągnęliśmy zamierzone cele.
Jako uczelnia ekonomiczna musieliśmy również sprostać wyzwaniom obywatelskim. Zgodnie z oczekiwaniami nasi pracownicy odegrali ważną, a w początkowym okresie przemian, kluczową rolę w procesie transformacji systemu gospodarczego. Mieli także niezwykle istotny udział w dostosowywaniu naszego kraju do wymogów związanych z przystępowaniem do MFW, Bank Światowego i OECD. Przede wszystkim jednak uczestniczyli w przygotowaniu Polski do członkostwa w Unii Europejskiej.
Zbiorowy wysiłek przyniósł rezultaty. Dzięki odwadze reformatorów Polska błyskawicznie przekształciła się w szybko rozwijający się kraj o gospodarce rynkowej, a w 2004 r. staliśmy się członkiem Unii Europejskiej. Dzięki temu przed Polską w pełni otworzył się rynek europejski, staliśmy się całkowicie wiarygodnym miejscem lokaty kapitałów zagranicznych oraz zyskaliśmy dostęp do unijnej pomocy.
Także nasza uczelnia w pełni korzysta z dobrodziejstw członkostwa w Unii Europejskiej. Ponad 500 naszych studentów wyjeżdża co roku na studia za granicę. Zagraniczne studia 300 z nich są finansowane przez instytucje europejskie. Przyjmujemy rocznie kilkuset studentów zagranicznych. Jesteśmy członkiem CEMS skupiających czołowe uczelnie ekonomiczne naszego kontynentu. Coraz szerzej korzystamy także z funduszy unijnych przeznaczonych na badania. Świadectwem naszego sukcesu może być fakt, że w bieżącym roku, a więc 16 lat po rozpoczęciu reformy uczelni, SGH została uwzględniona w rankingu Financial Times w gronie najlepszych szkół biznesu naszego kontynentu. Znaleźliśmy się tam jako jedna z dwóch uczelni podchodzących z Europy Środkowej. Jesteśmy również dumni z tego, że nasi profesorowie pełnią ważne funkcje w strukturach europejskich. Są wśród nich posłowie do parlamentu europejskiego oraz komisarz Komisji Europejskiej.
W roku jubileuszowym stajemy przed nowymi wyzwaniami. Proces globalizacji dotyka nie tylko gospodarki, ale również szkolnictwa wyższego. Odpowiadamy na to wezwanie zgodnie z deklaracją bolońską, podpisaną przez przedstawicieli państw europejskich w mieście szczycącym się najstarszym uniwersytetem naszego kontynentu. W tym roku akademickim przystąpiliśmy do realizacji postanowień tej deklaracji wprowadzając studia dwustopniowe. Jest to jednak dopiero początek drogi, którą musimy pokonać.Jako jedna z europejskich uczelni chcemy mieć równie ż wpływ na przyszły kształt procesu integracji na naszym kontynencie. Zapewniam przedstawicieli władz naszego kraju, że zarówno pracownicy, jak i studenci SGH są dobrze przygotowani do pracy na tym polu. Naszą ambicją jest także przygotowanie do tego zadania młodych ludzi rozpoczynających dzisiaj studia w naszej uczelni. Pamiętajmy, że bycie Europejczykiem zobowiązuje.
Kończąc chciałbym podziękować Przewodniczącemu Komisji Europejskiej p. Barroso, że zgodził się wygłosić na dzisiejszej uroczystości wykład inauguracyjny. Traktuję to jako dowód uwagi, jaką władze Unii Europejskiej przywiązują do tego, co w dziedzinie integracji europejskiej myśli, mówi i czyni się w SGH, stuletniej europejskiej uczelni leżącej w sercu naszego kontynentu.
Źródło: Gazeta SGH, nr 228, 30 października 2006 roku
Uroczystym momentem inauguracji była immatrykulacja studentów I roku.
Rektor wręczył listy gratulacyjne wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. Dyplomy gratulacyjne dla osób wyróżnionych nagrodą Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za 2005 rok wręczał prof. Michał Seweryński - minister nauki i szkolnictwa wyższego.
Wykład inauguracyjny wygłosił przewodniczący Komisji Europejskiej, José Manuel Durão Barroso.
- Wykład inauguracyjny
-
Przemówienie José Manuel Durão Barroso President of the European Commission wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2006/2007 w dniu 13 października 2006 roku
Ladies and gentlemen,
It is an honour to be invited to speak at the Warsaw School of Economics – the oldest university of economics and management in Poland.
With alumni like Leszek Balcerowicz, Danuta Hübner – to name only a few! – this university has been at the heart of Poland’s transformation into an open, free, and economically dynamic member of the European Union. In fact I am told that no less than eight finance ministers since 1989 have graduated from here - an extraordinary testament to this school’s commitment to excellence.
So it is not surprising that, as I look around me at the students here today, I feel like I am looking at the future of Poland. And this brings me to the subject I would like to address today: the future. Not just Poland’s future, but the future of all Europe.
For Europe, the future began on 31 August 1980. That date, of course, marks the foundation of Solidarność. Last year, I had the privilege of taking part in the 25th anniversary celebrations of that event in Gdansk. I will say now what I said then: that day in 1980 lit a flame of freedom and democracy that would spread across the whole of central and eastern Europe.
It was a flame that would ultimately lead to the historic enlargement of the EU in 2004 - an enlargement that will only be complete in January, with the arrival of Bulgaria and Romania as EU Member States.
Perhaps we didn’t fully realise how important that event was at the time. But we realise it now. Finally, the scar that ran down the middle of Europe has been healed. Finally, the founding fathers» dream of a united Europe, at peace with itself, has been realised. Finally, Europe has succeeded in overcoming past rivalries by creating a community of values, based on an area of peace and prosperity, which is unique in the world. Poland was one of the greatest victims of these rivalries, so its accession to the EU has special symbolic value.
It’s important to highlight this, because it reminds us that Europe isn’t just an economic project; it is a political project, too. Europe is not some distant, technocratic exercise. It is the expression of the desire of Europe’s nations to work together towards peace and prosperity. And just as nations created Europe, it is up to nations to sustain Europe. It’s what I call their «ethic of responsibility».
This means that they must find compromises - this is even more important in a Europe of 25, and soon 27. Yes, every state has its own national interest, and it is perfectly normal to fight for that interest. But there is also a common, European interest. And reaching acceptable compromises advances that European interest, to the great benefit of all.
This is important, because the rest of the world did not stand still while all these historic events were taking place. The rise of globalisation - a powerful force for good which has lifted millions out of poverty - has nevertheless thrown up new types of challenges. Energy supply, migration, climate change, international terrorism: all these problems ignore national borders and are beyond the ability of any one state to solve alone - even the most powerful.
At the same time demographic changes in Europe, and increasing competition from countries mean that the status quo is a luxury that Europe can no longer afford. It would be a grave mistake for Europe to respond to these challenges with fear. To try and erect protective barricades and hope that globalisation somehow passes us by.
Europe has the tools and resources to shape globalisation. It is the number one trade power in the world. It is based on solid foundations - the internal market, the euro, the rule of law. With the accession of Bulgaria and Romania, it will represent almost half a billion people.
We have to build on this and create an open and confident Europe. A Europe that embraces the advantages of globalisation rather than runs away from the challenges. A Europe that uses globalisation to consolidate its values and spread them to the rest of the world.
Restoring economic dynamism to Europe is of critical importance in this endeavour. That is why I have made economic reform a central plank of my Commission.
Poland has shown that with confidence and openness, it is possible to manage economic change. It has moved from a rigid state economy to a free market economy in a very short period, with impressively high growth rates.
Although the challenges are different, Europe’s programme for economic change is also starting to deliver results. Thanks to the Lisbon Strategy for Growth and Jobs, the latest figures on growth, new jobs, unemployment and investment are the best for many years. We are even having to revise our predictions upwards. For example:
- Economic growth is speeding up to 2.7% - the strongest growth since 2000;
- Domestic demand is finally picking up, providing a broad base for continued growth;
- The economy is creating jobs, helping unemployment to drop to 8% - the lowest since we started collecting EU25 statistics in 1998.
A key part of our Strategy for Growth and Jobs is boosting innovation in Europe, an area where institutions like yours will have an important role to play.
Two weeks ago, the Commission adopted a broadbased innovation strategy for Europe, including measures to improve access to finance and a framework for intellectual property rights.
It is also in this context that I proposed to establish a European Institute of Technology. This should help raise standards throughout the «knowledge triangle» of education, research and innovation, with direct benefits for our industry.
Europe’s innovation strategy will also be at the core of our discussion at the Lahti European summit in a week’s time.
But constructing an open Europe with a dynamic knowledge economy is only part of the story.
Having healed Europe’s divisions, it is now important that we make a success of this enlargement. We have to ensure that an enlarged Europe can continue to act effectively in the future, and show our citizens that Europe can offer solutions to their concerns.
Let me emphasize that by any measure, enlargement is the most important tool we have to help spread stability and freedom across our continent. It helped consolidate the fledgling democracies in southern Europe - my own country included - and has now helped to do the same thing in the countries of central and eastern Europe. It is an ongoing process that has not yet finished.
But the last enlargement was also the biggest and most ambitious yet. It requires special efforts and real solidarity from all of us if we are to harvest its full benefits.
The structural funds are visible proof of this solidarity. The agreement on the financial perspectives for 2007-2013 allocates more than 60 billion for cohesion, regional development and social action.
The majority of new Member States will receive between 4% and 5% of their GDP annually in regional and agricultural support. This represents a real investment not only in the future of Poland, but in the future of the whole of Europe. Rising living standards and greater purchasing power creates a win-win situation for us all. But it also places a huge responsibility on those Member States to use those funds effectively.
Ladies and gentlemen,
Many people said that Europe would grind to a halt with enlargement. That a system designed for 6 Member States simply couldn’t cope with 25. But what sort of argument for reform is that? Our citizens will not vote in favour of something that isn’t working. And why should they?
This year alone, we have already adopted proposals on the new seven-year financial perspectives deal; on the revised services , on the renewed agenda for growth and jobs; on the priorities for combating illegal immigration, on the Green Paper defining the basis for a European energy policy.
So our agenda is a positive agenda. It is also a realistic agenda. It corresponds to our citizens» rightful expectations, while equipping them to prosper in our rapidly changing societies.
It is through this «Europe of Results» that we can build up trust and confidence in Europe’s institutions, and unlock public support for the necessary institutional reforms in the future.
In Poland, 70% are in favour of membership, and a solid 68% trust EU institutions. This trust is vital to Europe’s future.
So the European Commission intends to build on this «demand-driven» integration by taking action in new areas like energy, defence, and the fight against terrorism and illegal immigration. It is ironic that in these areas, where common solutions are most needed, Europe has very few competences. It is a mismatch which we must correct if we are to meet the legitimate security concerns of our citizens. So I call on all Europe’s leaders to take action as soon as possible, to ensure that the EU can function effectively in those new areas where it is most needed.
In parallel, we will start to rebuild momentum towards an institutional settlement. It’s what I call our «twin-track approach». And I am now convinced that 2007 - the 50th anniversary of the Treaty of Rome - will mark a decisive turning point in this debate.
Europe’s leaders have accepted my proposal for a solemn declaration to mark that anniversary. I am determined that this should not look back to the past, but forward to the future. It should set out Europe’s values, visions and ambitions, combined with a shared undertaking to bring forward solutions to the institutional questions.In summary, this is about building the Europe we need. An economic Europe, but also a political Europe. A pragmatic Europe but also a Europe with a clear vision, that serves the needs of its citizens. In short, a Europe with a future, that we can all share in.
Thank you
Źródło: Gazeta SGH, nr 228, 30 października 2006 roku
Prezes Narodowego Banku Polskiego prof. Leszek Balcerowicz przekazał monety okolicznościowe wydane z okazji jubileuszu stulecia SGH.
Atrakcją uroczystości był koncert fortepianowy Waldemara Malickiego.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2006/2007
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Joachim Osiński,
- prof. Piotr Płoszajski,
- prof. Maria Romanowska.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Katarzyna Żukrowska – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Stanisław Wodejko – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2007/2008
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele rządu, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2007/2008
Krańcowa efektywność nakładów
Rozpoczynamy nowy rok akademicki. W uczelni wyższej jest to nie tylko uroczyste rozpoczęcie wykładów, ale także czas szczególnej refleksji. Dzisiejsza inauguracja przypada w okresie dla naszego kraju szczególnym. Wszyscy jesteśmy świadkami kampanii wyborczej, wszyscy możemy ocenić programy przedstawiane przez poszczególne partie i wszyscy mamy nadzieję, że nadchodzące wybory wyłonią taki parlament, a następnie rząd, który jak najlepiej potrafi ł będzie realizować ambicje i aspiracje wszystkich obywateli, a także obywateli zapełniających tę aulę: młodzieży akademickiej i jej profesorów.
Z racji charakteru naszej uczelni interesują nas w szczególności programy gospodarcze poszczególnych partii. Ubolewamy w związku z tym, że programy te nie wydają się stać w centrum debat podczas kampanii wyborczej.
A skoro mowa o kampanii, biorą w niej udział także pracownicy i studenci naszej Uczelni. Kandydują do Sejmu i Senatu z list różnych partii oraz uczestniczą w tworzeniu ich programów. Cieszymy się z tego, traktujemy to bowiem jako dowód społecznej aktywności naszego środowiska oraz gotowości podjęcia przez jego członków pracy dla dobra wspólnego.
Okres ożywionej dyskusji o przyszłości Polski jest także odpowiednim czasem do zadania pytania, co robi dla niej Szkoła Główna Handlowa. Z najnowszej historii wiemy, że kilkanaście lat temu pracownicy i absolwenci naszej Uczelni mieli kluczowy udział w tworzeniu zrębów gospodarki rynkowej w naszym kraju. W kolejnych latach ich wiedza, umiejętności i doświadczenie odegrały ważną rolę na drodze prowadzącej Polskę do członkostwa w Unii Europejskiej.
Spróbujmy zatem odpowiedzieć na pytanie, czy również dzisiaj my wszyscy, pracownicy i studenci 100-letniej europejskiej uczelni, wywiązujemy się dobrze z zadań wobec ojczyzny?
Od uczelni społeczeństwo oczekuje przede wszystkim kształcenia studentów i prowadzenia badań naukowych. Jednak w tradycji europejskiej szkoły wyższej równie ważne jest zapewnienie swobody tychże badań, jak również uwzględnienie w edukacji młodego pokolenia także jego wychowania. Ponadto, w swojej kilkusetletniej tradycji, uczelnie europejskie pozostają ośrodkami promieniowania demokracji i tolerancji.
Wartości te są również wpisane w misję SGH i staramy się ich przestrzegać. Szanujemy niezależność badań. W imię poszukiwania prawdy nie wahamy się nawet wspierać publikacji prac stawiających w nie najlepszym świetle niektórych okresów historii SGH. Uczelnia nie narzuca też nikomu poglądów ekonomicznych, nawet w sytuacji, gdy podziela je większość naszego środowiska. Uczestnicząc w ogólnopolskich debatach na tematy gospodarcze czynimy to w sposób przystający do potencjału naukowego i intelektualnego naszych profesorów i studentów, ale również z poszanowaniem praw uczonych posiadających poglądy inne od dominujących. Uważamy, że lepiej przysłużymy się Polsce, prowadząc badania oraz organizując konferencje odnoszące się do najważniejszych problemów ekonomicznych i społecznych Polski, niż ogłaszając publicznie stanowisko SGH w danej dziedzinie, zwłaszcza wtedy, gdy wyraźny jest kontekst polityczny. Stąd tylko w wyjątkowych sytuacjach angażujemy autorytet uczelni w ważne debaty. W ciągu ostatnich dwóch lat Senat SGH uczynił to tylko raz, przypominając o znaczeniu niezależności banku centralnego.
Tolerancja i otwartość na poglądy innych znajdują także odbicie w codziennej działalności, zarówno władz uczelni, jak i jej pracowników i studentów. Można to zauważyć, studiując choćby listę gości występujących w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy, zarówno w tej i innych salach wykładowych naszej uczelni. Na liście tej można znaleźć nazwiska przewodniczącego Komisji Europejskiej i duszpasterzy akademickich, aktualnego przewodniczącego OECD i byłego prezydenta Rzeczypospolitej, osoby z pierwszej dziesiątki najbogatszych ludzi na świecie i przedstawicieli związków zawodowych. Taka praktyka nie tylko daje studentom szansę poznania szerokiego spektrum poglądów i opinii, ale stanowi praktyczną lekcję tolerancji.
Zgodnie z tradycją europejskich uniwersytetów SGH nie rezygnuje także z funkcji wychowywania młodego pokolenia. Staramy się jednak czynić to z pełnym poszanowaniem podmiotowości, a także swoistej odrębności pokoleniowej studentów. Czynimy to zatem, przede wszystkim rozbudzając ich samodzielność oraz poczucie odpowiedzialności nie tylko za własny los, ale także za los następnych pokoleń Polaków. Staramy się wpływać na postawy studentów własnym przykładem, a także przez stałe zawężanie marginesu tolerancji dla zachowań nieuczciwych. Między innymi na skutek podjętej dwa lata temu akcji „Jedenaste − nie ściągaj” cała społeczność akademicka coraz powszechniej rozumie, że nieuprawnione korzystanie z czyjegoś dorobku jest nie tylko głęboko nieprzyzwoite, ale, gdyby było dalej tolerowane, czyniłoby z nas swoisty skansen.
I wreszcie demokracja. Nie ma wątpliwości, że w SGH demokracja nie jest zagrożona. I nie ma znaczenia, co ewentualnie sądziliby na ten temat byli rektorzy innych uniwersytetów, nawet gdyby był to najstarszy Uniwersytet w Europie Środkowej. Co więcej, kontakty z rektorami czy prezydentami uczelni zagranicznych dają nam powód do ogromnej satysfakcji, gdy stwierdzamy, że przewidziany w polskim ustawodawstwie tryb wyboru władz akademickich państwowych uczelni jest bez porównania bardziej demokratyczny niż w większości krajów. Bardziej zdemokratyzowany wydaje się również tryb podejmowania decyzji.
Jednak uczelnia wyższa ma tym większe możliwości kształtowania wzorców w dziedzinie demokracji, tolerancji i dobrych obyczajów, im lepiej wypełnia ona swoją podstawową misję, jaką jest prowadzenie badań i kształcenie studentów. Odnosząc to do sytuacji na światowym rynku edukacyjnym, możemy powiedzieć, że uczelnie naszego kontynentu będą mogły spełniać szczytną misję społeczną, a więc wypełniać część europejskiego dziedzictwa kulturowego, paradoksalnie tylko wtedy, gdy w dziedzinie badań naukowych i edukacji osiągną poziom czołowych uniwersytetów amerykańskich. Inaczej dla najlepszych studentów staną się co najwyżej stacją przesiadkową w drodze za ocean.
Polscy podatnicy łożący na utrzymanie naszych uczelni państwowych mają prawo oczekiwać, że przynajmniej część z nich nie będzie dryfować w kierunku stacji przesiadkowej, ale odwrotnie, uczelnie te będą same przyciągały studentów zagranicznych. W przekonaniu, że Szkoła Główna Handlowa w Warszawie jest jednym z adresatów takich oczekiwań, uporczywie dążymy do tego celu.
Jako jednej z pierwszych uczelni w kraju udało nam się rozpocząć wcielanie w życie procesu bolońskiego, którego głównym celem jest zwiększanie mobilności studentów między uczelniami naszego kontynentu oraz podniesienie poziomu nauczania.
Dokonaliśmy tego mimo wątpliwości części środowiska wynikających jednak przede wszystkim z opacznego rozumienia samej idei studiów trójstopniowych. Co więcej, udało nam się to osiągnąć, nie zmniejszając tak charakterystycznej dla naszej Uczelni możliwości pełnej swobody kształtowania przez studenta swojej własnej ścieżki studiowania, w tym także zachowania swobody wyboru wykładowcy.
Wprowadzając studia trójstopniowe, mimo wywołanego niżem demograficznym spadku chętnych do podejmowania studiów, nie poszliśmy na kompromis z jakością kandydatów, chociaż narażało nas to na ryzyko zmniejszenia wpływów niezbędnych do normalnego działania uczelni. Odwrotnie, z roku na rok rośnie liczba punktów, którymi muszą legitymować się maturzyści chcący podejmować w SGH studia licencjackie. Ponadto, co jest ewenementem, na studia magisterskie przyjmujemy wyłącznie kandydatów, którzy zdali trudne testy z wiedzy o gospodarce oraz języka obcego. Uczyniliśmy także dalszy krok na drodze do umiędzynarodowienia procesu nauczania. Zaczęliśmy przyjmować do naszej społeczności zagranicznych wykładowców, którzy już w tym semestrze staną się widocznym fragmentem krajobrazu naszej uczelni. Ruszył także program magisterski w języku angielskim z zarządzania międzynarodowego. Jesteśmy w przededniu podpisania umów międzynarodowych o uruchomieniu kolejnego anglojęzycznego programu, odpowiednika MBA w dziedzinie administracji publicznej, oraz następnych umów o podwójnym dyplomie.
Wysiłek, jaki cała społeczność SGH wkłada w podniesienie jakości nauczania oraz jego umiędzynarodowienie, zaczyna przynosić rezultaty. Są nimi zwiększone przypływy środków unijnych do naszej uczelni, w tym także takich funduszy, które prawdopodobnie pozwolą nam na podjęcie budowy kolejnego budynku. Cieszy nas także stała poprawa pozycji zajmowanej przez programy oferowane przez naszą uczelnię w prestiżowym rankingu edukacyjnym, przygotowywanym co roku przez „Financial Times”. W porównaniu z rokiem ubiegłym SGH awansowała o 4 pozycje, wyprzedzając wszystkie uniwersytety ekonomiczne i szkoły zarządzania od Bałtyku po Adriatyk i od Uralu po Ren.
W ostatnim roku osiągnęliśmy także widoczny postęp w dziedzinie badań naukowych. Znalazło to odbicie między innymi w dokonanej przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego ocenie działalności badawczej SGH, w której wszystkie nasze kolegia zostały zaliczone do najwyższej, pierwszej kategorii. Nie popadamy jednak w nadmierne samozadowolenie. Z historii pamiętamy bowiem, że było ono jedną z przyczyn upadku Rzeczypospolitej Obojga Narodów; przyczyną, która zaczęła się uwidaczniać właśnie w okresie, kiedy Rzeczpospolita geograficznie sięgała od morza do morza.
Podsumowując zatem − uważam, że Szkoła Główna Handlowa nie marnotrawi pieniędzy pochodzących z podatków. Używając języka ekonomicznego, można wręcz powiedzieć, że krańcowa efektywność kierowanych do niej środków jest wyższa od przeciętnej.
Satysfakcja podatników wzrosłaby jeszcze bardziej, gdyby dowiedzieli się, że wszystko to odbywa się przy niezmienionej od dwóch lat wielkości środków przeznaczonych na płace. Podatnicy zmartwiliby się natomiast chyba, dowiedziawszy się, że krańcowa efektywność nie zawsze jest podstawowym kryterium decydującym o przypływie środków finansowych do danej uczelni. Można sądzić, że najbardziej martwiliby się ci z nich, którzy odbyli przeszkolenie wojskowe. Wszak wiedzą, że dla obronności kraju korzystniejsze jest wydanie pieniędzy na noktowizory dla jednostki Grom niż na okulary słoneczne dla całej armii. A mogliby sądzić, że w szkolnictwie wyższym jest podobnie.
Drodzy studenci pierwszych lat studiów. Chciałbym, abyście na długo zapamiętali dzisiejszą uroczystość. Jesteście przecież jej głównymi bohaterami. Podejmującym studia licencjackie życzę, aby po trzech latach przekonali się, że dokonali słusznego wyboru kierunku i miejsca studiów. Osobom rozpoczynającym studia magisterskie życzę z kolei, aby kontynuując naukę w nowym środowisku, czuli się w nim dobrze, wzbogacając je jednocześnie o wiedzę i doświadczenie zdobyte poza SGH. Natomiast doktorantom chciałbym uświadomić, że noszą w swoich plecakach berło rektorskie. Troje ostatnich rektorów naszej uczelni rozpoczynało swoją drogę naukową w SGH właśnie jako doktoranci.
Moim marzeniem jest jednak przede wszystkim, abyście już zawsze jako swoje traktowali przesłanie płynące z osiemsetletniej tradycji europejskich uniwersytetów. Przesłanie, którego istotę stanowi swoboda poszukiwań, tolerancja i demokracja.
Źródło: Gazeta SGH, nr 06/07 (235), listopad 2007 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji. Listy gratulacyjne otrzymali: mgr Joanna Skoczylas, mgr Ryszard Pacyno, mgr Wiesław Stano, mgr Andrzej Zawalski, mgr Zbigniew Żmijewski.
Wykład inauguracyjny nt. „O prawie do dachu nad głową” wygłosił prof. Marek Bryx – dyrektor warszawskiego Biura Programu Narodów Zjednoczonych do spraw Osiedli Ludzkich (UN-Habitat Warsaw Office).
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Marka Bryxa podczas 102. inauguracji roku akademickiego 2007/2008 – „O prawie do dachu nad głową”
Prof. Marek Bryx, Katedra Inwestycji i Nieruchomości, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Magnificencjo, Rektorze Szkoły Głównej Handlowej
Wysoki Senacie
Drodzy Goście, Studenci i PrzyjacieleDo tej pory, dotykając kwestii mieszkaniowej, mówiliśmy o prawie do mieszkania, które w ostatnich latach skoncentrowało się w idei prawa własności do mieszkania. Są jednak dwa powody, dla których należy poszerzyć nasze spojrzenie na tę kwestię:
Po pierwsze – nie każdy może być właścicielem mieszkania, ale każdy potrzebuje godnie mieszkać, a więc − dachu nad głową.
Po drugie – globalizuje się nie tylko gospodarka, ale wszelkie inne procesy. Świat nazywany jest globalną wioską, nie można więc na żaden aspekt procesów społeczno-ekonomicznych patrzeć wyłącznie przez pryzmat własnego podwórka.
70 lat temu profesor naszej uczelni Konstanty Krzeczkowski napisał: „mieszkanie w hierarchii potrzeb człowieka zajmuje czołowe miejsce jako jedna z najistotniejszych pozycji spożycia indywidualnego, jest równocześnie potrzebą społeczną, sposób zaspokojenia której wpływa – jak mało co innego – na każde środowisko ludzkie”.
Żeby zrozumieć, dlaczego tak trudno jest rozwiązać problem braku dachu nad głową dla wielu ludzi, należy uświadomić sobie specyficzne cechy mieszkania jako dobra codziennego użytku, a mianowicie:
- mieszkanie jest nie tylko najbardziej pożądanym, ale i najdroższym dobrem trwałego użytku, na którego nabycie nie każdy może sobie pozwolić, gdyż jest rezultatem wielomiesięcznego przedsięwzięcia inwestycyjnego. W krajach wysoko rozwiniętych za średnia pensję można kupić 2–3 metry kwadratowe mieszkania. U nas było to ok. 0,6–0,7 metra zanim ostatnio zmalało do 0,3–0,35
- mieszkania nie można zaimportować, ze strefy, gdzie można je wytworzyć taniej, bo musi być wzniesione w miejscu wskazanym przez inwestora. Koszt jego wytworzenia zależy więc dużej mierze od warunków lokalnego rynku, nie tylko kosztowych, ale i popytowych
- ma jeszcze szereg innych specyficznych cech − jest dobrym przedmiotem zastawu, gdyż trudnym do ukrycia, może pełnić funkcję dochodową, tezauryzacyjną. Znakomicie nadaje się do opodatkowania oraz spekulacji.
Specyfika mieszkania nie stoi w sprzeczności z działaniem podstawowych praw ekonomicznych. Oznacza jednak, że o ile transfer kapitału związany z mieszkaniami, czy szerzej – z nieruchomościami, może mieć charakter globalny, to rynek mieszkaniowy jest lokalny, ograniczony terytorialnie. Czym innym jest rynek mieszkaniowy w Łodzi, czym innym w Warszawie. Nawet obszar Warszawy to co najmniej kilka rynków lokalnych. Taki płytki rynek łatwo jest zmanipulować. Świadkami takiego zjawiska w ostatnich miesiącach mogliśmy być wszyscy.
Pozwolę sobie na dygresję dotyczącą tego zagadnienia, gdyż − wbrew temu co mówią niektórzy komentatorzy − jest to zjawisko stosunkowo łatwe do wytłumaczenia na gruncie ekonomii. Otóż - popyt na mieszkania, rosnący od 2002 roku proporcjonalnie do rosnących dochodów i coraz atrakcyjniejszej oferty kredytowej banków został na początku 2006 roku zakłócony dwiema decyzjami:
Po pierwsze – rezygnacją z możliwości przedłużenia 5-letniego okresu przejściowego na stosowanie obniżonej stawki VAT na mieszkania. Na rynek dotarła więc precyzyjna informacja, że tylko budowane właśnie mieszkania w momencie nabywania prawa własności będą obarczone niższą stawką VAT-u. Wszystkie, które zacznie się budować później będą miały cenę wyższą o 15%.
Po drugie – likwidacją ulgi mieszkaniowej tzw. odsetkowej, którą miałem okazję zaproponować i wprowadzić w 2002 roku. Była to druga ważna i jednoznaczna informacja, która oznaczała, że jeśli nie zaciągnie się kredytu na mieszkanie w 2006 roku, to zwiększoną cenę mieszkania będzie się pokrywało w całości z dochodów po opodatkowaniu.
Te dwie ważne przesłanki ekonomiczne wywołały lawinowy wzrost popytu, który przy braku możliwości wzrostu podaży w krótkim czasie, wzmocniony zakupami spekulacyjnymi, spowodował wzrost ceny mieszkań o 100 proc. w ciągu 12 miesięcy.
Pisząc w październiku ubiegłego roku referat na konferencję naukową z okazji jubileuszu profesora Witolda Bienia, przedstawiałem ten mechanizm i przewidywałem, że o ile w I połowie bieżącego roku ceny rosnąć jeszcze będą siłą rozpędu, to w połowie roku nastąpi ich stabilizacja. Dziś – zgodnie z prawami ekonomii – mogę spokojnie wieszczyć nieunikniony spadek cen mieszkań w nadchodzących miesiącach, co najmniej o kilkanaście procent. (On zresztą powinien być widoczny już, gdyby nie fakt, że nasz system umożliwia sprzedaż mieszkań, że tak powiem, „na pniu”. Czyli jeszcze nieistniejących. Zatem to wszystko, co dziś budują developerzy, jest już dawno sprzedane, czy jak kto woli – zakontraktowane, co fałszuje sytuację rynkową, a zwłaszcza cenową.)
Wracając do problemu szerszego, czyli dachu nad głową. Nasi wspaniali, świętej pamięci już profesorowie, jak Juliusz Goryński, Adam Andrzejewski czy Henryk Hajduk, uważali, że biedni ludzie nie są w stanie zapewnić sobie dachu nad głową sami, i że jest zadaniem państwa, które prowadzi politykę mieszkaniową, aby wszystkim, także najuboższym obywatelom, zapewnić godne, to nie znaczy – luksusowe, warunki zamieszkiwania.
Dokonana z sukcesem transformacja gospodarki w rynkową doprowadziła do tego, że rynek ma zróżnicowaną ofertę dla tych, którzy mają środki finansowe. Jeśli jednak myślimy o ludziach najuboższych, którym transformacja nie zapewniła wzrostu dochodów, to dla wszystkich zajmujących się tą tematyką, jest oczywiste, że bez wsparcia środkami publicznymi problemu ich dachu nad głową rozwiązać się nie da. Nie udało się to nigdzie i nie jest możliwe w Polsce.
Sformułowałem kiedyś cztery kryteria wydatkowania środków publicznych w ramach polityki mieszkaniowej, a mianowicie:
- zgodności wdrażanego instrumentu z istniejącym systemem,
- wydajności – pieniądze publiczne mają realizować cel, a nie żywić biurokrację jasności – zrozumiały przez tych, których dotyczy,
- transparentności, czyli przejrzystości przepływu środków.
Polityka mieszkaniowa zna różne instrumenty i systemy spełniające w dużym stopniu te kryteria. Ja chciałbym skoncentrować się przez chwilę na systemie budowania mieszkań na wynajem przez specjalne, niedochodowe podmioty, zwane Towarzystwami Budownictwa Społecznego. Jest to najtrwalszy instrument naszej polityki mieszkaniowej, wprowadzony ustawą z 1995 roku. Przez ten czas TBS-y: po pierwsze – powstały, a następnie przekazały do użytku prawie 100 tysięcy mieszkań, a dofinansowanie systemu przez budżet państwa zbliżyło się do 6 miliardów złotych. Te pieniądze już do budżetu nie wrócą, ale funkcjonując w systemie, umożliwiają budowę dalszych mieszkań.
System, w skrócie, polega na przekazywaniu środków publicznych do Krajowego Funduszu Mieszkaniowego prowadzonego przez BGK, z którego kredytowane są TBS-y budujące mieszkania na wynajem o stosunkowo niskich czynszach i przeznaczone co najwyżej dla średnio zarabiających. System wzorowany jest na podobnych rozwiązaniach francuskich czy brytyjskich. Zasadnicza różnica pomiędzy TBS-ami brytyjskimi a polskimi sprowadza się do tego, że rząd JKM stać na przekazywanie TBS-om dotacji w kwocie pokrywającej 75% kosztów inwestycyjnych, a nasz KFM daje tylko 70% preferencyjnego kredytu.
Poprzez trwałość tego rozwiązania oraz dzięki spadkowi inflacji i oprocentowania kredytów, w 2005 roku ceny mieszkań w TBS-ach zbliżyły się do cen rynkowych, a oferta TBS-ów przestała być atrakcyjna. W większości trafia ona do tych zarabiających nieco poniżej średniej niż do rzeczywiście ubogich. Niektórzy politycy sugerują nawet podarowanie mieszkań TBS-owskich ich lokatorom. W ten sposób pozbylibyśmy się ostatecznie tych miliardów wyłożonych z budżetu państwa oraz jedynego funkcjonującego sprawnie instrumentu polityki mieszkaniowej.
Tymczasem mieszkania TBS-owskie są potrzebne. Jeśli mówimy o braku ponad miliona mieszkań w Polsce, to dotyczy to właśnie ludzi najuboższych, dla których mieszkanie o umiarkowanym, a jeszcze lepiej – niskim, czynszu jest jedyną szansą zdobycia dachu nad głową. Fakt pobierania odstępnego za mieszkanie w TBS to oczywiście patologia, potwierdzająca jednak zapotrzebowanie na takie mieszkania. Zniknie ona jednak tylko wówczas, gdy mieszkań tych będzie więcej, a TBS konsekwentnie realizować będą swoje zadania.
W moim odczuciu, system ten jest niezbędny dla zapewnienia dachu nad głową ponad milionowi Polaków, a jedynym kierunkiem jego rozwoju jest konsekwentny wzrost finansowania go przez państwo. Jesteśmy krajem znacznie bogatszym niż wtedy, gdy uchwalaliśmy tę ustawę, czas najwyższy nie tylko kredytować, ale i dotować działalność TBS-ów. Innymi słowy – nawet małymi krokami zbliżać się do rozwiązań stosowanych przez kraje, z których czerpaliśmy wzory dla naszego systemu.
Najbardziej pozytywnym przykładem działań TBS jest Stargard Szczeciński. Jest co prawda wiele TBS-ów, które wybudowały ponad 1000, a nawet 2000 mieszkań, ale idea mieszkań społecznych w pełni realizowana jest w Stargardzie Szczecińskim. Jeśli patrzy się na mieszkańców osiedla, w którym kilkanaście procent stanowią ludzie niepełnosprawni umysłowo i fizycznie, którzy są pełnoprawnymi pod każdym względem członkami tej wspólnoty, których obecność jest naturalnym elementem funkcjonowania więzi międzyludzkich, to zaangażowanie władz tego TBS-u na rzecz swoich członków budzi mój szacunek i podziw. Jest to jedyny znany mi przykład miasta, w którym ludziom dotkniętym przez los stworzono możliwość normalnego, godnego życia z innymi, stopienia się w jedną życzliwą społeczność. Co więcej – TBS w Stargardzie Szczecińskim pokazuje innym możliwości, jakie ten system skrywa w sobie i jak można je wykorzystać, jeśli znajdą się chętni do zrobienia tego. Jeśli ktoś nie rozumie, co to znaczy TBS i jest skłonny likwidować ten system, wyrzucając przy okazji 6 miliardów złotych z naszych podatków, to zanim cokolwiek zdecyduje, powinien w pierwszym rzędzie odwiedzić Stargard Szczeciński.
Szanowni Słuchacze!
Posiadanie dachu nad głową to niekwestionowana podstawowa potrzeba człowieka. Dopóki go nie mam, wierzę, że on poprawi moje życie. Kiedy go osiągam, odkrywam, że o jakości mojego życia, decyduje nie tylko lokal mieszkalny, ale i organizacja przestrzeni wokół niego.
Urbanizacja jest procesem trwałym i nieodwracalnym. W ciągu niecałych 60 lat struktura ludności Polski się odwróciła. Dziś nieco ponad 60% ludności mieszka w miastach, co oznacza, że przybyło nas w miastach – 15 milionów. W tym roku po raz pierwszy ilość mieszkańców miast świata przekroczyła ilość tych, co pozostali na wsi. Tempo urbanizacji będzie narastać – w 2020 roku mieszkańców miast będzie ok. 60% populacji globu.
Jeśli tak, to miasto staje się, albo już się stało, naturalnym środowiskiem człowieka. Od tego jak ono funkcjonuje, jaką ma infrastrukturę socjalną i techniczną, system komunikacyjny i transportowy, jak spełnia inne funkcje, zależy nasze codzienne życie. Dach nad głową i jego otoczenie decyduje o jakości naszego życia, o poziomie naszej frustracji, agresji czy zadowolenia.
W gruncie rzeczy polityka mieszkaniowa w jej tradycyjnym rozumieniu to zaledwie kilka instrumentów wdrożonych na szczeblu centralnym, które mogą być lepiej lub gorzej wykorzystane przez obywateli, organizacje, podmioty gospodarcze, a zwłaszcza przez władzę lokalną realizującą tak naprawdę politykę rozwoju miast, a więc i mieszkaniową.
Zagadnienie planowania rozwoju miast, więcej – planowania zrównoważonego rozwoju miast – jest od lat zadaniem, które próbuje upowszechniać Program Organizacji Narodów Zjednoczonych do spraw Osiedli Ludzkich – ONZ-Habitat, a od maja bieżącego roku, po podpisaniu tzw. Karty Lipskiej, stało się ono wspólnym zadaniem członków Unii Europejskiej.
Sytuacja w Europie jest oczywiście nieporównywalna z innymi obszarami globu. Dziś na świecie 1 miliard 200 milionów ludzi mieszka w slumsach. To też rodzaj dachu nad głową, ale często bez wody pitnej i elektryczności, zazwyczaj bez kanalizacji, nie mówiąc o wielu innych udogodnieniach, które kojarzą nam się z mieszkaniem jako jego nieodłączny atrybut. A przecież ta ogromna rzesza ludzi, obywateli globalnej wioski, ma takie same ludzkie pragnienia jak my, a wśród nich – godnie mieszkać. Ich niezawinionym błędem jest to, że urodzili się w złym miejscu, nie pośród nas Europejczyków, gdzie zapewne nie wszystko jest doskonałe, ale ogólny poziom zaspokojenia potrzeby godnego zamieszkiwania jest nieporównanie większy.
Powstały w 1977 roku Program ONZ-Habitat postawił sobie za cel ograniczanie liczby osób mieszkających w slumsach. Jego trzy regionalne Biura w Japonii, Kenii i Brazylii robią wiele, aby upowszechniać wiedzę dotyczącą właściwego rozwoju miast, organizowania różnych form budowy mieszkań dostępnych czy też dachu nad głową dla każdego. Można ucywilizować – nieco – nawet slumsy. Jednak rzeczywisty postęp wymaga znacznie większych nakładów finansowych, których przecież ONZ nie ma. Jeśli nawet są dobre pomysły, jak na przykład malutki podatek od wielkich transferów kapitałowych, to wciąż nie ma zgody społeczności międzynarodowej nie tylko na to, by go wprowadzić, ale by nawet o tym uczciwie rozmawiać.
Warto mieć świadomość tego, że jeśli postęp w zapewnianiu dachu nad głową ludziom biednym będzie taki jak dotychczas, to już niedługo, za trzynaście lat w slumsach będzie mieszkało o 200 milionów ludzi więcej, a w połowie wieku liczba ta może sięgnąć 2 miliardów, czyli jednej czwartej populacji.
Trudno dziś przewidzieć konsekwencje takiego stanu. W globalnej wiosce swobodnie przepływają towary i kapitały. Czy za nimi pójdą ludzie, mieszkańcy slumsów? Czy nasze społeczeństwo i gospodarka są zdolne przyjąć i wchłonąć 100 albo i więcej tysięcy „obcych”? Czy jesteśmy w stanie podzielić się z nimi naszym dachem nad głową? Czy i w jakim zakresie będzie to konieczne?
Brak dachu nad głową, niesprawiedliwość i nierówność, której obliczem są slumsy, zawsze rodzi reakcję. Warto ją uprzedzić zamiast sprawdzać empirycznie jak będzie ona silna i przeciwko komu się zwróci… Zafascynowani naszą własną codziennością – nie zapominajmy o prawie do dachu nad głową ludzi na innych kontynentach.
Otwieramy dziś 102. rok akademicki, czyli kolejny rok kształcenia elity ekonomicznej kraju. Kiedy ja byłem studentem, niektórzy wykładowcy mówili nam, że za parę lat będziemy rządzić krajem. „Uczcie się, aby to robić jak najlepiej”. Myślałem wtedy, że z nas kpią, ale po latach zrozumiałem, że tak to w zasadzie jest.
Dziś wiem, że nasi obecni studenci będą kiedyś rządzić nie tylko w kraju, ale w globalnej wiosce. Obyśmy oprócz fachowych narzędzi – rachunkowości, biznesplanów, transferów, przejęć i fuzji kapitałowych itd., nauczyli ich także wrażliwości społecznej i umiejętności rozwiązywania coraz bardziej skomplikowanych społeczno-ekonomicznych problemów.
Warto wierzyć, że naprawią nasze błędy lub zrobią to, czego my nie zdążyliśmy lub nam się po prostu nie udało. Problem braku dachu nad głową dla ponad miliarda ludzi nie rozwiąże się sam ani za pomocą mechanizmu rynkowego.
Źródło: Gazeta SGH, nr 06/07 (235), listopad 2007 roku
Na inauguracji wystąpił zespół wokalny śpiewający a cappella − Affabre − The Chamber Singers
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2007/2008
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Joachim Osiński,
- prof. Piotr Płoszajski,
- prof. Maria Romanowska.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Katarzyna Żukrowska - dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Stanisław Wodejko - dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej - dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Joanna Plebaniak - dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Marek Bryx - dziekan Studium Niestacjonarnego.
Inauguracja roku akademickiego 2008/2009
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele rządu, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „O odwadze strategicznego myślenia” wygłosiła prof. Maria Romanowska
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Marię Romanowską na inauguracji roku akademickiego 2008/2009 – „O odwadze strategicznego myślenia”
prof. Maria Romanowska, Instytut Zarządzania, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Magnificencjo,
Wysoki Senacie,
Szanowni Goście,
Studenci i Koledzy,Korzystając z zaszczytu wygłoszenia wykładu inauguracyjnego w Szkole Głównej Handlowej chciałabym zachęcić Państwa do rozważenia problemu bliskiego każdemu z nas – myślenia strategicznego. Spróbuję przekonać Państwa, że myślenie strategiczne jest obowiązkiem i przywilejem każdego przedsiębiorcy, menedżera i polityka, ale nie wszyscy są w stanie z tego przywileju skorzystać. Wywód swój przeprowadzę odpowiadając na trzy pytania:
- Czy można odnieść sukces nie myśląc strategicznie?
- Czy możliwe jest myślenie strategicznie w warunkach nieprzewidywalnego otoczenia?
- Jakie kompetencje musi mieć człowiek, aby podołać tym wyzwaniom i odnieść trwały sukces strategiczny?
Pytanie pierwsze: czy można odnieść sukces nie myśląc strategicznie?
Wielu specjalistów od zarządzania twierdzi, że świat, w którym działamy i prowadzimy interesy jest nieuporządkowany, nieprzewidywalny, na granicy chaosu. Już w latach 70. ubiegłego wieku Peter Drucker nazwał otoczenie przedsiębiorstwa otoczeniem turbulentnym przez analogię do lotu samolotu w warunkach burzy. W takiej sytuacji jest silna pokusa, aby uciec od przewidywania przyszłości i skupić się na doskonaleniu bieżącego zarządzania. Ale narzuca się pytanie, czy jest sens skupiać się na doskonaleniu samolotu i technik pilotażu, jeżeli nie wiemy, dokąd i po co lecimy? Doskonałość operacyjna nie uchroni nas przed kryzysem, nie da wskazówek, jak uniknąć zagrożeń i jak przygotować się do wykorzystania szans, które – być może – są przed nami, ale nie umiemy ich znaleźć.
Istotą myślenia strategicznego jest przecież myślenie o przyszłości i szukanie skutecznych sposobów dostosowania naszej organizacji do tej przyszłości. Bez strategicznej perspektywy w myśleniu nie rozwijamy się, tylko dryfujemy w nieznanym kierunku. Nie można odnieść sukcesów biznesowych, zawodowych i życiowych poddając się biernie wpływom otoczenia i płynąc z prądem. Jak powiedział znany hokeista amerykański Wayne Gretzki… „aby wygrać, trzeba pędzić tam, gdzie krążek za chwilę będzie a nie, gdzie obecnie jest”.Pytanie drugie: czy możliwe jest myślenie strategicznie w warunkach nieprzewidywalnego otoczenia?
Trudność zrozumienia otoczenia i jego prognozowania wynika z kilku powodów. Otoczenie organizacji jest bardzo złożone i decydent nie zawsze widzi związki przyczynowo-sutkowe między poszczególnymi elementami otoczenia, a własną organizacją, a te związki jednak istnieją i dadzą o sobie znać w przyszłości. Na przykład osoby zakładające przedsiębiorstwa skupiają się na analizie i prognozowaniu swojej branży i rynku, na którym zamierzają działać. Nie biorą pod uwagę, że odległe wydarzenia polityczne i gospodarcze mogą zniweczyć ich strategiczne zamiary.
Drugi czynnik utrudniający przewidywanie przyszłości to wspomniana już burzliwość otoczenia spowodowana nieciągłością zmian i ich dużą dynamiką. W burzliwym i złożonym otoczeniu decydent gubi się, nie rozumie przyczyn zmian, a jego dotychczasowe doświadczenia nie mogą być wykorzystywane w prognozowaniu przyszłości.
Czy oznacza to, że podejmowanie decyzji strategicznych stało się niemożliwe, a jedynym narzędziem wyboru jest rzut monetą lub intuicja? Na szczęście tak nie jest. Nauki ekonomiczne wspierają decydentów w tym trudnym zadaniu dając wskazówki, jak dostosować narzędzia analizy i planowania strategicznego do działania w nieciągłym i dynamicznym otoczeniu.
Chciałabym tu wyróżnić dwie przełomowe koncepcje dotyczące planowania, które zmieniły sposób myślenia strategicznego menedżerów. Obie narodziły się na początku okresu nieciągłości, który sytuuje się na początku lat 70. XX wieku, kiedy to kryzys naftowy postawił pod znakiem zapytania sens i możliwość budowy wieloletnich planów rozwoju przedsiębiorstw. Pierwsza to koncepcja słabych sygnałów Igora Ansoffa uważanego słusznie za twórcę teorii zarządzania strategicznego. Słabe sygnały informują o drobnych zdarzeniach, które mogą sygnalizować przełomowe zmiany, ale ich związek z branżą czy przedsiębiorstwem nie jest oczywisty. Ważną cechą słabych sygnałów jest ich rozmywanie czy zaciemnianie przez sygnały silne i oczywiste. Większość organizacji polega na badaniu silnych sygnałów, to jest informacji czytelnych i wyrazistych, o zdarzeniach uznawanych powszechnie za ważne, których znaczenie dla funkcjonowania organizacji i potencjalny wpływ można łatwo określić. Zdaniem Ansoffa najważniejszą funkcją zarządzania jest stałe badanie i przeszukiwanie otoczenia w celu odkrycia słabych sygnałów nadchodzących zmian.
Druga przełomowa koncepcja to planowanie scenariuszowe. Planowanie scenariuszowe jest pomysłem, jak przewidywać zmiany w nieprzewidywalnym otoczeniu. Trzeba przyjąć do wiadomości, że każda zmiana jest możliwa i budować dla organizacji wiele scenariuszy przyszłych zmian, wybierając jako punkt wyjścia budowy strategii ten scenariusz, który składa się ze zmian o największym prawdopodobieństwie. Dla tej najbardziej prawdopodobnej wizji przyszłości buduje się najlepiej dopasowany plan strategiczny. W zanadrzu zawsze jest jakiś plan B i C na wypadek, gdyby scenariusz się nie sprawdzał. A potem, obserwując otoczenie poprawia się scenariusze i poprawia się kolejne i kolejne wersje strategii. Z planowaniem scenariuszowym jest jak z demokracją – jest bardzo uciążliwe i kosztowne, ale nikt nie wymyślił nic lepszego. Bardzo inspirujące dla polityków i menedżerów jest zalecenie, aby budować scenariusze niespodziankowe – zakładające zdarzenia o prawdopodobieństwie mniejszym niż 10%. Eksperci amerykańscy opracowali w ostatniej dekadzie wiele takich scenariuszy złożonych ze zdarzeń mało prawdopodobnych o dużej sile rażenia m.in. przegranej wojny z Irakiem, aktywacji milenijnej pluskwy, ataku terrorystów na ważne obiekty państwowe w Stanach Zjednoczonych. Przynajmniej jeden z tych scenariuszy się sprawdził i to potwierdza tezę o nieprzewidywalności współczesnego świata.
Odpowiedź na pytanie drugie jest zatem twierdząca – myślenie strategiczne i budowanie profesjonalnych prognoz i planów strategicznych w warunkach burzliwego otoczenia jest możliwe.
Z tego, co powiedziałam wcześniej wynika, że tworzenie strategii w warunkach niepewności jest procesem intelektualnie trudnym i niezwykle stresującym. Źródeł stresu jest wiele. Stresująca jest niemożność skupienia się na jednej wybranej alternatywie strategii i konieczność ciągłego kontestowania swoich wcześniejszych wyborów. Decydent często musi wycofywać się z już rozpoczętych działań, podejmować doraźne projekty wyrównujące opóźnienia, wreszcie dokonywać zwrotów w planie rozwoju, jeżeli w otoczeniu nastąpiły nagłe zmiany. Decydent musi się też pogodzić z faktem, że może nie doczekać efektów swojej decyzji. Bowiem przy częstych korektach strategii efekty opóźniają się i rozpraszają – a czas sprawowania funkcji politycznej czy menedżerskiej jest ograniczony. Kolejnym źródłem stresu jest działanie w warunkach ograniczonych informacji. Wyzwania strategiczne wymagają często porzucenia branży, rynku, modelu biznesowego dobrze znanego i podjęcia działania na zupełnie nowym gruncie, gdzie dotychczasowe doświadczenia nie są przydatne. I wreszcie realizacja własnej wizji strategicznej wymaga często wejścia w konflikty z osobami i grupami, których interesy nie będą wystarczająco respektowane.
W związku z tym czas na pytanie trzecie: jakie kompetencje musi mieć człowiek, aby podołać tym wyzwaniom i odnieść trwały sukces strategiczny?Lista cech, których wymagamy od człowieka podejmującego najtrudniejsze decyzje, jest długa. To kompetencje menedżerskie w sensie znajomości metod analizy, planowania i kontroli strategicznej, to wysoki poziom inteligencja w szczególności zdolność twórczego, niekonwencjonalnego myślenia i słyszenia słabych sygnałów, to umiejętność ustalania właściwych celów i priorytetów, charyzmatyczna osobowość, dzięki której można porwać za sobą innych i zapewnić poparcie nawet dla najtrudniejszych pomysłów.
Ale ze wszystkich cech strategicznego przywódcy na pierwszym miejscu stawiam odwagę, bez której nie jest możliwy trwały sukces w biznesie, polityce i w życiu jednostki. Odwaga strategicznego myślenia to odwaga podejmowania decyzji w warunkach braku informacji, nacisków otoczenia, odwaga wyboru niekonwencjonalnych rozwiązań, odwaga poświęcania dzisiejszych korzyści dla przyszłych sukcesów i godzenia się z osobistym ryzykiem bez gwarancji sukcesu, to również determinacja w realizacji strategicznej wizji, a także odwaga jej porzucenia, jeżeli się nie sprawdzi.
Jak wiele najlepsze firmy zawdzięczają wybitnym menedżerom świadczy historia wielu z nich. Niedawno dwutygodnik „Fortune” opublikował, jak co roku, ranking Najbardziej Podziwianych Przedsiębiorstw Świata. Na pierwszym i drugim miejscu znalazły się: Apple i General Elektric. Jak powstała potęga tych korporacji?
Apple – w 1976 roku dwaj młodzi ludzie Steve Jobs i Steve Wozniak założyli firmę Apple Computer. Prawdziwy sukces przyniósł firmie model komputera Macintosh, ale w wyniku konfliktów z innymi menedżerami Jobs odszedł i założył inną firmę. Wrócił w 1997 roku, kiedy Apple stał na krawędzi bankructwa i wprowadził głęboką reformę firmy pod znamiennym hasłem „think different”. Już po roku Apple odzyskał rentowność, a nowa strategia wyjścia poza przemysł komputerowy i kolejne przeboje rynkowe iMac, iPod Nano i wreszcie iPhone, ulokowały Apple na czołowym miejscu rankingu NPÂ. Jobs wielokrotnie przyczyniał się do sukcesu firmy podejmując wbrew radom ekspertów nietypowe i ryzykowne przedsięwzięcia. Określany jako „kompetentny tyran” stale wchodzi w konflikty i jest bezwzględny w realizacji swoich decyzji. Niektórzy analitycy uważają, że Jobs jest najważniejszym składnikiem majątku Apple – szacują jego wartość na 25% kapitalizacji spółki.
General Electric – jedno z największych i najstarszych przedsiębiorstw na świecie założone jeszcze przez Thomasa Edisona, po 100 latach funkcjonowania było kolosem na glinianych nogach – nadmiernie zdywersyfikowanym, źle zarządzanym, mało dynamicznym. Kiedy w 1981 roku stanowisko prezesa powierzono Jackowi Welchowi, rozpętał trwającą 17 lat rewolucję. Zrestrukturyzował dogłębnie portfel działalności koncernu, sprzedał kilkadziesiąt firm i zakupił kilkadziesiąt w nowych sektorach, zredukował zatrudnienie. W rezultacie działając konsekwentnie i bezwzględnie uczynił General Electric firmą dynamiczną i konkurencyjną o globalnej skali działania. Jedno z haseł rewolucji Welcha brzmiało „żadnego lęku przed zmianami!”
Listę charyzmatycznych prezesów, którzy stali się legendami biznesu można wydłużać w nieskończoność: Bill Gates – założyciel Microsoftu, Andy Grove – prezes Intela, Lee Iacocca – reformator Chryslera. Osiągnięcia młodego polskiego biznesu też w dużej mierze są wynikiem odwagi i pomysłowości polskich przedsiębiorców, których początkowym kapitałem były pieniądze rodziny i kredyt bankowy, a których małe rodzinne firmy są teraz dużymi grupami kapitałowymi działającymi na rynkach międzynarodowych.
Ale nie zawsze rozum i odwaga są nagradzane. Obok listy docenionych i nagrodzonych reformatorów można sporządzić długą listę ich równie mądrych i odważnych kolegów, którzy w trakcie lub po zakończeniu realizacji swoich strategicznych wizji musieli odejść ścigani gniewem udziałowców i kolegów. Charakterystycznym przy kładem jest zdymisjonowanie Carl Fioriny, prezes firmy Hewlett Packard, która była inicjatorem i realizatorem jednej z najtrudniejszych fuzji ostatnich lat – połączenia HP z firmą Compaq. Fiorina przewodziła HP ponad 5 lat, a kiedy dzieło przekształcania HP w największy na świecie, nowoczesny koncern nowych technologii dobiegało końca z dnia na dzień została pozbawiona stanowiska. Podsumowując w pamiętnikach ten okres swojej kariery napisała „Zrobiłam to, co uważałam za słuszne. Popełniłam błędy, ale przeprowadziłam zmiany… Przywódca szanujący ludzi i instytucję, którymi ma zaszczyt kierować, stara się osiągnąć trwałe wyniki; one utrzymają się jeszcze długo po jego odejściu”.
Jeżeli przyjrzymy się sylwetkom i sposobom działania tych menedżerów i przedsiębiorców, znajdziemy kilka cech wspólnych – zdolność do przełamywania stereotypów i tworzenia nowatorskich rozwiązań oraz odwagę i determinację w realizowaniu swojej wizji.
W środowisku menedżerów i przedsiębiorców coraz trudniej znaleźć równie wyraziste sylwetki przedsiębiorców i reformatorów. Powszechna jest skłonność do oportunizmu i unikania odważnych decyzji. Budowanie strategii stało się procesem zespołowym, o rozmytej odpowiedzialności. Sprzyja temu rosnący wpływ udziałowców na strategię przedsiębiorstw i skracanie kadencji zarządów. Tym bardziej na tle powszechnego oportunizmu i ucieczki od odpowiedzialności trzeba docenić menedżerów, którzy stawiając wszystko na jedną kartę z uporem realizowali strategiczne wizje i przeszli do historii zarządzania jako wielcy reformatorzy.
Często mówi się, że w naszych czasach odwaga staniała, a rozum zdrożał. To nie odnosi się do zarządzania strategicznego. Rozum, przynajmniej w pewnym zakresie, można kupić – można zatrudnić najlepszych fachowców, zorganizować w przedsiębiorstwie wywiad gospodarczy albo kupić usługi konsultingowe. Nawet laik wpierany przez fachowców może zdobyć wiedzę potrzebną do podjęcia złożonej decyzji. Ale nikt nie wyręczy menedżera w przyjęciu odpowiedzialności za strategiczne decyzje, nikt nie poniesie za niego konsekwencji trudnego wyboru. Można powiedzieć, że istnieje coś takiego, jak zbiorowy rozum, ale odwaga jest zawsze cechą jednostki. I dlatego odwaga jest równie trudna, co bezcenna.
Źródło: Gazeta SGH, nr 06/08 (242), październik 2008 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2008/2009
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx,
- prof. Anna Karmańska,
- prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska,
- prof. Janusz Stacewicz.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Jolanta Mazur – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2009/2010
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele rządu, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2009/2010
SGH w procesie transformacji
Rozpoczynamy dzisiaj nowy rok akademicki 2009/2010. Jest to uroczysty dzień dla wszystkich studentów i pracowników naszej Uczelni. W szczególności jest to jednak święto studentów pierwszego roku studiów licencjackich, którzy po raz pierwszy wstępują w mury szkoły wyższej, a także tych, którzy, zdobywszy już odpowiedni dyplom, wybrali Szkołą Głowna Handlowa w Warszawie jako miejsce swoich studiów magisterskich lub doktoranckich. Jeszcze raz witam Was serdecznie drodzy studenci i życz ą, aby studia w SGH spełniły Wasze oczekiwania.
Dzisiejsza inauguracja to także okazja do krótkiej refleksji na temat warunków, które sprawiają, że rozpoczynający się rok akademicki, tak, jak i zresztą wszystkie minione, wyróżniają pewne szczególne okoliczności.
Dla nas, jako społeczności akademickiej uczelni ekonomicznej, szczególne znaczenie ma fakt, że obchodzimy właśnie dwudziesta rocznicą transformacji systemowej.
Zmiany, jakie w ciągu ostatniego dwudziestolecia dokonały się w Polsce, są osiągnięciem całego naszego narodu. Były one możliwe dzięki czynom bohaterów kolejnych wydarzeń, które stały się milowymi kamieniami naszej współczesnej historii, trafiając do niej jako swoiste daty–symbole: 1956, 1968, 1970, 1976, 1980 i 1989.
Zmiany te były też możliwe dzięki nie tak efektownemu, ale jakże ważnemu wysiłkowi milionów rodziców oraz tysięcy nauczycieli i wychowawców, którzy starali się, aby kolejne roczniki młodych Polaków nie zapominały, czym jest nie tylko wolność i demokracja, ale także i gospodarka rynkowa, tak pogardliwie nazywana kiedyś prywaciarstwem.
Początek transformacji systemowej był także ogromnym wyzwaniem i szansa dla studentów, pracowników naukowych i absolwentów Szkoły Głównej Handlowej (wówczas SGPiS). Przed 1989 r. Uczelnia oraz jej absolwenci nie znajdowali się na pierwszej linii walki o zmianą systemu politycznego. Nie znaczy to jednak, że nie wnosili wkładu w przygotowywanie gruntu pod przyszłe przemiany. Wkład ten to przede wszystkim przetrwanie w Uczelni szkół naukowych będących kontynuacja najlepszych tradycji polskiej myśli ekonomicznej i społecznej. To liczne publikacje, które mimo że powstawały pod okiem cenzury, mogą także dzisiaj stanowić powód do dumy jej autorów. To programy nauczania, które choć odległe od ideału, różniły się jednak wyrażenie od programów nauczania w uczelniach tego typu w innych krajach Europy Środkowej i Wschodniej. To wreszcie odważni wykładowcy, którzy czasami otwarcie, a niekiedy między wierszami czy w kuluarach, przekazywali przesłanie, że gospodarka centralnie planowana nie może być efektywna. To wszystko nie pozostawało oczywiście bez wpływu na sylwetką absolwenta SGPiS, który kończąc ja, nawet jeżeli nie był do końca przekonany, że konieczne jest natychmiastowe porzucenie gospodarki centralnie planowanej, to na ogół był pewien, że wymaga ona natychmiastowych i głębokich reform polegających na wprowadzeniu do niej możliwie wielu elementów mechanizmu rynkowego.
Począwszy od 1980 r., kiedy stawało się coraz bardziej oczywiste, że zmiany systemowe są nieodzowne, następuje szybkie zwiększenie roli ekonomistów, zarówno w ostatnich próbach ratowania systemu gospodarki centralnie planowanej, jak i półoficjalnych czy podziemnych dyskusjach na temat przyszłości gospodarki Polski. To także okres szerokiego włączania się środowiska naukowego SGPiS w te procesy. To między innymi początek prac zespołu młodych adiunktów naszej Uczelni, kierowanego przez autora dzisiejszego wykładu inauguracyjnego – zespołu, którego prace części z nas dane było z bliska obserwować.
To właśnie pracownik naszej Uczelni, na przełomie lat 1989/90 stał sią dla transformacji gospodarki polskiej tym, kim dla całości przemian był Lech Wałęsa. W bardzo krótkim czasie dokonał rzeczy pozornie niewykonalnej. Po raz pierwszy w historii przeprowadził kraj, znajdujący się na dodatek w stanie głębokiej nierównowagi, od gospodarki centralnie planowanej do gospodarki rynkowej.
Leszek Balcerowicz otwiera jedynie bardzo długa listą absolwentów, a często zarazem pracowników SGH, którzy pełnią niezwykle odpowiedzialne funkcje odegrali kluczowa rolą w procesie polskiej transformacji. Są wśród nich premierzy i marszałkowie Sejmu, posłowie i senatorowie, ministrowie i Komisarze UE, prezesi NBP i prezydenci wielkich polskich miast, prezesi giełdy i ambasadorowie, eurodeputowani i członkowie Rady Polityki Pieniężnej.
Jednakże w procesie transformacji systemowej znaczący udział miała bez porównania większa rzesza pracowników i absolwentów SGH. Stawali oni na czele mniejszych i większych przedsiębiorstw, kierowali bankami i funduszami inwestycyjnymi, stanowili kadrą wielu ministerstw, przygotowywali Polską do członkostwa w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i Banku Światowym, GATT i OECD, Unii Europejskiej i NATO. Sukces na każdym z tych odcinków nie jest oczywiście wyłączna zasługa absolwentów SGH, ale również wielu innych polskich uczelni, którzy w transformacji systemowej widzieli spełnienie historycznej misji swojego pokolenia.
Dzisiaj, naszym obywatelskim obowiązkiem jest przypominanie kolejnym pokoleniom Polaków o historycznym wymiarze zmian dokonanych w naszym kraju przed dwudziestu laty. Naszym obowiązkiem, jako uczelni ekonomicznej, jest także badanie i ocena procesu transformacji systemowej, a tam gdzie to konieczne, wskazywanie na potrzebą jej dokończenia.
W chwili obecnej obszarem, na którym proces transformacji systemowej z pewnością nie został dokończony, jest nauka i szkolnictwo wyższe. W ciągu minionych dwóch dekad nie udało się zasadniczo zwiększyć wkładu polskiej nauki w powstawanie osiągnięć na skalą światowa. Nie udało się szerzej skłonić podmiotów gospodarczych działających w Polsce do finansowania badań naukowych prowadzonych w kraju. Nie zmniejszono też dystansu dzielącego najlepsze polskie uczelnie od czołówki światowej. Nie udało się wreszcie stworzyć spójnych zasad finansowania studiów wyższych. Ogromy przyrost liczby absolwentów osiągnięty został przede wszystkim dzięki wysiłkowi rodzin studentów uczelni prywatnych, a pośrednio także kosztem uczelni państwowych. To one przecież, w warunkach absolutnie niedopuszczalnej w innych krajach wieloetatowości, są dostarczycielem kadry nauczającej w szkołach prywatnych. Pieniądze ze źródeł publicznych, zamiast przyczyniać się do rozbudowy systemu stypendialnego pozwalającego na stopniowe odchodzenia od fikcji studiów bezpłatnych, są kierowane na tworzenie kolejnych państwowych szkół wyższych, w tym wątpliwej jakości uniwersytetów. Polska specjalnością stały się także inwestycje w infrastrukturą czynione według klucza rocznicowego. Aż dziw, że do tej pory żadnej z uczelni nie przyznano środków w związku z przypadającą w przyszłym roku sześćsetną rocznica bitwy pod Grunwaldem.
Czy jest alternatywa dla istniejącego systemu finansowania nauki? Niewątpliwie tak. Wbrew pozorom nie wymaga ona ani większych nakładów finansowych, ani sporów o to, kto ma przygotowywać program zmian, ani powoływania kolejnych komisji. Konieczna jest wyłącznie odwaga polityczna niezbędna do tego, aby w szkolnictwie wyższym, tak jak przed dwudziestu laty w całej gospodarce, należne im miejsce zdobyły prawa rynku.
Uczelnia nasza zmierza konsekwentnie w tym kierunku. W ostatnich miesiącach, dążąc do poprawy sytuacji finansowej, dokonaliśmy zasadniczych zmian w administracji Uczelni. Jest to jednak dopiero pierwszy krok na drodze do oszczędniejszego gospodarowania, a przede wszystkim uporządkowania systemu płac i ich wyraźnego powiązania z rzeczywistym wkładem pracy na rzecz Uczelni. Zamierzamy również położyć kres nieuzasadnionemu subsydiowaniu niektórych rodzajów działalności ze środków uczelnianych, a także kontynuować rozpoczęty już proces doskonalenia systemu informatycznego oraz systemu pozyskiwania środków ze źródeł unijnych.
Poprawa sytuacji finansowej pozwoli także na kontynuowanie stojących przed nami ambitnych zamierzeń przedstawionych w przyjętej w ubiegłym roku strategii rozwoju SGH, w tym przede wszystkim w dziedzinie internacjonalizacji badań i procesu nauczania. Zamierzeń, o których poparcie prosiłem przemawiając z tego miejsca rok temu i za które chciałem dzisiaj podziękować całej społeczności akademickiej naszej Uczelni, prosząc jednocześnie o dalsze włączanie sią w zbiorowy wysiłek na rzecz dobra wspólnego.
Źródło: Gazeta SGH, nr 253, październik 2009 roku
Podczas uroczystego posiedzenia Senatu odbyła się immatrykulacja studentów I roku oraz wręczono listy gratulacyjne z okazji 50-lecia immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „ Światowy kryzys finansowy: przyczyny i skutki” wygłosił prof. Leszek Balcerowicz.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Leszka Balcerowicza podczas inauguracji roku akademickiego 2009/2010 – „Światowy kryzys finansowy – przyczyny i skutki”
prof. Leszek Balcerowicz, Katedra Międzynarodowych Studiów Porównawczych, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Wciągu ostatnich dwóch lat ekonomiści nie mają wielkiego wyboru, jeśli chodzi o wybór tematu. Czy chcą czy nie chcą, muszą mówić o kryzysie. Jak można było zauważyć, to właśnie kryzys był także głównym bohaterem w wystąpieniach młodzieży w czasie dzisiejszej inauguracji.Dlaczego ten kryzys nazywa się finansowym?
Dlatego, że rozpoczął się w sektorze finansowym, który z definicji obejmuje banki i innych pośredników finansowych, a także rynki rozmaitych aktywów.
A dlaczego nazywamy go światowym?
Nie dlatego, że wszędzie rozpoczął się jednocześnie i wszędzie występuje w takiej samej skali. Globalne problemy nie zawsze są w tym sensie globalne. Ten kryzys nazywamy światowym dlatego, że rozpoczął się w największej gospodarce świata, czyli w Stanach Zjednoczonych i następnie objął inne ważne gospodarczo kraje. Gdy większość świata dotknięta jest kryzysem, to każdy go odczuwa, choć z różną siłą.
Z czego ten kryzys się wziął?
Zanim spróbuję się do tego odnieść, uspokoję państwa mówiąc, że nie należy kryzysu, który rozpoczął się w Stanach Zjednoczonych w 2007 roku w żadnej mierze zestawiać z wielkim kryzysem lat 30. Dlaczego? Otóż tamten kryzys doprowadził do spadku rozmiarów amerykańskiej gospodarki o ponad 20%, ten – o około 4%. Tamten doprowadził do zrujnowania ówczesnej globalizacji, czyli do rosnącej wzajemnej izolacji krajów świata, co przyczyniło się, bardzo wydatnie, do jego pogłębiania. Dziś, jak na razie, szczęśliwie nie obserwujemy tak gwałtownego wzrostu protekcjonizmu. Więc choć ten kryzys będzie pewnie najgłębszym po II wojnie światowej, jest on jednakże daleko, daleko łagodniejszy niż kryzys lat 30.
Z czego więc się ten kryzys wziął?
Może zacznę od interpretacji, które uważam za bałamutne, albo powierzchowne. Zacznę dlatego że, jak to zwykle bywa, są one dosyć popularne. A w gospodarce jest tak, jak w medycynie – terapia bywa poprawna zwykle wtedy, kiedy jest oparta na poprawnej diagnozie.
Pierwsza niepoważna interpretacja mówi, że jest to kryzys kapitalizmu . W takim myśleniu o kryzysie występuje elementarny błąd, bo nie każdy kryzys w kapitalizmie jest kryzysem kapitalizmu. Kapitalizm definiujemy przez pewne instytucjonalne fundamenty: własność prywatną i umowę, zamiast nakazu jako instrumentu koordynacji działań ludzkich. Nic takiego nie zostało dotknięte tym kryzysem. A ponadto, gdzie mielibyśmy szukać lepszych rozwiązań? Na Kubie? W Korei Północnej? Czy lepiej byłoby cofnąć się do przeszłości, czyli do socjalizmu gdzie królowała własność państwowa (czyli polityczna) oraz centralne planowanie? A więc – jak mówiłem – nie jest to poważne, choć dosyć popularne dziś wyjaśnienie.
Pseudo wyjaśnienie numer 2 mówi, że dzisiejszy kryzys jest skutkiem albo objawem bankructwa neoliberalizmu. Z taką interpretacją – na poziomie logicznym – jest jeszcze gorzej. Bo gdy zapytamy, co znaczy ten neoliberalizm, to zwykle nie otrzymujemy odpowiedzi, ale wiadomo, że zdaniem mówiącego jest to coś – z samej definicji – bardzo złego. Przypomina mi to praktyki właściwe dla okresu socjalizmu. Wtedy, w roli takiej ideologicznej pałki, występowało słówko „burżuazyjny”. Jeżeli tylko usłyszało się, że coś jest „burżuazyjne”, to od razu człowiek wiedział, że to coś, to jest coś złego. Dziś mamy wolność, ale chwyty retoryczne bywają podobne, zmieniają się tylko słowa. Proszę pamiętać, że jeżeli ktoś używa takiego chwytu zamiast argumentacji, to się intelektualnie dyskwalifikuje. I nie chodzi tu o poglądy, ale o metodę.
Trzecie pseudowyjaśnienie jest też popularne. Mówi ono, że przyczyną kryzysu jest chciwość (po angielsku „greed”). To przemawia do wielu osób, bo przecież wszyscy jesteśmy przeciw chciwości. Na czy polega problem z tą interpretacją? Otóż, nie wiadomo o co w nim chodzi. Czy winę przypisuje się jakimś wypaczonym charakterom, czy zachowaniom, które nazywamy „chciwymi”? Jeżeli przyjąć, że chodzi o wypaczone charaktery określonych osób, to trzeba zapytać skąd się one wzięły. Czy jakiś wirus chciwości nagle się uaktywnił i zapanował w świecie finansowym? Nie znam żadnych badań nowoczesnej biologii, które by tę hipotezę potwierdzały. A może winę ponosi negatywna selekcja na określone stanowiska? Ale jeśli używa się takiego argumentu, to trzeba sprawdzić, czy tak rzeczywiście jest.
I wreszcie, jeżeli chodzi o zachowania, które nazywa się „chciwymi”: jeśli rzeczywiście takie właśnie – chciwe – zachowania określonych ludzi, w określonych miejscach, miały doprowadzić do obecnego kryzysu, to trzeba zapytać, skąd się wzięły – teraz i w takich miejscach – takie zachowania? Naukowcy, w tym także ekonomiści, zwykle zajmują się badaniem przyczyn określonych zjawisk i nie powinni konkurować z kaznodziejami. Po pierwsze dlatego, że nie sprostają konkurencji, a po drugie – bo nie to jest ich zajęciem. Ich zajęciem jest chłodno, analitycznie badać, posługując się poprawnymi metodami, jakie czynniki można uznać za przyczyny określonych zjawisk. Więc i to pseudowyjaśnienie, choć dobrze brzmiące, także jest niepoważne.
I wreszcie czwarte, które mówi tak: to jest kryzys współczesnego, kapitalistycznego sektora finansowego. Ma ono wielką siłę przyciągania, ale jest powierzchowne. Dlaczego? Bo jest ono związane z ryzykiem pomieszania symptomów i przyczyn. Z faktu, że dane zjawisko kryzysowe występuje w określonym miejscu nie wynika, że to miejsce jest przyczyną tego zjawiska. Nie trzeba być ekonomistą, aby to wiedzieć, to jest elementarna logika. Żeby wyrazić te myśli jeszcze dobitniej, powiem tak: zgodzimy się zapewne, że katar występuje głównie w nosie, ale nie powiemy, że przyczyną kataru jest nos. Nie byłoby to zbyt poważne wyjaśnienie. Nie chcę przez to powiedzieć, w żadnej mierze, że nie było istotnych błędów na szczytach niektórych dużych organizacji finansowych. Były. Ale generalnie z faktu, że kryzys zaczął się w sektorze finansowym nie wynika, logicznie rzecz biorąc, że tam tkwią jego główne przyczyny. Zasadnicze przyczyny występowały poza miejscem, gdzie kryzys wystąpił.
Trzeba pamiętać, że współcześnie sektor finansowy działa w otoczeniu tworzonym w dużej mierze przez władze publiczne: polityka pieniężna jest rezultatem publicznych banków centralnych. Przepisy prawa są dziełem legislatorów. Szczegółowe regulacje są dziełem regulatorów i dzieła – wreszcie nadzorców. Jest to sektor, który jest dużo bardziej uregulowany, niż na przykład produkcja butów, czy cegieł. Jeśli wobec tego owe ramy mają jakieś wady czy słabości, to po pewnym czasie ludzie i instytucje działające w owych ramach będą się także zachowywać w sposób, który będzie prowadził do kumulacji niebezpiecznych zjawisk. Druga wskazówka jest taka: w ramach sektora finansowego najpoważniejsze zaburzenia wystąpiły w tych jego częściach, które są najbardziej, a nie najmniej uregulowane, tzn. w rozmaitych bankach. No, ale politycy, jak się zbiorą, to szukają zwykle kozłów ofiarnych poza własnym gronem. Dotyczy to również spotkań grupy 20, która wskazała na fundusze hedgingowe i na private equity funds. Ale to są raczej ofiary kryzysu, nie jego sprawcy. To jest odwracanie uwagi od prawdziwych przyczyn.Co zatem – w świetle empirycznie uzasadnionych analiz – można uznać za przyczyny kryzysu? Tu odwołam się do oficjalnego raportu, w którego przygotowaniu miałem okazję uczestniczyć. Jest to raport ośmiu osób, pod przewodnictwem Jacques de Larosie`re, przygotowany dla Unii Europejskiej. W tym powszechnie dostępnym i z uznaniem powitanym przez Unię Europejską dokumencie jest zwarta diagnoza, będąca próbą identyfikacji ważnych empirycznie przyczyn kryzysu. Są to głównie błędy władz publicznych. Jakie? Po pierwsze, zbyt luźna polityka monetarna amerykańskiego banku centralnego, czyli FED – a dokładnie: obniżanie stóp procentowych do poziomu 1% w 2003. Jeżeli FED obniża stopy procentowe to, prędzej czy później, inne banki centralne robią podobnie i – w efekcie – jeśli stopy procentowe w dużych częściach świata są niskie, to kredyt rośnie zbyt szybko. Tak się rzeczywiście stało. Rósł zwłaszcza kredyt, który trafiał na rynki mieszkaniowe, windując ceny domów i nieruchomości. To była faza przyjemna, nazywana boomem. Ale, niestety, jest tak, że te przyjemne rzeczy, które zbyt szybko rosną, mają tę fatalną przypadłość, że się odwracają. Myślę, że jest to twierdzenie nie tylko ekonomiczne, że większość ważnych dóbr ma optymalne dawki, i że te optymalne dawki rzadko są maksymalnymi. Na pewno dotyczy to kredytu. Po drugie, w Stanach Zjednoczonych władze polityczne wywierały silne naciski na instytucje finansowe, żeby udzielały kredytu mieszkaniowego osobom o niskiej wiarygodności kredytowej. I tak się rzeczywiście działo. Po trzecie, można zidentyfikować niektóre wcześniej istniejące i do dziś dnia obowiązujące oficjalne przepisy, czyli regulacje, które przyczyniły się do kryzysu. Nie będę tu wchodził w dosyć techniczny temat, wspomnę tylko, że sektor finansowy jest uregulowany w skali międzynarodowej – to są między innymi przepisy Bazylei 1, uchwalone przez międzynarodowy komitet, działający przy Banku Rozliczeń Międzynarodowych w Bazylei. Z perspektywy zidentyfikowano pewne przepisy, które skłaniały banki do zbyt ryzykownych zachowań. I wreszcie, do kryzysu przyczyniła się nadmiernie ekspansywna polityka fiskalna, czyli to co w Polsce nazywa się popularnie „pobudzaniem”. Nie jest przypadkiem, że tam, gdzie bańka mieszkaniowa najbardziej nabrzmiała, by potem z hukiem pęknąć, to jednocześnie prowadzono politykę agresywnego pobudzania fiskalnego, czyli szybkiego wzrostu wydatków, połączonego z pogarszaniem się salda finansów publicznych. Tak było w Wielkiej Brytanii, w Stanach Zjednoczonych, w Irlandii, na Łotwie.
Powyższa lista przyczyn nie jest pełna, ale obejmuje ważne czynniki, zwykle identyfikowane – w bardziej fachowych dyskusjach, jako powody obecnego kryzysu. Do tej listy dodaje się czasami i to, że zbyt daleko poszło ograniczenie odpowiedzialności w przedsiębiorstwach (czyli od czasu do czasu jest kwestionowana spółka z ograniczoną odpowiedzialnością). Tu dochodzimy do problematyki nazywanej ładem korporacyjnym. Może przypomnę w tym miejscu, że już Adam Smith miał silne podejrzenia, że jak się wprowadzi limited liability, czyli spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, to odpowiedzialności będzie za mało, albowiem natura ludzka jest ułomna – ludzie będą nadmiernie ryzykować jeśli ryzyko spada na innych.
Z powyższej diagnozy wynikają pewne wnioski odnośnie prewencji , czyli działań/ rozwiązań, które miałyby zmniejszyć ryzyko podobnie poważnego kryzysu w przyszłości. Może wspomnę tylko, jakie działania są proponowane. Po pierwsze, polityka pieniężna powinna być jeszcze ostrożniejsza niż ta, która służy realizacji celu inflacyjnego. (W Polsce to jest 2,5%, a obecnie inflacja wynosi grubo powyżej 3%). Otóż wniosek z obecnego kryzysu jest taki, że polityka pieniężna powinna brać pod uwagę swój wpływ na narastanie nie tylko ceny dóbr konsumpcyjnych, ale i na wzrost cen aktywów, w tym nieruchomości.
Uznaje się za poważny błąd to, że FED w 2003 roku obniżył stopy do 1%, bo inflacja (mierzona tylko przez ceny konsumpcyjne) była niska, nie zwrócił uwagi na fakt, że to doprowadzi do wzrostu napływu pieniądza na rynek mieszkaniowy i w rezultacie do narastania banki spekulacyjnej właśnie tam, na tym rynku. Po drugie, wskazuje się na potrzebę tzw. regulacji makroostrożnościowych, czyli wprowadzenia takich przepisów, które by hamowały ekspansję kredytową banków wtedy, kiedy uznaje się, że jest ona nadmierna. Jest tu jeszcze wiele pracy technicznej do zrobienia, ale sama zasada, że niekiedy kredyt może rosnąć zbyt szybko i trzeba o tym pamiętać i temu przeciwdziałać, jest słuszna (to tak, jak jazda samochodem – są ograniczenia szybkości i trzeba na to uważać). W Polsce takim środkiem makroregulacyjnym, była tak zwana regulacja S, którą Komisja Nadzoru Bankowego wprowadziła w 2006 r., aby ograniczyć tempo wzrostu kredytów denominowanych w walutach zagranicznych. Nawiasem mówiąc, Polska była – wedle mojej wiedzy – jedynym krajem, który podjął wówczas takie działania. Po trzecie, i to jest postulat tradycyjny, który przez to nie traci swojej mocy: polityka fiskalna powinna być bardzo, bardzo ostrożna. Jeszcze raz powiem, co to jest pobudzanie. Nawiązuję do tego słowa, bo jest ono często używane, żeby zrobić ludziom wodę z mózgu. Otóż pobudzanie można porównać do wciskania pedału gazu w samochodzie, który już zjeżdża z górki. Gdy się to robi, to się ma konsekwencje, i to są przykre konsekwencje.
I wreszcie, w raporcie de Larosie`rea, jest także mowa o wzmocnieniu mechanizmu wczesnego ostrzegania. Postulat ten jest w Unii Europejskiej w trakcie realizacji. W efekcie ma powstać coś, co się nazywa europejskim komitetem systemów ostrzegania przed ryzykiem systemowym.
Czwarty temat, który chyba wszystkich interesuje to – skutki kryzysu dla krajów, w których on nie wybuchł. Powiedziałem na wstępie, że jeżeli większość gospodarki świata jest dotknięta recesją, to inne kraje także to odczuwają, ale w różnym stopniu. I te różnice stopnia odczuwania, w Europie środkowo-Wschodniej, są bardzo duże. Generalnie, od czego zależy, czy te kraje „poza centrum kryzysu” zostały nim dotknięte mocno czy silnie? Od dwóch czynników. Po pierwsze, od siły powiązań kraju spoza „centrum” z krajami Zachodu. Te powiązania są dwojakie. Jedne – finansowe. Otóż na szczęście banki w krajach naszego regionu okazały się na tyle zacofane, że nie inwestowały w wyszukane papiery wartościowe w Stanach Zjednoczonych i związku z tym nie poniosły z tego tytułu strat. Poniosły, oczywiście, straty z powodu zbyt szybkiego wzrostu kredytu mieszkaniowego. I porugie – powiązania handlowe. Generalnie nie można się rozwijać, jeżeli ma się gospodarkę zamkniętą. Ale otwarcie ma także swoje konsekwencje: od czasu do czasu przynosi nie tylko korzyści, ale i wstrząsy. To jest jak z ogniem, zgodzimy się pewnie, że bez ognia nasze życie byłoby dużo bardziej prymitywne. Ale pamiętajmy, że można od czasu do czasu także się ogniem poparzyć. Drugim czynnikiem różnicującym dotkliwość odczuwanych skutków zewnętrznego kryzysu jest skala wcześniejszego pobudzania gospodarki, w tym natężenie boomu kredytowego.
Pod względem otwarcia na handel zagraniczny występują pomiędzy krajami naszego regionu duże różnice. To dobry punkt wyjścia do tematu, który jest na ustach wszystkich: otóż czujemy się bardzo dumni z tego powodu, że w Polsce jest mniejsze spowolnienie niż w innych krajach Europy, że mamy szansę uniknąć recesji. Z czego się to bierze? Moim zdaniem, z kombinacji paru czynników, z których niektóre mają charakter obiektywny, tzn. nie są żadną naszą zasługą. Po pierwsze, my jako kraj większy, jesteśmy dużo mniej zależni od rynków zewnętrznych niż Węgrzy, Czesi, Litwini, Łotysze. I – w związku z tym – te zewnętrzne wstrząsy handlowe nas mniej dotykają. Po drugie, w odróżnieniu od Ukrainy czy Rosji, nasza gospodarka nie zależy w tak dużym stopniu od produkcji i eksportu pojedynczych surowców. W przypadku Rosji jest to ropa i gaz. W przypadku Ukrainy – wyroby metalurgii. Stąd też nie mamy z tego powodu syndromu: najpierw boom, a potem załamanie. Nasz eksport, szczęśliwie, jest znacznie bardziej zróżnicowany. Po trzecie, udało nam się uniknąć równie szybkiego wzrostu kredytu jak w krajach nadbałtyckich, czy na przykład w Bułgarii, czy na Ukrainie, choć i u nas wzrost kredytu od 2007 roku był nadmierny (do 2007 roku w miarę umiarkowany, co moim zdaniem trzeba wiązać z polityką pieniężną, a także z nadzorem bankowym). Na ten czynnik wskazują obserwatorzy zewnętrzni. I wreszcie po czwarte, polityka fiskalna w Polsce w okresie 2005–2007 była bardzo zła. Przypomnę, że wtedy gospodarka rosła szybko, a wydatki budżetowe – jeszcze szybciej. Na dodatek obniżano dochody z podatków. Ale na szczęście nie była tak katastrofalna jak na Węgrzech. Jeżeli ktoś chce się przekonać, jakie mogą być skutki skrajnego fiskalnego pobudzania gospodarki, niech popatrzy na Węgry, gdzie dwie główne konkurujące ze sobą partie licytowały się w budżetowej lekkomyślności. W ten sposób Węgrzy dorobili się katastrofy fiskalnej. To powinien być bardzo pouczający punkt obserwacyjny dla naszego społeczeństwa.
Zakończę swoje wystąpienie leninowskim pytaniem: co robić?
Co robić, oprócz prewencji, o której już mówiłem? Co powinno się robić w kraju, który – tak jak Polska – chce szybko doganiać tych zamożniejszych? Uważam, że to dziejowa misja – bo każdy w Polsce chce lepiej żyć. Same pragnienia tego typu nie zamieniają się jednak w rzeczywistość. Trzeba tworzyć lepsze warunki dla produktywnych działań ludzi, takich jak porządna praca, innowacje, oszczędzanie i inwestowanie, uczenie się. Wtedy będziemy szybko doganiać Zachód. W związku z tym wspomnę o paru kwestiach, które mamy do rozwiązania, jeżeli nie chcemy być tylko przejściowym tygrysem Europy. To nam grozi, bo kryzys odsłonił ogromne problemy w naszych finansach publicznych. Dlatego najważniejsza – z punktu widzenia perspektyw naszego rozwoju – jest naprawa finansów publicznych. To nie jest tak, że nagle powstała nam kolejna budżetowa dziura. Prawda jest taka, że ona odsłoniła się dlatego, że nasze finanse są chronicznie chore. Mówiąc jeszcze inaczej: Polska cierpi na przedwczesną fiskalną euro sklerozę. Polega ona na tym, że mamy gigantyczne wydatki w relacji do PKB, gigantyczne – znaczy ok. 43–44%. Niektórzy mówią, że to nie jest dużo, bo w Szwecji jest np. 50%, ale jest to bałamutne porównanie, bowiem trzeba się porównywać ze Szwecją wtedy, kiedy miała poziom dochodu na mieszkańca taki, jaki dziś ma Polska. Wtedy, tj. w latach 60., wydatki budżetowe w Szwecji w relacji do PKB wynosiły 34%; w innych krajach Zachodu były jeszcze niższe. Nie znam żadnego kraju, który przez wiele lat rozwijałby się szybko, powiedzmy w tempie 4–5% rocznie, z takimi obciążeniami fiskalnymi, jak Polska. Główną przyczyną tych – fiskalnych obciążeń budżetu – są rozdęte wydatki socjalne, często źle adresowane. Pamiętajmy, że nadopiekuńczość psuje nie tylko jednostki, ale i całe społeczeństwo. Nadopiekuńczość socjalna obniża skłonność do pracy i do indywidualnego oszczędzania, co z kolei ogranicza krajowe inwestycje. Dyskusja o podatkach jest kompletnie jałowa, jeżeli nie dotyczy jedynej przyczyny ich wysokiego poziomu, czyli rozdętych wydatków.
Drugim zadaniem jest prywatyzacja, czyli ograniczenie własności państwowej. Własność państwowa zatruwa zarówno politykę, jak i gospodarkę. Zatruwa gospodarkę dlatego, że przy własności państwowej ostatecznymi decydentami są politycy i – podlegli im urzędnicy. Nie chodzi o to, że politycy są z reguły źli; oni są mniej więcej tacy, jak społeczeństwo. Ich rozkład pod względem intelektu i charakteru odpowiada mniej więcej rozkładowi cech osobowościowych w całym społeczeństwie, może z lekką przewagą zaangażowania do pokazywania się w telewizji. Więc generalnie nie można winić polityków, jeżeli ma się demokrację. Po prostu trzeba lepiej wybierać. Otóż politycy nie nadają się na dobrych właścicieli przedsiębiorstw, bo system bodźców, jakiemu podlegają utrudnia im podejmowanie decyzji dobrych dla poszczególnych firm; część takich decyzji jest niepopularna. A dlaczego własność państwowa zatruwa politykę? Obserwujemy to każdego dnia. Wystarczy popatrzeć na telewizję publiczną, na te różne spółki publiczne, gdzie jest ciągła karuzela stanowisk, co samo w sobie uniemożliwia porządne zarządzanie. Uważam, że utrzymywanie własności państwowej o takich nieuchronnych defektach jest niehumanitarne. Dlaczego? Dlatego, że uniemożliwia stawianie czoła konkurencji ludziom pracującym w przedsiębiorstwach państwowych wobec tych, którzy zatrudnieni są w przedsiębiorstwach prywatnych. To jak wepchnąć kogoś na ring z jedną zawiązaną ręką i kazać mu walczyć ztym, który ma dwie ręce wolne.
Po trzecie, powiedziałem wcześniej – państwo nie powinno być rozdęte socjalnie. Państwo jest tak cennym dobrem, że powinno występować w małych dawkach. Ale ta mała dawka z całą pewnością powinna obejmować dobry wymiar sprawiedliwości. I tu jest wiele, wiele do zrobienia, zwłaszcza jeżeli chodzi o profesjonalizm i organizację, zarówno w prokuraturze i w sądach. Nie ma żadnego uzasadnienia, dlaczego przeciętne oczekiwanie na orzeczenie sądowe, przynajmniej w Warszawie (może np. w Poznaniu jest lepiej), jest tak długie. To skazuje od razu małe przedsiębiorstwa na przegraną w sporach z większymi przedsiębiorstwami. Nie będę mówił o szkolnictwie i sektorze badań, tu także jest dużo do zrobienia. Musimy zerwać z rozmaitymi mitami, np. z takim, że przy produkcji butów i cegieł socjalizm się nie sprawdził, ale w usługach oświatowych czy medycznych jest niezastąpiony. Takie myślenie nie ma głębszego uzasadnienia w analizach i teoriach nauk społecznych.
Chciałbym to wystąpienie zakończyć optymistycznie. Otóż życie byłoby nudne, gdybyśmy wszystkie problemy już rozwiązali. Od 20 lat mamy możliwość kształtowania dobrych warunków dla naszej pracy i naszego życia, wykorzystajmy więc ją jak najlepiej. W demokracji ostateczną władzą jest opinia publiczna. To z niej się biorą politycy, a w ślad za tym programy, dobre lub złe. Myślę, że nie jest przesadą oczekiwanie od środowiska ekonomicznego, naukowego, a także od studentów, że będą w awangardzie tych, co będą kształtować opinię publiczną w Polsce, w kierunku dobrym dla szybkiego i stabilnego rozwoju naszego kraju.
Źródło: Gazeta SGH, nr 09/09 (253), październik 2009 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2009/20010
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx,
- prof. Anna Karmańska,
- prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska,
- prof. Janusz Stacewicz.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki - dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński - dziekan Kolegium Ekonomiczn Światowej,
- prof. Andrzej Herman - dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski - dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej - dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Joanna Plebaniak - dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2010/2011
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele rządu, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2010/2012
Rozpoczynamy dzisiaj rok akademicki 2010/2011, 105. w historii Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie. Rozpoczynamy go nie jak przez całe dziesięciolecia w Auli Głównej, ale w historycznej Auli im. Bolesława Miklaszewskiego, w jednym z dwóch najstarszych budynków naszego kampusu. Czynimy tak nie tylko dlatego, że w budynku głównym przeprowadzany jest jakże konieczny remont. W równie istotnym stopniu do podjęcia decyzji o takiej właśnie lokalizacji dzisiejszej uroczystości skłoniła nas chęć uzmysłowienia całej naszej społeczności, ale także zaproszonym gościom, piękna i funkcjonalności architektury naszych gmachów, które właśnie kilka miesięcy temu wpisano do rejestru zabytków, a jednocześnie objęto ochrona w ramach planu zagospodarowania. Taka decyzja nie ułatwi nam co prawda inwestycji i remontów, ale jednak napawa duma, gdyż obiekty autorstwa Jana Koszczyc Witkiewicza należą do awangardy architektury europejskiej dwudziestolecia międzywojennego.
Dla studentów pierwszych lat studiów dzisiejsza uroczystość jest jednym z najważniejszych dni w ich życiu. Przychodzą bowiem do nas w przekonaniu, że rozpoczęcie nauki w naszej Uczelni to milowy krok na drodze ich dalszego rozwoju. Wiedzcie, młodzi przyjaciele, że cała społeczność SGH zrobi wszystko, aby nie zawieść Waszych oczekiwań.
Dla tych z nas, którzy rozpoczynali studia wcześniej, a więc studentów starszych lat oraz pracowników SGH początek roku akademickiego to także okazja do chwili refleksji nad obecna sytuacji naszej Uczelni i zamierzeniami na nadchodzący rok. Jak mogliśmy to wspólnie stwierdzić podczas obchodzonego kilka lat temu jubileuszu 100-lecia istnienia SGH, jej losy są w dużym stopniu odbiciem dziejów naszej Ojczyzny. Wydaje się, że odnosi się to także do minionego roku akademickiego i do wyzwań stojących przed nasza społecznością w najbliższej przyszłości.
I tak, podobnie jak polska gospodarka rozwijała się w poprzednim roku najszybciej w całej Europie, także nasza Uczelnia odnotowała w tym okresie znaczące osiągnięcia. Miernikiem naszej pozycji na rynku edukacyjnym są przede wszystkim wysokie miejsca zajmowane przez SGH w krajowych i zagranicznych rankingach szkół wyższych, a także fakt, że cztery z pięciu naszych podstawowych jednostek organizacyjnych uzyskały w klasyfikacji Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego najwyższa kategorię, a Kolegium Analiz Ekonomicznych zajmuje na tej liście pierwsza pozycję.
Udało nam się także osiągnąć wyraźny postęp w umiędzynarodowieniu Uczelni. Nowo przyjęci studenci otrzymują wyjątkową szansę podjęcia bezpłatnych studiów w języku angielskim na dwóch unikatowych kierunkach, na Międzynarodowych stosunkach gospodarczych oraz Metodach ilościowych w ekonomii i systemach informacyjnych. Wraz z rozpoczęciem roku akademickiego ruszają także pierwsze w naszej Uczelni studia doktoranckie w języku angielskim zorganizowane przez Kolegium Gospodarki Światowej. Razem z istniejącymi już studiami magisterskimi na kierunku International Business, po raz pierwszy w historii SGH stwarza to możliwość studiowania po angielsku na wszystkich trzech poziomach studiów. Pozwoli to na zasadnicze zwiększenie i tak już bardzo dużej liczby studentów zagranicznych, ale nie kończy procesu internacjonalizacji SGH. Istnieją ogromne szanse na to, że za rok na studiach licencjackich ruszy angielska wersja kierunku zarządzanie. Jest też prawie pewne, że kolejne kolegium uruchomi studium doktoranckie w języku angielskim.
Podobieństwo sytuacji naszej Uczelni do losów naszej Ojczyzny nie ogranicza się jedynie do sukcesów. Podobnie jak cały kraj, a w tym także szkolnictwo wyższe, również SGH odczuwa skutki światowego kryzysu ekonomicznego, a także procesu demograficznego polegającego na wyraźnym zmniejszeniu liczby osób w wieku studenckim. W przypadku naszej Uczelni oznacza to przede wszystkim zmniejszenie liczby chcących podejmować studia w trybie niestacjonarnym. Nie jest także tajemnica, że w związku z polityka oszczędnościowa prowadzona przez wiele przedsiębiorstw spada liczba chętnych do podejmowania studiów MBA. W tych trudnych warunkach jako sukces należy niewątpliwie uznać fakt, że w dalszym ciągu udaje nam się utrzymać na wysokim poziomie nabór na studia podyplomowe.
Przedstawiona tendencja jest właśnie jedna z głównych przyczyn pogorszenia się sytuacji finansowej SGH w ciągu ostatnich dwóch lat. To z kolei zmusiło nas do podjęcia zdecydowanych środków oszczędnościowych mających doprowadzić do poprawy sytuacji finansowej Szkoły. Ponownie, wyraźnie rysuje się tutaj analogia między sytuacja finansowa SGH i budżetu państwa.
W SGH przedsięwzięcia oszczędnościowe zaczynają przynosić już pierwsze efekty. Liczymy, że zdołamy utrzymać tę tendencję w bieżącym roku akademickim. Jako ekonomiści mamy też nadzieję na rychły sukces polityki zmniejszania deficytu budżetowego naszego kraju, chociaż, choćby z własnych doświadczeń, wiemy, że wymaga to podejmowania trudnych i niepopularnych decyzji.
Drugie niełatwe wyzwanie stojące przed nasza społecznością wiąże się z budynkiem F. Po otrzymaniu ekspertyzy stwierdzającej bardzo zły stan tego budynku stanęliśmy wobec konieczności przeniesienia znajdujących się w nim katedr i sal dydaktycznych do innych pomieszczeń, w tym przede wszystkim do domu studenckiego Hermes. To z kolei ograniczyło liczbę miejsc, które możemy w tym roku oferować naszym studentom we własnych akademikach.
W tym miejscu muszę jednak wyraźnie stwierdzić, że w tej losowej potrzebie nie zostaliśmy zostawieni sami. Pani minister Kudrycka jeszcze w czerwcu zapoznała się na miejscu ze stanem budynku F. Mimo wspomnianej trudnej sytuacji budżetu państwa liczymy też na wsparcie finansowe resortu. Z kolei uczelnie warszawskie udzieliły nam pomocy użyczając miejsc w swoich domach studenckich i hotelach asystenckich oraz stawiając do naszej dyspozycji pomieszczenia dydaktyczne. Chciałbym w tym miejscu gorąco podziękować w szczególności władzom SGGW i WAT. Jeżeli nie wymieniam tutaj innych uczelni warszawskich, to tylko dlatego, że podobnie jak my borykają się z kłopotami mającymi swe źródło w potrzebie przeprowadzania w domach studenckich niezbędnych prac remontowych.
Byłoby jednak nieuczciwe, gdyby zarówno sytuację finansowa Szkoły, jak i do pewnego stopnia również zły stan budynku F tłumaczyć wyłącznie przyczynami zewnętrznymi i losowymi. Być może, obu zagrożeń udałoby się uniknąć, gdyby nie trudna do jednoznacznego umiejscowienia w czasie, ale ewidentna zwłoka w podejmowaniu niektórych działań zaradczych. Gdyby szukać analogii, to z pewnością w dalszej i bliższej historii gospodarczej Polski moglibyśmy znaleźć podobne przykłady nie najlepszych skutków odkładania w czasie niepopularnych decyzji w dziedzinie polityki ekonomicznej i społecznej. Z zarzutem popełnienia grzechu zaniechania mogłaby się np. spotkać każda nazbyt ostrożna polityka porządkowania finansów publicznych, gdyby z perspektywy czasu okazało się, że doprowadziłoby to do wpadnięcia gospodarki w pułapkę zadłużeniowa.
Władze uczelni nie zamierzają popełnić takiego błędu. Stąd też między innymi ogromny, nie podejmowany od lat wysiłek remontowy mający na celu utrzymanie walorów użytkowych, ale i piękna architektury naszej Uczelni. Stad także nasza determinacja w możliwie szybkim stworzeniu warunków do rewitalizacji budynku F. Stad wreszcie nasze zdecydowanie w porządkowaniu administracji Uczelni, a zwłaszcza podniesieniu na wyższy poziom służb informatycznych oraz księgowości.
Przede wszystkim jednak, zgodnie z zapowiedzią, mimo nawarstwiających się wyzwań, jesteśmy zdecydowani rozpocząć zmiany o charakterze strukturalnym prowadzące do udoskonalenia systemu organizacji dydaktyki. Jest to odpowiedź na powszechne oczekiwanie całego środowiska naszej uczelni.
Oczekiwanie zmian ułatwi realizację zadań, przed którymi stoimy, ale nie gwarantuje sukcesu. Byłoby bowiem kardynalnym błędem nie dostrzegać faktu, że oczekiwania te są bardzo zróżnicowane, a nierzadko całkowicie rozbieżne. Uproszczeniem byłoby też założenie, że w środowisku naszym skłonność do kompromisu i przedkładanie dobra Uczelni ponad wszystko w każdym przypadku góruje nad determinacja w obronie własnych, czasami wąsko rozumianych interesów. Musimy się także liczyć z tym, że w debacie na temat zmian niekiedy właśnie te ostatnie mogą być przedstawiane jako leżące w interesie ogółu.
Chcielibyśmy, aby zmiany, jakie zaproponujemy jeszcze w tym roku, w maksymalnym stopniu zachowały zalety istniejącego systemu organizacji dydaktyki eliminując jednocześnie tkwiące w nim słabości. Chcemy jednocześnie zwiększyć jednoosobowa odpowiedzialność za treści nauczania. Będziemy także dążyć do zwiększenia odpowiedzialności władz podstawowych jednostek organizacyjnych za politykę kadrowa, w tym przede wszystkim do stworzenia mechanizmu uniemożliwiającego zatrudnianie nowych pracowników w sytuacji istnienia całych zastępów pracowników nie wykonujących pensum lub wykonujących je w minimalnym stopniu. Mimo że swoboda prowadzenia przez władze uczelni państwowej polityki kadrowej jest znacznie mniejsza niż w uczelni prywatnej, jesteśmy zdecydowani skorzystać ze wszystkich możliwych środków prowadzących do zmiany istniejącego stanu rzeczy.
Bardzo liczymy, że w realizacji naszych zamierzeń zarówno w dziedzinie zmiany systemu organizacji dydaktyki, a może także i w zamierzeniach inwestycyjnych, pomoże nam zapowiadana na przyszły rok nowelizacja ustawy o szkolnictwie wyższym. Szczególnie dużo obiecujemy sobie po zapowiedziach, że zapewni ona więcej środków uczelniom najlepszym. Olbrzymie nadzieje wiążemy także z przewidywana w ustawie swoboda kształtowania przez najlepsze uczelnie swojej oferty kierunkowej. Z drugiej jednak strony, jako przewodniczący Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych muszę uczciwie stwierdzić, że projekt ustawy nie do końca spełnia oczekiwania środowiska państwowych szkół ekonomicznych w dziedzinie tworzenia pełnego rynku usług edukacyjnych. Wydaje się, że nawet w warunkach istniejących ograniczeń wynikających z zapisów konstytucyjnych można byłoby uczynić kilka kroków dalej w tym kierunku, np. całkowicie zakazując pracy w dwóch uczelniach.
Jednak nawet najlepsze ustawodawstwo i najpełniejsza determinacja kierownictwa uczelni w przeprowadzaniu zmian nie doprowadzi do pożądanego rezultatu, jeżeli nie będzie temu towarzyszyło wsparcie znaczącej części całej naszej społeczności. Liczymy na takie wsparcie. Liczymy, że będzie ono na tyle powszechne, że uda nam się w ciągu rozpoczynającego się roku akademickiego doprowadzić do dalszego umocnienia pozycji naszej Uczelni na edukacyjnej mapie Polski i Europy.
Tego właśnie życzę nam wszystkim, a zwłaszcza studentom pierwszego roku studiów w dniu inauguracji roku akademickiego 2010/2011.
Źródło: Gazeta SGH nr 266, październik 2010 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku. Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny na temat: „Ewolucja stosunku polskiego społeczeństwa do gospodarki rynkowej” wygłosił prof. Juliusz Gardawski.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Juliusza Gardawskiego podczas inauguracji roku akademickiego 2010/2011 – „Ewolucja stosunku polskiego społeczeństwa do gospodarki rynkowej”
prof. Juliusz Gardawski, Instytut Filozofii Socjologii i Socjologii Ekonomicznej, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Magnificencjo,
Wysoki Senacie,
Szanowni Goście,
Studenci i Pracownicy naszej Uczelni – Koleżanki i Koledzy,Przedmiotem wykładu inauguracyjnego jest ewolucja stosunku polskiego społeczeństwa do gospodarki rynkowej, w tym do prywatyzacji oraz do demokracji. Niedawno minęło dwudziestolecie od rozpoczęcia transformacji, jest to więc dobry czas na przedstawienie syntezy wiedzy odnoszącej się do tego wymiaru postaw społecznych oraz pewnych wniosków wynikających z tej syntezy.
Szkoła Główna Handlowa jest także właściwym miejscem dla takiej prezentacji, bowiem w naszej Uczelni – obok nauk ekonomicznych i ekonomiczno-społecznych – rozwijana jest socjologia i prowadzone są badania empiryczne, między innymi w zakresie postaw wobec gospodarki. Treść wykładu będzie się w dużym stopniu odnosiła do wyników tych badań.
Syntezę rozpocznę od przypomnienia obaw co do postaw społecznych, jakie były żywione w ostatniej dekadzie autorytarnego socjalizmu. Pytano wówczas, czy polskie społeczeństwo, a zwłaszcza polski świat pracy, są w stanie zaakceptować gospodarkę rynkową. Było oczywiste, że jej wprowadzenie będzie się wiązało z wieloma uciążliwościami – pytano czy pojawi się społeczna zgoda na wyrzeczenia?
Obawy takie wypowiadał m.in. Stefan Kisielewski, który we wczesnych latach 80. pisał, że idea, aby w trybie demokratycznym wyjść z gospodarki socjalistycznej zawiera contradictio in adiecto: polska klasa robotnicza miałaby wyrazić zgodę na racjonalizację gospodarki, a więc także na okrojenie i likwidację wielkich przedsiębiorstw socjalistycznych, które nie tylko stworzyły tę klasę, lecz także gwarantują jej członkom zatrudnienie, a praca w nich nie jest ciężka. Ta klasa, to „klasa sowiecka”, pisał prowokacyjnie Kisielewski – będzie broniła wielkich budów socjalizmu jak źrenicy oka! Pisał o „sowieckości” podkreślając jednocześnie, iż w sferze postaw ideologicznych klasa robotnicza jest katolicka i zorientowana narodowo.
Podobne obawy wyrażali także inni publicyści opozycji: Aleksander Smolar w piśmie „Aneks”, czy Zbigniew Romaszewski w artykułach publikowanych w drugiej połowie lat80. w paryskiej Kulturze. Pisano wówczas, że trudno sobie wyobrazić, iżby w warunkach demokratycznych można było przeprowadzić reformy pociągające za sobą masowe bezrobocie. Zastanawiano się więc, jak stworzyć na rynku pracy miejsca dla pracowników zwalnianych z nierentownych przedsiębiorstw. Obawiano się, że uciążliwości związane zurynkowieniem mogą wywołać opór społeczny, zdolny do zablokowania procesu reformowania gospodarki.
Wiadomo, że wprowadzenie gospodarki rynkowej pociągnęło za sobą duże koszty społeczne, jednak nie było ono ani silnie kontestowane przez polski świat pracy, ani tym bardziej nie było zablokowane przez pracowników. Czy więc wprowadzenie w Polsce gospodarki rynkowej w warunkach demokracji odbyło się w drodze manipulacji elit? Są niekiedy głoszone takie poglądy, jednak badania empiryczne dowodzą czegoś innego (abstrahuję tu od niewątpliwych elementów inżynierii społecznej, zastosowanych przez elitę reformatorską). Co więc wiemy na podstawie wyników badań o stosunku Polaków do gospodarki rynkowej i ewolucji tego stosunku?
Z wielu badań, prowadzonych we wczesnych latach 80., w czasach pierwszej „Solidarności”, wynikało, że Polacy chcą „dobrego” ustroju społeczno-gospodarczego, łączącego te wszystkie zjawiska gospodarki rynkowej, które były oceniane jak pozytywne oraz te wszystkie komponenty państwowego socjalizmu, które były wartościowane dodatnio, zwłaszcza egalitaryzm i opiekę społeczną. Równolegle socjologowie stwierdzili obecność bardzo silnego społecznego poparcia zasady konkurencji, mówiono nawet o „micie konkurencji”.
Zarazem słowo „socjalizm” (w odróżnieniu od słowa „komunizm”) wywoływało u większości skojarzenia pozytywne. W sferze własności w gospodarce ceniono ideę „uspołecznienia” i ideę samorządności pracowniczej, nie wchodziła w rachubę prywatyzacja dużych przedsiębiorstw państwowych. Ważnym rysem była bojowość klasy robotniczej, skłonnej do czynnych akcji solidarnych w imię obrony interesów małych grup, niekiedy nawet jednostek. Liczne ówczesne strajki stosunkowo rzadko wybuchały z powodu złej sytuacji w przedsiębiorstwach, często zaś z motywów solidarności zbiorowej.
Okres stanu wojennego doprowadził do szeregu przesunięć w opiniach. Jeśli przyjąć perspektywę uśrednioną, to zmniejszyło się poparcie dla skrajnego egalitaryzmu „równych żołądków”, chociaż nadal bardzo silnie popierano umiarkowany egalitaryzm, obniżył się poziom akceptacji socjalizmu, wzrosło poparcie dla własności prywatnej w gospodarce.
Ważne zmiany zanotowano analizując strukturalne korelacje opinii. Kluczową zmienną różnicującą okazała się przynależność organizacyjna. Osoby deklarujące w drugiej połowie lat 80.,że uczestniczyły w latach 80–81 w „Solidarności”, a jednocześnie nie wstąpiły do związków OPZZ i nie należały do ówczesnej partii, częściej od innych opowiadały się za odrzuceniem gospodarki planowej i rozwojem własności prywatnej, w tym dopuszczeniem kapitału zagranicznego. Jednocześnie większość tych osób uważała, że wprowadzenie rynku nie pociągnie dużych uciążliwości społecznych i bezrobocia, idealizowali oni rynek. W tej grupie dominowali ludzie młodzi, specjaliści, technicy, inżynierowie i wykwalifikowani robotnicy. Druga grupa składała się z osób, które nie należały wcześniej do „Solidarności”, zaś w drugiej połowie lat 80. deklarowały przynależność do związków OPZZ i do partii. Ci wierzyli w potencjalną efektywność gospodarki nakazowo-rozdzielczej i własności państwowej, proponowali jedynie doskonalenie organizacji pracy i dyscyplinowanie pracowników, np. przez wprowadzenie ograniczonego bezrobocia. Tu dominowali starsi pracownicy nadzoru i kierownicy. Trzecią grupę stanowili bezpartyjni członkowie OPZZ, którzy często należeli w latach 80–81 do „Solidarności”. Byli oni przeciwni jakimkolwiek zmianom i najczęściej mieli niskie kwalifikacje. Trzeba jednak dodać, że wśród przedstawicieli wszystkich wymienionych grup powszechne było poparcie dla idei równości.
Takie właśnie postawy mieli na uwadze Kisielewski, Smolar i Romaszewski, gdy w ostatnich latach autorytarnego socjalizmu obawiali się o szansę reformowania polskiej gospodarki.
Jak to się stało, że w roku 1990 społeczeństwo polskie nie zawetowało reform kojarzonych z nazwiskiem Leszka Balcerowicza? Chcę mocno zaakcentować, że to społeczne przyzwolenie było kluczowym warunkiem sukcesu polskiej transformacji.
Stefan Nowak, charakteryzując wydarzenia sierpniowe 1980 pisał, że zdarzają się takie momenty historyczne, iż dużej wagi nabierają społeczne postawy, wartości i aspiracje. Stają się one ważniejszymi wyznacznikami praktyki społecznej niż aspekty instytucjonalne i strukturalne. To spostrzeżenie nabiera szczególnego znaczenia, gdy ulegają zachwianiu wcześniej ukształtowane instytucje i struktury. Taki okres przeżywaliśmy w roku 1989 i 1990 – w czasie wprowadzania pakietu ustaw burzących ład autorytarnego socjalizmu oraz podczas wyborów z 1990. Dla sprawiedliwości trzeba dodać, że ekonomiczny ład autorytarnego socjalizmu był już osłabiony przez działania podjęte przez rząd Rakowskiego w 1998 roku.
Jakie więc były te postawy w decydującym dla polskiej transformacji okresie 1989–1990? Mieliśmy w SGH wyjątkową szansę uchwycenia ważnych aspektów świadomości społecznej, gdyż prowadziliśmy wówczas serię badań klasy robotniczej i szerszych środowisk Polaków pracujących. Badania te rozpoczęliśmy w głębokich latach 80. pod kierownictwem profesora Leszka Gilejki. Z naszych badań wynikało, że w latach 1990–1991 postawy socjoekonomiczne Polaków układały się w specyficzną triadę, odmienną w kilku ważnych wymiarach od tej, którą stwierdzono w połowie lat 80. To właśnie typy postaw i rozkład grup ich zwolenników były jednym z kluczowych czynników sprzyjających transformacji.Dwie grupy przedstawicieli świata pracy lokowały się na biegunach spektrum: pierwsza z nich była tradycjonalna, egalitarno-etatystyczna, odpowiadała wyobrażeniom Stefana Kisielewskiego o „sowieckich” robotnikach.
Wzór tych wartości zawierał poparcie monocentrowego systemu nakazowo-rozdzielczego: państwo miało regulować płace, ceny, produkcję, zatrudnienie, miało być także strażnikiem równości społecznej. Prywatyzacja była zdecydowanie odrzucana, podobnie jak koncepcja akcjonariatu pracowniczego. Postawy te były w jednym aspekcie niekoherentne: obecne w nich było poparcie zasady konkurencji. W środowisku pracy omawiana grupa obejmowała około 1/3 zbiorowości.
Na przeciwległym biegunie mieścił się niewielki odsetek (5%) nosicieli postaw liberalnych, którzy bez zastrzeżeń akceptowali rynek i jego społeczne uciążliwości i uważali, że bezrobocie będzie nieuchronne, że należy prywatyzować własność państwową w gospodarce itp.
Trzecia i główna grupa, kluczowa dla polskich reform, obejmująca 60 proc. frakcję polskiego świata pracy, składała się ze zwolenników umiarkowanej, przyjaznej czy bezpiecznej gospodarki rynkowej. Uważali oni, że własność państwową w gospodarce należy ograniczyć, ale z zastrzeżeniem, że państwo nie powinno być tu rugowane całkowicie; uważali, że należy popierać rozwój kapitału prywatnego, jednak nie powinno się sprzedawać mu przedsiębiorstw państwowych. Odrzucali monocentryzm: państwo nie powinno kierować przedsiębiorstwami ani ustalać cen i płac. Dopuszczali denacjonalizację przedsiębiorstw w drodze akcjonariatu pracowniczego i wyrażali zgodę na sprzedawanie tych przedsiębiorstw kapitałowi prywatnemu pod warunkiem jednak, aby to był kapitał polski. Zgadzali się, aby przedsiębiorstwa nieefektywne bankrutowały, podobnie jak dopuszczali zwalnianie z pracy osób zbędnych, jednak nie akceptowali bezrobocia – każdy chcący pracować powinien mieć zapewnioną pracę. Tak więc w kategoriach ogólnych popierali gospodarkę rynkową, w odniesieniu do szczegółów nakładali na nią jednak szereg ograniczeń (pisaliśmy więc o „przyzwoleniu ograniczonym”).
Mówiąc o postawach pracowników w tym krytycznym dla polskich reform okresie należy wskazać na stosunek do prywatyzacji i do solidarności pracowniczej. Pojawiło się wówczas zjawisko dysonansu prywatyzacyjnego, polegające – jak wspomniałem – na tym, że dopuszczano prywatyzację przedsiębiorstw państwowych przez polski kapitał, jednak z wyłączeniem tego przedsiębiorstwa, w którym pracował rozmówca. W ujęciu dynamicznym zauważyliśmy rozwieranie się nożyc w latach 1991–1995: rosło przyzwolenie na denacjonalizację przedsiębiorstw, lecz jednocześnie obniżał się poziom deklarowanej zgody, aby samemu pracować w firmie prywatnej. To był jeden z kilku czynników powodujących zanik solidarności pracowniczej, zanik gotowości do podejmowania czynnych akcji protestacyjnych w imię obrony pracowników innych przedsiębiorstw.
Przekonała się o tym Komisja Krajowa „Solidarności”, gdy podjęła decyzję o strajku ostrzegawczym z powodu niekonsultowanego z nią podniesienia cen nośników energii. Nie udało się jej zmobilizować społecznego protestu.
Wczesne lata 90. to także czas powszechnego społecznego poczucia „porzucenia” przez elitę polityczną. W naszych badaniach, prowadzonych w latach 1991–1994 (dodam, że finansowanych przez Fundację Eberta), w wielu miejscowościach w kraju słyszeliśmy powtarzające się zdanie: „teraz nie ma się do kogo zwrócić”. Obok tego połowa pracujących wówczas Polaków deklarowała nostalgię za socjalizmem, lecz nie za ładem gospodarczym, a za utraconym poczuciem bezpieczeństwa, za „swojskością”.
Przejdźmy do wyników badań z lat 90. i do aktualnych badań Polaków pracujących, prowadzonych przez nas w latach 2005–2009.
Ważne jest stwierdzenie, że przez całe lata 90. i przez lata 2000 utrzymała się trójdzielna typologia postaw wobec gospodarki rynkowej, mimo znacznych utrudnień i masowego bezrobocia. Wciąż byli i są obecni zwolennicy etatyzmu i skrajnego egalitaryzmu (akceptujący zasady równości społecznej w wersji równych żołądków), następnie zwolennicy otwartej, liberalnej gospodarki rynkowej oraz w końcu osoby, które oczekują przyjaznej czy bezpiecznej gospodarki rynkowej z jej niekoherencjami. Zachowane także zostały proporcje między tymi trzema profilami: najliczniejsza zbiorowość składa się ze zwolenników bezpiecznej gospodarki rynkowej, mniej liczna jest grupa zwolenników wersji egalitarno-etatystycznej, najmniej liczna jest grupa konsekwentnych zwolenników rynku otwartego, bez wbudowanych zabezpieczeń społecznych.
Obok tej normatywnej wizji interesuje nas również stopień przystawania Polaków pracujących do rynku. Z upływem lat zaczął się nieco komplikować wczesny podział na beneficjentów zmiany ustrojowej i przegranych. Obecnie wyróżniamy cztery grupy, które określamy jako beneficjentów, dynamicznych, tradycyjnych i przegranych.Beneficjenci są usatysfakcjonowani ze swojego materialnego położenia i pełnionych ról społecznych – są to głównie przedstawiciele prywatnego biznesu, a tym, co ich wyróżnia, jest gotowość brania kredytów na rozwój firm. Dynamiczni to głównie dobrze wykształceni, znający języki obce specjaliści o bardzo otwartych postawach, preferujący raczej pracę w dużej korporacji niż „na swoim”. Tradycjonaliści to nieźle zaadaptowani pracownicy wykwalifikowani ceniący związki zawodowe, głównie robotnicy. Przegrani to główni pracownicy niewykwalifikowani.
Świat pracy w latach 2007–2009 dzielił się mniej więcej na dwie połowy: jedną stanowili beneficjenci i dynamiczni, drugą tradycjonalni i przegrani. Ci ostatni byli marginesem – ich względna liczebność nie przekraczała 20%. A jak Polacy pracujący postrzegają swoje miejsce w strukturze społecznej? Otóż większość widzi istnienie trzech wielkich segmentów: grupy czy klasy wyższej, średniej i niższej, sami zaś lokują się w grupie czy klasie średniej; jedynie co piąty deklaruje poczucie, że jest członkiem grupy społecznie zdegradowanej, poddanej deprywacji.
Ważnym zjawiskiem jest niski poziom postrzegania konfliktu między kapitałem a pracą, między pracodawcami a pracownikami, w tym pracodawcami prywatnymi. Polacy pracujący, nawet zwolennicy wariantu egalitarno-etatystycznego, rzadko widzą ład społeczny w kategoriach konfliktu klasowego, a więc w kategoriach marksistowskich. Co więcej, odpowiednie wskaźniki utrzymują się na niskim poziomie od wielu lat.
Natomiast zjawiskiem niepokojącym jest silny wzrost poparcia dla społecznej równości i mocno deklarowana niechęć do bogatych. Podczas gdy wyrażenia „prywatny przedsiębiorca” i „prywatny pracodawca” są nacechowane raczej pozytywnie, to wystarczy dodać im przymiotnik „bogaty”, by zmienił się znak emocjonalny z pozytywnego lub neutralnego na negatywny. Zwolennicy przyjaznej gospodarki rynkowej, a nawet gospodarki otwartej, liberalnej, podobnie jak osoby zaliczone do beneficjentów i dynamicznych, czy ludzie identyfikujący się z klasą średnią, w większości postrzegają nasze społeczeństwo jako bardzo zróżnicowane pod względem materialnym; co więcej, uważają, że są to nierówności nadmierne oraz że będą rosły. Jest to wprawdzie specyficzny, egoistyczny a nie altruistyczny egalitaryzm, ale to nie zmienia faktu, iż nierówności społeczne bardzo mocno Polakom doskwierają.Drugim niepokojącym zjawiskiem jest postrzeganie konfliktu między rządzącymi a rządzonymi, więcej – między instytucjami demokracji parlamentarnej (sejmem, rządem) a społeczeństwem. Nie jest to specyfika polska, np. w Wielkiej Brytanii ok. 40 proc. mieszkańców uważa, że rządzą nimi niekontrolowane elity, jednak u nas wskaźnik jest znacznie wyższy. To wiąże się z bardzo słabo rozwiniętym społeczeństwem obywatelskim, niechęcią do uczestniczenia nie tylko w partiach politycznych, lecz także w organizacjach pozarządowych.
Tak więc wciąż natykamy się na ambiwalencje i antynomie zbiorowej świadomości: niechęć do bogatych, a jednocześnie akceptacja prywatnych pracodawców; poparcie efektywności i konkurencji, a jednocześnie niezwykła nośność idei egalitaryzmu społecznego; deklaracje, że największy społeczny konflikt rozgrywa się między rządzącymi a rządzonymi, a jednocześnie nieumiejętność tworzenia społecznych mechanizmów kontroli rządzących.
Jest przedmiotem kontrowersji w środowisku socjologicznym, jakie pod tym uśrednionym obrazem skrywają się pęknięcia. Nie mam zamiaru w bardzo krótkim wykładzie odpowiadać na to pytanie, czy analizować antynomie zbiorowej świadomości. Odwołam się do interpretacji, która głosi, że różne aspekty położenia i postaw nie kumulują się, nie prowadzą do pęknięć samej struktury społecznej na dwie czy trzy Polski. Takich pęknięć w różnych wymiarach jest wiele i niejako zachodzą one na siebie. Przedstawione po wyżej różne typologie i klasyfikacje nie przekładają się w każdym razie na podziały o charakterze klasowo-ekonomicznym. Nie powinno to jednak uspokajać obserwatorów życia społecznego.Na koniec pozwolę sobie przedstawić wniosek ogólny. Są stawiane niekiedy tezy, że Polacy nie akceptują kapitalizmu, lub że akceptują kapitalizm jako taki, natomiast nie akceptują polskiego wariantu kapitalizmu. Nasze badania nie potwierdzają tak sformułowanych konkluzji. Mówiąc w największym skrócie – Polacy w większości akceptują ekonomiczny porządek kapitalizmu istniejącego „tu i teraz”, co wiąże się m.in. z indywidualną zaradnością i przedsiębiorczością. Natomiast Polacy nie akceptują szeregu politycznych i społecznych aspektów naszej sytuacji. Gdyby próbować odpowiedzieć, jaki model Polski odpowiadałby przeciętnemu Polakowi pracującemu, trzeba by wskazać na model koordynowanej gospodarki rynkowej, bliskiej ujęciom socjaldemokratycznym; takiej gospodarki, jaka jest potocznie kojarzona z krajami skandynawskimi, gospodarki zdominowanej przez sektor małych i średnich przedsiębiorstw. Trzeba jednak podkreślić, że brakuje nam dostatecznego zasobu cywilizacyjnych i kulturowych predyspozycji do budowania społeczeństwa obywatelskiego i gospodarki koordynowanej.
Zarazem kwestią wymagającą najwyższej uwagi jest tak bardzo rozpowszechnione poczucie społecznej nierówności i niesprawiedliwości. Nie ma na szczęście przesłanek dla pojawienia się czegoś analogicznego do narastającej bańki finansowej, która pękając wywołuje głęboki kryzys społeczno-ekonomiczny. Nawet jednak bez takiej eksplozji stan świadomości społecznej Polaków pracujących może mieć wiele negatywnych konsekwencji, także dla ekonomicznego aspektu życia społecznego, może rodzić patologie, utrudniać stabilny i zrównoważony rozwój.
Jest to więc wyzwanie dla polityk publicznych, ale także dla edukacji ekonomicznej, aby kształtować u studentów wrażliwość społeczną oraz, parafrazując słowa Floriana Znanieckiego, rozwijać nauki ekonomiczne ze współczynnikiem humanistycznym.
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/10 (264), październik 2010 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2010/2011
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx,
- prof. Anna Karmańska,
- prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska,
- prof. Janusz Stacewicz.
Dziekani:
- prof. Marek Rocki – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Jolanta Mazur – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Janusz Ostaszewski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2011/2012
Gośćmi inauguracji, która odbyła się w Budynku A, w Auli A im. Bolesława Miklaszewskiego, byli przedstawiciele rządu, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Adama Budnikowskiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2011/2012 w dniu 4 października 2011 roku
Rozpoczynamy dzisiaj nowy rok akademicki 2011/2012. To bardzo ważny dzień dla wszystkich studentów i pracowników naszej uczelni. To jednak przede wszystkim czas dumy i radości dla studentów pierwszego roku studiów licencjackich po raz pierwszy wstępujących w mury szkoły wyższej. To także ważne, chociaż może mniej emocjonalne wydarzenie dla tych, którzy zdobywszy już odpowiedni dyplom, wybrali Szkołę Głowna Handlowa w Warszawie jako miejsce swoich studiów magisterskich lub doktoranckich. Wszystkich Was jeszcze raz serdecznie witam.
Wkraczamy w kolejny rok akademicki jako przodująca uczelnia ekonomiczna w Polsce. W sposób jednoznaczny wskazują na to wyniki najwyżej cenionego rankingu krajowego. Znajdujemy się w nim także w pierwszej dziesiątce wszystkich polskich szkół wyższych. W tej grupie jesteśmy z kolei pierwsza z uczelni, której wszystkie podstawowe jednostki organizacyjne zdobyły najwyższa kategorię w klasyfikacji MNiSzW. Mamy także stabilną, chociaż nie odpowiadającą jeszcze naszym ambicjom, pozycję na arenie międzynarodowej. Wśród polskich uczelni ekonomicznych jesteśmy najdłużej obecni w prestiżowym gronie najlepszych szkół zarzadzania i biznesu dziennika „Financial Times”. Dwa tygodnie temu odebraliśmy też certyfikat Międzynarodowej Akredytacji Jakości organizacji CEEMAN.
Jednak w wyższej szkole ekonomicznej inauguracja roku akademickiego to nie tylko uroczyste rozpoczęcie wykładów, ale także czas refleksji na temat ważnych spraw naszej Uczelni widzianych na szerszym tle życia gospodarczego.
Dzisiejsza uroczystość przypada w przededniu wyborów do Sejmu i Senatu. Wśród kandydatów na posłów i senatorów możemy znaleźć nazwiska naszych absolwentów i pracowników. Wszystkim im życzymy sukcesów. Pozwólcie Państwo jednak, że biorąc pod uwagę właśnie bliskość wyborów, w dalszej części wystąpienia nie będę, co tradycyjnie starałem się czynić, wskazywać na związki między sytuacja SGH i Polski. Natomiast w świetle wydarzeń mających obecnie miejsce w wielu krajach świata, jako ekonomista, któremu dane było zostać profesorem dzięki opublikowaniu książki o finansach międzynarodowych, nie mogę, mówiąc o SGH, nie nawiązywać do sytuacji gospodarki światowej.
Jak wskazują ostatnie wydarzenia w Stanach Zjednoczonych i Europie jedna z przyczyn grożącego światu kryzysu ekonomicznego jest występujący zarówno za oceanem, jak i w wielu krajach strefy euro wzrost deficytu finansów publicznych oraz tendencja do pokrywania go emisja kolejnych obligacji, czyli po prostu wzrostem zadłużenia, najczęściej zagranicznego. Na krótka metę można próbować zapobiegać załamaniu gospodarczemu przez pompowanie do gospodarki kolejnych transz pieniędzy. W zależności od ich źródła grozi to jednak inflacja albo dalszym wzrostem zadłużenia. Stad na dłuższa metę warunkiem uzdrowienia sytuacji gospodarczej zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak i w niektórych krajach europejskich, w tym przede wszystkim w Grecji, jest zmniejszanie deficytów budżetowych. To z kolei jest, jak wiadomo, przedsięwzięciem bardzo niepopularnym i stad politycy sięgają doń bardzo niechętnie.
Deficyt budżetowy jest także udziałem naszej Uczelni. Jego wielkość została ujawniona w 2009 r. przez powołana przeze mnie nowa kwestor i nowego audytora zewnętrznego. Stwierdzono wówczas wieloletnie utrzymywanie przez kwesturę błędnego systemu księgowania, czego nie ujawnił ani coroczny audyt zewnętrzny ani Senacka Komisja Budżetu i Finansów SGH. W uczelni ekonomicznej taka sytuacja z pewnością nie może być powodem do dumy. Naprawdę ciężkim grzechem byłby jednak brak reakcji ze strony władz Uczelni i niepodejmowanie działań naprawczych. Sprawiłoby to bowiem, że w przyszłości znaleźlibyśmy się w sytuacji podobnej do Grecji, najpierw musielibyśmy się zadłużyć, a następnie czekać na łaskę podmiotów zewnętrznych.
Jeżeli jednak mówię o tych sprawach na inauguracji, to czynię to także dlatego, że sytuacja finansowa SGH w czerwcu br. stała się przedmiotem zainteresowania publicznego zarówno na Uczelni, jak i poza nią, i w związku z tym uważam, że konieczna jest rzetelna informacja na ten temat. Po stwierdzeniu wystąpienia deficytu zainicjowaliśmy zdecydowane przedsięwzięcia mające służyć poprawie sytuacji finansowej Uczelni. Pierwszymi posunięciami było tu uzyskanie pełnego obrazu finansów, określenie przyczyn powstałej sytuacji oraz zmiany kadrowe w administracji. Ustalono, że najważniejsze przyczyny obecnej sytuacji finansowej SGH maja charakter strukturalny i długookresowy. Należy do nich przede wszystkim unikalny, występujący tylko w SGH, bardzo kosztowny system organizacji dydaktyki. Jego scentralizowany charakter uniemożliwia w praktyce dostosowanie podaży wykładów do występującego popytu, co prowadzi do utrzymywania wielkości zatrudnienia pracowników naukowo-dydaktycznych na poziomie znacznie przewyższającym potrzeby dydaktyczne.
Druga ważna przyczyna trudności finansowych jest utrzymujący się od wielu lat spadek wpływów ze studiów niestacjonarnych. Trzeba przy tym z cała mocą stwierdzić, że w przypadku SGH spadek liczby studentów dotyczy wyłącznie studiów niestacjonarnych i nie wynika on z konkurencji nawet najlepszych uczelni prywatnych. Głowna przyczyna spadku zainteresowania tymi studiami było, obok tendencji demograficznych, uruchamianie stacjonarnych, a więc bezpłatnych, studiów z dziedziny ekonomii i zarzadzania przez państwowe uczelnie nieekonomiczne i wyższe szkoły zawodowe.
Kolejnym wyzwaniem dla finansów Uczelni jest obsługa kredytu zaciągniętego w 2004 r. na budowę budynku C. Zaczęliśmy go spłacać w 2005 r., a więc w początku poprzedniej kadencji, a zakończymy na przełomie lat 2013/2014. Trzeba jednak zauważyć, że nowy budynek był SGH niezbędny, a zaciągnięcie kredytu było konieczne dla sfinalizowania jego budowy.
Z przyczyn całkowicie niezrozumiałych, zwłaszcza w świetle powstawania wielu nowych uczelni państwowych, przez dwie dekady pomijano SGH w dostępie do poważniejszych środków na inwestycje. Na domiar złego, przez istniejące przepisy zablokowano w ostatnich latach dostęp SGH i innych państwowych uczelni ekonomicznych do przeznaczonych na inwestycje środków unijnych.
Mówiąc o przyczynach trudności finansowych SGH trzeba na koniec wspomnieć o wysokim poziomie płac w administracji oraz jej nadmiernej rozbudowie.
W 2010 r. działanie tych czynników zostało dodatkowo wzmocnione przez wydarzenie o charakterze losowym, jakim była groźba katastrofy budowlanej budynku F i konieczność przeprowadzki ok. 500 pracowników do budynku zastępczego. I chociaż dzięki przychylności pani Minister Uczelnia pozyskała na ten cel dodatkowe środki, to i tak suma koniecznych wydatków była prawie dwukrotnie wyższa. Za kolejne wydarzenie losowe ujemnie wpływające na sytuację finansowa Uczelni w 2011 r. należy uznać obowiązek przeznaczenia poważnych środków na dziesiątki nieprzewidzianych odpraw emerytalnych.
Zważywszy na charakter przyczyn deficytu finansowego SGH jego eliminacja w krótkim okresie nie była możliwa. Stad też głównym celem realizowanego od początku 2010 r. programu naprawczego było uruchomienie mechanizmów pozwalających na przywrócenie równowagi budżetowej do 2012 r., a więc do ostatniego roku obecnej kadencji. Dodatkowym, aczkolwiek bardzo ważnym celem przedsięwzięć naprawczych było ich wdrażanie w sposób minimalizujący napięcia społeczne (m.in. przez rezygnację ze zwolnień grupowych) oraz prowadzący do doskonalenia zarzadzania finansami Uczelni. Oprócz tego, nie mogliśmy zrezygnować z podjęcia ogromnego wysiłku naprawy infrastruktury campusu SGH. Nasza ambicja było też wreszcie, aby tam gdzie to możliwe, spożytkować przedsięwzięcia naprawcze także do zwiększenia konkurencyjności SGH na krajowym i międzynarodowym rynku badań i edukacji.
Realizowany program naprawczy obejmuje działania pobudzające wzrost przychodów z działalności dydaktycznej i badawczej oraz redukujące koszty we wszystkich sferach funkcjonowania Uczelni. Można je podzielić na dwie kategorie:
- długoterminowe, nastawione przede wszystkim na wyeliminowanie wymienionych wyżej ujemnych skutków niektórych długookresowych procesów;
- krótko- i Średnioterminowe, nastawione na poprawę sytuacji finansowej Uczelni w krótkim okresie czasu.
Do proponowanych przedsięwzięć naprawczych o charakterze długoterminowym prowadzących do obniżenia kosztów należy przede wszystkim Rektorska propozycja zmian w systemie organizacji dydaktyki w SGH, przedstawiona na posiedzeniu Senatu Akademickiego w lutym br. Zakłada się w niej powierzenie podstawowym jednostkom organizacyjnym odpowiedzialności za kształcenie na studiach licencjackich i magisterskich w powiązaniu ze zwiększeniem odpowiedzialności za politykę kadrowa. Szanse szybkiej realizacji tej propozycji, naruszającej, co trzeba wyraźnie stwierdzić, interesy niektórych grup pracowników Uczelni, wzrastają wraz z wejściem w życie znowelizowanej ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Wprowadzenie postanowień tej propozycji pozwoliłoby, po pierwsze, poprawić jakość nauczania w SGH z zachowaniem najwartościowszych elementów istniejącego systemu organizacji dydaktyki, a po drugie wyeliminować w dłuższej perspektywie ujemne finansowe skutki strukturalnego niedopasowania wielkości zatrudnienia do istniejących zadań dydaktycznych.
Do przedsięwzięć naprawczych, pozwalających w dłuższej perspektywie zwiększyć wpływy Uczelni, należą przede wszystkim posunięcia prowadzące do umocnienia pozycji SGH na europejskim i krajowym rynku edukacji i badań:
- uruchomienie w roku akademickim 2010/2011 i 2011/2012 studiów w języku angielskim na trzech kierunkach studiów licencjackich,
- uruchomienie w roku akademickim 2010/2011 r. studiów doktoranckich w języku angielskim,
- uruchomienie dwóch studiów podyplomowych z partnerami zagranicznymi w języku angielskim,
- uzyskanie w 2010 r. akredytacji CEEMAN oraz zawarcie kilku porozumień o podwójnych dyplomach z renomowanymi uczelniami europejskimi,
- stworzenie nowego systemu naboru na studia licencjackie i magisterskie w oparciu o utworzone w 2010 r. Biuro Rekrutacji,
- utrzymywanie korzystnego dla podstawowych jednostek organizacyjnych i wykładowców systemu rozliczania wpływów ze studiów podyplomowych,– poprawę warunków obsługi programów europejskich przez powołanie w 2009 r. Biura ds. Funduszy Europejskich.
Powyższe posunięcia przynoszą już znaczące rezultaty. I tak:
- w porównaniu z rokiem akademickim 2009/2010 r. liczba studentów zagranicznych zwiększyła się w roku akademickim 2010/2011 z 265 do 333 stając się ważnym czynnikiem wpływającym na wielkość dotacji,
- przychody ze studiów magisterskich w języku angielskim wzrosły w tych okresach odpowiednio pięcio- i siedmiokrotnie,
- przychody ze studiów podyplomowych wzrosły w okresie 2008–2010 o 14%,
- dotychczasowe wyniki rekrutacji na studia stacjonarne i niestacjonarne na rok akademicki 2011/2012 wskazują, że po raz pierwszy od 5 lat nastąpił wyraźny, bo 10% wzrost liczby kandydatów przyjętych na studia niestacjonarne,
- w okresie 2009–2011 nastąpił prawie 12-krotny wzrost przychodów z projektów realizowanych ze środków unijnych.
Liczymy, że w zaczynającym się roku akademickim nastąpi umocnienie wszystkich powyższych tendencji. Spodziewamy się też, że otrzymanie w 2010 r. przez wszystkie pięć podstawowych jednostek organizacyjnych SGH pierwszej kategorii w kategoryzacji MNiSW przełoży się na wzrost środków finansowych trafiających do naszej Uczelni w postaci dotacji.
Do przedsięwzięć naprawczych o charakterze krótkoterminowym należą przede wszystkim posunięcia mające doprowadzić do zmniejszenia kosztów wynagrodzeń oraz kosztów eksploatacyjnych. Skoncentrowanie się na potrzebie redukcji kosztów zatrudnienia wynikało z faktu, że stanowią one w SGH ok. 77% kosztów ogółem. Przedsięwzięcia zmierzające do obniżenia kosztów wynagrodzeń obejmują:
- modyfikację systemu dodatków do płac ze środków pozadotacyjnych,
- redukcję dodatków ze środków pozadotacyjnych dla nauczycieli akademickich, jak i pozostałych pracowników,
- zamrożenie wynagrodzenia zasadniczego pracownikowi niebędących nauczycielami akademickimi (poza przypadkami znaczącego podwyższenia kwalifikacji zawodowych bądź zmniejszenia zatrudnienia w konkretnej jednostce organizacyjnej),
- zmianę systemu wypłat za godziny nadliczbowe,
- spożytkowanie wszystkich możliwości uzasadnionego zmniejszenia zatrudnienia.
Na liście przedsięwzięć zmierzających do obniżenia kosztów eksploatacyjnych znalazły się:
- opracowanie i wdrożenie systemu monitoringu i kontroli budżetu we wszystkich jego elementach,
- stopniowa koncentracja jednostek administracji uczelnianej i uproszczenie struktur zarządzania,
- racjonalizacja wydatków inwestycyjnych,
- zdyscyplinowanie niektórych wydatków związanych z organizowaniem konferencji, zakupem czasopism, baz danych itp.,
- obniżenie kosztów usług telekomunikacyjnych, m.in. w wyniku zastosowania technologii Światłowodów oraz zmianę operatora telefonii komórkowej,
- zmniejszenie zużycia materiałów biurowych i poligraficznych poprzez system monitoringu pracy drukarek i redukcję liczby dokumentów w formie papierowej,
- utrzymanie z roku na rok (pomimo stałego wzrostu cen energii elektrycznej i ciepła), wydatków na media mniej więcej na tym samym poziomie,
- stopniowa redukcja kosztów związanych z obrotem gotówkowym.
Wszystkie te działania przynoszą wymierne efekty. Według sprawozdań finansowych strata SGH w 2009 r. wynosiła ponad 8 mln zł. W 2010 r. wynik finansowy był o 4,1 mln lepszy. W 2011 r. zamierzamy poprawić go o kolejne 2 mln zł. Wracając w tym miejscu do sytuacji finansowej gospodarki światowej możemy powiedzieć, że SGH radzi sobie z deficytem finansowym bez porównania lepiej niż, z zachowaniem odpowiednich proporcji, cały szereg rozwiniętych krajów Europy Zachodniej.
Pozostając w kręgu rozważań makroekonomicznych musimy jednak pamiętać, że w dłuższym okresie czasu sytuacja finansowa danego kraju jest określona przez tak zwane fundamenty, wśród których można wymienić choćby strukturę gospodarki, jej konkurencyjność czy sprawność instytucji tworzących ramy funkcjonowania mechanizmu rynkowego. Jestem głęboko przekonany, że dla finansowej sytuacji naszej Uczelni podobna, kluczowa rolę posiada system organizacji dydaktyki. Dlatego też apeluję o akceptację zmian w tej dziedzinie podczas trwających właśnie prac nad dostosowaniem zmian statutu Uczelni do nowej ustawy o szkolnictwie wyższym. Jestem bowiem przekonany, że zwlekanie z tymi zmianami do czekających nas na wiosnę wyborów nowych władz akademickich nie będzie jedynie dwuletnia zwłoka we wprowadzaniu niezbędnych zmian, ale ich odsuwaniem ad calendas grecas.
Na koniec pozwólcie Państwo, że skieruję w Wasza stronę kilka życzeń. Podejmującym dzisiaj studia licencjackie życzę, aby po trzech latach przekonali się, że dokonali słusznego wyboru kierunku i miejsca studiów. Osobom rozpoczynającym studia magisterskie życzę z kolei, aby kontynuując naukę w nowym Środowisku czuli się w nim dobrze, wzbogacając je jednoczenie o wiedzę i doświadczenie zdobyte poza SGH. Natomiast doktorantom chciałbym uwiadomić, że noszą w swoich plecakach berło rektorskie. Troje ostatnich rektorów naszej Uczelni rozpoczynało swoja drogę naukowa w SGH właśnie jako doktoranci.
Moim marzeniem jest jednak, aby także za sprawa prowadzonej obecnie polityki przywracania równowagi budżetowej, przyszły rektor SGH w wystąpieniu na inauguracji roku akademickiego nie musiał mówić o pieniądzach. Ale, będąc albo damą, albo dżentelmenem, po prostu je miał.
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/11 (275), październik 2011 roku
Uroczystym momentem uroczystości inauguracyjnej była immatrykulacja studentów I roku.
Wręczono listy gratulacyjne od rektora i Senatu SGH wybranym absolwentom Uczelni w 50-lecie ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „O szansach i zagrożeniach rozwoju polskiej gospodarki” wygłosił prof. Ryszard Rapacki.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Ryszarda Rapackiego podczas inauguracji roku akademickiego 2011/2012 – „ O szansach i zagrożeniach polskiej gospodarki”
prof. Ryszard Rapacki, Katedra Ekonomii II, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Dzień dobry Państwu,
Na początku chciałbym serdecznie podziękować Jego Magnificencji i władzom rektorskim za to wyróżnienie i za stworzoną możliwość podzielenia się z Państwem i ze społecznością akademicką w tym szczególnym dniu Inauguracji moimi przemyśleniami dotyczącymi najważniejszych wyzwań rozwojowych stojących przed polską gospodarką.
Tytułem wprowadzenia do wykładu przedstawię najpierw podstawowe założenia, przyjęte definicje oraz przesłanki wyjściowe mojego dzisiejszego wystąpienia.
Otóż wyjściowe założenie, na pewno upraszczające (a być może nawet heroiczne – że odwołam się do słynnej brytyjskiej ekonomistki Joan Robinson), ale czyniące wywód bardziej klarownym, sprowadza się do stwierdzenia, że mówienie o przyszłości w tych turbulentnych czasach jest obarczone wyjątkowo duża doza niepewności.
Dlatego też w konstrukcji myślowej stanowiącej osnowę mojego dzisiejszego wykładu pomijam scenariusze skrajne, takie jak głęboki, kilku a nawet kilkunastoletni przedłużający się kryzys gospodarki globalnej, rozpad strefy euro czy też wspomniana przez polskiego ministra finansów możliwość wybuchu wojny w Europie. Skoncentruję się natomiast na scenariuszach umiarkowanych, zakładających pewna przewidywalność przyszłych wydarzeń i możliwość – choćby nawet w ograniczonym zakresie – ekstrapolacji dotychczasowych tendencji rozwojowych.Jeśli chodzi o przyjęta definicję, to też może nie jest ona do końca konwencjonalna. Tytułowe szanse i zagrożenia rozumiem inaczej niż w typowej analizie SWOT – są one dla mnie mianowicie synonimem wyzwań rozwojowych.
Na potrzeby dalszego wywodu przyjmuję zatem, że wyzwania rozwojowe mogą być źródłem zarówno szans, jak i zagrożeń. Jeżeli uda się te wyzwania spożytkować jako siłę napędowa rozwoju gospodarczego, będzie to oznaczać wykorzystanie szansy, jeżeli zaś nie – staną się zagrożeniem i bariera rozwoju (niewykorzystana szansa).
Z kolei wyjściowa przesłanka mojego wywodu jest przekonanie, iż nie sposób sensownie mówić o szansach i zagrożeniach rozwoju polskiej gospodarki bez próby spojrzenia wstecz, na dotychczasowa drogę jej rozwoju w procesie transformacji systemowej i bez syntetycznej choćby diagnozy jej silnych i słabych stron. Większość tych wyzwań rozwojowych tkwi głęboko korzeniami w przeszłości i ma tendencję do odtwarzania się z okresu na okres.
Chciałbym w tym kontekście nawiązać do myśli bardzo cenionego przeze mnie meksykańskiego pisarza, laureata literackiej nagrody Nobla, Octavio Paza, który w książce Labirynt samotności źródeł dzisiejszych zdarzeń i współczesnej tożsamości swojego narodu szukał w czasach przedkolumbijskich. Choć sam tak daleko nie sięgam, to jednak jestem przekonany, że – zgodnie zresztą ze znana w ekonomii koncepcja path dependence – przeszłość stanowi istotny wyznacznik kształtu teraźniejszości, a także przyszłości.
I wreszcie, w ramach tego wprowadzenia chciałbym wspomnieć jeszcze o dwóch kwestiach. Po pierwsze, tytułowe szanse i zagrożenia można dostrzegać na trzech rożnych poziomach: globalnym, europejskim i krajowym (wewnętrznym). Ja skupię się na tym ostatnim, sięgając od czasu do czasu, tam gdzie to jest wskazane i sensowne, do wymiaru europejskiego. I po drugie, w związku z tym, że natura tych wyzwań jest bardzo różnorodna, horyzont czasowy, dla którego formułuję wnioski, jest bardzo szeroki i mieści się w przedziale od 5 do 20 lat, a niekiedy, np. w przypadku wyzwań demograficznych, jest nawet dłuższy.
A teraz krótki szkic układu mojego wystąpienia. Zacznę od przedstawienia kilku liczb charakteryzujących Ścieżkę wzrostu gospodarczego w Polsce w ostatnich 20 latach. Powiem także o możliwych scenariuszach doganiania przez Polskę krajów wysoko rozwiniętych, czyli tak zwanej realnej konwergencji, przede wszystkim do poziomu starych, wysoko rozwiniętych krajów unijnych. Na tej kanwie spróbuję podzielić się z Państwem swoimi wątpliwościami co do tego, czy osiągnięte przez Polskę szybkie tempo wzrostu gospodarczego i szybkie tempo doganiania oznacza wykorzystana szansę rozwojowa, jaka stworzył plan Balcerowicza na początku transformacji. Następnie spróbuję sporządzić syntetyczny bilans silnych i słabych stron naszej drogi rozwojowej w okresie transformacji, aby później powiedzieć jeszcze o innych ważnych wyzwaniach rozwojowych i podsumować swoje wystąpienie.
Zacznę, tak jak zapowiadałem, od liczb, które pokażą ścieżkę wzrostu polskiej gospodarki. Otóż w całym okresie 1990–2010 średnie roczne tempo wzrostu PKB w Polsce wynosiło 3,1%. Można te dane przedstawić jeszcze inaczej: jeśli poziom dochodu narodowego przed rozpoczęciem transformacji, czyli w roku 1989, przyjąć za 100, to wskaźnik ten w roku 2010 wynosił 187. Oznacza to, że – w porównaniu z okresem sprzed transformacji – prawie dwukrotnie powiększyliśmy nasz dochód narodowy. Co więcej, na te wskaźniki składa się także dość głębokie, chociaż płytsze niż w innych krajach transformacji, załamanie produkcji w latach 1990–1991, czyli tak zwana recesja transformacyjna. Gdyby pominąć ten okres i mierzyć dynamikę gospodarcza od roku 1992, to łatwiej pewnie byłoby zrozumieć, dlaczego ekonomiści holenderscy, deBroek i Koen, w swoim artykule z 2000 roku określili Polskę, mile łechcącym naszą dumę narodowa, mianem szybującego orła Europy Środkowo-Wschodniej. Tempo wzrostu PKB wynosiło wówczas 4,5% rocznie i było najwyższe w Europie Środkowo-Wschodniej, a także należało do najwyższych w całej grupie 28 krajów transformacji. Dla kontrastu dodam, że po roku 2000 Polska przestała być liderem wzrostu. Niemniej, dzięki wysokiej dynamice PKB w latach 90., ogólne wskaźniki charakteryzujące ścieżkę wzrostu gospodarczego w Polsce w latach 1990–2010 są wysoce pozytywne.
Co to oznacza w kategoriach tzw. „ketchupu”, jak mówią żartobliwie ekonomiści, czyli doganiania krajów wyżej rozwiniętych pod względem poziomu rozwoju gospodarczego, a dokładniej PKB na jednego mieszkańca? Sprawiło to, że w ciągu 20 lat dokonaliśmy znacznego zawężenia luki rozwojowej, zarówno w grupie 28 byłych krajów socjalistycznych (przed transformacja zajmowaliśmy miejsce w środku stawki, czyli 13., dzisiaj to jest miejsce 7.), jak i w przypadku krajów UE-15 (w 1989 r. PKB na mieszkańca w Polsce stanowił tylko 38% średniego poziomu unijnej 15. Dzisiaj to jest 56%, czyli odrobiliśmy 18 punktów procentowych, a więc mniej więcej jeden punkt rocznie). Dodam jeszcze, chociaż nie mam tego punktu w scenariuszu wystąpienia, że można chyba także jako szansę rozwojowa Polski traktować wielkość naszej gospodarki w skali Unii Europejskiej: o ile 4 lata temu Polska zajmowała – pod względem absolutnej wartości PKB – 9. miejsce w Unii, o tyle dzisiaj zajmuje już miejsce 6. A to może oznaczać, że trzeba się z nami, przynajmniej jeśli chodzi o potencjał gospodarczy, trochę bardziej liczyć niż w momencie wejścia do Unii.
Kolejny punkt mojego wystąpienia to scenariusze doganiania. Scenariusze te są oparte na ekstrapolacji dotychczasowych ścieżek wzrostu. Być może uznają Państwo takie podejście za oczywiste uproszczenie, ale od czegoś trzeba zacząć, żeby na tej podstawie konstruować bardziej złożone scenariusze. Otóż gdybyśmy ekstrapolowali dotychczasowe tempa wzrostu w Polsce i w innych nowych krajach unijnych oraz w starej Unii, to (przypominam, że w Polsce było to 4,5%, w Unii Europejskiej dla okresu ostatnich 15 lat zaledwie 1,3%), mamy szansę osiągnąć w przyszłości nadwyżkę dynamiki rozwojowej w wysokości ponad 3 p.p. I teraz bardzo proszę, żeby Państwo mocno usiedli, bo wygląda na to, że jeśli ten scenariusz się ziści, to – tak wynika z naszych katedralnych wyliczeń – średni poziom rozwoju UE-15 osiągniemy za 19 lat, tj. w 2029 r. Niektóre kraje w tej grupie, na przykład Rumunia, będą potrzebowały na zniwelowanie różnicy rozwojowej 54 lata, Bułgaria – 46 lat, a Węgry – 39. Ale są też trzy kraje – Słowacja, Słowenia i Estonia, którym, jeśli sprawdzi się ten scenariusz, doganianie zajmie 14 lat, a więc 5 lat mniej niż Polsce. Dodam może jeszcze do tego, jako dygresję, że według rożnych, innych niż nasza, ocen okres doganiania dla Polski jeszcze kilka lat temu mieścił się w przedziale od 15 do 99 lat.
Spełnienie się przedstawionego scenariusza wydaje się na pierwszy rzut oka największa szansa polskiej gospodarki w wyścigu gospodarczym narodów. Z kilku powodów mam jednak zasadnicze wątpliwości co do tego, iż osiągnięte wskaźniki wzrostu gospodarczego są wystarczającym probierzem sukcesu gospodarczego kraju i miara jego konkurencyjności międzynarodowej.
Po pierwsze, wzrost gospodarczy fetyszyzuje się w rożnych rankingach i w zestawieniach międzynarodowych. Oznacza to jednak (i tu nawiążę do innego klasyka, filozofa Herberta Marcuse, który w 1961 r. napisał bardzo znaną, do dziś cytowana książkę, Jednowymiarowy człowiek) jednowymiarowość, redukowanie postępu gospodarczego wyłącznie do zmian ilościowych.
Po drugie (tu z kolei odwołam się do słów Edwarda Kennedy’ego, którego cytuje Jeremy Ryfkin w książce Wyzwanie europejskie), sam miernik PKB obarczony jest wieloma słabościami, w tym także i taka, iż mierzy on bardzo wiele rzeczy z wyjątkiem tych, które są dla nas najcenniejsze.
I wreszcie po trzecie, wzrost gospodarczy, jak wszyscy wiemy, to ilościowy przyrost strumienia produkcji dóbr i usług, który powiększa zasób naszego bogactwa. Jest zatem pojęciem węższym niż rozwój gospodarczy, który – oprócz wzrostu strumienia produkcji – oznacza także nowa jakość w postaci zmian struktury gospodarki, struktury praw własności i podziału dochodów. Rozwój to również zmiany w takich ważnych dla innego noblisty z ekonomii, Amartyi Sena, sferach jak ludzka wolność, sprawiedliwość, lepszy dostęp do edukacji i służby zdrowia, bezpieczeństwo obrotu gospodarczego i bezpieczne ulice, a także – o czym mówił dzisiaj Magnificencja – jak sprawność instytucji i państwa.
Wzrost jest na ogół koniecznym, ale często niewystarczającym warunkiem trwałego rozwoju gospodarczego, gwarantującego m.in. poprawę międzynarodowej konkurencyjności kraju. Wśród kluczowych warunków rozwoju trzeba wymienić przede wszystkim istnienie dalekosiężnej wizji i strategii – określających kierunek poruszania się i punkt docelowy drogi a także miejsce kraju w międzynarodowym podziale pracy. Warunki te obejmują także tworzenie (rozbudowę, modernizację) instytucji sprzyjających poprawie efektywności, dynamice i jednoczenie stabilności rozwoju.
Jeśli zatem uznamy, że właściwym probierzem postępu jest rozwój gospodarczy w tym szerszym rozumieniu, spróbujmy zastanowić się, jakie są słabe i silne strony polskiej drogi do rynku rozpoczętej w roku 1990. W tych kategoriach, w moim przekonaniu, ocena sukcesu nie jest już tak pozytywna, jak sugerowałyby same wskaźniki wzrostu gospodarczego i realnej konwergencji. A oto uzasadnienie tego wniosku.
Po pierwsze, jak wynika ze sporządzonego przeze mnie bilansu silnych i słabych stron polskiej transformacji, zamieszczonego w corocznym Raporcie o konkurencyjności polskiej gospodarki IGA SGH, wykazuje mniej więcej zrównoważone saldo w kategorii „efekty makroekonomiczne”, natomiast w przypadku kategorii „reformy instytucjonalne” (instytucjonalna infrastruktura rynku) na każda silna stronę przypadają dwie słabości.
Po drugie, za słabość polskiej transformacji trzeba uznać to, że na początku drogi wiodącej od planu do rynku, ale także w jej trakcie, nie określiliśmy – choćby w przybliżeniu – punktu docelowego, tj. modelu (odmiany) kapitalizmu, jaki chcemy w Polsce budować. Cel – explicite bądź implicite – został jedynie zdefiniowany jako stworzenie gospodarki rynkowej (kapitalizmu) w ogóle, bez przesadzania o jej konkretnym kształcie.
Tymczasem, w samej tylko Europie istnieją co najmniej cztery odmiany kapitalizmu, o zróżnicowanych konfiguracjach instytucji i infrastrukturze rynkowej. Co więcej, jak wynika m.in. z badań Phila Hansona, Unia Europejska – w ramach acquis communautaire – stwarza krajom członkowskim zaskakująco duży margines swobody w tworzeniu własnych instytucji i rozwiązań wewnętrznych, dostosowanych do specyfiki poszczególnych krajów.
Po trzecie, mimo szybkiego wzrostu gospodarczego w Polsce brakowało długofalowej wizji i strategii rozwojowej, co sprawiało, że przez większość okresu transformacji polska gospodarka dryfowała, zamiast podążać wcześniej zaprojektowana trajektoria rozwojowa.
Po czwarte, nie umieliśmy zdefiniować naszej obecnej i przyszłej roli w UE – innej niż głownie beneficjentów funduszy unijnych. Watek ten spróbuję rozwinąć w końcowej części wykładu.
Po piąte, oprócz wymienionych wyżej słabości o charakterze fundamentalnym, do największych trzeba zaliczyć zawodność państwa w zakresie tworzenia warunków sprzyjających długofalowemu rozwojowi gospodarczemu, w tym zapewnienia dodatnich efektów zewnętrznych dla sektora prywatnego. Myślę tu przede wszystkim o niedofinansowaniu prac badawczo-rozwojowych, braku wsparcia dla tworzenia i podnoszenia jakości kapitału ludzkiego, niezrozumieniu znaczenia jednej z największych barier rozwoju polskiej gospodarki, czyli niskiego zasobu kapitału społecznego (niskiego poziomu zaufania w ujęciu Francisa Fukuyamy), niedostatecznym wspieraniu rozwoju technologii informacyjno-komunikacyjnych.
Słabość ta wynika m.in. z silnego ‘przechyłu’ redystrybucyjnego w polityce wydatków publicznych (niewłaściwego profilu funkcji państwa) kosztem wydatków rozwojowych, niespełniania tzw. „złotej reguły” finansów publicznych oraz z nasilającej się pogoni za renta i trwałości nieproduktywnego modelu przedsiębiorczości, o którym interesująco pisze amerykański ekonomista Wiliam Baumol.
Co więcej, w Polsce utrzymują się symptomy (tu nawiążę do kolejnego noblisty, Gunnara Myrdala) Myrdalowskiego miękkiego państwa – zbyt duży jest zakres korupcji, niewydolność władzy sadowniczej (w tym sadownictwa gospodarczego) i słabe przestrzeganie prawa.
Wreszcie, kończąc z państwem przynajmniej intelektualnie, chciałbym powiedzieć, że w odróżnieniu od kilku innych krajów transformacji z naszego regionu (Słowacja, kraje bałtyckie) w Polsce nie udało się w ciągu ostatnich 20 lat ograniczyć funkcji państwa i zmniejszyć jego wielkości. Jeżeli za podstawowy miernik wielkości państwa przyjmiemy udział wydatków publicznych w PKB, to udział ten utrzymywał się w Polsce – podobnie jak na początku lat 90. – Powyżej 40%. Jest to wskaźnik ok. dwukrotnie wyższy niż w krajach o podobnym do naszego poziomie rozwoju gospodarczego (23–24%) i zbliżony do średniej w Unii Europejskiej i OECD. Mamy więc wskaźniki porównywalne z najwyżej rozwiniętymi krajami unijnymi, to znaczy dźwigamy na swoich barkach dużo więcej państwa, niż jesteśmy w stanie udźwignąć. Co więcej, w ostatnich 2–3 latach państwo w naszym kraju zaczęło się znowu rozrastać – np. zatrudnienie w administracji publicznej wzrosło o kilkanaście procent, do ponad 600 tys. osób. Po przedstawieniu bilansu silnych i słabych stron polskiej transformacji systemowej, w kolejnej części mojego wykładu dla dopełnienia obrazu chciałbym syntetycznie omówić pozostałe najważniejsze wyzwania rozwojowe stojące przed polska gospodarka.
Po pierwsze, bardzo dużym wyzwaniem dla Polski w perspektywie najbliższych 20 czy nawet 40 lat są niekorzystne trendy demograficzne – rysujący się na horyzoncie spadek liczby ludności (w skali należącej do największych w UE), zmiana struktury wiekowej społeczeństwa, emigracja i drenaż mózgów, trwały spadek stopy zależności, wyrażającej liczbę pracujących przypadających na jednego emeryta.
Po drugie, nie udało nam się w wystarczającym stopniu zreformować rynku pracy i w efekcie stopień aktywności zawodowej w Polsce należy do najniższych w Unii Europejskiej. I chociaż można tu dostrzec zmiany na lepsze, to ciągle jeszcze nie umiemy jeszcze dobrze wykorzystywać zasobów pracy. Paradoksalnie – w tym widzę szansę, że wreszcie nam się uda.
Po trzecie, kolejna barierę rozwojowa i wyzwanie stanowi najniższa w krajach Europy Środkowo-Wschodniej skłonność do oszczędzania i najniższa stopa inwestycji. Wystarczy w tym kontekście odwołać się do badań chociażby profesora Gomułki czy do endogenicznego modelu wzrostu gospodarczego, aby stwierdzić, że to właśnie stopa inwestycji i krajowe oszczędności, które finansują te inwestycje w długim okresie, są warunkiem koniecznym szybkiego, trwałego wzrostu gospodarczego. Tym m.in. można tłumaczyć obniżenie się w ostatnich kilku latach potencjalnego tempa wzrostu polskiej gospodarki z ponad 5% do ok. 4%, tj. o 1,5 punktu procentowego. Co więcej, jak wynika m.in. z długookresowych projekcji OECD, w perspektywie po roku 2020 tempo to może się zmniejszyć jeszcze bardziej – poniżej 2% rocznie. To zaś oznacza trwałe utrzymywanie się stopy bezrobocia na poziomie dwucyfrowym.
Po czwarte, o niskiej innowacyjności polskiej gospodarki mówiono wielokrotnie przez ostatnie 20 lat, więc wymieniam to tylko jako hasło.
Po piąte, ważnym wyzwaniem rozwojowym jest niski, a moim zdaniem – nawet malejący, zasób kapitału społecznego w Polsce. Nasz kraj można by w związku z tym (stosując terminologiię Fukuyamy) zaliczyć do kategorii ‘low-trust society’. Co więcej, o ile my, Polacy, wykazujemy historycznie uwarunkowany brak zaufania do instytucji państwa (który utrzymywał się przez okres realnego socjalizmu i utrzymuje nadal), o tyle państwo polskie w coraz większym stopniu odpłaca nam pięknym za nadobne. Oznacza to istnienie w Polsce symetrycznej nieufności w relacjach państwo–obywatel (a także przedsiębiorca prywatny). Przejawem reakcji państwa na nieufność obywateli jest mnożenie przez administrację barier biurokratycznych i zwiększanie zakresu ingerencji ograniczającej zakres wolności gospodarczej. Tu też – paradoksalnie – widzę ogromną przestrzeń dla zwiększenia i poprawy wykorzystania kapitału społecznego.
Szóste wyzwanie to konieczność sensownego, efektywnego, ale przede wszystkim – podporządkowanego przyjętej wizji i strategii rozwoju (której jednak nie mamy) wykorzystania funduszy i instytucji unijnych oraz możliwości rozwojowych, jakie stwarza nam członkostwo w tej organizacji. Polska opanowała już całkiem nieźle sztukę pozyskiwania funduszy unijnych, ale nie bardzo wie, jakie przyjąć priorytety rozwojowe przy ich wykorzystywaniu (bardzo charakterystyczny jest w tym kontekście sposób rozłożenia akcentów w niedawnych spotach wyborczych Platformy Obywatelskiej, w których obiecywano Polakom maksymalizację strumienia funduszy unijnych). Czy chcemy spełnienia w Polsce scenariusza irlandzkiego, czy raczej hiszpańskiego, a może greckiego? Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby udało się stworzyć scenariusz własny, polski.
I tu może odrobina dygresji. Wydaje mi się, w świetle zarysowanych wyzwań rozwojowych, że w Polsce brakuje pogłębionej refleksji na temat nie tylko odmiany kapitalizmu, ale także naszego miejsca i roli w Unii Europejskiej. Sadzę w związku z tym, że występujący w Polsce dychotomiczny podział na „euroentuzjastów” i „eurosceptyków” jest znacznym uproszczeniem, zubażającym rzeczywistość. Myślę że w naszym kraju istnieje tak- że potrzeba i przestrzeń dla „eurorefleksji”, tj. wyrażania opinii dla ludzi, którzy pytają, jaki jest bilans kosztów i korzyści rożnych inicjatyw czy programów unijnych i jaki jest nasz interes narodowy.
W tym kontekście należy widzieć kolejne, siódme wyzwanie rozwojowe, w postaci groźby przekształcenia się Polski w kraj peryferyjny w Unii Europejskiej (‘Europa dwóch prędkości’). W ramach tego scenariusza bylibyśmy producentem mało skomplikowanych dóbr zawierających stosunkowo niedużo wartości dodanej i najwyżej rozwiniętych technologii oraz podwykonawca produktów bardziej technologicznie zaawansowanych.Mówiąc bardziej ogólnie, wyzwaniem jest także możliwość utrwalenia się w Polsce odtwórczego wzorca rozwoju oraz przekształcenia się naszego kraju – w importera gotowych instytucji (‘one size fits all’), z których część nie w pełni odpowiada naszym potrzebom i aspiracjom rozwojowym (np. nadmiernie regulowany rynek pracy).Chciałbym, kończąc już to wystąpienie, życzyć Państwu i sobie, aby nie zmaterializował się scenariusz dryfowania Polski w kierunku obrzeży integracji europejskiej jako kraj drugiej kategorii, i żeby – jeśli już nie wszystkie, to przynajmniej większość z zarysowanych wcześniej wyzwań okazała się w dającej się przewidzieć przyszłości wykorzystanymi szansami, a nie utrwalonymi barierami rozwoju polskiej gospodarki.
Dziękuję bardzo za uwagę
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/11 (275), październik 2011 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2011/2012
Rektor: prof. Adam Budnikowski
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx
- prof. Anna Karmańska
- prof. Elżbieta Kawecka-Wyrzykowska
- prof. Janusz Stacewicz
Dziekani:
- prof. Marek Rocki – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Jolanta Mazur – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej
- prof. Andrzej Herman – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie
- prof. Janusz Ostaszewski – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów
- prof. Grażyna Wojtkowska-Łodej – dziekan Studium Licencjackiego
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Studium Magisterskiego
Inauguracja roku akademickiego 2012/2013
2 października 2012 roku, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie oficjalnie rozpoczęła nowy rok akademicki.
Gośćmi uroczystości byli: Jacek Michałowski – szef Kancelarii Prezydenta RP, który odczytał list Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, prof. Marek Ratajczak – podsekretarz stanu w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Adam Struzik – marszałek województwa mazowieckiego, a także 21 rektorów uczelni z całej Polski.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Tomasza Szapiro.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Tomasza Szapiro wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2012/2013 w dniu 2 października 2012 roku
Dostojni Goście,
Szanowni Państwo,
Drogie Studentki i Studenci,Nowy rok akademicki rozpoczynamy w nowej sytuacji. Żyjemy bowiem w epoce zmian. Przyniosły je przełom technologiczny i globalizacja z jednej, rozwojowej strony oraz kryzys gospodarczy i procesy demograficzne – z drugiej. To one rysują nowy krajobraz, nową normalność dla studiów i dla badań.
Zmian domaga się też sama SGH. Skala komplikacji procesów w otoczeniu wymaga odpowiedzi. Przystępujemy do budowy nowej struktury Uczelni – związku trzech autonomicznych szkół, wyrazistych merytorycznie i sprawnych w działaniu. Decentralizacja decyzji, monitoring kosztów i efektywności działań, podporządkowanie procesów administrowania wynikom tego monitoringu, nowe bodźce motywacyjne to oręż w naszej walce o jakość zajęć i badań. Reforma będzie miała charakter partycypacyjny – zapraszamy do uczestnictwa wszystkich. Kluczowym zadaniem Uczelni jest rozszerzenie tych obszarów dydaktyki, gdzie pozostaje wzorowa oraz szybkie pozyskanie nowych przychodów i efektywne nimi zarządzanie.
Te słowa uzyskały akceptację wyborczą. Chciałbym wszakże zwrócić Państwa uwagę na kilka aspektów nowej sytuacji. Wykład inauguracyjny, którego będziemy mieli przyjemność za chwilę wysłuchać, profesor Bryx poświęci rewitalizacji przestrzeni akademickiej. Przestrzeni nie tylko w sensie fizycznym. Uczelnia powinna też być zdolna do rewitalizacji przestrzeni intelektualnej oraz relacji międzyludzkich. Taka jest jej powinność nie tylko wobec siebie samej, ale również wobec otoczenia.
Nasza Uczelnia ma w tej dziedzinie poważny dorobek. Ruchy odnowy w dziejach SGH były reakcją na zbytnie uzawodowienie edukacji ekonomicznej – miały na celu przywrócenie akademickiego charakteru studiów. I nie trzeba było ich naszej Szkole narzucać. Reformy rodziły się wewnątrz naszego środowiska i wyznaczały standardy naśladowane potem przez innych. W 1956 roku, po stagnacji okresu stalinowskiego, reformy rektora Andrzeja Grodka wytyczyły kierunek zmian w całym polskim szkolnictwie ekonomicznym. Do zarysowanej wówczas wizji szkół naukowych oraz aktualnego i dzisiaj wezwania „Szkoła ma kształcić i rozwijać, a nie szkolić” nawiązaliśmy w programie wyborczym. Podobnie nowatorski charakter miała reforma, której zalążki narodziły się podczas strajku w 1981 roku, a która została wprowadzona w życie dekadę później, za kadencji rektora Aleksandra Müllera. Te wydarzenia skłaniają do refleksji ogólniejszej.
Szkoła Główna Handlowa zawsze różniła się od tych szkół ekonomicznych, które zdecydowały się na ściśle zawodowy model kształcenia. Decydowała o tym szersza paleta oferowanych przedmiotów nauczania i ich związek z prowadzonymi badaniami. Przytoczę swoje słowa z kampanii wyborczej: Największą wartością naszej Uczelni, obecną od zawsze w jej rozwoju, jest unikalna proporcja trzech składników: po pierwsze, niekwestionowanego w kraju poziomu merytorycznego, po wtóre – w chwilach krytycznych – zdolność do korekty systemu z zachowaniem respektu dla swojej dobrej tradycji, wreszcie – elastyczne dopasowania programów nauczania do potrzeb studenta i rozwoju wiedzy. Tego zazdrości nam konkurencja na równi z legendarnym patriotyzmem naszych wychowanków.
Wielki brytyjski historyk Arnold Toynbee stwierdził, że rozwój cywilizacji dokonuje się zawsze jako odpowiedź na wyzwanie. Zbyt łatwe wyzwanie demobilizuje. Wyzwanie zbyt trudne zmusza do skupienia sił na walce o przetrwanie, nie pozostawia miejsca na nic ponadto. Nasze wyzwania są bardzo poważne i wielorakie. Mają charakter prawny, organizacyjny, finansowy i demograficzny. Ale – czujemy to przecież – nie przekraczają naszych wspólnych możliwości.
Te wyzwania to szansa, a nie zagrożenie.
Sprostać wyzwaniom możemy jedynie jako wspólnota akademicka. Wspólnota pracowników Uczelni, zarówno naukowych, jak i administracyjnych. Tworzą ją też studenci, formalnie związani ze Szkołą zaledwie kilka lat, ale w życiu zawodowym ich sukces zależy w dużym stopniu od prestiżu Uczelni. Także dlatego do nas wracają i chcą wracać.
Wspólnota SGH to również absolwenci – mamy cztery znaczące organizacje absolwentów. Absolwentów z SGH łączą niekoniecznie formalne, ale jakże silne związki emocjonalne. Licznych i szczerych dowodów tych więzi miałem okazję doświadczyć w ubiegłym miesiącu, kiedy to wielu absolwentów wyraziło gotowość wspierania Szkoły w jej kłopotach. Z tego miejsca chciałbym za wszystkie te gesty serdecznie podziękować. Cieszę się, że dzięki transmisji internetowej nasi wychowankowie mogą być z nami dzisiaj obecni łatwiej niż onegdaj.
Nie szukamy słowa wspólnota w słowniku, lecz w działaniu. Oto dwa przykłady – z brzegu, świeże, wrześniowe. Troska o przyciągnięcie najlepszych kandydatów na studia w SGH nie wymaga komentarzy teoretycznych lecz konkretu. Nasi studenci, opatrzeni materiałami przygotowanymi razem z pracownikami, ruszają właśnie do swych macierzystych liceów, najlepszych w Polsce. W chwili gdy licealiści decydują o przyszłym kierunku studiów, otwieramy się na pytania o studia w SGH. Wysyłamy do nich naszych najlepszych ambasadorów: ich starszych kolegów a naszych studentów. Na studiach staną się ich mentorami.
Inny most – z absolwentami – budują studenci w unikalnym projekcie bractwa Goodwill. To swoista, raczkująca jeszcze akademia biznesu oferująca zainteresowanym kontakt z prezesami wielkich firm, ze śmietanką polskiego biznesu. Takie równoległe do wykładów działania tworzą nowe wymiary w studiowaniu oraz nową jakość i efekty studiów. Wierzę, że te projekty staną się instytucjami wtopionymi w normy i regulacje naszej Uczelni.Nie tylko słowa i nie tylko liczby mówią o pozycji Uczelni – choć i tu potrafi my sprostać wysokim wymaganiom. Liczbowe mierniki i tabele są ważne, ale nie deklaracje i oceny tworzą rangę uczelni, lecz jej zdolność do otwarcia się na idee, na partnerstwa, na ludzi.
Zdolności do wykształcenia nowej generacji młodych ekonomistów o międzynarodowym wymiarze, do przyciągania najwybitniejszych uczonych i środowisk, do kreowania ich współpracy dowodzą nasze działania i ich tempo. W ostatnich tygodniach uwidoczniliśmy w internecie listy świetnych publikacji naszych młodych kolegów. Rozpoczęliśmy budowę konkretnej współpracy ze Stern School of Business na uniwersytecie nowojorskim (siódme miejsce w USA), a także z paryską Sorboną. Wraz z Fundacją na Rzecz Nauki Polskiej i Wydziałem Nauk Ekonomicznych UW zorganizowaliśmy ogólnopolskie wydarzenie o symbolicznym znaczeniu. SGH będzie gościć laureatów wyróżnień o znamiennej etykiecie „Mistrz”. Odbiorą je wybitni uczeni, którzy potrafi ą kształcić naukowy narybek. Ceremonię uświetni wykład laureata nagrody Nobla Thomasa Schellinga o zastosowaniach teorii gier w naukach społecznych. To już w czwartek w kolejnym tygodniu – zapraszam w imieniu własnym oraz kolegów z Uniwersytetu Warszawskiego i Fundacji. Naszej radości z inauguracji nowego roku akademickiego będziemy dawać wyraz w wydarzeniach całego października.
Materialne aspekty funkcjonowania szkoły: gmachy, nowoczesna infrastruktura czy kondycja finansowa są ważne. O znaczeniu uczelni decydują jednak ludzie i więzi ich łączące. Stopień wykorzystania tego najcenniejszego kapitału zależy od atmosfery na Uczelni. Mówiliśmy i o tym w kampanii wyborczej. Chcemy oprzeć relacje międzyludzkie w większym stopniu na zaufaniu i życzliwości, doprowadzić do sytuacji, w której SGH będzie bezpiecznym i przyjaznym miejscem pracy. Tam gdzie funkcjonuje współpraca w projektach, tam atmosfera jest dobra. Nieporozumienia powstają tam, gdzie następuje atomizacja – funkcjonowanie odizolowanych osób o niejasnych zadaniach. Jak u Goy’i: gdy rozum śpi, budzą się demony – demony często nietrafnych posądzeń. Chcemy tak przekształcać kanały przepływu informacji, by służyły współpracy i przekazywaniu decyzji nie tylko z góry na dół, ale by umożliwiały również zwrotny transfer doświadczeń.
Dlatego, obok zmian w systemie informacji i po serii wrześniowych kontaktów z pracownikami, nastąpi seria druga – już w listopadzie odbędą się spotkania naszej ekipy z pracownikami kolegiów i administracji, które będą poświęcone procesowi zapowiedzianej restrukturyzacji Uczelni i zmianom w zarządzaniu. Dzisiejsze ramy czasowe nie pozwalają na dzielenie się szczegółami tych działań.
Zmiany w SGH toczą się w obszarze przemian całego systemu edukacji – w Polsce i w Unii Europejskiej. Unijna i ministerialna wizja edukacji zakłada zaspokojenie edukacyjnych potrzeb każdego obywatela w każdym wieku. Ta strategia tworzy nowy popyt na edukacyjne usługi, który zrównoważy antypopytowe zjawiska demograficzne, które i nas dotykają. Na zmienne potrzeby wbudowane w edukacyjne strategie trzynastolatków i sześćdziesięciolatków, pokolenia 40+ i 50+, SGH umie odpowiedzieć, także i w tym obszarze wyprzedzając regulatora, tworząc obok standardowej oferty i oferty podyplomowej, także instytucje pionierskie – Uniwersytet Dziecięcy, Akademię Młodego Ekonomisty, Uniwersytet Trzeciego Wieku. Pójdziemy dalej tą drogą – mamy po temu rezerwy.
Taka wizja edukacji zbieżna jest z naszym celem nadrzędnym: kształcić absolwentów tak, by zachowali atrakcyjność na szybko zmieniającym się rynku pracy przez cztery dziesięciolecia aż do końca swej zawodowej aktywności. Oznacza to tyle, że nasi absolwenci powinni opuszczać Szkołę wyposażeni nie tylko w wiedzę i umiejętności, ale również – że użyję niemodnego słowa – w mądrość.
Niebawem Otrzęsiny – zakończę więc świeżym, studenckim wspomnieniem. Zostałem zaproszony w sierpniu na obóz studencki i trafiłem na dyskotekę. Gorączkę zabawy dominowało roztańczone koło, do którego ciągnęli inni, a w końcu zbliżyłem się i ja. Przez kurtynę metalowego dźwięku dotarły do mnie słowa przyśpiewki „Tak się bawi esgieha”. Wierzę, że doświadczanie tego jak się zmienia SGH, tak jak jej otwartość i atrakcyjność, zasłuży na dzisiejszą fanfarę z nutek es, g oraz h, którą dla Państwa skomponował Chór Akademicki SGH – nasza utytułowana chluba.
Dziękuję za uwagę
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/12 (286), październik 2012 roku
Studenci I roku wzięli udział w symbolicznej immatrykulacji, a absolwenci SGH, którzy podobną przysięgę składali 50 lat temu, otrzymali pamiątkowe listy gratulacyjne.
Uroczystość uświetnił występ Chóru Akademickiego SGH, który przygotował specjalnie skomponowany na tę inaugurację sygnał.
Wykład inauguracyjny na temat: „Rewitalizacja przestrzeni akademickiej” wygłosił prorektor SGH ds. zarządzania prof. Marek Bryx.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Marka Bryxa podczas inauguracji roku akademickiego 2012/2013 – „Rewitalizacja przestrzeni akademickiej”
Prof. Marek Bryx, Katedra Inwestycji i Nieruchomości, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Rewitalizacja – słowo to oznacza przywrócenie do życia, ponowne ożywienie. Ostatnio najczęściej odnosi się je do miast. W tym połączeniu oznacza skomplikowany proces, który ma przywrócić utraconą świetność miastu lub jego wybranemu, zdegradowanemu obszarowi. Najbardziej precyzyjną definicję zaproponowała Rada Naukowa projektu badawczego zamawianego pt.: Rewitalizacja miast polskich jako sposób zachowania dziedzictwa materialnego i duchowego oraz czynnik zrównoważonego rozwoju. Najważniejsze cechy tej definicji określają rewitalizację miast jako proces:
- zaplanowany i skoordynowany, a zatem celowy, odbywający się w przestrzeni publicznej i inspirowany, a nawet realizowany przez władzę publiczną,
- pobudzający rozwój i zmiany jakościowe fragmentu przestrzeni miejskiej poprzez wzrost aktywności społecznej i gospodarczej.
Wynika z tego jednoznacznie, że jeśli mówimy o rewitalizacji, czyli ożywianiu przestrzeni miejskiej, mamy na myśli nie tyle infrastrukturę techniczną, co przede wszystkim relacje pomiędzy mieszkańcami i innymi użytkownikami tej przestrzeni; zarówno społeczne, jak i ekonomiczne. W naszym kraju, na skutek przyjętych kryteriów dostępu do środków unijnych, dominowało dotychczas techniczne podejście do rewitalizacji miast, postrzeganej głównie jako możliwość wymiany urządzeń technicznych i przysłowiowego już „brukowania granitem” rynków miast. Nie należy się jednak temu dziwić, jeśli wziąć pod uwagę, że obszary zdegradowane stanowią ponad 1/5 powierzchni polskich miast, przy czym degradacja ta ma w dużej mierze charakter techniczny. Pomimo tej głównej tendencji, można wskazać wiele przedsięwzięć rewitalizacyjnych, związanych zwłaszcza z rewitalizacją blokowisk, w których pojawiają się działania na rzecz odtworzenia i kreowania nowych więzi społecznych. Słowo rewitalizacja, jako że stało się modne, jest także nadużywane. Często używa się je w odniesieniu do remontu, czy jakiejkolwiek modernizacji. Można odnieść wrażenie, że rewitalizacja jest słowem wieloznacznym. Tak jednak nie jest. Skoro oznacza ono przywrócenie do życia, to nie może oznaczać wyłącznie remontu fasady; chociaż odpowiednia, stosowna do zadań i wymogów współczesności infrastruktura jest niezbędna do realizacji celów każdej organizacji.
Nasuwa się więc pytanie, czy można mówić o rewitalizacji przestrzeni akademickiej, a jeśli tak, to co to pojęcie oznacza i jakie niesie przesłanie?
Osobiście prezentuję pogląd, że należy nie tylko mówić o rewitalizacji, ale także rewitalizować przestrzeń akademicką, zwłaszcza zabytkową, a przemawiają za tym co najmniej trzy następujące argumenty.
- Przestrzeń akademicka jest przestrzenią publiczną.
- Przestrzeń akademicka to także przestrzeń swobody intelektualnej, której ramy buduje przestrzeń fizyczna wymyślona przez architekta.
- Współczesna przestrzeń akademicka łączy wspólnotę akademicką z lokalnym społeczeństwem.
Warto dodać, że więzi społeczne zadzierzgnięte w tej przestrzeni są zwykle relacjami na całe życie, dotyczą przede wszystkim tożsamości i mają coraz większe znaczenie w warunkach globalnej wioski. Szkoła Główna Handlowa, której pierwszy budynek oddano do użytku w 1925 roku, jest tego dobrym przykładem.
(Teza pierwsza) Przestrzeń publiczna jest definiowana jako przestrzeń, do której mają dostęp wszyscy obywatele. Może należałoby dodać – wszyscy wolni obywatele. Może być on jednak ograniczany zarówno w sensie jej przeznaczenia, jak i czasu dostępu. Nawet park publiczny, dostępny dla wszystkich, bywa zamykany na noc, a jego przeznaczenie jest ściśle określone. Przeznaczenie przestrzeni publicznych może być różne. Trzeba jednak pamiętać, że nie jest przestrzenią publiczną hall galerii handlowej, w której odbywa się występ muzyczny lub pokaz mody. Galeria jest bowiem prywatną własnością, do której ściąga klientów, różnymi sposobami, jej zarządca, a wszelkie organizowane tam tzw. eventy, często bardzo miłe, mają w tle charakter jednoznacznie komercyjny.
Czy przestrzeń akademicka jest przestrzenią publiczną? Uważam, że pozytywna odpowiedź wynika ze stosunku własności. Jeśli uczelnia jest własnością publiczną, to przestrzeń, którą zajmuje, jest też publiczna. Sądzę, że to oznacza, iż obowiązki gospodarza tej przestrzeni są większe niż gospodarza przestrzeni akademickiej w uczelni prywatnej. Ten pierwszy odpowiada bowiem za jej wykorzystanie nie tylko przed społecznością akademicką, ale przed:
- społecznością lokalną, będącą częścią społeczeństwa, którego podatki utrzymują publiczny uniwersytet,
- władzą publiczną, która go powołała i utrzymuje i posiada określone prawem prerogatywy do oddziaływania na taki uniwersytet i jego rektora.
Aczkolwiek rektor uczelni publicznej dysponuje ogromną autonomią, to jednak, zarówno z przepisów prawa, jak i z poczucia misji uczelni publicznej i jej znaczenia dla kraju i społeczeństwa powinien uwzględniać powinności uniwersytetu publicznego wobec społeczeństwa. Nieco inaczej wyglądają w tym zakresie obowiązki uczelni prywatnej, która ma charakter komercyjny i jest przestrzenią prywatną, o której przeznaczeniu decyduje jej prywatny właściciel. Często właściciele, rektorzy, grupy zarządzające takimi uniwersytetami, zwłaszcza o ogromnej tradycji i uznanym prestiżu, szczególnie w krajach o znaczącej pozycji kształcenia komercyjnego, starają się upubliczniać zarówno swoją misję, jak i przestrzeń akademicką swojej uczelni. Często czynią to lepiej aniżeli ci, którzy są do tego zobowiązani statusem uczelni publicznej. Różnica jednak pozostaje – mogą to czynić w zakresie, który uznają za słuszny. Natomiast rektor uczelni publicznej jest zobowiązany do szerokich działań na rzecz społeczeństwa, które pośrednio finansuje jego działalność, w tym – do właściwego wykorzystania przestrzeni akademickiej. W ubiegłym roku w Tallinie, na konferencji INTA, zaproponowałem podział publicznej przestrzeni akademickiej na 4 rodzaje. Podział ten nie ma charakteru teoretycznego, lecz pragmatyczny, wynikający z rodzaju przestrzeni, sposobu jej użytkowania i powinności wobec niej władz akademickich, a mianowicie:
- Wewnętrzną przestrzeń publiczną
- Jednofunkcyjną , np. aula służąca wykładom,
- Wielofunkcyjną – np. aula spadochronowa SGH, w której można zorganizować wiele wspaniałych przedsięwzięć, że wspomnę chociażby o wystawie ubiegłorocznej „Warszawa w budowie 3”.
- Zewnętrzną przestrzeń publiczną o dostępie:
- Ograniczonym, np. nasz ogród wewnętrzny, zamieniony niestety na parking, ale taki to duch czasu.
- Nieograniczonym, np. przestrzeń publiczna przed SGH czy Politechniką Warszawską dostępna dla każdego o dowolnej porze.
Dobra architektura ma to siebie, że pomimo swojej oczywistej sztywności materialnej może być wykorzystywana elastycznie. Oto jedyny w historii Czytelni SGH moment, kiedy służyła za wspaniałe tło znakomitym ludziom, którzy spędzili tam czas na niezwykłej kolacji. Przechodząc do tezy drugiej, zacznę od tego, że przedstawiono mi, w murach naszej Uczelni, profesora, jednego z najbardziej znanych w Polsce liberałów, który powiedział: nie lubię tej waszej czytelni, bo do niej trzeba wchodzić po schodach… To oczywiście prawda. Warto jednak zobaczyć tę wspaniałą kompozycję klatki schodowej z detalami architektonicznymi, które zawiera, i zastanowić się nad pytaniem – dlaczego wspaniały architekt, nagrodzony srebrnym medalem pięć lat wcześniej na wystawie światowej w Paryżu, popełnił tak głupi i oczywisty błąd?
A jeśli to nie był błąd? … Może chciał nam powiedzieć, że droga do wiedzy, która nie jest przyswajaniem krótkiej notki internetowej, lub jej przekopiowaniem do innego komputera, lecz studiowaniem, przez które należy rozumieć proces myślenia, porównywania, oceny, argumentowania, że ta droga nie jest łatwa, że wymaga wysiłku.
Czy wpuszczając do sali czytelni światło z pięciu stron świata, a nie z czterech, architekt chciał tylko doświetlić miejsce do czytania, czy może chciał nam powiedzieć coś więcej?
Czy budując Pawilon Zakładów Doświadczalnych, czyli budynek A, zaprojektował aulę, bo „tak mu wyszło”, czy też układ ten jest państwu znajomy…, czy nie budzi skojarzenia ze świątynią?; w tym przypadku świątynią wiedzy, w której miejsce dla jej kapłana zostało wyraźnie określone.
W architekturze naszego kampusu, zaśmieconej przez nas i zdewastowanej, nie ma nic przypadkowego. Ta aula, te przestrzenie publiczne, te detale, ten układ urbanistyczny, są wynikiem głębokiego przemyślenia wielorakich jego funkcji.
Wiedza, czy może poszukiwanie mądrości, jest swoistym sacrum, któremu architekt dostarczył ramy funkcjonowania, pozwalające na właściwe w każdym miejscu odczuwanie tego przesłania odpowiednio do jego przeznaczenia – inaczej w czytelni, inaczej w auli, inaczej w sali do ćwiczeń czy na basenie.
Wielki polski nauczyciel i wychowawca, profesor Wincenty Okoń, autor teorii kształcenia wielostronnego, powiedział: Kształcenie rozumu nie ma być celem samym w sobie. Zadaniem edukacji staje się krzewienie mądrości, a więc sztuki dokonywania wyborów. Trafnych wtedy, gdy człowiek kieruje się rozumem przy pełnym respektowaniu takich fundamentalnych wartości, jak prawda, dobro, piękno, czy sprawiedliwość. Dobra architektura ma temu sprzyjać, gdyż jak powiedział J.H. Newman – zdrowy rozsądek ludzkości kojarzy dociekanie prawdy z odosobnieniem i spokojem. Szerokie rozważania podjęte przez T. Taczewskiego na temat sensu i tożsamości miejsca, wiodą go do wniosku, że układ/plan kampusu ma wpływać na zachowania prospołeczne, wzajemne stosunki wspólnoty akademickiej, kształtowanie związków profesora i studenta w hierarchii społecznej kampusu…
Od nauczycieli akademickich, kapłanów nauki, wymaga się, podobnie jak od innych przewodników duchowych, dodatkowych cech moralnych, które dają im prawo do kształtowania dusz i umysłów. Jeśli mówimy o rewitalizacji przestrzeni akademickiej, należy pamiętać też o tej warstwie mentalnej, która jest jej nieodłącznym elementem i zapytać się samych siebie czy gdzieś nie zapomnieliśmy o tej naszej powinności… W stosunku do nas samych i naszych studentów…
Przy okazji nasuwa się pytanie – czy nie powinniśmy wrócić do szerokiego traktowania naszej Uczelni jako uniwersytetu ekonomicznego, nie zaś wąskiej szkoły biznesu, która zbyt często zapomina o społecznych uwarunkowaniach gospodarki. To z czym się nadal spotykam, nie tylko w SGH, to slogan w stylu – „zostawcie to rynkowi, on to ureguluje”, jest już nie tylko przeżytkiem, ale wręcz błędem. Nadchodzące czasy będą wymagały od nas wiedzy i umiejętności tworzenia wielkich programów o charakterze społecznym. Będą wymagały wrażliwości na ludzką krzywdę, systemowo zadawaną ogromnej części społeczeństwa. Ekonomista bez szerokich horyzontów, bez kreatywności, potrafiący jedynie wykorzystywać narzędzia oprogramowane w komputerze, będzie znaczył mniej niż kreatywny rzemieślnik.
Co więcej, nauczanie naszych studentów głównie wykorzystywania narzędzi, które znają setki tysięcy absolwentów szkół biznesu na świecie, jest propagowaniem lenistwa umysłowego!, a w rezultacie – utratą przewagi konkurencyjnej, którą nasza Uczelnia zawsze i w każdym okresie swojego funkcjonowania zapewniała swoim studentom. Najlepszym dowodem jest jak ogromna rzesza naszych absolwentów, wychowanych w „socjalistycznej uczelni”, włączyła się skutecznie, i to w grupie liderów, w proces transformacji ustrojowej. Nie byłoby to możliwe, gdyby nauczyciele w Szkole Głównej Planowania i Statystyki, a tak przecież przez wiele lat nazywała się nasza Uczelnia, nie nauczyli ich myśleć i dociekać prawdy.
W skrajnym myśleniu, o którym warto pamiętać, istnieje pogląd, że wykształcony głównie w obsłudze programów komputerowych absolwent stanie się takim samym wyrobnikiem na rzecz wielkich korporacji, jakim był robotnik w XIX wieku. Zmieni się tylko narzędzie, które będzie obsługiwał.
Jak powiedziałem – rewitalizacja przestrzeni akademickiej to: z jednej strony – naprawa infrastruktury, z drugiej – zmiana naszej mentalności, zmiana spojrzenia na zmieniający się świat, które uwzględniać musi przyszłe potrzeby absolwentów, których oni nie są w stanie przewidzieć. Ale my, ich nauczyciele, powinniśmy.
Reasumując tę tezę, można powiedzieć, że rewitalizacja przestrzeni akademickiej powinna wzmacniać formułę oddziaływania przestrzeni wymyślonej przez architekta na rozwój intelektualny społeczności akademickiej; nauczanej i nauczającej. Nie jest to możliwe bez swobody myśli, swobody wypowiedzi, swobody dyskusji. Mam nadzieję, że wykład który właśnie wygłaszam, potwierdza fakt, że to dobro wciąż posiadamy.
Teza trzecia mówi, że przestrzeń akademicka dzisiaj łączy wspólnotę uniwersytecką z lokalnym społeczeństwem. Tak jest na przykład w Harvardzie czy London School of Economics. Jeśli popatrzymy na nasz związek z Mokotowem, Warszawą czy Mazowszem, to poza lokalizacją Uczelni związku tego raczej nie widać. Nie widać go w naszych pracach badawczych, rozprawach doktorskich itp. Tymczasem w USA opracowana została strategia City of Learning [COL] łącząca edukację z planowaniem i rozwojem miasta. Jej podstawowe zasady (w skrócie) to:
- Włączanie lokalnej wspólnoty w proces planowania rozwoju uczelni – cel: szukanie synergii między uczelnią a miastem.
- Odejście od szkół o nadmiernych rozmiarach, które oddzielają się od lokalnej wspólnoty.
- Koordynowanie projektu szkoły w ramach planów strategicznych miasta – cel: angażowanie różnorodnego kapitału do realizacji tych planów.
- Nauka przez pracę – instytucje kultury, biblioteki, szpitale, usługi, handel etc., mają być także obecne na kampusie – cel: internship, mentoring, praktyki, praca.
- Pozyskiwanie starych budynków – cel: ograniczanie kosztów rozwoju.
- Współpraca edukacji z biznesem.
- Pozyskiwanie funduszy na rzecz uczelni z różnych źródeł.
- Wykorzystywanie sektora prywatnego przy budowie obiektów i dostarczaniu usług leasing, lease-to-buy, turnkey, kondominia, wspólnoty mieszkaniowe.
- Wprowadzanie przestrzeni nauczania do różnych budynków.
- Wykorzystywanie technologicznego wsparcia, eliminacja tych samych funkcji, łączenie usług.
Doświadczenia COL dowodzą, że w XXI wieku trzeba będzie redefiniować zasady projektowania szkół wyższych. Obywatele chcą obecności profesorów i studentów w miejskim życiu, zamiast kształcenia w izolowanych pomieszczeniach. Poszukują synergii wiedzy i doświadczeń oraz efektywności wydatkowanych środków publicznych.
Zaskakujące jak bardzo kampus SGH odpowiada teorii opracowanej 70 lat później. To według pomysłu Jana Koszczyc Witkiewicza i Bolesława Miklaszewskiego, na terenie kampusu mieli mieszkać profesorowie i studenci. Głównie po to, by spotykać się nie tylko w salach wykładowych, ale w swoim prywatnym czasie i mieć miejsce (wewnętrzny ogród) na prowadzenie dysput na różny temat.
Warto też pamiętać, że budowany kampus SGH wchodził w skład projektowanej „dzielnicy łacińskiej”, która zaczynała się od Instytutu Geologicznego, poprzez SGH i SGGW, do kilku instytutów badawczo-rozwojowych. Eksperci INTA pokazali tę ideę we współczesnych warunkach. Zasugerowali, że lepiej byłoby, aby zamiast sztabu generalnego pojawiła się tam uczelnia, być może wojskowa. Oczywiście ideę kompleksu (dziś zwanego klastrem) akademicko-przemysłowego można rozumieć jako wspólnotę SGH z Politechniką Warszawską i Uniwersytetem Medycznym, od których nie oddziela nas już lotnisko na Polach Mokotowskich. Zdaniem ekspertów INTA wdrażanie patentów powinno być naszą specjalnością nie tylko z powodu bliskości Urzędu Patentowego. Myślę, że wymaga to zorganizowania w SGH Centrum Transferu Technologii z prawdziwego zdarzenia oraz jeszcze kilku innych jednostek, co umożliwia potencjał naszego kampusu.
Jak widać, koncepcja kompleksowego rozwiązania narysowana przez architekta ustąpiła zasadzie etapowania realizacji wymuszonej sytuacją ekonomiczną. Mimo to budynki A i B miały być połączone poprzez budynek główny w jeden kompleks badawczo-dydaktyczny. Niestety, po upaństwowieniu Uczelni zdecydowano o budowie budynku głównego o 60 metrów krótszego niż przewidywały zamierzenia.
Oznacza to, że oba skrzydła budynku głównego powinny być ponad dwa razy większe niż są obecnie. To tłumaczy dzisiejszy niedostatek powierzchni dydaktycznych i badawczych, dziwne powiązania korytarzowe, zduszone i niedoświetlone dwie aule I i II.
Pomimo etapowania rozwoju kampusu zachowano obie osie symetrii, złamane dopiero w latach osiemdziesiątych budową budynku F.
Jeśli więc dziś próbujemy określić potencjał inwestycyjny kampusu, to mamy wyraźnie wolne cztery rogi naszego kampusu oraz udział w największym (chyba) na świecie miejscu przesiadkowym. 4 hektary przed naszą Uczelnia nie służą do niczego innego tylko do zamiany środka transportu i nawet nie ma na czym specjalnie usiąść.
Chcę podkreślić, że nie tylko budynki, które można wznieść w narożnikach kampusu i przypisane im funkcje, ale także ta pusta przestrzeń dają nam unikalną szansę wypełnienia do końca założeń COL i „połączenia” Uczelni z miastem. Uczelnia może coś wreszcie zaoferować mieszkańcom Mokotowa czy Bielan. O tym, co to powinno być będziemy musieli rozmawiać sami ze sobą i z mieszkańcami Warszawy.
Unikalność tego miejsca, którą ilustruję zdjęciami, wymaga przeprowadzenia międzynarodowego konkursu architektonicznego na projekt koncepcyjny zagospodarowania kampusu i projekt architektoniczny do ostatecznej realizacji. Rzecz w tym, żeby uwypuklić tą realizacją wszystkie walory naszego zabytkowego kampusu. Biorąc pod uwagę fakt, że Jan Koszczyc Witkiewicz stworzył najnowocześniejsze obiekty w ówczesnej Warszawie, sądzę, że i my możemy pozwolić sobie na zastosowanie najnowszych technologii, ale decyzje w tych sprawach chciałbym oddać w ręce najlepszych na świecie architektów, którzy przecież nie omijają naszego kraju.
Na koniec kilka słów o stronie ekonomicznej przedsięwzięcia. Jak widać na zdjęciu, poza ścisłym kampusem mamy jeszcze kilka budynków rozproszonych w różnych miejscach. Pobieżna analiza wskazuje, że ponad 2 razy więcej powierzchni użytkowej, niż mają te budynki można byłoby zmieścić na terenie rozbudowanego kampusu. Oznacza to, że dysponujemy pewnymi aktywami, które można byłoby uruchomić na rzecz rozbudowy kampusu.
Dziś, gdy rozważamy koncepcję zagospodarowania i rozwoju kampusu SGH – wszystko jest możliwe – możemy (razem z miastem i dzielnicą) zmienić oblicze Mokotowa, architektonicznie i kulturowo.
Na końcu, tym zdjęciem, chciałem przypomnieć Państwu popiersie największego rektora SGH, profesora Bolesława Miklaszewskiego, które stoi w hallu budynku A na I piętrze. Otóż mam takie marzenie, żeby kiedyś, po zrealizowaniu planu rozbudowy kampusu, przechodząc obok popiersia Rektora móc czuć, że byliśmy jego godnymi następcami, że daliśmy przyszłym pokoleniom studentów i naukowców coś równie cennego, jak on zostawił nam.Tego Państwu i sobie życzę
Dziękuję za uwagę
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/12 (286), październik 2012 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2012/2013
Rektor: prof. Tomasz Szapiro
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx
- prof. Marek Gruszczyński
- prof. Piotr Ostaszewski
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Studium Licencjackiego
- prof. Magdalena Kachniewska – dziekan Studium Magisterskiego
Inauguracja roku akademickiego 2013/2014
Gośćmi inauguracji byli przedstawiciele rządu, władz samorządowych, ambasadorowie i przedstawiciele korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni. List prezydenta RP Bronisława Komorowskiego skierowany do naszej społeczności akademickiej odczytał prof. Jerzy Osiatyński, doradca prezydenta RP. Odczytano także fragmenty listów od marszałek Sejmu Ewy Kopacz, minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej oraz wicepremiera i ministra gospodarki Janusza Piechocińskiego.
Inaugurację otworzyło wystąpienie Jego Magnificencji Rektora prof. Tomasza Szapiro.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Tomasza Szapiro wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2013/2014
Rok temu, inaugurując kadencję i rok akademicki 2012/2013 mówiłem o tym, że …złożoność procesów w otoczeniu wymaga odpowiedzi. Przystępujemy do budowy nowej struktury Uczelni – związku trzech autonomicznych szkół, wyrazistych merytorycznie i sprawnych w działaniu. Decentralizacja decyzji, monitoring kosztów i efektywności działań, podporządkowanie procesów administrowania wynikom monitoringu, nowe bodźce motywacyjne to instrumenty naszej zmiany. Reforma będzie miała charakter partycypacyjny – zapraszamy wszystkich do uczestnictwa… Opisywałem plany władz akademickich SGH, priorytety i przyjęte przez nas wartości, którym podporządkować chcieliśmy naszą aktywność. Po niezwykle pracowitym pierwszym roku kadencji mam ogromną satysfakcję (myślę, że odczuwamy ją wszyscy), wynikającą głównie z przekonania (ale umocowaną również w dokumentach i faktach), że trzy pryncypia – szacunek dla wspólnoty studentów, pracowników i wychowanków Uczelni, zgodne z naszą misją kształcenie i wychowywanie etycznych profesjonalistów dla sektora prywatnego i publicznego, i wreszcie – ekonomicznie racjonalne działanie były naszymi drogowskazami.
Ten sposób postępowania i rozumienia wartości poddajemy testowi czasu i Państwa ocenie. Taki egzamin nadaje bardzo konkretny sens słowu odpowiedzialność – odpowiedzialność za to, co robimy i odpowiedzialność przed tymi, dla których to robimy. Takiego poddania się próbie prawdy i przyjęcia odpowiedzialności wymaga akademicki ład.
Mam satysfakcję mogąc Państwu powiedzieć, że potwierdziliśmy zdolność do pozyskania przychodów uzyskując w roku 2012/2013 dodatni wynik finansowy, że potwierdziliśmy zdolność do oferowania kształcenia najwyższej jakości, osiągając w rankingu Perspektyw i Rzeczpospolitej 1. miejsce wśród uczelni ekonomicznych i 10. wśród wszystkich szkół wyższych w Polsce (co dla uczelni funkcjonującej w jednym obszarze nauki jest sukcesem o ogromnej wartości), że ostatnimi wynikami kategoryzacji jednostek potwierdziliśmy zdolność do prowadzenia badań naukowych na najwyższym poziomie. Dwa nasze kolegia – ponad 40% nauczycieli akademickich SGH – cieszą się laurem wybitności, a pozostałe trzy – oceną bardzo dobrą. Dodajmy, że wyniki wypracowaliśmy sami, a oceny wystawiły nam obiektywne, niezależne od nas, wymagające podmioty zewnętrzne.
Ta zewnętrzna ocena jest spójna z naszymi obserwacjami – wdrażane systemy i aplikacje informatyczne racjonalizują zarządzanie finansami, pozwalają śledzić na komputerach budżety naszych projektów, losy złożonych dokumentów, osiągnięcia naukowe. Mimo demograficznego niżu i skutków kryzysu, w odróżnieniu od wielu innych uczelni, utrzymaliśmy rekrutację na ubiegłorocznym poziomie, a nawet zwiększyliśmy przychód z tego tytułu.
Nasza wspólnota uczestniczyć może w inauguracji roku akademickiego nie tylko na tej sali, ale dzięki transmisji internetowej. Być może są z nami, jak wielu innych absolwentów, i Andrzej, dziś profesor Uniwersytetu Stanforda i Przemek – profesor Uniwersytetu Berkeley, i Marcin z legendarnego U of T, Uniwersytetu Toronto, i Joasia – doktorantka na Sorbonie, i Agnieszka studentka programu magisterskiego QEM, który dyplomujemy wspólnie z Sorboną. Nie mówię o Marku, Ewelinie i Kalinie – menedżerach i analitykach w SAPie, AT Karney i Google – oni obejrzą zapewne zapis dopiero w domu, jak tam dotrą. Nasi wychowankowie przychodzą do nas jako goście na wykłady, podsuwają projekty, pamiętają o naszych potrzebach w sferze doradztwa, praktyk studenckich i ekspertyz. Wymienieni właśnie bez nazwisk, symbolicznie, wychowankowie są przed czterdziestką…
Czwarty już krzyżyk – 31 i 33 lata – dźwigają także habilitowani doktorzy Kuba i Łukasz: ich profesury SGH finalizowane będą już za tydzień. To laureaci nagród Polityki, Fundacji Kronenberga, stypendiów ministerialnych, Fundacji na Rzecz Nauki Polskiej i innych świetnych wyróżnień. To oni i ich rówieśnicy powoli przejmują pałeczkę w sztafecie najwybitniejszych naszych wychowanków, którzy z nami są – i byli od zawsze. Wszyscy oni przynoszą nam dobre emocje i dumę z ich, a więc i naszych sukcesów. Ich rady, troska i – w chwilach dla nas trudnych – słowa otuchy, powiększają nasz kapitał mądrości. Absolwentom depczą po piętach zespoły studenckie, w ogromnej konkurencji wygrywające konkursy, np. o milion na firmę. Zbudujemy im wszystkim Centrum i Portal Absolwenta.
Z powodzeniem rozbudowujemy tę wspólnotę – ogromną popularnością cieszy się Uniwersytet Dziecięcy i Akademia Młodego Ekonomisty, za wzór stawiana jest współpraca z Uniwersytetem Trzeciego Wieku. Jak mówiłem przed rokiem: pójdziemy dalej tą drogą – mamy po temu rezerwy… Wspominałem wtedy także, że: …kluczowym zadaniem Uczelni jest szybkie pozyskanie nowych przychodów i efektywne nimi zarządzanie. W sytuacji niżu demograficznego i zmniejszających się dotacji kandydat na studia, przedsiębiorca szukający ekspertyz lub innowacji musi w wyszukiwarce Google znaleźć SGH na liście wyników. Temu wymogowi właśnie odpowiadają nazwy zapowiedzianych w reformie Szkół – Biznesu, Ekonomii i Polityki Publicznej. Biznes, ekonomia i polityka publiczna, menedżer – sektora prywatnego i publicznego, analityk ekonomista, wykształcenie oparte na podstawach naukowych – to są pojęcia, którymi na świecie porozumiewa się nasz potencjalny partner.
Czujemy się i jesteśmy w tych obszarach kompetentni – obok uprawnień przyznanych nam w innych dyscyplinach, opracowaliśmy i złożyliśmy wniosek o uprawnienia do prowadzenia przewodów habilitacyjnych w dyscyplinie finansów. Posiadamy wielokrotne uprawnienia do doktoryzowania we wszystkich poszukiwanych dyscyplinach naukowych, w tym od wczoraj – w dyscyplinie nauki o polityce publicznej.
Łączymy się, konsolidujemy, głównie po to, by sprostać wymaganiom projektów wysokobudżetowych – otrzymują je duże podmioty i konsorcja złożone z dużych podmiotów. Liczba instytutów i katedr spadła z około 70 do 50. Uchwała kierunkowa Senatu z czerwca 2013 r. zmniejszy liczbę jednostek podstawowych – 5 kolegiów zastąpią 3 szkoły. Zmiany struktury administracji dotyczą 280 z 480 naszych kolegów. Ten proces, w połączeniu z praktykowaną już w rozszerzającej się skali decentralizacją decyzji i budżetów, oraz z transparentnym systemem informowania, a więc mądrą autonomią, to nasz sposób na zwiększenie sprawności działania wszystkich uczelnianych aktywności. Jest on i będzie prowadzony partycypacyjnie – wsłuchujemy się we wszystkie opinie i traktujemy z powagą zgłaszane wątpliwości.
Za nami ogromna praca związana z budową wspólnego rozumienia słów i celów, z określeniem obszarów zgody i różnic, które można rozstrzygnąć głosując lub negocjując – wzięło w niej udział praktycznie całe środowisko. Chciałbym tu wymienić, jako przykład, środowisko studenckie. Oparta na danych przywołanych w raporcie tzw. studenckiego Think Tanku i w późniejszych dokumentach, twarda krytyka zdecydowała o merytorycznym przebiegu debaty o Szkole Polityki Publicznej. A debata ta miała wielkie znaczenie dla doprecyzowania całej koncepcji i jej ostatecznego sukcesu.
W środę, 26. czerwca 2013 r., zdecydowaliśmy o kierunku zmiany i wyborze ścieżki legislacji związanych z konsolidacją – o utworzeniu szkół oraz przejściu do fazy rekonstrukcji Statutu, a potem – o wykonaniu jego postanowień. To zadanie na ten rok akademicki. Za rok, w 2014 roku przyjmiemy studentów jeszcze w dzisiejszym systemie studiów, ale już w nowej strukturze Uczelni. Za dwa lata, w 2015 roku przedstawimy nowe programy kształcenia, nie rezygnując z tych, które dziś budują naszą reputację i zaprosimy studentów do ich studiowania.
Chciałbym zakończyć uwagami osobistymi.
Ten intensywny rok wymagał ode mnie, debiutanta, determinacji, cierpliwości i bardzo wielu, – doprawdy bardzo wielu – godzin pracy. Nie wszystkich umiałem przekonać i mam świadomość, że nie każdego przekonują podane tu argumenty i wyniki, choć to efekty nie tylko mojego zaangażowania, ale pracy kilku setek różnych osób. Przyjmuję to z szacunkiem i pokorą. Będę szukał innych jeszcze uzasadnień i próbował przekonać nieprzekonanych do swoich racji, będę zabiegał o ich współpracę. Nie byłbym w stanie sprostać swoim zadaniom, nawet w tej części, którą wszyscy akceptujemy, bez wsparcia radą i sercem całej armii ludzi – kolegów z naszego i z wielu środowisk akademickich, studentów, kierownictwa ministerstwa i innych władz, osób duchownych, przedstawicieli mediów, przyjaciół rektorów z KRASPu i KRUE. Dziękuję! Cieszę się, że mogę tak wielu z Was tu dzisiaj zobaczyć, dzielić się radością z rozpoczęcia nowego roku akademickiego i zaprosić do kontynuowania współpracy.
Kończę zatem, życząc w nowym roku akademickim szczęścia i sukcesów w życiu osobistym i zawodowym.Powodzenia!
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/13 (297), październik 2013 roku
Uroczystą symboliczną immatrykulację studentów pierwszego roku poprowadził prof. Piotr Ostaszewski, prorektor ds. dydaktyki i studentów. Wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH z okazji 50-lecia ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny na temat „Systemy innowacji we współczesnej gospodarce światowej” wygłosiła prof. Marzenna Anna Weresa.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Marzennę Annę Weresę podczas inauguracji roku akademickiego 2013/2014 – „Systemy innowacji we współczesnej gospodarce światowej”
prof. Marzenna Anna Weresa, Instytut Gospodarki Światowej, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Wasze Magnificencje,
Wysoki Senacie,
Dostojni Goście,Przypadł mi w udziale zaszczyt wygłoszenia pierwszego wykładu w roku akademickim 2013/14. Chociaż rozpoczynamy rok akademicki, to sądzę, że warto jeszcze na chwilę zatrzymać wspomnienie z wakacji i dlatego w czasie dzisiejszego wykładu chciałabym zabrać Państwa w niezwykłą podróż. Będzie to podróż w poszukiwaniu źródeł innowacji.
Możemy żeglować, jak powiedział przed chwilą Profesor Osiatyński, możemy też surfować i przenosić się w czasie i w przestrzeni – myśl jest bowiem wolna, nie zna granic. I do takiej podróży dziś Państwa zapraszam.
Celem naszej podróży jest poznanie różnych systemów innowacji, a także poszukiwanie odpowiedzi na kilka pytań, które chyba od wieków nurtują badaczy różnych dyscyplin nauki.
Po pierwsze, warto zapytać o przyczyny różnic w innowacyjności krajów. Dlaczego np. proch wynaleziono w Chinach, maszyna parowa powstała na Wyspach Brytyjskich, a półprzewodniki czy tranzystory opatentowano w Stanach Zjednoczonych? Po drugie, nasuwa się też pytanie o zmiany, jakie dokonają się na innowacyjnej mapie świata w najbliższej przyszłości. Czy w ciągu najbliższych 10–15 lat centrum innowacyjne świata przesunie się do Azji?
I kolejne pytanie, które dziś nurtuje badaczy, dotyczy nowych wymiarów innowacji. Jako naukowiec prowadzący badania w tym obszarze, chciałabym podzielić się z Państwem refleksjami na temat nowych ujęć innowacyjności i pokazać nowe trendy w badaniach z zakresu ekonomii innowacji.
Nasza podróż rozpocznie się w latach 40. XX w., kiedy za sprawą austriackiego ekonomisty Josepha Schumpetera pojęcie „innowacja” zostało wprowadzone do nauk ekonomicznych. Schumpeter użył pojęcia „twórcza destrukcja” uznając, że w ten sposób można opisać proces dokonywania przełomowych odkryć. To właśnie przedsiębiorcy i ich rewolucyjne pomysły stanowiły według Schumeptera siłę, która mogła zapewnić długotrwały rozwój gospodarczy. Tezę tę potwierdzają badania nad wzrostem gospodarczym prowadzone przez współczesnych ekonomistów, na przykład przez Paula Romera, Philippe’a Aghiona, Petera Howitta. Szczególną rolę innowacji w gospodarce akcentują także koncepcje konkurencyjności. Jak zauważa Michael Porter, to zdolność przedsiębiorstw do wprowadzania innowacji i do podnoszenia poziomu technologicznego decyduje o konkurencyjności gospodarek narodowych.
Zarówno najnowsze koncepcje teoretyczne, jak i praktyczne doświadczenia przedsiębiorców wskazują, iż obecnie kluczowym czynnikiem wzrostu gospodarczego i konkurencyjności są innowacje i kapitał ludzki, który jest niezbędny do tworzenia i wdrażania nowych pomysłów. W związku z tym wracam do pytania o przyczyny różnic w innowacyjności krajów, regionów i branż. Czy u podłoża tych różnic leży wyposażenie w kapitał ludzki, czy nierównomierny rozwój technologiczny, a może raczej nakłady finansowe na tworzenie nowej wiedzy? Odpowiedzi na to pytanie nie można sprowadzić do wskazania tylko jednego, najważniejszego czynnika innowacyjności. O tym, że niektóre podmioty i terytoria są bardziej innowacyjne niż inne, decyduje splot czynników technologicznych i instytucjonalnych składających się na system innowacji. Koncepcja systemu innowacji, która pozwala narysować innowacyjną mapę świata, łączy w sobie aspekty technologiczne innowacji, charakterystykę kapitału ludzkiego, zasoby wiedzy zakumulowane we wcześniejszych okresach oraz czynniki instytucjonalne. Właśnie takie, pełne ujęcie wielu różnorodnych, powiązanych ze sobą elementów pozwala na ocenę procesów innowacyjnych w gospodarce światowej i ich skutków dla pozycji innowacyjnej i konkurencyjnej krajów, regionów i branż. Co więcej, podejście systemowe do innowacji pojawia się nie tylko w koncepcjach teoretycznych, ale również podkreślają je przedsiębiorcy. Steve Jobs, twórca firmy Apple i chyba jeden z najbardziej charyzmatycznych innowatorów naszych czasów, twierdził: „Świetne rzeczy w biznesie nigdy nie mają jednego autora. Najdoskonalsze produkty są dziełem zespołu ludzi”. Aby te zespoły mogły efektywnie pracować i aby innowacje mogły powstawać, potrzebni są więc nie tylko kreatywni ludzie, czy pieniądze przeznaczone na badania i rozwój. Potrzebne są przede wszystkim sprawne instytucje, które regulują współdziałanie różnych zespołów. Pod pojęciem instytucji rozumiem – zgodnie z definicją Douglasa Northa – obowiązujące w danym kraju normy i regulacje oraz procedury służące do zabezpieczenia ich przestrzegania. Do tego zagadnienia nawiązywali kontynuatorzy rozwijanej przez Josepha Schumpetera ekonomii ewolucyjnej, między innymi: Richard Nelson, Sindey Winter, Nathan Rosenberg, Giovanni Dosi, Bo Carlsson. Są to przedstawiciele i prekursorzy koncepcji systemów innowacji, która wyłoniła się z nurtu ekonomii ewolucyjnej.
Drugi nurt, dzięki któremu powstało systemowe podejście do innowacji, to koncepcje interaktywnego uczenia się, które rozwijali m.in. Christopher Freeman – autor pojęcia „system innowacji”, a także Bengt-Ak Lundvall, Stan Metcalfe, Charles Edquist i kontynuatorzy ich badań. Oba nurty, z których wywodzi się koncepcja systemowego ujęcia innowacji (ewolucyjny i oparty na badaniu procesów uczenia się) uznają, iż kluczowe elementy systemów innowacji to kreatywni ludzie i interakcje między nimi, wspomagane przez sprawne instytucje.
W gospodarce światowej funkcjonuje wiele różnorodnych systemów innowacji: systemy narodowe, regionalne, metropolitarne, branżowe, technologiczne. Poszukując odpowiedzi na postawione na wstępie pytanie o przyczyny różnic w innowacyjności krajów, należy odwołać się do narodowego wymiaru systemów innowacji. Typologia narodowych systemów innowacji pozwala wyróżnić kilkanaście typów tych systemów. Na przykład, w grupie tzw. Dynamicznych systemów innowacji znajduje się Szwajcaria, Finlandia, Szwecja, Singapur, Irlandia. Jednocześnie, kraje te zalicza się w rankingach do światowych liderów innowacyjności. Główne cechy dynamicznego systemu innowacji to jego ciągła zmiana, szybki rozwój zasobów wiedzy i kapitału ludzkiego, znaczne umiędzynarodowienie, zarówno biznesu jak i sfery badawczo-rozwojowej, duża elastyczność struktur, a także silne powiązania sieciowe głównych aktorów tych systemów, które są możliwe dzięki sprawnie działającym instytucjom.
W obrębie grupy dynamicznych systemów innowacji można jednakże zauważyć dwa różne podejścia do rozwoju tych systemów. Jedno podejście polega na wykorzystaniu internacjonalizacji jako głównego czynnika rozwoju wewnętrznych zasobów – widzimy takie podejście np. w Singapurze czy w Irlandii. Druga droga rozwoju dynamicznych systemów innowacji polega na koncentracji na wykorzystaniu i rozwoju zasobów wewnętrznych – taką ścieżkę rozwoju wybrały Finlandia, Szwecja, czy Szwajcaria. Nacisk kładzie się tu na przede wszystkim na edukację opartą o rodzime zasoby oraz na sprawne instytucje, a otwartość i integrację ze światem traktuje się jako czynnik wspomagający.
Te dwa kraje – Singapur oraz Finlandia – wyróżniające się na tle dynamicznych NSI, ukształtowały swoje systemy innowacji w odmienny sposób, jednak kluczową rolę w obu przypadkach odegrały instytucje systemu, w tym narzędzia polityki innowacyjnej. Wśród rozwiązań instytucjonalnych systemu innowacji Singapuru największe znaczenie miało umiędzynarodowienie, zarówno sektora biznesu, jak i nauki. Po pierwsze, już od lat 70. XX wieku do rozwoju technologicznego wykorzystano zagraniczne inwestycje bezpośrednie. Chodziło przy tym nie tylko o przyciąganie do Singapuru kapitału zagranicznego, zwłaszcza do dziedzin zaawansowanych technologicznie, ale o włączenie korporacji transnarodowych w proces tworzenia wiedzy i jej transferu do firm lokalnych. W jaki sposób to zostało dokonane? Nie chciałabym omawiać instrumentów polityki innowacyjnej nakierowanych na tworzenie zdolności absorpcyjnej lokalnego biznesu. Z perspektywy środowiska naukowego jakie reprezentujemy, myślę, że ciekawe jest pokazanie nowatorskich rozwiązań instytucjonalnych w obszarze nauki. Takim właśnie rozwiązaniem było utworzenie w Singapurze międzynarodowego ośrodka edukacyjnego, w którym, dzięki odpowiednim aliansom z lokalnymi partnerami ulokowały się wiodące w świecie uniwersytety, takie jak np. Massachusetts Institute of Technology, czy Wharton University of Pennsylvania. Ponadto, wprowadzono zachęty dla światowej sławy naukowców do rozpoczęcia badań na terenie Singapuru, zwłaszcza w dziedzinie ICT i badań biomedycznych. Zmiany dotyczyły warunków prowadzenia badań naukowych, systemu wynagrodzeń oraz nowych form organizacji badań i współpracy z biznesem, takich jak klastry naukowo-biznesowe. Sukces tej strategii jest widoczny w znaczącej poprawie wskaźników innowacyjności. Na przykład, w ostatniej dekadzie nastąpił ponad pięćdziesięcioprocentowy wzrost liczby naukowców w stosunku do liczby mieszkańców. Przekłada się to na szybki wzrost liczby publikacji naukowych, cytowań i patentów.
Odmienną strategią rozwoju narodowego systemu innowacji charakteryzuje się Finlandia – drugi z krajów wyraźnie wyróżniających się na tle dynamicznych systemów innowacji. W Finlandii kluczem do budowania pozycji innowacyjnej był przede wszystkim rozwój aktywów wewnętrznych – lokalnego kapitału ludzkiego. Nakłady na edukację ze źródeł publicznych stanowiły w Finlandii około 6% do PKB (średnio na świecie jest to znacznie mniej, ok. 4%). Finlandia charakteryzuje się także jednym z najwyższych w skali świata wskaźnikiem intensywności badań i rozwoju. Ponad 3,5% PKB przeznacza się na badania i rozwój (wobec średniej w świecie ok. 2%), towarzyszy temu dynamiczny wzrost liczby naukowców – na tysiąc mieszkańców przypada ponad siedmiu badaczy (średnia na świecie jest ponad pięciokrotnie niższa). Kolejny czynnik sukcesu Finlandii w tworzeniu sprawnego systemu innowacji to wybór wyraźnych priorytetów rozwoju technologicznego, za które uznano technologie informatyczno-komunikacyjne.
Mamy zatem tzw. dynamiczny model narodowego systemu innowacji, dwie różne ścieżki umacniania pozycji przez liderów innowacyjności, które porównałam przywołując przykład Singapuru i Finlandii. I co dalej? Czy te systemy innowacji będą w stanie utrzymać swoją przewagę w dłuższym okresie? Odpowiadając na to pytanie chciałabym odwołać się do filozofii i zacytować słowa profesora Leszka Kołakowskiego, który w książce pt. Mini wykłady o maxi sprawach zauważa: „Gdy się przez czas jakiś obserwuje pewien stały kierunek przemian, złudzenie, że tak już będzie zawsze, jest całkiem naturalne, lecz z reguły fałszywe”. Złudzeniem jest więc to, że raz obrana ścieżka rozwoju systemu innowacji, która pozwoliła zdobyć pozycję lidera nie wymaga dalszych zmian i korekt. Przeciwnie, dynamiczna natura innowacji zmusza do ciągłych zmian tej ścieżki. Przykładem tego może być Finlandia i osłabienie jej pozycji innowacyjnej w ciągu ostatnich dwóch lat, wynikające między innymi z braku dywersyfikacji rozwoju systemu innowacji i zbyt silnego uzależnienia od rozwoju tylko jednej grupy technologii – technologii informatyczno- komunikacyjnych.
Jak zatem będą wyglądały systemy innowacji za 10–15 lat? Sądzę, że w takim stosunkowo krótkim okresie nie możemy spodziewać się zasadniczych zmian na innowacyjnej mapie świata. Dlaczego? Otóż jak spojrzymy na udział poszczególnych państw w tworzeniu technologii wykorzystywanych na skalę globalną, to okazuje się, że dostawcą netto technologii dla świata są przede wszystkim Stany Zjednoczone, gdzie przychody związane ze sprzedażą technologii za granicę są ponad trzykrotnie wyższe niż wydatki na ten cel i przewaga ta systematycznie wzrastała w ostatniej dekadzie. Do grupy państw o przewadze eksportu technologii nad importem zaliczają się również Szwecja, Francja, Japonia, Wielka Brytania oraz Holandia. Stosunkowo zbilansowane obroty technologiczne z zagranicą mają natomiast Norwegia, Niemcy, Finlandia i Izrael. Natomiast znaczny import technologii, kilkakrotnie przewyższający ich eksport, mają na przykład Chiny, Indie, czy Brazylia. Ujemny bilans obrotów technologicznych mają także kraje, które nie tak dawno awansowały do grona liderów innowacyjności, w tym Singapur i Korea Południowa. Oznacza to, że zamykanie luki technologicznej jest procesem długotrwałym. Badania empiryczne prowadzone w krajach OECD wykazały, iż potrzeba około 40–50 lat, aby zmienić profil technologiczny danego kraju. Nie można zatem oczekiwać, że zasadnicze zmiany na innowacyjnej mapie świata nastąpią w ciągu jednej dekady, a kierunek tych zmian nie jest raz na zawsze przesądzony.
Kończąc naszą dzisiejszą podróż po całym świecie w poszukiwaniu źródeł innowacji, chciałabym wspomnieć o nowych kierunkach w badaniach nad innowacyjnością. Mówiłam przed chwilą, na przykładzie Singapuru i Finlandii, o nowych rozwiązaniach instytucjonalnych w zakresie nauki i techniki, czyli o innowacjach instytucjonalnych. Kolejny nurt prac naukowych to innowacje społeczne i związane z nimi tzw. społeczne przedsiębiorstwa.
Inny, nowy obszar badań nad innowacyjnością to tzw. „oszczędne innowacje”. Ten kierunek badawczy nie jest jeszcze w Polsce podejmowany na szerszą skalę i dlatego nawet sam termin, będący tłumaczeniem angielskiego określenia „frugal innovations”, jeszcze się nie upowszechnił. Termin ten oznacza nowe rozwiązania, które – dzięki zminimalizowaniu zużycia materiałów – pozwalają na zmniejszenie kosztów produkcji i eksploatacji danego produktu, ale odbywa się to kosztem obniżenia jakości. Dobrym przykładem „oszczędnych innowacji” jest kieszonkowy elektrokardiograf do przeprowadzania badań serca, wynaleziony w Bangalore w Indiach, w laboratorium firmy General Electric. To urządzenie doprowadziło do zmniejszenia kosztów badań EKG do 1 dolara na osobę. Chociaż jakość tych badań nie jest tak wysoka, jak badań laboratoryjnych, to korzyścią jest objęcie diagnostyką chorób serca dużej grupy ludności. Uważa się, że ten typ innowacji pozwoli na poprawę warunków życia najbiedniejszych mieszkańców naszego globu i jest drogą do zmniejszenia problemu wykluczenia.
Nie ulega wątpliwości, że temat innowacyjności i systemów innowacji będzie intensywnie eksplorowany nie tylko na gruncie nauk ekonomicznych. Sądzę, że potrzebne są szerokie, interdyscyplinarne badania tych zagadnień. O tych przyszłych poszukiwaniach można krótko powiedzieć, przytaczając sentencję współczesnego polskiego poety i satyryka Władysława Grzeszczyka, który napisał: „Nie to co wiemy, lecz to, co chcemy wiedzieć świadczy o naszej mądrości…”.
Wierzę, że tej mądrości w instytucjach akademickich nie zabraknie. Ważne jest, aby ciągle stawiać nowe pytania i poszukiwać na nie odpowiedzi. Takiej dociekliwości badawczej życzę całej społeczności akademickiej w nadchodzącym roku i w kolejnych latach akademickich.
Dziękuję za uwagę.
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/13 (297) październik 2013 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2013/2014
Rektor: prof. Tomasz Szapiro
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx
- prof. Marek Gruszczyński
- prof. Piotr Ostaszewski
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Studium Licencjackiego
- prof. Magdalena Kachniewska – dziekan Studium Magisterskiego
Inauguracja roku akademickiego 2014/2015
Gośćmi uroczystości byli: prof. Lena Kolarska-Bobińska – minister nauki i szkolnictwa wyższego, prof. Jerzy Witold Pietrewicz – sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, przedstawiciele władz samorządowych, ambasadorowie i przedstawicie korpusu dyplomatycznego, rektorzy innych uczelni. Prof. Tomasz Borecki, dyrektor Instytutu Problemów Współczesnej Cywilizacji odczytał list prezydenta RP Bronisława Komorowskiego skierowany do społeczności akademickiej, list wicepremiera Janusza Piechocińskiego – odczytał sekretarz stanu w Ministerstwie Gospodarki, Jerzy Witold Pietrewicz. Odczytano także list prezydenta Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz.
Inaugurację otworzyło przemówienie rektora prof. Tomasza Szapiro.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Wystąpienie inauguracyjne rektora prof. Tomasza Szapiro wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2014/2015 w dniu 2 października 2014 roku
Dostojni Goście,
Szanowni Państwo,
Drogie Studentki i Doktorantki,
Drodzy Studenci i Doktoranci,Szczególnie serdecznie zwracam się do studentów pierwszego roku, a zwłaszcza tych z Ukrainy, którzy dołączyli do setki swych rodaków kształcących się już w SGH.
Radość, z którą witamy nowy rok akademicki, ma dzisiaj wiele wymiarów. Wypoczęci, po wakacjach, pełni pomysłów, spotykamy się ze sobą – studenci i profesura, by razem realizować swoje pasje i nowe projekty. Będziemy się spotykać z wychowankami uczelni – praktykami, a także z uczestnikami Uniwersytetu Trzeciego Wieku i Uniwersytetu Dziecięcego, jako dawcy i biorcy, jako twórcy wspólnoty SGH.
Ta radość to także efekt dobrych wiadomości, które docierały do nas w ubiegłym roku akademickim i po jego zakończeniu – o świetnych miejscach naszej uczelni w rankingach, o akredytacji polityki umiędzynarodowienia, o reakredytacji kierunków i o zdobytych wyróżnieniach, o wspaniałych sukcesach naszej młodzieży – by wspomnieć nazwisko laureatki stypendium „Polityki”, dr Anny Baranowskiej-Rataj, czy drugie z rzędu wielkie zwycięstwo drużyny studentów SGH pod opieką doktora Tymoteusza Doligalskiego w globalnym konkursie Google – pozostawili za sobą parę tysięcy zespołów z całego świata. A jeszcze prestiżowa nagroda Fundacji Kronenberga dla dr. hab. Tomasza Berenta, tytuły profesorskie, a jeszcze… – można by długo wymieniać.
Nie tylko można, ale i trzeba, bo markę instytucji tworzą ludzie, a markę uczelni o ponad stuletniej tradycji tworzy sztafeta przekazująca płynnie pałeczkę sukcesu w strefie zmian. A żyjemy w strefie zmian, co potwierdza spisana i przekazana kolegom blisko stustronicowa informacja o realizacji procesu zmian w pierwszej połowie kadencji, która właśnie minęła. Zapraszam do lektury. Pokazaliśmy tam nie tylko sukcesy, ale także niepowodzenia i czynniki ryzyka – dotyczą nas wszystkich, więc przezwyciężmy je razem.
Markę uczelni budują zespoły. To nasz wspólny, zespołowy wysiłek sprawia, że kolejny rok z rzędu nie ma deficytu, że koszty naszego funkcjonowania spadły o kilkadziesiąt procent w stosunku do formułowanego przez nas przed dwoma laty wariantu nazwanego wtedy optymistycznym. Mimo skutków globalnego kryzysu i zjawisk demograficznych już kolejny rok potrafi my ochronić poziom wynagrodzeń pracowników i podnieść rekrutację. Uruchamiamy nowe atrakcyjne kierunki kształcenia na studiach I i II stopnia, otwieramy nowe studia podyplomowe, pozyskujemy nowe granty, nowe kontakty i nowych partnerów, podpisujemy nowe krajowe i międzynarodowe umowy.
W sierpniu nowe prawo o szkolnictwie wyższym usankcjonowało nasz system studiowania, system o wysokim stopniu elastyczności, pozwalający dokonywać studentom wyboru kierunku wtedy, gdy po zdobyciu podstawowego kanonu wiedzy na wspólnym ogólnouczelnianym zestawie przedmiotów na pierwszym roku są do tego przygotowani. Prawo dopuszcza także odmienną organizację na studiach doktoranckich. Ta ustawa zamknęła etap niecierpliwego i frustrującego wyczekiwania na kontynuację reformy zapowiedzianej dwa lata temu w trakcie wyborów i przesądzonej uchwałą Senatu sprzed roku.
Reforma ukierunkowana jest na profesjonalizm w badaniach i kształceniu i nowoczesne zarządzanie oraz na zdolność do reagowania na bodźce rynku w oparciu o wyrazisty i czytelny dla otoczenia wizerunek i zdolność do współpracy z mocnymi partnerami. Temu celowi służy dokonywana zmiana struktury uczelni – konsolidacja dwóch par kolegiów i utworzenie Szkoły Biznesu i Szkoły Ekonomii oraz przekształcenie jednego z kolegiów w Szkołę Polityki Publicznej.
Obecnie, po pracowitych wakacjach, dobiegają końca prace nad nowym statutem uczelni. Jeszcze w październiku – zgodnie z zasadą partycypacji – władze akademickie na otwartych spotkaniach przedstawią pracownikom projekt nowego statutu, a po wprowadzeniu ewentualnych korekt – Senatowi do decyzji. Chcemy, by od 1 października 2015 r. w SGH działały trzy szkoły o wysokim stopniu autonomii, klarownym profilu kształcenia i badań, znacznym stopniu odpowiedzialności za kierunki kształcenia, respektując zarazem preferencje studentów i ich prawa – wspólny zestaw przedmiotów podstawowych i zgodny z racjonalnością ekonomiczną wybór przedmiotów kierunkowych. Dyplom SGH wydawany przez Rektora absolwentom trzech szkół będzie miał większą rozpoznawalność międzynarodową dzięki ich wyrazistości i zgodności ich nazw i programów ze standardami globalnymi.
Sukcesy SGH wynikają ze zdolności do wypełnienia jej sprawdzonej misji, wierności dla jej zasad oraz ich rozumienia w zmieniających się warunkach społecznych i ekonomicznych. Nasza uczelnia deklaruje swoją służebność wobec społeczeństwa i wolę kształcenia młodych Polaków, tak by potrafi li profesjonalnie funkcjonować w systemie społecznym i gospodarczym.
Zdolność do wypełnienia tej misji SGH uwiarygodniła i w początkach swego istnienia, w niełatwym okresie międzywojennym, w warunkach kształcenia konspiracyjnego w czasach drugiej wojny światowej, w skrajnie trudnym okresie stalinowskim i późniejszym długim czasie presji ideologicznej. SGH miała istotny wkład do myśli reformatorskiej lat osiemdziesiątych – budowała kadry, które potrafiły wcielać ją w życie, funkcjonując w formule uczenia konspiracyjnego – uzupełniając rutynowe zajęcia w stanie wojennym, by wreszcie stać się liderem przemian kształcenia ekonomicznego w Polsce lat 90.
Dzisiaj wypełnienie tej misji oznacza znalezienie właściwej formuły wiązania kształcenia z nauką i służebność w stosunku do otoczenia.
Służebność w stosunku do otoczenia potocznie rozumiana jest jako upraktycznienie kształcenia i podporządkowanie badań kreowaniu innowacji. To dzisiaj mantra polityków edukacji i menedżerów systemu edukacyjnego. Przyjmują oni niekiedy radykalne tony: jeśli mamy finansować uczelnie – powiadają – niech one kształcą praktycznie i tworzą innowacje. Inaczej wara od publicznych pieniędzy, bo outsource’jemy całą edukację za granicę.
W tym kontekście chcę przypomnieć, urodzonego w 1398 r. w Moguncji, człowieka, który robił pieniądze dosłownie. Był mincerzem, zajmował się biciem monet. Był niesłusznie uważany za wynalazcę ruchomej czcionki – powstała tysiąc lat wcześniej na Dalekim Wschodzie. Nie był też pierwszym europejskim drukarzem. Źródła powiadają, że Gutenberg – bo to o nim mowa – …o wynalazku czcionki dowiedział się najprawdopodobniej od niejakiego Faustusa, który uciekł z Haarlemu do Moguncji kradnąc wynalazek swojemu pracodawcy, Holendrowi Laurensowi Janszoonowi Costerowi.
Przedtem Gutenberg robił pieniądze, teraz pieniądze zrobił. Stworzył pierwsze w Europie duże wydawnictwo książkowe. Wcześniej drukowano tylko zdobione pojedyncze karty przeznaczone do wypełnienia pismem ręcznym.
Dokumenty dowodzą, że Gutenberg prowadził intensywne życie towarzyskie. Oto w latach 1436 – 1440 zakupił ok. 1900 litrów wina – wypada około 1,5 litra tego trunku, dwie dzisiejsze butelki, dziennie przez ponad cztery lata. Warto wiedzieć, że wino zastępowało wtedy kawę, herbatę i Redbull’a. Było znacznie słabsze niż dzisiejsze. Swoim gościom Gutenberg potrafi ł wystawiać za gościnę rachunki. Dokumenty dowodzą, że kiedyś otrzymał od współbiesiadników pół wiadra wódki, pół beczki wina i… 100 gruszek.
Jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, marzył też o biznesie swojego życia. Jako czterdziestolatek założył spółkę do produkcji na skalę masową lusterek dla pielgrzymów udających się corocznie do Akwizgranu – po odpust mogło przybywać nawet ponad 30 tys. pielgrzymów! Rachunek zysków był prosty. Finanse od wspólników, a narzędzia i pomysł na seryjną produkcję lusterek od Gutenberga. Zysk pół na pół. Zbankrutował, i w 1460 r., zadłużony u lichwiarza, który wyrugował go z oficyny drukarskiej, zmuszony był porzucić drukarstwo. Zmarł w biedzie.
Opowiedziałem Państwu o człowieku, który dokonał omalże kopernikańskiego przewrotu, a którego koleje życia nie są łatwe do interpretacji. Jego przykład stawia przed każdym architektem systemu edukacyjnego, ale i przed studentem i nauczycielem akademickim, ważne pytanie: jak kształcić, czy też jak się kształcić, jeśli przypadki zaprzeczają wszystkim regułom akademickim i zaleceniom polityków. Nowa służebność uczelni musi uporać się z tym pytaniem. Mamy i my swoje sposoby na radzenie sobie z tym problemem i wiele mierników pokazuje, że są to sposoby skuteczne. Jest to np. przekazywanie rzetelnej wiedzy opartej na naukowych podstawach i konfrontowanej z doświadczeniem praktyków. To wiązanie przekazu wiedzy z kształtowaniem umiejętności. To przedsięwzięcia z patronatami solidnych partnerów o wielkiej reputacji, jak choćby konferencja o przemianach gospodarczych Ćwierćwiecza Wolności z udziałem międzynarodowych tuzów i pod patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej i Konferencji Rektorów Uczelni Ekonomicznych w listopadzie 2014.
Na koniec drobna uwaga osobista. Tak jak na pewno wielu z Państwa, na widok ślubujących studentów myślałem, że chętnie, że bardzo chętnie bym się z nimi zamienił. Ale też i widziałem ich wzrok i czytałem w spojrzeniach, że i oni zamieniliby się ze mną. Jestem przekonany, że wielu z nich osiągnie bardzo wysokie stanowiska i wspaniałe sukcesy, i chcę ich upewnić, że droga do tych sukcesów prowadzi przez rzetelne studia – na wykładach i ćwiczeniach, na dyskusjach, tych organizowanych i tych spontanicznie prowadzonych w czasie przerw. To wtedy właśnie i w taki właśnie sposób znajdujemy swoją drogę. Moje nocne rozmowy na dorocznym studenckim obozie w Wetlinie dowiodły, że poziom umiejętności gry na gitarze przy ognisku i skłonność do prowadzenia pasjonujących rozmów nie tylko dorównują sobie, ale i rosną. Fakt, że nie dotrwałem do końca dowodzi, że mamy młodzież bardzo wytrwałą w poszukiwaniu prawdy i swojej drogi, że postęp dokonuje się nieustępliwie, a wszystko to fantastycznie rokuje na przyszłość.
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/14 (308), październik 2014 roku
Po wystąpieniu inauguracyjnym rektora Tomasza Szapiro odbyła się uroczysta symboliczna immatrykulacja studentów pierwszego roku – poprowadził ją prof. Piotr Ostaszewski, prorektor ds. dydaktyki i studentów.
Zgodnie z tradycją wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH z okazji 50-lecia ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „Deformacja międzynarodowej wymiany handlowej w warunkach konfliktu” wygłosił prof. Wojciech Paprocki
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony przez prof. Wojciecha Paprockiego podczas inauguracji roku akademickiego 2014/2015 – „Deformacja międzynarodowej wymiany handlowej w warunkach konfliktu”
prof. Wojciech Paprocki, Katedra Transportu , Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Wykład został przygotowany przez nauczyciela akademickiego, który zajmuje się zagadnieniami zarządzania logistycznego, czyli Supply Chain Management. Teoria SCM została stworzona w USA, kraju wolnym od działań militarnych na lądzie od zakończenia wojny secesyjnej w 1865 r. W Ameryce Północnej nie występują zakłócenia w dostawach lądowych, co powoduje, iż można w obrębie tego kontynentu budować łańcuchy dostaw zgodnie z koncepcją just in time. Wobec tego uwzględniany jest fakt, iż producent ufając niezawodności przebiegu procesów w łańcuchach dostaw może świadomie zrezygnować z utrzymywania zapasów surowców, komponentów, a także rezerwowych urządzeń wykorzystywanych w procesie produkcji. Uzyskuje przy tym ogromną korzyść – ogranicza swoje zapotrzebowanie na kapitał obrotowy i może osiągać niewyobrażalne w tradycyjnym systemie zaopatrzenia wysokie wskaźniki relacji wartości obrotu (sprzedaży) do wartości zaangażowanego kapitału własnego i obcego. O tym, że konsumenci także polubili koncepcję just in time świadczy ich zachowanie w sferze e-commerce. Klikamy – składając zamówienie – kierując się wiarą, iż towar zakupiony on-line zostanie nam dostarczony w ciągu 24 godzin nawet wówczas, gdy ma trafi ć do odległej „chaty pod lasem”.
Po lekturze opracowań z teorii ekonomii łatwo stwierdzić, że istotą gospodarowania jest wymiana handlowa. Od czasów rewolucji przemysłowej w XIX w. do czasów współczesnych uzyskano sytuację na całym świecie, za wyjątkiem kilku subregionów, iż nie ma problemu z wyprodukowaniem żywności oraz innych produktów w ilości, która zapewniałaby godną egzystencję. Podstawowym wyzwaniem jest znalezienie nabywców na wszystkie towary, które potrafi my wyprodukować. U progu jesieni w 2014 r. podstawową troską opisywaną w mediach było znalezienie nabywców jabłek od polskich sadowników, którzy dzięki swej ciężkiej pracy i subwencjom unijnym w minionych dekadach osiągnęli zdolność do produkowania różnych owoców w ilości znacznie przekraczającej potrzeby rynku krajowego.
Skoncentrujmy uwagę na procesie wymiany handlowej. Pierwsza fala globalizacji wymiany handlowej wystąpiła pod koniec XIX w. i otworzyła, nieznane wcześniej w historii, szanse istotnego podniesienia poziomu życia ludności na różnych kontynentach. Poszczególne gospodarki krajowe zaczęły się specjalizować, gdyż dostrzegły w takiej polityce możliwość uzyskiwania relatywnie wysokiej rentowności produkcji i sprzedaży wybranych dóbr. Każda z wojen stanowiła ograniczenie w swobodzie wymiany. Konsekwencją I wojny światowej, której wybuch miał miejsce 100 lat temu, było drastyczne pogorszenie warunków życia w krajach Europy Zachodniej. Gdy alianci blokowali wymianę handlową z Niemcami i Austrią, swoją pozycję umacniały Stany Zjednoczone. Nadwyżka w amerykańskim handlu zagranicznym w 1914 r. wynosiła ponad 1,0 mld $ (w cenach z 2013 r.) i dynamicznie wzrosła do 82 mld $ w 1917 r. Tym samym USA stały się największym eksporterem na świecie, spychając Anglię z pozycji wieloletniego lidera.
Wielcy teoretycy ekonomii, wśród nich M. Keynes i I. Fisher, kierowali po I wojnie światowej do przywódców USA i aliantów europejskich apel, aby nie blokować wymiany handlowej z przegranymi. Wówczas owe wskazówki nie zostały wysłuchane. Na szczęście ten błąd nie został powtórzony po zakończeniu II wojny światowej. Aby zapobiec izolacji trzech stref okupowanych Niemiec Zachodnich, jak również dla stworzenia przeciwwagi dla rozbudowanego w Europie bloku wschodniego, przygotowano i wdrożono plan wsparcia gospodarczego (tzw. plan Marshalla) oraz już w 1951 r. postanowieniami traktatu paryskiego utworzono zalążki Wspólnego Rynku. Objął on Niemcy Zachodnie i Włochy z jednej strony oraz Francję, Belgię, Holandię i Luksemburg z drugiej strony, czyli kraje, które walczyły ze sobą zaledwie sześć lat wcześniej. Polska w ramach procesu transformacji rozpoczętego w 1989 r. przyłączyła się do Unii Europejskiej w 2004 r. W ten sposób otworzyły się nowe możliwości przed polskimi producentami, którzy obecnie 75% (w ujęciu wartościowym) eksportowanych towarów lokują na rynku wspólnotowym.
W czasach pokoju po 1945 r. trzy generacje mieszkańców naszego kontynentu mogły przyjąć optykę amerykańską, zgodnie z którą kształtowanie łańcuchów dostaw nie musi uwzględniać ryzyka związanego z wystąpieniem konfliktu zbrojnego ograniczającego proces wymiany na drodze lądowej.
Swoboda i stabilność warunków, w których prowadzona jest wymiana handlowa między krajami Unii Europejskiej, przysłoniły ryzyka zacieśniania więzi gospodarczych z podmiotami gospodarczymi spoza Unii. Wypada stwierdzić, że w Polsce zawsze brano i bierze się pod uwagę, iż wobec partnerów z krajów byłego ZSRR, przede wszystkim z Rosji, należy się kierować ograniczonym zaufaniem. Polscy producenci z sektora prywatnego, tak żywności, jak i wyrobów przemysłowych, zachowując rezerwę wobec rynku tzw. Wspólnoty Niepodległych Państw, w sposób naturalny podążają śladami Stanisława Wokulskiego – bohatera powieści Bolesława Prusa Lalka. Dlaczego nie mieliby dążyć do rozwoju handlu z krajami sąsiedzkimi na Wschodzie? Podejmują więc, znacznie bardziej świadomi ryzyka niż kupcy z innych krajów, w tym ze zjednoczonych Niemiec, kontakty handlowe, koncentrując się na eksporcie. Zakup ropy naftowej i gazu ziemnego, czyli podstawowych podmiotów z sektora publicznego, które inaczej kalkulują ryzyko niż przedsiębiorcy prywatni.
Otwarty konflikt między Rosją a Ukrainą doprowadził do daleko idących zaburzeń w funkcjonowaniu łańcuchów dostaw obejmujących kraje UE oraz Rosję. Wymiana handlowa między tymi partnerami uległa drastycznemu ograniczeniu. Rosja chcąc pokazać, że poza UE są także inni liczący się dostawcy i odbiorcy towarów, zawarła w 2014 r. przygotowywany od lat kontrakt (o wartości 400 mld USD) na dostawy gazu do Chin. Wprowadzenie przez Rosję zakazu importu żywności z UE stworzyło dla chińskich producentów rolnych ogromną szansę zwiększenia eksportu do Rosji aż o 80%.
Europa, w tym Polska, staje przed wyzwaniem o znaczeniu strategicznym. Chodzi o wybór kierunków importu nośników energii. W Rosji znajdują się ogromne złoża gazu ziemnego, których eksploatacja jest efektywna ekonomicznie. W Europie Zachodniej takie złoża są niewspółmiernie skromniejsze, co ilustruje zestawienie.
Zasoby gazu
Rosja:
- potencjalne wydobycie [mld m³] – 188 000
- rentowne wydobycie [mld m³] – 46 000
- zasoby rentowne/wydobycie [lata] – 75,4
Norwegia:
- potencjalne wydobycie [mld m³] – 3 900
- rentowne wydobycie [mld m³] – 2 090
- zasoby rentowne/wydobycie [lata] – 18,2
Holandia:
- potencjalne wydobycie [mld m³] – 2 600
- rentowne wydobycie [mld m³] – 1 130
- zasoby rentowne/wydobycie [lata] – 14,1
Niemcy:
- potencjalne wydobycie [mld m³] – 2 000
- rentowne wydobycie [mld m³] – 120
- zasoby rentowne/wydobycie [lata] – 10,9
Źródło: opracowanie własne na podstawie Unser Brenn-Stoff, Die ZeitNr. 35/2014 (21.08.13) s. 20
Preferowanie wymiany ze stabilnym partnerem skłania władze w Europie do zawarcia umowy o Transatlantyckim Partnerstwie w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). Za przykład preferowania rynku amerykańskiego służy postępowanie koncernu Fiata. Dzięki fuzji z Chryslerem włoski koncern umocnił się na rynku transatlantyckim. W tym samym czasie główni konkurenci europejscy, m.in. Volkswagen, w istotny sposób angażowali się w rozwój łańcuchów dostaw prowadzących do rynku rosyjskiego (jak również chińskiego).
Zarówno Fiat, jak i jego konkurenci z Europy, muszą uwzględniać ryzyka związane z konfliktem interesów. W fazie końcowej negocjacji nad umową TTIP wychodzi na jaw, że istnieje bardzo silny konflikt interesów między inwestorami amerykańskimi (także z Kanady, z którą UE chce zawrzeć umowę CETA) a europejskimi, a także między władzami USA i Kanady z jednej strony oraz władzami państw członkowskich UE z drugiej strony. Chodzi przede wszystkim o ochronę przedsiębiorstw i władz publicznych przed ryzykiem narażenia się na sankcje wynikające z orzecznictwa sądów w USA.
W ramach procesu politycznej i gospodarczej emancypacji Ukrainy ujawnił się ostry konflikt między Rosją a partnerami zachodnimi. Wzajemnie nakładane sankcje gospodarcze prowadzą do ograniczenia wymiany handlowej. Jej przejawem jest spadek sprzedaży samochodów osobowych w Rosji w sierpniu 2014 r. aż o 26% (year-over-year). Europejscy (a także amerykańscy i japońscy) producenci gotowych samochodów i części do ich produkcji odczuwają spadek popytu na rynku rosyjskim notując od lipca 2014 r. znaczący spadek zamówień. Konsekwencją jest spadek produkcji przemysłowej w UE od początku trzeciego kwartału 2014 r.
Patrząc w przyszłość można uznać, że konfliktem o podstawowym znaczeniu staje się konfrontacja zwolenników postawy prosumenckiej oraz podmiotów związanych z sektorem energetycznym obejmującym producentów surowców oraz korzystającej z tych surowców wielkoskalowej elektroenergetyki korporacyjnej (WEK).
Aby zrozumieć zjawisko prosumenta, czyli producenta i konsumenta w jednej osobie, trzeba odwołać się do ewolucji systemów transportowych w pierwszej połowie XX w. Na lądzie dominującą rolę pod koniec XIX w. odgrywała kolej żelazna. Na całym świecie osiedla i zakłady przemysłowe lokalizowano wzdłuż linii kolejowych, a regiony pozbawione kolei były skazywane na zastój społeczno-gospodarczy. Przełom przyniosło upowszechnienie samochodu, który w swojej pierwotnej wersji konstrukcyjnej był przystosowany do zaspokajania potrzeb farmera poruszającego się po bezdrożach. Każdy, kto kupił sobie samochód, stawał się wytwórcą usług przewozowych i jednocześnie ich konsumentem. Fenomen motoryzacji, która od ponad 100 lat jest czynnikiem rozwoju społeczno-gospodarczego na wielu kontynentach, ujawnia atrakcyjność postawy prosumenckiej. Siłę ekonomiczną prosumentów w transporcie potwierdza stosowany w wielu krajach bardzo wysoki poziom podatku akcyzowego na paliwa.
Od końca XX w. kształtowana jest postawa prosumenta w obszarze energetyki. Współczesna działalność człowieka wymaga dostępu do energii elektrycznej. Ten dostęp mamy zapewniony „wszędzie i o każdej porze”. To powoduje, że ani mieszkańcy miast i wsi, ani podmioty gospodarcze korzystające z dowolnej lokalizacji nie zadają sobie w ogóle trudu, aby się zastanowić, kto i jak produkuje oraz dostarcza im energię elektryczną. Wszyscy są beneficjentami systemu, który można nazwać „miedzianą płytą” łączącą nielicznych producentów oraz ogromną liczbę użytkowników energii elektrycznej.
Pod wpływem propagandy towarzyszącej polityce klimatycznej oraz przy wykorzystaniu najnowszych osiągnięć techniki upowszechniane są dwie technologie produkcji energii elektrycznej, nazywane odnawialnymi źródłami energii (OZE). W wielu krajach na świecie instalowane są urządzenia o małej mocy (w Polsce z limitem mocy do 40 kW). Są to ogniwa fotowoltaiczne, które służą uzyskiwaniu energii elektrycznej z promieni słonecznych, a także wiatraki generujące tę energię dzięki wykorzystaniu siły wiatru. Rozproszeni w przestrzeni prosumenci wytwarzają energię i mogą ją zużywać dla zaspokojenia własnych potrzeb. Jeśli wielkość produkcji przekracza lokalne zużycie, nadwyżki mogą być przekazywane do publicznej sieci. Sukces prosumentów energetycznych jest osiągany przy zaostrzającym się konflikcie interesów. Stymulowanie przy pomocy dotacji celowych gospodarstw domowych, w tym farmerskich, do instalowania urządzeń OZE jest możliwe, jeśli władze publiczne pozyskują odpowiednie fundusze drogą obciążania wszystkich nabywców energii elektrycznej dodatkowymi daninami. Szacuje się, że w Niemczech do 2013 r. na cele promowania OZE wydano ok. 80 mld euro. Skala subwencji stała się tak duża, iż konieczne stało się skorygowanie polityki przestawiania energetyki (Energiewendepolitik). Od sierpnia 2014 r. w Niemczech prosumenci zostali obciążeni nowym podatkiem od zużycia wyprodukowanej przez siebie energii elektrycznej.
Prawidłowe rozpoznanie istniejących i potencjalnych konfliktów oraz przygotowanie i wdrożenie skutecznych działań w warunkach konfliktu stanowi wyzwanie dla elity gospodarczej i politycznej. Słuchacze studiów dyplomowych, magisterskich i doktoranckich aspirują do wejścia do tych elit. Zdobywanie wiedzy i umiejętności w środowisku akademickim SGH powinno ich dobrze przygotować do wypełniania obowiązków zawodowych i obywatelskich w przyszłości. Na początku roku akademickiego życzę sukcesów wszystkim studiującym oraz ich nauczycielom.
Źródło: Gazeta SGH, nr 9/14 (308), październik 2014 roku
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2014/2015
Rektor: prof. Tomasz Szapiro
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx,
- prof. Marek Gruszczyński,
- prof. Piotr Ostaszewski.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Studium Podstawowego,
- prof. Magdalena Kachniewska – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2015/2016
Gośćmi uroczystości, która odbyła się 2 października 2015 roku, byli przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, a także metropolita warszawski ksiądz kardynał Kazimierza Nycz.
Do SGH napłynęło wiele listów gratulacyjnych, niektóre z nich zostały odczytane przez przedstawicieli władz państwowych. List od Prezydenta RP odczytał Zdzisław Sokal, doradca prezydenta RP. List od Ministra Finansów, odczytała dr Dorota Podedworna-Tarnowska, podsekretarz stanu w Ministerstwie Finansów, prodziekan Studium Magisterskiego SGH. Gratulacje Prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz odczytał jej zastępca, pan Michał Olszewski.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Tomasza Szapiro.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Tomasza Szapiro wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2015/2016 w dniu 2 października 2015 roku
Dostojni Goście, Szanowni Państwo,
Drogie Studentki i Doktorantki,
Drodzy Studenci i Doktoranci,
Drodzy Absolwenci, spotykający się z nami tu i za pomocą internetu,Naturalne pytanie w chwili inauguracji to pytanie: co nas w najbliższej przyszłości czeka? Drąży ono pracowników, studentów roku pierwszego i odbywających kolejny rok studiów. Wybiegnijmy więc w przyszłość.
Od wielu dekad nowy rok akademicki jest wyznaczony przez rytm studiowania – na przemian semestry wykładów i ćwiczeń przedzielone sesjami, feriami i wakacjami. W ten rytm wplecione będą ważne wydarzenia. Za dziesięć dni – nadanie doktoratu honoris causa wybitnemu uczonemu i wielkiemu przyjacielowi uczelni, Edwardowi Altmanowi. W listopadzie graduacja – wręczenie dyplomów ukończenia studiów pierwszego i drugiego stopnia, w grudniu spotkanie świąteczne, w kwietniu Święto SGH – wręczenie dyplomów doktorom oraz doktorom habilitowanym i kulminacja obchodów naszej 110. rocznicy. I jeszcze kwietniowy bieg SGH, majowe studenckie Juwenalia – nasze uczelniane i warszawskie. A za dwanaście miesięcy Zjazd Absolwentów SGH – ten najważniejszy, organizowany raz na 10 lat, co zastrzeżone jest w naszym Statucie.
W ten rytm i odświętne wydarzenia wpleciona jest praca badawcza i udział w projektach naukowych i eksperckich. To lektury artykułów, prezentowanie na seminariach kolegom własnych pomysłów, a potem pierwszych prób ich realizacji, wystąpienia konferencyjne, opracowywanie recenzji i poprawianie zrecenzowanych artykułów, pisanie rozpraw i monografii, obrony prac na stopień, pisanie projektów badań i staranie się o środki na ich sfinansowanie. Jakże często konieczne jest także dorabianie.
Rodzi się pytanie czy w tym uporządkowanym kieracie cokolwiek może się dziać? Czy cokolwiek może się zmienić? Czy jest miejsce na coś własnego? Czy może zmienić się instytucja? Wzorce postępowań? Terror pozadydaktycznych i pozanaukowych obowiązków i zajęć zabijających nasze pasje? A uczelnia – jaką ma szansę na rozwój?
Przyjrzyjmy się więc naszemu otoczeniu i sobie. Zacznę od uczelni i studiów. Oto nie słabnie zainteresowanie studiami w SGH – to rynkowa weryfikacja naszej atrakcyjności. Rośnie zdolność naszej uczelni do nauczania w językach obcych – Polaków i cudzoziemców, liczba kandydatów na studia anglojęzyczne i dydaktyczny potencjał uczelni – kandydaci docenili dwa nowe kierunki swoimi wyborami. Rośnie upraktycznienie studiów w SGH. Liczba staży i praktyk zrealizowanych przez studentów w ostatnim roku akademickim wzrosła w porównaniu z rokiem poprzednim o 27%. Badanie Universum organizowane przez pracodawców dowodzi, że 52 % naszych studentów (dwukrotnie więcej niż średnio na rynku) oceniło bardzo wysoko możliwości zdobycia doświadczenia praktycznego w trakcie procesu kształcenia, głównie poprzez staże i praktyki w kraju i za granicą oraz warsztaty i zajęcia prowadzone przez praktyków. To efekt naszej polityki i usilnych starań.
Rośnie współpraca z biznesem, m.in. w ramach Klubu Partnerów SGH, do którego przystąpiły w 2015 r. kolejne trzy firmy: UniCredit Business Integrated Solutions, Bank Zachodni WBK Spółka Akcyjna oraz PKP Cargo S.A. Ta współpraca to korzyści dla firm – zwiększenie rozpoznawalności marki i ich atrakcyjności jako pracodawców. To korzyści dla studentów SGH – zwiększenie szans na zatrudnienie, staże i praktyki. To korzyści dla pracowników uczelni – zachęta i inspiracja do nowatorskich form kształcenia.Wspólne działania firm i uczelni uzupełnią niebawem projekty „Akademickich Ekspertów Gospodarczych” PLL LOT oraz Poczty Polskiej dla pracowników naukowych z kompetencjami do prowadzenia projektów doradczych oraz konkursy na pracę magisterską firm Mitsubishi i Accenture. Myślę, że to dobry moment na skierowanie do naszych absolwentów–przedstawicieli biznesu serdecznego zaproszenia na Zjazd Absolwentów 24.09.2016 r. – First Global SGH Alumni Assembly, gdzie można będzie nawiązać ważne i inspirujące kontakty. Niewątpliwie dla uczelni jest to szansa dla dalszego upraktycznienia kształcenia. Są to dopiero jaskółki procesu, który rozwijamy i będziemy rozwijać. O jego potencjale i dynamice mówią liczby: od stycznia do września tego roku przychód z obszaru współpracy z biznesem był o 64 % wyższy niż w analogicznym okresie roku ubiegłego.
W programie Najlepsi z najlepszymi studenci mogą współpracować w projektach z Procter and Gamble czy Accenture i potem pisać prace magisterskie ze swoimi promotorami na tematy będące w obszarze wspólnych zainteresowań, połączone z problematyką tych projektów – to m.in. Digital Marketing, Digital Disruptors, Brand Management. Lista firm zainteresowanych tym programem wydłuża się. Firmy oferują też autorskie wykłady dostępne w ramach programów studiów, m.in. w ramach zajęć sieci Global Alliance CEMS, prowadzącej realizowany też w SGH przez naszych kolegów program CEMS MIM, sklasyfikowany na 4. miejscu na świecie w rankingu FT. W polskich rankingach jesteśmy najlepszą uczelnią ekonomiczną, nasze kierunki ekonomii i zarządzania są też wyróżnione pierwszą lokatą. Za te efekty dziękuję i pracownikom i studentom.
Te obserwacje mówią same za siebie. Niewątpliwie bardzo dobra współpraca uczelni z jej wychowankami ciągle niesie możliwości rozwoju. W tym obszarze możemy być lepsi, chcemy być lepsi, potrafi my być lepsi.Dobra dydaktyka wyrasta z samodzielnych i ambitnych badań naukowych. Odnoszę wrażenie, że sztafeta pokoleń wychodzi ze strefy zmian na znakomitych pozycjach. Nasze SGPiS-owsko-SGH-owskie osobistości przekazują pałeczkę naukowej młodzieży rozpoznawalnej już za granicą, choć jeszcze nie zawsze w Polsce. Po sukcesach Agnieszki Słomki-Gołębiowskiej, Ani Matysiak, Ani Baranowskiej-Rataj i Kuby Growca w latach ubiegłych, laury Nagrody Naukowej Polityki zdobył w tym roku Marcin Kolasa. Do Fulbrighterów: Marii Aluchny, Jacka Mirońskiego, Elizy Przeździeckiej i Marcina Kolasy dołączył Michał Jakubczyk. Marcin Kolasa dołączył laury Polityki do Nagrody Naukowej Premier RP i Fulbrighta dla Seniorów zdobytych w tym samym roku. To już hat-trick, a do końca roku jeszcze trzy miesiące, więc może Marcin Kolasa wyrówna ostatni piłkarski sukces Roberta Lewandowskiego. „Nową normalność” SGH potwierdzają też inne liczby: oto w 2013 roku na tzw. liście filadelfijskiej ukazały się artykuły 32 naszych naukowców, w 2014 roku – już 40! A w tym roku tylko Bogumił Kamiński zapisał sześć artykułów tylko na tej liście. Liczba punktów za artykuły z listy A wzrosła dla całej uczelni o 35%! Średnia liczba punktów na nauczyciela akademickiego w czasopismach z list A i B wzrosła o 8%. Powtórzę i w tym kontekście – możemy być lepsi, chcemy być lepsi, potrafi my być lepsi.
Co więcej, dowiadujemy się właśnie, że mimo spadku środków unijnych łączny wzrost nakładów na naukę wyniesie +6% (wzrośnie z 7.8 do 8.3 mld zł), a w środkach krajowych +15%. Gdy chodzi o szkolnictwo wyższe nie ma istotnej zmiany – nakłady na przyszły rok pozostają takie same jak w 2015 r. Nie może nas to zachwycić, nie jest to jeszcze realizacja spójnej strategii finansowania edukacji, ale trend w budżecie MNiSW jest wyraźny: wzrost w 2015/2014 to +300 mln zł, wzrost w 2016/2015 to +400 mln zł. Dodajmy, że wynegocjowany przez MNiSzW we współpracy z rektorami KRASPu wzrost budżetu NCN zaowocuje większą liczbą grantów. A tu cieszymy się niezwykłym sukcesem: Kolegium Analiz Ekonomicznych ma drugi w kraju, 48%-owy współczynnik sukcesu w swojej dziedzinie naukowej.
Praktyka dowodzi, że z dobrym skutkiem przeszliśmy ważne próby w dojrzałości umiędzynarodowienia procesu kształcenia i badań. Świadczy o tym m.in. certyfikat umiędzynarodowienia CeQuInt nadany kierunkowi International Business przez Europejskie Konsorcjum Akredytacyjne. W badaniach przeszliśmy od etapu, w którym celem współpracy był zagraniczny wyjazd, do etapu, w którym celem wyjazdu zagranicznego jest współpraca w zdobywaniu środków na prowadzenie wspólnych pasjonujących i ważkich badań. Dowodzą tego programy podwójnego dyplomu i międzynarodowe projekty naukowe z naszym udziałem.
Dobra dydaktyka i badania muszą być wspierane przez procesy administrowania i koordynowania – zwykle niedostrzegane, gdy działają sprawnie. Kto zauważył, że ze środków własnych uczelni wyremontowano i wyposażono w sprzęt 17 sal dydaktycznych w budynku G – bez angażowania wykonawców zewnętrznych wyremontowano w ciągu roku 2.100 m2 powierzchni pomieszczeń uczelnianych. Że w budynkach G, A, W i w DS1 dostępna jest sieć Eduroam. Teraz pracownicy i studenci mogą korzystać z sieci WIFI na terenie innych jednostek naukowo-badawczych nie tylko w Polsce, ale również za granicą przy użyciu loginu i hasła SGH, a i nasi goście cieszą się analogicznym ułatwieniem. I tu możemy być lepsi, chcemy być lepsi, potrafi my być lepsi.
Powróćmy zatem do zadanego przed chwilą pytania czy w tym akademickim kołowrotku cokolwiek może się dziać? Cokolwiek zmieniać? Czy jest miejsce dla prawdziwej czy prawdziwego siebie? Czy uczelnia może się zmieniać, czy my możemy uczelnię zmieniać? My? A może ja? Czy ja mogę uczelnię zmieniać? Ja student. Ja pracownik. Ja absolwent. Czy można pokonać terror czynności irytujących i bezmyślnie narzucanych?
Te kilka przywołanych powyżej obserwacji dowodzi, że są wśród nas osoby, które mogą powiedzieć z przekonaniem: tak, to jest możliwie, i dodać – jak w telewizyjnej reklamie – brawo ja! Wszyscy możemy do nich dołączyć – to wymaga odwagi i determinacji. Można je w sobie odnaleźć, ale nie każdemu się udaje. Warto szukać!
Jesteśmy ekonomicznym uniwersytetem i akademicką wspólnotą studentów, pracowników i absolwentów. Nasza droga to nowa służebność, o której mówiłem przed rokiem, nowa realizacji misji SGH, którą jest formowanie umysłów i serc młodych Polaków, tak by byli zdolni do funkcjonowania w globalnych procesach zarządzania i zarządzaniu procesami globalnymi. August Zieliński, założyciel SGH, 110 lat temu wiedział, że Polska przetrwa, jeśli potrafi kształcić gospodarczych liderów. Kształcić na poziomie wyższym. Dziś wiemy także, że polska uczelnia jeśli chce służyć Polsce musi być europejska, jeśli chce być europejska to musi być światowa. Dlatego tak ważną wytyczną naszych działań jest otwartość na odmienne poglądy, kultury, na niedolę. Dlatego przyjmujemy do naszej wspólnoty studentów z kilkudziesięciu krajów jeśli akceptują nasze normy, i na tych zasadach przyjmiemy dalszych widząc w tym sens i szansę.
Dzisiaj uczelnia tętni życiem. Między tygodniem, który upływa i tym, który upłynął niemal jednocześnie mamy szerokie spektrum intelektualnej aktywności. Składa się na to i naukowa konferencja sekcji Academy of International Business z prezentacjami wyników badań gospodarki naszego regionu, i Forum Akademickie Solidarności poświęcone społecznej gospodarce rynkowej, i konferencja „Ożywić Europę” Grupy Socjalistów i Demokratów w Parlamencie Europejskim, i debata towarzysząca Dziedzińcowi Dialogu. Dziedziniec Dialogu odbywa się w różnych miastach europejskich od 2011 r. Jest on pomyślany jako przestrzeń dialogu wierzących z ateistami, agnostykami i obojętnymi religijnie. Nasza wspólnota z pierwszej ręki poznaje całą scenę polskiej debaty. I uczestniczy w tworzeniu jej jakości.
Swoje wystąpienie pragnę zamknąć informacją zapowiadaną i wyczekiwaną. Rozpoczynamy 110. rok nieprzerwanego funkcjonowania naszej uczelni. Taka rocznica nie mogła umknąć niedostrzeżona. Ten rok akademicki będzie rokiem wydarzeń dedykowanych naszej uczelni, które złożą się na wielowymiarowy i wielowątkowy obraz naszego rozumienia naszej uczelnianej tożsamości. Symbolicznym wyrazem tej aktywności jest zaproponowane przez Komitet Organizacyjny rocznicy logo 110-lecia uczelni. Hasło obchodów powstało jako efekt konkursu ogłoszonego przed kilkoma miesiącami i rozstrzygniętego przed kilkoma dniami. Logo ozdobi nasze wydawnictwa, towarzyszyć będzie i konferencjom naukowym, i biegowi SGH, i całej gamie wydarzeń ogólnouczelnianych i organizowanych przez środowiska wewnątrzuczelniane. Przyszedł moment przedstawienia decyzji Komitetu i podania nazwisk laureatów konkursu na logo SGH. Są nimi panie Teresa Florczak oraz Inga Lorent.
Wygrało hasło: z tradycją w nowoczesność. Myślę, że moje wystąpienie objaśniło jego przesłanie. Wiele mówiłem o uczelnianej nowoczesności, więc chcę to zrównoważyć wątkiem uczelnianej tradycji. Trzeba umieć ją dostrzec i zrozumieć. A to może przyjść tylko przez możliwość jej doświadczania. Dlatego szczególnie cieszy mnie właśnie zakończony projekt wirtualnego muzeum SGH, które pozwala poprzez zdjęcia i dokumenty spotkać się z naszą akademicką tradycją. Ten internetowo dostępny z głównej strony uczelni album pozwala interaktywnie poruszać się po uczelni i poznać archiwalia, które nie były dotąd łatwo dostępne. Możemy tam zobaczyć zdjęcia ze wszystkich inauguracji, listy członków Senatów, fotografie rektorów i doktorów, ale i programy zajęć. Praktycznie wszystko co mamy. Z zespołu twórców wyróżnię profesora Janusza Kalińskiego i doktor Barbarę Trzcińską – podarowali nam możliwość doświadczenia siły tradycji, a przez to – ułatwili sprostanie wyzwaniom nowoczesności.
Po wystąpieniu inauguracyjnym rektora Tomasza Szapiro odbyła się uroczysta symboliczna immatrykulacja studentów pierwszego roku – poprowadził ją prof. Piotr Ostaszewski, prorektor ds. dydaktyki i studentów i prof. Marek Gruszczyński, prorektor ds. nauki
Zgodnie z tradycją wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH z okazji 50-lecia ich immatrykulacji.
Wykład inauguracyjny „Zrozumieć zmianę demograficzną w Europie” wygłosiła prof. Irena E. Kotowska.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny nt. Zrozumieć zmianę demograficzną w Europie wygłoszony podczas inauguracji roku akademickiego 2015/2016
prof. Irena E. Kotowska, Instytut Statystyki i Demografii, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Magnificencjo,
Wysoki Senacie,
Szanowni Zgromadzeni,Na wykładzie inauguracyjnym rozpoczynającym rok akademicki 2000/2001 profesor Jerzy Z. Holzer, mój przełożony i nauczyciel, mówił o demograficznych uwarunkowaniach rozwoju Polski. A ja dziś chciałabym mówić o Europie: o zmianach, jakim podlega proces odtwarzania pokoleń, których zrozumienie jest niezbędne dla „konstruktywnej odpowiedzi na tę zmianę”[1].
Przynajmniej od dwóch dekad spada dynamika wzrostu liczby ludności Europy i starzeje się populacja. Kolejne projekcje Departamentu Ludności ONZ wskazują na nieuchronny dalszy spadek wielkości populacji Europy mimo zakładanego wzrostu płodności (w projekcji z 2015 r. współczynnik dzietności ogólnej, czyli średnia liczba dzieci przypadająca na kobietę w wieku rozrodczym wzrasta z 1,6 do 1,8) i rosnącego napływu migrantów. Z projekcji Eurostatu z 2013 r. wynika, iż do 2050 r. populacja UE nieznacznie wzrośnie, a potem nastąpi jej spadek. Jednak to, co stanowi główną przesłankę niepokoju o przyszłość demograficzną kontynentu, dotyczy zmian struktur wieku – szybkiemu starzeniu się populacji towarzyszy spadek liczby osób w wieku produkcyjnym. Europa jest jedynym kontynentem doświadczającym zmniejszenia się potencjalnych zasobów pracy.
Przyczyną tych zmian są głębokie przeobrażenia procesu odtwarzania pokoleń. Wpisują się one w długookresowe tendencje o charakterze globalnym, których przebieg zależy od stopnia rozwoju ekonomicznego kraju. W rosnącej grupie krajów (od 4. w latach 1950–1955 do 83. w latach 2010–2015 spośród 201 krajów ujętych w statystykach ONZ) płodność spadła poniżej poziomu reprodukcji prostej (współczynnik dzietności nie przekracza 2,1). Jednocześnie postęp w wydłużaniu życia ludzkiego jest najsilniejszy w krajach europejskich oraz Ameryce Północnej – oczekiwana długość życia noworodka w latach 2010–2015 wyniosła 77–79 lat wobec 60 lat w Afryce. Należy jednak zwrócić uwagę na silne zróżnicowanie terytorialne trwania życia w Europie – od blisko 70 lat w Azerbejdżanie czy Rosji do prawie 83 lat w Szwajcarii. Kraje Europy Środkowo-Wschodniej wciąż dzieli dystans kilku lat od pozostałych krajów UE.Począwszy od lat 1950-tych Europa, Ameryka Północna i Oceania były regionami napływu, a Afryka, Azja i Ameryka Łacińska regionami odpływu migrantów, przy czym strumienie migracji wzrastały w czasie.
Połączenie określonych zmian płodności, umieralności i migracji w Europie doprowadziło do powstania nowego porządku demograficznego, który został nazwany przez Dirka van de Kaa ‘nową demografią Europy’ [2]. Europa wyróżnia się więc najniższą płodnością, najdłuższym trwaniem życia i największą liczbą osób sędziwych oraz najwyższą intensywnością napływu migracyjnego. Oprócz utrzymywania się płodności na poziomie, który nie gwarantuje prostej zastępowalności pokoleń, stałego wydłużania się życia ludzkiego oraz rosnącej roli migracji w kształtowaniu liczby ludności mamy do czynienia ze spadkiem przyrostu naturalnego, spadkiem lub stabilizacją liczby ludności oraz znacznymi zmianami struktur wieku. Zmiany te prowadzą do niekorzystnych proporcji między osobami najmłodszymi, w wieku produkcyjnym oraz starszymi. Ponadto utrwalenie się odtwarzania pokoleń na poziomie poniżej prostej zastępowalności przy stałym wydłużaniu życia ludzkiego prowadzi do takich zmian struktur wieku, które ograniczają możliwości zahamowania spadku liczby ludności. Po osiągnięciu pewnego stopnia zaawansowania procesu starzenia się liczba ludności będzie spadać mimo wzrostu dzietności – takie negatywne momentum wzrostu populacji wystąpiło w Europie około 2000 r., a obserwowany w latach następnych wzrost liczby ludności w skali kontynentu odbywał się dzięki migracjom.
Jednocześnie należy podkreślić, że przebieg procesu odtwarzania pokoleń właściwy nowej demografii Europy jest zróżnicowany pomiędzy między krajami – w Europie Północnej stosunkowo wysoka dzietność współwystępuje z długim trwaniem życia i dodatnim saldem migracji, zaś w Europie Środkowo-Wschodniej – niska lub bardzo niska dzietność z krótszym trwaniem życia i ujemnym saldem migracji.
Jedno z zasadniczych pytań dotyczących zmian procesu reprodukcji ludności brzmi: dlaczego płodność spadła do poziomu poniżej prostej zastępowalności pokoleń i na nim pozostaje? W poszukiwaniu odpowiedzi konieczne jest odwołanie się do zmian zachowań dotyczących rodziny, jakie obserwowane są od lat 1960-tych w Europie. Ich zasadnicze cechy to: mniejsza skłonność do zawierania związków małżeńskich, rosnąca częstotliwość kohabitacji i związków typu LAT (Living-Apart-Together), opóźnianie zawierania małżeństw, osłabienie trwałości związków, zmniejszenie się pożądanej liczby dzieci, odkładanie decyzji o urodzeniu pierwszego dziecka, wzrost liczby urodzeń pozamałżeńskich i dobrowolnej bezdzietności. Najogólniej można je ująć jako: opóźnianie tworzenia związków i rodzenia pierwszego dziecka, spadek płodności, deinstytucjonalizację rodziny, która przejawia się zmniejszeniem znaczenia małżeństwa jako instytucji, destabilizację rodziny. Im później rozpoczynały się te zmiany, tym gwałtowniejszy był ich przebieg. Szczególnie szybkie były one w krajach Europy Środkowo-Wschodniej, w tym w Polsce. Ich rezultatem jest zróżnicowanie form rodziny – oprócz rodzin tradycyjnych, których jest coraz mniej, są rodziny tworzone na podstawie związku konsensualnego czy związku LAT i takie, w których przynajmniej jedno z partnerów ma dziecko z innego związku (ich liczba rośnie). Ponadto wskutek rosnącej różnorodności decyzji podejmowanych w różnych fazach przebiegu życia, zmiany sekwencji występowania zdarzeń demograficznych oraz osłabienie lub zerwanie powiązań między nimi zwiększa się zróżnicowanie indywidualnych biografii.
Ważną cechą przemian rodziny w Europie jest zmiana relacji na poziomie makro między dzietnością a opóźnianiem decyzji o założeniu rodziny, deinstytucjonalizacją i destabilizacją rodziny. Od drugiej połowy lat 1980-tych dzietność jest wyższa w tych krajach, gdzie więcej dzieci rodzi się poza małżeństwem, zanikła też dodatnia zależność między dzietnością a ogólnym współczynnikiem zawierania pierwszych małżeństw. Wyższa dzietność występuje więc w tych krajach, w których przemiany rodziny są stosunkowo bardziej zaawansowane. Oczywiście tych ustaleń nie można interpretować w kategoriach przyczynowo-skutkowych [3], ale sygnalizują one, iż utrzymujące się znaczenie małżeństwa dla tworzenia rodziny oraz jego stabilność nie gwarantują płodności wysokiej według standardów europejskich (współczynnik dzietności bliski 2,0).
Pojawia się zatem pytanie, czy obserwowane zmiany demograficznego modelu rodziny mogą być uznane za przyczynę spadku płodności, na co wskazuje koncepcja drugiego przejścia demograficznego Dirka van de Kaa i Rona Lesthaeghe’a z połowy lat 1980-tych. Odpowiedź jest negatywna. Wiąże się ona przede wszystkim z dyskutowanym od ponad dekady odwróceniem w skali makro korelacji między aktywnością zawodową kobiet a dzietnością – w tych krajach, w których więcej kobiet pracuje, rodzi się więcej dzieci. W krajach tzw. Europy Zachodniej zmiana korelacji wystąpiła w połowie lat 1980-tych, w byłych krajach socjalistycznych UE – około roku 2005 [4]. Zwraca się też uwagę na stopniową odbudowę płodności w krajach skandynawskich, Francji i Holandii: po spadku współczynnika dzietności do około 1,5 w połowie lat 1980-tych wystąpił tam jego stopniowy wzrost i stabilizacja na poziomie 1,8–2,0.
Poszukiwanie wyjaśnień doprowadziło do nowych koncepcji, które wiążą zmiany płodności z przemianami ekonomicznego modelu rodziny i zmianami społecznych ról płci. Ich istotą są przeobrażenia społeczne związane ze wzrostem wykształcenia kobiet i ich aktywności zawodowej. Dostęp do edukacji kobiet i ich rosnąca aktywność zawodowa były wprawdzie wymieniane jako elementy przemian strukturalnych w koncepcji drugiego przejścia demograficznego, ale główna uwaga skupiała się w niej na zmianach światopoglądowych, a zwłaszcza zmianach norm i wartości, hierarchii potrzeb i indywidualizacji, na zmianach technologicznych pozwalających na skuteczną kontrolę urodzeń.
Rosnąca obecność kobiet na rynku pracy, czy szerzej w sferze publicznej, wymaga zmian zarówno w rodzinie jak i poza rodziną, które prowadzą do redystrybucji pracy zarobkowej i pracy niepłatnej oraz opieki. Trudności łączenia pracy zawodowej z obowiązkami rodzinnymi wynikające z niedostosowań instytucjonalnych i kulturowych są uznane za ważny czynnik obserwowanych przemian rodziny. Model zmian płodności zaproponowany ostatnio przez Gostę Espinga-Andersena i Francesco Billariego odwołuje się do przejścia między ekonomicznymi modelami rodziny – tradycyjnym z ojcem jako żywicielem rodziny i niepracującą matką, poprzez model z pracującą kobietą odpowiedzialną na opiekę nad dziećmi do modelu, w którym rodzice są współodpowiedzialni za dostarczanie środków utrzymania i opiekę. Spadek płodności następował w trakcie rosnących trudności łączenia pracy zawodowej kobiet z obowiązkami rodzinnymi, natomiast rozwiązania instytucjonalne i przemiany kulturowe sprzyjające łączeniu tych aktywności przez oboje (potencjalnych) rodziców, a zwłaszcza większe zaangażowanie ojców w życie rodzinne stwarzają szanse na poprawę płodności.
OpisSchematic fertility trend over the „female revolution”
Źródło: G. Esping-Andersen, F. Billari, 2015, Re-theorizing Family Demographics, Population and Development Review 41 (1), s. 9.
Źródło: G. Esping-Andersen, F. Billari, 2015, Re-theorizing Family Demographics, Population and Development Review 41 (1), s. 9.
Znaczenie rodziny i decyzji prokreacyjnych znalazło odzwierciedlenie w przywoływanym już raporcie Komisji Europejskiej z 2006 r., który określa kierunkowe działania strategiczne łączące przeciwdziałanie z dostosowaniem do skutków zmiany
demograficznej:- promowanie odnowy demograficznej (demographic renewal) poprzez poprawę warunków życia rodzin oraz łączenie pracy zawodowej z życiem rodzinnym,
- wzrost zatrudnienia: więcej miejsc pracy dobrej jakości, przedłużanie życia zawodowego,
- wzrost produktywności i konkurencyjności poprzez inwestowanie w edukację i badania,
- otwarcie na napływy migracyjne i integracja imigrantów,
- dbałość o równowagę systemu finansów publicznych w celu zagwarantowania funkcjonowania systemu emerytalnego, ochrony zdrowia i opieki długoterminowej.
Po raz pierwszy mówi się o znaczeniu wspierania prokreacji oraz ponownie podkreśla się rolę imigracji. Jednak należy pamiętać, iż imigracje mogą jedynie w ograniczonym stopniu wpływać na zmiany struktur wieku. Analizy polskich demografów, którzy wyznaczyli projekcje ludności krajów UE przy różnych, uzasadnionych merytorycznie wariantach napływu migrantów, pokazują jego wyraźny wpływ na dynamikę liczby ludności, nieco słabszy na zmiany zasobów pracy, najsłabszy – na spowolnienie procesu starzenia ludności [5].
Jest to ważna zmiana. Uznanie bowiem, iż nie tylko właściwe wykorzystanie istniejących zasobów ludzkich (co dominowało dotąd), ale także ich tworzenie wpływają na rozwój, oznacza w konsekwencji zasadniczą zmianę podejścia do rodzin w określaniu strategicznych celów rozwoju i sposobów ich realizacji. To podejście znajduje także odzwierciedlenie w koncepcji inwestycji społecznych jako właściwym modelu polityki społecznej.
Na strategiczne znaczenie wspierania rodzin wskazywał także prof. Jerzy Z. Holzer, który mówił 16 lat temu, że przy budowie programu strategicznego rozwoju Polski trzeba brać pod uwagę stwarzanie warunków dla zakładania rodzin i powoływania do życia pierwszego i drugiego dziecka.
- European Commission, 2006, The Demographic Future of Europe – from Challenge to Opportunity, Communication from the Commission, Brussels.
- Dirk van de Kaa użył tego określenia w swoim referacie „The New Demography of Europe” wygłoszonym w dn.8.05.2003r. z okazji nadania mu tytułu doktora honoris causa Szkoły Głównej Handlowej.
- Kotowska I.E., Jóźwiak J., 2012, Nowa demografia Europy a rodzina, Roczniki Kolegium Analiz Ekonomicznych, Zeszyt 28/2012.
- A.Matysiak, 2011, Interdependencies between fertility and women’s labour supply, Springer.
- Bijak J., Kupiszewska D., Kupiszewski M., 2008, Replacement migration revisited: Simulations of the effects of selected population and labour market strategies for the aging Europe, 2020–2052, Population Research Policy Review.
Źródło: Gazeta SGH, nr 319, październik 2015
Uroczystość uświetnił występ Chóru SGH, który oprócz tradycyjnych pieśni Gaudeamus Igitur i Gaude Mater Polonia wykonał także Odę do Radości i The Lion Sleeps Tonight, z repertuaru grupy The Evening Birds.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2015/2016
Rektor: prof. Tomasz Szapiro
Prorektorzy:
- prof. Marek Bryx,
- prof. Marek Gruszczyński,
- prof. Piotr Ostaszewski.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Joachim Osiński – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Adam Budnikowski – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Magdalena Kachniewska – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2016/2017
Uroczystość inauguracji roku akademickiego 2016/2017, która odbyła się 4 października i zgromadziła bardzo wielu uczestników, w tym setki studentów, rozpoczęła 111. rok działalności Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
Inaugurację otworzyło przemówienie Jego Magnificencji Rektora prof. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie JM Rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2016/2017 w dniu 4 października 2016 roku
Gdy w 2005 kończyłem drugą rektorską kadencję, nie przypuszczałem, że w ciągu kilku lat tak dalece i tak wiele razy zmienią się przepisy prawa regulującego działanie naszej Alma Mater. Ustawa Prawo o szkolnictwie wyższym, która (uchwalona w końcu lipca 2005 r.) weszła w życie 1 września 2005 roku, a którą krytykowałem w przemówieniu na inauguracji roku akademickiego 2004/2005 w obecności premiera rządu, profesora Marka Belki, przyniosła całemu polskiemu systemowi szkolnictwa wyższego podział studiów na dwa, a faktycznie na trzy stopnie. Jak pisała i mówiła prof. Ewa Chmielecka, był to „rekord świata”, bo ustawa wprowadziła podział studiów jednolitych na studia I i II stopnia, nie definiując ich.
Warto odnotować, że ówczesna ustawa usankcjonowała (w istotnym zakresie) reformy wprowadzone w SGH, choć jednocześnie ograniczyła ich zakres. Przykładowo, w ustawie zapisano (obowiązujący także obecnie przepis), że rekrutacja na kierunki ma się odbywać najpóźniej w końcu drugiego semestru studiów. Dzięki temu można było zachować rekrutację „do SGH”, a nie „na kierunek studiów”. Ustawa usankcjonowała także certyfikaty ukończenia studiów doktoranckich wprowadzone w SGH kilka lat wcześniej. Niestety, późniejsza nowelizacja zniosła tę możliwość wprowadzając przepis, iż ukończenie studiów doktoranckich jest tożsame z obroną pracy doktorskiej.
Ustawa z 2005 r. – przyjęta w końcu kadencji Sejmu IV kadencji (Senat V kadencji) była stworzona pod auspicjami prezydenta Kwaśniewskiego i po wrześniowych wyborach parlamentarnych 2005 roku prawie od razu wzbudziła dyskusje. Do zmian w prawie doszło jednak dopiero po kolejnych wyborach parlamentarnych w 2011 roku. Sejm VI kadencji (Senat VII kadencji) wprowadził (w marcu 2011) przepisy, które – mimo tego, że była to tylko „nowelizacja” ustawy z 2005 roku – zmieniły w sposób zasadniczy dotychczasowe funkcjonowanie szkół wyższych.
Po pierwsze, nowelizacja wprowadziła Krajowe Ramy Kwalifikacji (KRK), czyli opis kwalifikacji zdobywanych w szkolnictwie wyższym (w podziale na wiedzę, umiejętności i postawy) w miejsce wcześniej obowiązujących minimów programowych i standardów nauczania. Zmianę tę określam jako rewolucyjną, bo w miejsce liczby godzin z poszczególnych przedmiotów w przepisach pojawiły się bardzo ogólnie sformułowane kompetencje (wiedza, umiejętności, postawy). Rolą uczelni stało się takie skonstruowanie planów i programów studiów, by te ogólnie zdefiniowane kompetencje były (skutecznie) zdobywane przez studentów, a w konsekwencji absolwentów.
W efekcie zlikwidowana została „ministerialna” lista kierunków studiów. Pamiętajmy, że wcześniej SGH (jak zawsze innowacyjna) walczyła o zalegalizowanie proponowanych (de facto prowadzonych) kilku kierunków studiów, takich jak na przykład metody ilościowe i systemy informacyjne (ostatecznie, po wielomiesięcznych negocjacjach ustalonych jako metody ilościowe w ekonomii i i systemy informacyjne) oraz gospodarka publiczna (w tym przypadku rektor Müller otrzymał zgodę na zalegalizowanie połączoną z wygaszeniem tego kierunku), ale wpisanie tych kierunków na „ministerialną listę” wymagało pozytywnej decyzji kilku ważnych urzędników. Po zmianach wynikających z przyjęcia KRK problem zniknął. Dzięki nowelizacji z 2011 roku uczelnie uzyskały możliwość realizowania własnych pomysłów na programy studiów, oczywiście te pomysły miały się mieścić w KRK. Inaczej mówiąc, uczelnie miały „wypełniać” treścią ramy zdefiniowane przez KRK dla poszczególnych obszarów kształcenia. Jest ich osiem, a aktywność SGH mieści się w obszarze nauk społecznych. Warto jednak pamiętać, że program kierunku studiów może być przyporządkowany do więcej niż jednego obszaru.
Główny problem z wdrażaniem KRK dotyczył (i – jak mam wrażenie – dotyczy także obecnie) języka, w jakim formułowane są przepisy oraz naruszenia status quo. Łatwiej było bowiem napisać w programie studiów, że student ma uczestniczyć w (na przykład) 30 godzinach wykładów z algebry oraz 30 godzinach wykładów z prawa, niż opisać kompetencje (wiedzę, umiejętności, postawy) cechujące absolwenta na skutek uczestniczenia w tych zajęciach.
Przed tą nowelizacją istniało około 120 kierunków studiów „standardowych” oraz około 30 „unikatowych”, zalegalizowanych decyzjami ministra (wśród nich nasze metody ilościowe… oraz MSG). Teraz nie ma listy kierunków, a Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego klasyfikuje prowadzone studia według deklarowanych obszarów kształcenia.
Kolejną konsekwencją zmian przyjętych w nowelizacji 2011 r. była likwidacja „państwowego” dyplomu ukończenia studiów. Ciekawostką jest to, że do 2005 r. „państwowy” charakter dyplomu wynikał jedynie z rozporządzenia o wzorze dyplomu, a nie z ustawy. Dopiero ustawa z 2005 wprost postanowiła, że dyplom jest właśnie „państwowy”. Wiele dobrych uczelni nie zaakceptowało takiego formalnego zrównania jakości dyplomów ukończenia studiów. Po dyskusjach i przedstawieniu dyplomów uczelni z całego świata (poza krajami zza naszej wschodniej granicy…), w nowelizacji, w przepisie o prawie uczelni do wydawania dyplomów, po prostu pominięto słowo „państwowych”.
W nowelizacji 2011 roku pojawiła się – wśród jeszcze wielu innych zmian – możliwość dokonywania przez PKA (dodam, że zgodnie z tą nowelizacją nastąpiła zmiana nazwy z Państwowej Komisji Akredytacyjnej na Polską Komisję Akredytacyjną) oceny instytucjonalnej. Oznaczało to, że zamiast dokonywania wielu (czasami ponad dziesięciu) ocen poszczególnych programów prowadzonych przez dany wydział, PKA mogła oceniać tenże wydział jako „instytucję”. Niestety, nowelizacja z 2016 roku tę możliwość zniosła, paradoksalnie pod hasłem odbiurokratyzowania.
Rzeczywistym odbiurokratyzowaniem jest inna zmiana wprowadzona nowelizacją z 2016 roku, a mianowicie zniesienie ograniczeń w zakresie uruchamiania studiów podyplomowych.
Po drodze mieliśmy jeszcze nowelizację z 2014, która wprowadziła podział studiów na profile praktyczne i ogólnoakademickie. Zasadnicza różnica między tymi profilami związana jest z tym, że w profilu ogólnoakademickim studentom należy zapewnić możliwość uczestniczenia w badaniach naukowych. Studiujący na profilu praktycznym mają mieć co najmniej połowę takich zajęć, które kształtują umiejętności praktyczne, a zajęcia te mają prowadzić osoby posiadające doświadczenie zawodowe zdobyte poza uczelnią.
Wszystkie zmiany prawa chcę postrzegać jako szanse do wykorzystania w budowaniu coraz lepszej pozycji naszej uczelni w rozpoczynającej się kadencji.
Hasłem przewodnim ostatniej (lipcowej) nowelizacji ustawy o szkolnictwie wyższym było odbiurokratyzowanie prawa o szkolnictwie wyższym. W uzasadnieniu rządowego projektu zapisano, że zasadniczym celem projektu ustawy jest odciążenie sfery nauki i szkolnictwa wyższego od nadmiernych obowiązków o charakterze biurokratycznym. Jak to często bywa, projekt zmienia się jednak w trakcie prac w Sejmie i Senacie. Tak też jest – w pewnym zakresie – z obecną nowelizacją.
Na szczęście przesłany do Senatu projekt sejmowy nie uwzględnił (przyjętej wcześniej przez komisję sejmową) poprawki .Nowoczesnej, która proponowała nałożenie na uczelnie obowiązku kierowania się zapotrzebowaniem rynku pracy przy określaniu liczby miejsc na poszczególnych kierunkach studiów stacjonarnych. Dla dobrych uczelni to oczywiste „od zawsze”. Uczelnie słabe, przyjmujące na studia każdego kandydata, udawałyby, że takie analizy prowadzą. Ale dla wszystkich oznaczałoby to konieczność dokumentowania sformalizowanych analiz, co z jednej strony byłoby obciążeniem biurokratycznym sprzecznym z celami nowelizacji, a z drugiej strony działaniem jałowym, bo nie przewidziano sankcji za błędne (nietrafne) analizy rynku pracy. W ustawie pozostanie więc zapis nakazujący uczelniom kierowanie się zasadą odpowiedzialności za jakość kształcenia. Swoją drogą, jest on dyskusyjny, gdyż wprowadza pośrednio obowiązek ustalania limitów przyjęć na kierunki na I rok studiów, podczas gdy rekrutacja może się odbywać „do uczelni”, a wtedy wybór kierunku studiów następuje do końca II semestru studiów. Wynika to z artykułu 8 ust. 1 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym: „Studia w uczelni są prowadzone w ramach kierunku studiów; przyjęcie studenta na określony kierunek studiów następuje nie później niż po upływie pierwszego roku studiów”. Co więcej, nie jest jasne dlaczego takie przesłanki (jakość kształcenia) nie mają obowiązywać w przypadku ustalania limitów dla studiów niestacjonarnych.
Ale z drugiej strony ślad wspomnianego postulatu .Nowoczesnej pojawił się w sierpniowym projekcie rozporządzenia Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego w sprawie warunków prowadzenia studiów. Wspomina się tam, że jednostka prowadząca studia „uwzględnia w programie kształcenia wnioski z analizy zgodności efektów kształcenia z potrzebami rynku pracy”. A więc jednak powstanie formalnie nowy biurokratyczny obowiązek, ale wynikający z rozporządzenia, a nie z ustawy.
W projekcie rządowym znalazła się też propozycja zmian w działaniu PKA – Polskiej Komisji Akredytacyjnej. Od swego powstania w 2002 r. PKA dokonywała tak zwanych programowych ocen jakości kształcenia. Ocena programowa to ocena konkretnego kierunku studiów, prowadzonego przez jednostkę organizacyjną uczelni (najczęściej wydział, a w naszym przypadku uczelnia) na konkretnym poziomie (studiów pierwszego lub drugiego stopnia), konkretnym profilu (ogólnoakademickim lub praktycznym) i trybie (stacjonarnym lub niestacjonarnym). W praktyce oznaczało to, że w przypadku danego wydziału uczelni odrębnej ocenie podlegał każdy kierunek, każdy tryb studiów, każdy poziom i każdy profil. Oczywiście wydziały prowadzące po kilka kierunków nie były zadowolone z konieczności wielokrotnego przygotowywania dokumentacji niezbędnej do przeprowadzenia ocen. Proces tworzenia dokumentów jest czasochłonny, angażuje wielu pracowników, a dodatkowo – w przypadku prowadzenia wielu kierunków – oceny programowe wiążą się z wielokrotnymi wizytami zespołów oceniających PKA.
Z tego powodu, na skutek postulatów środowiska akademickiego, ale z inicjatywy PKA, od 2011 roku Parlament wprowadził w ustawie, obok ocen programowych, możliwość przeprowadzania ocen instytucjonalnych, polegających na sprawdzeniu istnienia i skutecznego działania procedur zapewniających dobrą jakość kształcenia.
Ocena instytucjonalna jest (po nowelizacji: była) de facto dedykowana dobrym, akademickim uczelniom. To w takich uczelniach istnieją zwyczajowe, tradycyjne, wypracowane przez pokolenia standardy tworzenia oferty programowej i prowadzenia wysokojakościowych programów studiów. Ocena instytucjonalna, poprzez specjalny zestaw kryteriów i sposób oceniania, de facto wyróżniała uczelnie akademickie, a takie właśnie były postulaty tego środowiska. Warto też pamiętać, że w przypadku oceny wyróżniającej kolejna ocena dokonywana miała być za 8 lat.
W tym kontekście, ocena programowa jest dedykowana uczelniom „zwykłym”, by nie powiedzieć „słabszym” lub „młodym”, poszukującym swego miejsca na rynku edukacji wyższej. W tym przypadku, zgodnie z ustawą i Statutem PKA, w toku procedur akredytacyjnych badane jest spełnianie licznych, szczegółowych kryteriów. Podkreślę, że w ocenie programowej danego kierunku studiów prowadzonego przez wydział odrębnej ocenie podlega każdy poziom i profil studiów. Tak więc de facto konieczne jest odrębne dla każdego poziomu i profilu studiów badanie kompetencji kadry akademickiej, adekwatności infrastruktury, jakości programu studiów i warunków prowadzenia studiów określonych rozporządzeniami ministra.
W projekcie nowelizacji Rząd zaproponował inny, nowy sposób przeprowadzania oceny instytucjonalnej: miała ona polegać na jednoczesnej ocenie wielu programów. W praktyce oznaczałoby to nie kilka wizytacji kilku zespołów oceniających, ale wizytę jednej, ale za to znacząco liczniejszej ekipy. Oznaczałoby to wprowadzenie nowego typu ocen, o pracochłonności wielokrotnych ocen programowych, ale ze znaczącym utrudnieniem organizacyjnym zarówno dla uczelni (wydziału) jak i PKA.
Prace w Sejmie doprowadziły jednak do całkowitego zlikwidowania ocen instytucjonalnych. W praktyce będzie to oznaczało konieczność sporządzania odrębnej dokumentacji dla każdego kierunku, poziomu i profilu kształcenia. Dla uczelni (wydziałów), które uzyskały ocenę instytucjonalną oznacza to po upłynięciu terminu „ważności akredytacji” powrót do ocen programowych. Zniesienie oceny instytucjonalnej jest, wobec konieczności przeprowadzania wielu ocen programowych zamiast jednej, instytucjonalnej, wbrew idei leżącej u podstaw nowelizacji – wielokrotnym zwiększeniem obciążeń biurokratycznych dla uczelni akademickich. Wynika to z tego, że w uczelniach akademickich duże, dobre wydziały prowadzą z reguły kilka kierunków studiów na obu poziomach, a czasami na obu profilach. Po wprowadzeniu proponowanej zmiany zamiast jednej oceny (instytucjonalnej), będą one – tak jak było przed nowelizacją ustawy z 2011 roku – musiały podlegać tylu ocenom ile jest kierunków, poziomów i profilów. Oznacza to także wielokrotne zwiększenie czasu poświęcanego przez uczelnie na przygotowanie i przeprowadzenie procesu akredytacji, gdyż różnorodność kierunków powoduje konieczność tworzenia wielu różnych (branżowych) zespołów wizytujących i wyznaczania różnych terminów wizytacji. Dane wskazują, że liczba kierunków studiów prowadzonych przez oceniane instytucjonalnie wydziały wynosiła od minimum 3 do maksymalnie 10 (Uniwersytet Opolski, Szczeciński), a ogólniej 50 ocen instytucjonalnych dokonanych w 2012 roku zastąpiło 224 oceny programowe. Warto pamiętać, ze frustracja i irytacja władz dobrych, dużych, akademickich wydziałów, związana z wielokrotnością wizytacji była właśnie powodem wprowadzenia ocen instytucjonalnych. Odejście od nich spowoduje także zwiększenie – pokrywanych przez budżet państwa – kosztów działania PKA, wobec konieczności przeprowadzania wielu wizytacji, w miejsce jednej.
By być w zgodzie z własnymi wcześniejszymi deklaracjami podkreślę, że za usterkę oceny instytucjonalnej uważałem włączenie do niej oceny studiów podyplomowych i doktoranckich. Oznaczało to bowiem konieczność swego rodzaju oceny programowej niejako wewnątrz oceny instytucjonalnej. Z tego powodu PKA postulowała wprowadzenie odrębnej, wyspecjalizowanej w tym zakresie oceny studiów podyplomowych i doktoranckich. Postulat ten wynikał także z tego, że studia podyplomowe i doktoranckie prowadzone są przez instytucje do tej pory niepodlegające ocenom PKA (np. instytuty PAN).
A ze studiami podyplomowymi wiąże się inna poprawka sejmowa: zaproponowano usunięcie przepisów o powiązaniu uprawnień do prowadzenia kierunków studiów z kierunkami studiów podyplomowych. Do tej pory jednostka organizacyjna mogła prowadzić studia podyplomowe w obszarze kształcenia, z którym związany jest co najmniej jeden kierunek studiów prowadzony przez daną uczelnię. A do prowadzenia kierunku studiów niezbędne było spełnianie określonych prawem (rozporządzeniami ministra) wymogów. Po wejściu w życie omawianej nowelizacji warunek ten nie będzie musiał być spełniony, co oznacza na przykład, że zajęcia będą mogły prowadzić osoby nieposiadające żadnych kwalifikacji, uczelnia nie będzie musiała posiadać infrastruktury związanej z prowadzeniem studiów, itd.
W połączeniu ze zniesieniem oceny instytucjonalnej oznacza to de facto „wolną amerykankę” w zakresie studiów podyplomowych i doktoranckich. Każdemu będzie wolno prowadzić dowolne kształcenie bez spełnienia żadnych kryteriów. Oczywiście oznacza to odbiurokratyzowanie, ale wątpię by sprzyjało utrzymaniu i podnoszeniu jakości kształcenia. I nie przemawia do mnie argument (prezentowany na posiedzeniu komisji sejmowej), że skoro za studia podyplomowe płacą ich słuchacze, to jeśli chcą płacić za studia złej jakości to ich sprawa. Jeśli przyjąć taki punkt widzenia, to oceny jakości kształcenia (akredytacja) powinny dotyczyć tylko studiów opłacanych przez podatników, a więc – zgodnie z obecnym prawem – studiów stacjonarnych w uczelniach publicznych. Takie rozwiązanie z pewnością byłoby przez niepubliczną część szkolnictwa wyższego ocenione jako odbiurokratyzowanie, ale z pewnością nie tworzyłoby nowej, dobrej oferty programowej.
Rektor prof. Marek Rocki przywitał studentów, pracowników, absolwentów uczelni i gości – przedstawicieli władz państwowych, samorządowych, parlamentarzystów, władze innych uczelni, przedstawicieli korpusu dyplomatycznego i duchowieństwa.
List Prezydenta RP Andrzeja Dudy odczytał minister Wojciech Kolarski. Prezydent składając SGH gratulacje napisał m.in.:„Wiele osób związanych z SGH odgrywało ważną rolę w życiu gospodarczym naszego kraju i współtworzyło jego politykę, wiele też może poszczycić się wybitnymi dokonaniami naukowymi. Rokrocznie mury Państwa uczelni opuszcza przeszło dwa tysiące absolwentów – specjalistów przygotowanych do zarządzania procesami istotnymi dla nowoczesnych gospodarek i społeczeństw. To nasz wielki kapitał, a zarazem wkład Szkoły Głównej Handlowej w rozwój i przyszły los Rzeczypospolitej”.
Listy gratulacyjne nadesłali także Marszałek Senatu Rzeczypospolitej Polskiej Stanisław Karczewski, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Jarosław Gowin, Minister Infrastruktury i Budownictwa Andrzej Adamczyk, Metropolita Gnieźnieński Prymas Polski Wojciech Polak, Marszałek Województwa Mazowieckiego Adam Struzik oraz rektorzy szkół wyższych.
Po odczytaniu listu Prezydenta minister Kotlarski wręczył odznaczenia państwowe zasłużonym pracownikom SGH, nadane przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Andrzeja Dudę: Krzyże Oficerskie i Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski, Srebrne i Brązowe Krzyże Zasługi oraz Medale za Długoletnią Służbę. Medale Komisji Edukacji Narodowej wręczył nagrodzonym JM Rektor prof. Marek Rocki.
Po wystąpieniu inauguracyjnym rektora Marka Rockiego odbyła się uroczysta symboliczna immatrykulacja studentów pierwszego roku – poprowadził ją prof. Krzysztof Kozłowski, prorektor ds. dydaktyki i studentów.
Zgodnie z tradycją wręczono listy gratulacyjne absolwentom SGH z okazji 50-lecia ich immatrykulacji. Listy gratulacyjne otrzymali: pracownicy dydaktyczni SGH: dr hab. Elżbieta Adamowicz, prof. SGH, prof. dr hab. Katarzyna Duczkowska-Małysz, dr hab. Piotr Jeżowski, prof. SGH, prof. dr hab. Bogusław Liberadzki, dr hab. Urszula Malinowska, prof. SGH, dr hab. Zbigniew Dworzecki, prof. SGH, prof. dr hab. Tomasz Gołębiowski, prof. dr hab. Marek Gruszczyński, prof. dr hab. Danuta Hübner, prof. dr hab. Stanisław Kasiewicz, prof. dr hab. Teresa Słaby, dr Irena Kasperowicz-Ruka. Pozostali: dr hab. Beata Gruszczyńska, prof. UW, Aleksandra Huxley, Józef Kałużyński, Jan Kasprzyk, Jerzy Koleński, Roman Lewandowski, Krystyna Lewkowicz, Wanda Nieckarz, Elżbieta Prokopowicz, Wanda Rafalska, Izabella Sawińska, Lucyna Sokołowska-Gawrzyńska.
Wykład inauguracyjny „Rynek kapitałowy fi larem polskiej gospodarki” wygłosiła prof. Małgorzata Zaleska, prezes Zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, dyrektor Instytutu Bankowości SGH, przewodnicząca Komitetu Nauk o Finansach Polskiej Akademii Nauk.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny nt. Rynek kapitałowy filarem polskiej gospodarki wygłoszony podczas inauguracji roku akademickiego 2016/2017
prof. zw. dr hab. Małgorzata Zaleska, prezes Zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, dyrektor Instytutu Bankowości SGH, przewodnicząca Komitetu Nauk o Finansach Polskiej Akademii Nauk
Dawno, dawno temu, tzn. blisko 200 lat temu na ziemiach polskich powstała pierwsza giełda papierów wartościowych. Powstała ona w tym samym czasie co giełda w Nowym Jorku na Wall Street. Sesja trwała tylko godzinę. Wstęp na salę wprawdzie był wolny, ale ta zasada nie dotyczyła kobiet, którym prawo odbierało możliwość wstępu w ogóle. 200 lat temu nikt się nie spodziewał, że prezesem giełdy może być kobieta. W okresie II Rzeczpospolitej oprócz giełdy warszawskiej istniały także giełdy papierów wartościowych w Katowicach, Krakowie, Lwowie, Łodzi, Poznaniu i Wilnie. Największe znaczenie miała przy tym giełda w Warszawie, na której koncentrowało się 90% obrotów. W 1938 r. na warszawskiej giełdzie notowano 130 papierów: obligacje (państwowe, bankowe, municypalne), listy zastawne oraz akcje. Z chwilą wybuchu II wojny światowej giełda w Warszawie została zamknięta i po latach komunizmu, w 1991 r. musieliśmy zaczynać wszystko od początku.
16 kwietnia 1991 r. odbyła się pierwsza sesja giełdowa, podczas której były notowane akcje 5 spółek, a 112 zleceń kupna i sprzedaży, które wtedy wpłynęły dały łączny obrót ok. 2 tys. USD. Wszystko odbywało się na papierze. Na koniec 2015 r. na Giełdzie Papierów Wartościowych w Warszawie notowane były akcje 487 spółek, przy średniej liczbie transakcji na sesji ponad 65 tys. i średnim obrocie ponad 800 mln zł. Szczególnym rokiem w historii współczesnej giełdy był rok 2010, kiedy to giełda sama stała się spółką publiczną, spółką notowaną na warszawskim parkiecie. Od tego momentu GPW musi łączyć trudne wyzwania bycia podmiotem realizującym misję rozwoju rynku kapitałowego a jednocześnie bycia spółką publiczną generującą zyski, która zwiększa wartość dla swoich akcjonariuszy.
Trzeba wyraźnie powiedzieć, że w ciągu 25 lat warszawska giełda papierów wartościowych odniosła duży sukces stając się jedną z najnowocześniejszych giełd na świecie. System transakcyjny Universal Trading Platform, którym dysponujemy, to światowej klasy jakość w dziedzinie technologii. Wykorzystywany jest także przez m.in. giełdy grupy NYSE Euronext z siedzibami w Nowym Jorku, Paryżu, Lizbonie, Amsterdamie i Brukseli. Umożliwia on obsługę 20 tys. zleceń na sekundę, a czas odpowiedzi na wysłane zlecenia wynosi poniżej jednej tysięcznej sekundy.
Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie nie jest największą giełdą na świecie, ale jest największą giełdą w Europie Środkowo-Wschodniej. Jest przy tym jedną z niewielu giełd na świecie, gdzie obecnie w ogóle jest pozyskiwany realny kapitał, gdzie są nowe emisje. Kiedy pół roku temu byłam na giełdzie nowojorskiej i powiedziałam, że na giełdzie w Warszawie w ubiegłym roku zadebiutowało 30 spółek wszyscy dopytywali czy dobrze usłyszeli. Debiuty, które miały miejsce w ostatnim czasie nie były debiutami największych podmiotów, ale trzeba także wyraźnie powiedzieć, że warszawska giełda jest największą giełdą w Europie z punktu widzenia średnich i mniejszych podmiotów. A małe i średnie przedsiębiorstwa tworzą w Polsce 70% miejsc pracy oraz generują blisko 50% polskiego PKB. Mamy jeszcze trochę do zrobienia, między innymi z punktu widzenia produktywności małych i średnich przedsiębiorstw. Produktywność na pracownika jest bowiem o 50% niższa niż średnia w Unii Europejskiej. Poprawy wymaga także struktura ich finansowania, w której zbyt małą wciąż rolę odgrywają instrumenty rynku kapitałowego.
Pamiętajmy jednak, iż Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie to nie tylko miejsce pozyskiwania kapitału przez spółki, ale to także miejsce, gdzie dokonuje się codziennej wyceny tych podmiotów. To również miejsce, które pozwala poprawić konkurencyjność spółki na rynku krajowym i międzynarodowym, np. poprzez wzrost rozpoznawalności firmy i wzrost sprzedaży, uporządkowanie zarządzania firmą, czy też poprawę wiarygodności kredytowej wobec kontrahentów i banków. Nie jest przy tym sztuką wprowadzić spółkę na giełdę, sztuką jest stworzyć jej jak najlepsze warunki funkcjonowania na tej giełdzie.
Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie często postrzegana jest jedynie przez pryzmat rynku akcji. To bardzo ważny rynek, ale pamiętajmy, że obok niego mamy także rynek obligacji, rynek instrumentów pochodnych oraz rynek towarowy. Rynek obligacji w Polsce wymaga jednak dalszego rozwoju, aby dalej umożliwiał pozyskiwanie kapitału bez konieczności dzielenia się własnością i zyskami. Rynek ten wymaga uporządkowania i wzrostu przejrzystości m.in. poprzez budowę kultury ratingu.
Z tego powodu chcemy stworzyć polską agencję ratingową, która będzie nadawała ratingi małym i średnim podmiotom, których dotychczas nie było stać na oceny międzynarodowych agencji ratingowych.Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie jest także jednym z najlepszych miejsc budowania długoterminowych oszczędności Polaków. Pamiętajmy bowiem, iż to właśnie oszczędności długoterminowe są kluczowe nie tylko z punktu widzenia dalszego rozwoju kraju i rozwoju rynku finansowego, ale także z punktu widzenia naszej osobistej przyszłości. Jeśli tego nie uczynimy, a w Polsce wciąż nie będzie odpowiedniego poziomu oszczędności długoterminowych, to w przyszłości grożą nam niepokoje społeczne. Jesteśmy bowiem przyzwyczajeni do życia na pewnym poziomie i będziemy chcieli ten poziom utrzymać.
Trzeba zatem podjąć odpowiednie działania, które zachęcą Polaków do oszczędzania długoterminowego. Wśród tych działań dwa zasługują na szczególną uwagę. Pierwszym z nich są zachęty podatkowe dla inwestujących środki na rynku kapitałowym przez co najmniej 5 lat. Drugim zaś jest znana od lat na świecie konstrukcja prawna spółki rynku wynajmu nieruchomości (REIT). Spółki tego typu inwestują na rynku nieruchomości komercyjnych, są zwolnione z podatków, ale jednocześnie zobowiązane są do wypłaty wysokich dywidend. Jest to bardzo dobry instrument długoterminowego, bezpiecznego oszczędzania, który jednocześnie pozwoli zatrzymać zyski z rynku wynajmu nieruchomości komercyjnych w Polsce, kontrolowanego obecnie w 90% przez podmioty zagraniczne.
Warto jednak pamiętać, iż nawet bez tych nowych rozwiązań już dziś giełda jest miejscem długoterminowego oszczędzania, czego potwierdzeniem jest fakt, iż w horyzoncie ostatnich 10 lat najlepsze spółki (zarówno należące do grupy spółek dużych, średnich, jak i małych) pozwalały uzyskiwać stopy zwrotu nawet kilkunastokrotnie wyższe od lokat bankowych. Sama GPW jako spółka w ostatnim pół roku przyniosła inwestorom stopę zwrotu na poziomie prawie 10%. Oczywiście należy pamiętać, iż inwestowanie na giełdzie zawsze wiąże się z ryzykiem. Nie można bowiem ulec złudzeniom, iż możliwe są ponadprzeciętne zyski bez wysokiego ryzyka, czego przykładem jest Forex – niesłusznie utożsamiany z giełdą, oferujący bardzo wysoką dźwignię, ale przynoszący stratę 80% inwestorów.
Dla dalszego rozwoju polskiego rynku finansowego i kapitałowego potrzebny jest jednak nowy impuls. 25 lat minęło, pewne instrumenty, które dotychczas powodowały dynamiczny rozwój giełdy, jak duże prywatyzacje, czy OFE, wyczerpały się.
Musimy postawić na organiczny rozwój polskiego rynku kapitałowego i Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie, przy czym musimy być także otwarci na to, co się dzieje poza granicami kraju i być gotowi na podjęcie ewentualnej współpracy z podmiotami zagranicznymi. Powinniśmy pamiętać, iż rozwój gospodarczy Polski i realizacja Planu na rzecz odpowiedzialnego rozwoju nie ma szans na sukces bez Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Giełda jest bowiem jednym z głównych filarów finansowania i budowania oszczędności długoterminowych. Potrzebne jest jednak także uproszczenie prawa i procedur oraz potrzebne są wspólne działania na rzecz dalszej odbudowy zaufania do polskiego rynku kapitałowego. Konieczna jest edukacja finansowa Polaków, aby w końcu nasi rodacy przestali uważać, że finanse są trudne i nudne, lecz zaczęli postrzegać je jako niezbędny element codziennego życia.
Szanowni państwo, musimy się nauczyć jeszcze jednej rzeczy. Musimy się nauczyć promować Polskę poza granicami kraju. Naprawdę mamy się czym chwalić. Wierzę, że absolwenci Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie będą najlepszymi ambasadorami Polski, ambasadorami polskiej gospodarki.
Życzę wam tego serdecznie i życzę tego nam wszystkim.
Bardzo dziękuję.
Uroczystość uświetnił występ Chóru SGH.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2016/2017
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Hanna Godlewska-Majkowska,
- prof. Krzysztof Kozłowski,
- prof. Jacek Prokop,
- prof. Piotr Wachowiak.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Marzenna Weresa – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Bartosz Witkowski – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Marta Juchnowicz – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2017/2018
4 października 2017 roku Szkoła Główna Handlowa w Warszawie zainaugurowała rok akademicki 2017/2018. W uroczystym posiedzeniu Senatu uczelni, poza wykładowcami i studentami, udział wzięli Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej Andrzej Duda, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego dr hab. Sebastian Skuza, sekretarz stanu w Kancelarii Prezydenta Adam Kwiatkowski, władze samorządowe, rektorzy i prorektorzy szkół wyższych, przedstawiciele instytucji publicznych, parlamentarzyści, przedsiębiorcy i reprezentanci Klubu Partnerów SGH.
Przybyło wielu znakomitych gości, przyjaciół najstarszej polskiej uczelni ekonomicznej.
W otwierającym wystąpieniu rektor prof. Marek Rocki wymienił wartości, które przyświecają środowisku SGH podczas prac nad wieloletnią strategią uczelni: integrację społeczności akademickiej, doskonałość naukową, dążenie do przywództwa w edukacji ekonomicznej oraz otwartość na otoczenie uczelni.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2017/2018 w dniu 4 października 2017 roku
Szanowny Panie Prezydencie, Szanowni Państwo!
Inaugurujemy dziś kolejny, już 112 rok akademicki w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.Od ponad 100 lat do SGH przychodzą młodzi ludzie, którzy po złożeniu uroczystego ślubowania, stają się studentami najstarszej polskiej uczelni ekonomicznej. Z tego powodu rozpoczęcie nowego roku akademickiego jest najważniejszą ceremonią, którą podkreśla towarzysząca nam dziś niezwykła oprawa i symbolika.
Na początku chciałbym zwrócić się do studentów I roku, rozpoczynających swe życie akademickie.
Witam Was w społeczności naszej Uczelni.
Życzę Państwu, aby czas spędzony w murach SGH był czasem ważnym w Państwa życiu i owocnym dla Państwa przyszłości, aby korzystając z przymiotów i przywilejów lat studenckich przeżyli Państwo przygodę intelektualną, która wyposaży Was w umiejętności niezbędne do funkcjonowania we współczesnej, globalnej gospodarce.
Szanowny Panie Prezydencie! Szanowni Państwo!
Jest oczywiste, że działalność uczelni wyższej skupia się wokół tworzenia jak najlepszych programów badawczych i dydaktycznych, służących z jednej strony rozwojowi nauki, z drugiej strony – i dzięki temu – edukacji kolejnych pokoleń uzdolnionej młodzieży.
Naszą odpowiedzialność za kształcenie i wychowanie studentów od pierwszego dnia ich pobytu w Uczelni rozumiemy jako budowanie coraz lepszych warunków do zdobywania wykształcenia poprzez doskonalenie oferty i dostosowywanie jej do obecnych potrzeb gospodarki, dbałość o najwyższą jakość kształcenia oraz tworzenie nowoczesnych rozwiązań organizacyjno-prawnych, pozwalających nam sprawnie działać i rozwijać się.
W celu lepszego dopasowania kompetencji studentów do oczekiwań ze strony Uczelni wprowadziliśmy – do kryteriów rekrutacji – egzamin wstępny z podstaw przedsiębiorczości. W nadchodzącym roku sprawy dydaktyki będą jednym z głównych naszych celów, które chcemy zrealizować. Rozpoczęte działania zmierzają do dalszego podnoszenia jakości kształcenia.
Pracujemy nad ściślejszą współpracą z praktyką gospodarczą w zakresie kształtowania oferty dydaktycznej. Nastąpi przegląd programów dydaktycznych w celu lepszego ich dostosowania do rynku pracy.
Chcemy, aby duża część zajęć miała formę warsztatową opartą na realizacji projektów.
Bardzo istotne jest, aby każdy student posiadał odpowiednią wiedzę podstawową. Dlatego też zamierzamy udoskonalić ofertę wykładów z przedmiotów podstawowych. Dbając o podniesienie jakości nauczania, od przyszłego roku akademickiego zostaną wprowadzone egzaminy standardowe dla przedmiotów podstawowych.
Chcemy również zwiększyć wpływ rad kolegiów na kształtowanie programów studiów na studiach II stopnia.
Nie zapominamy również o naszych doktorantach. W zeszłym roku akademickim podjęliśmy wspólnie wiele cennych inicjatyw. W tym roku jeszcze bardziej zacieśnimy współpracę z samorządem doktorantów.
Ważną grupą w naszej społeczności są pracownicy, których coraz bardziej chcemy zaangażować w życie uczelni oraz stworzyć jak najlepsze warunki pracy.
Drugim ważnym celem jest opracowanie strategii rozwoju. Na Święcie SGH mówiłem o wartościach, wokół których będzie budowana strategia. Chcę je po krótce przypomnieć.
Okazując należny szacunek przeszłości i tradycji, którą dziś celebrujemy, patrzymy przede wszystkim z uwagą w przyszłość i podejmujemy się tworzenia nie tylko pojedynczych projektów stymulujących rozwój, lecz także spójnej, przemyślanej i skonstruowanej na miarę naszych ambicji wieloletniej strategii, sięgającej roku 2030.
Tworzoną strategię opieramy na wartościach, wśród których priorytetową jest integracja społeczności akademickiej.
Jednym z przejawów dążenia do takiej integracji jest przyjęta forma tworzenia strategii naszej Uczelni. Całe środowisko włączane jest w ten proces.Chciałbym gorąco podziękować wszystkim członkom naszej społeczności, którzy przekazali swoje opinie i wzięli udział w badaniu dotyczącym strategii rozwoju SGH. Pełne wyniki ankiety właśnie dziś udostępniamy pracownikom uczelni.
Jest to jeden z przykładów działań integracyjnych służących wspólnemu podejmowaniu decyzji oraz zacieśnianiu i pogłębianiu wzajemnych relacji poszczególnych grup społeczności akademickiej.
Integracja swym zasięgiem obejmuje również projekty badawcze, a właśnie doskonałość naukową traktujemy jako kolejną nadrzędną wartość. Była ona zawsze wizytówką SGH, przede wszystkim z uwagi na wymierny, udokumentowany i uznawany przez środowisko dorobek naukowy, publikacje wyników działalności badawczej czy też praktyczne zastosowanie wyników badań w życiu gospodarczym.Jesteśmy dumni z potencjału intelektualnego, który zapewnia najwyższą jakość realizowanych projektów badawczych i jednocześnie mobilizuje nas do poszerzania zasięgu działań naukowych o współpracę z wiodącymi uczelniami i ośrodkami naukowymi, z biznesem w obszarze wsparcia analitycznego czy realizowania konkretnych zleceń dotyczących badań i ekspertyz gospodarczych.
Obecnie pracujemy nad praktycznym wdrożeniem coraz powszechniejszej na świecie koncepcji otwartego dostępu do naszych publikacji naukowych oraz nad uzyskaniem certyfikatu HR Excellence in Research Komisji Europejskiej.
Opracowujemy też strategię działania Oficyny Wydawniczej na podstawie analizy otoczenia i badań przeprowadzonych wśród autorów. Ponadto rozpoczęliśmy działania mające na celu wprowadzenie dwóch uczelnianych czasopism na listę filadelfijską.
Osiągnięcia naukowe pozwalają nam na dążenie do przywództwa w edukacji ekonomicznej. Rozumiemy tę wartość jako imperatyw dokonywania reform i przekształceń w obszarze jakości kształcenia.
Z kolei wartość, jaką stanowi otwartość Uczelni, kieruje nas w stronę interesariuszy zewnętrznych i budowania ścisłych relacji ze światem biznesu. Podczas obchodów Święta SGH odbyło się pierwsze posiedzenie Rady Partnerów Strategicznych, a tydzień temu mieliśmy okazję ponownie pracować w gronie czołowych pracodawców i liderów świata gospodarki.
Korzyści z tej współpracy – dla obu stron – są nie do przecenienia. Opinie biznesu pomagają nie tylko w nakreśleniu strategii rozwoju uczelni, ale również służą codziennemu doskonaleniu naszej działalności. Słuchając potrzeb pracodawców, pracujemy między innymi nad uruchomieniem specjalnego kursu przygotowującego studentów do funkcjonowania w międzynarodowym środowisku w zakresie różnorodności.
Nasi partnerzy coraz aktywniej włączają się w życie uczelni i realizują z nami nowe projekty.
Razem z Bankiem Pekao SA udostępniamy studentom elektroniczną legitymację, która dla chętnych może być jednocześnie nowoczesną kartą płatniczą.
Z kolei z Deloitte oddajemy studentom nowoczesną salę gimnastyczną.
Przy wsparciu Banku Zachodniego WBK modernizujemy Dziekanat Studium Licencjackiego.
W listopadzie uruchomimy wspólnie z Bankiem Millenium Centrum Coworkingowe dla aktywnych przedsiębiorczo studentów.
W obszarze wartości ważna jest również sprawność organizacyjna. W tym kontekście przede wszystkim warto wspomnieć o konkursie na koncepcję i projekt wykonawczy nowego, wielofunkcyjnego budynku dydaktycznego. Zainteresowanie konkursem znacznie przekroczyło nasze oczekiwania, bo do udziału zgłosiło się kilkadziesiąt zespołów architektów.Powołałem komisję, której zadaniem jest dokładna, dogłębna analiza ofert i wybór spośród proponowanych projektów koncepcji funkcjonalnej najlepszej dla naszej społeczności. Dołożymy wszelkich starań, żeby budowę nowego budynku rozpocząć w przyszłym roku.
Szanowny Panie Prezydencie! Szanowni Państwo!
Mówiąc o strategii i przyszłości Uczelni, nie sposób nie odnieść się do projektu Ustawy 2.0, na którym od kilkunastu dni koncentruje się uwaga środowiska akademickiego, a więc do reformy szkolnictwa wyższego i nauki ogłoszonej podczas Kongresu Nauki Polskiej w Krakowie.
Zapowiadana konstytucja nauki jest nowatorskim projektem, w wielu obszarach odpowiadającym na potrzeby środowiska.
Z wielką satysfakcją odnajduję w tym projekcie wiele rozwiązań będących podstawą reformy, jaką na początku lat 90. przeprowadziliśmy w Szkole Głównej Handlowej.Jednak, między innymi, z niepokojem odnotowuję zapisaną w projekcie znaczącą rolę ministra jako regulatora rynku edukacji wyższej z kompetencjami do likwidowania kierunków studiów – lub blokowania innowacji w tym zakresie – w przypadku, gdy zdaniem ministra potrzeby kształcenia w danym obszarze są już zapewnione.
Mam nadzieję, że proponowane rozwiązania zostaną udoskonalone w pracach Parlamentu, a Pan Prezydent będzie mógł wesprzeć środowisko w potrzebnej reformie.
Szanowny Panie Prezydencie! Szanowni Państwo!
Wszystkie nasze zamierzenia i plany, naszą strategię zamierzamy budować z myślą zarówno o pracownikach, jak i studentach, w tym szczególnie studentach I roku, i dlatego Wasz – drodzy studenci – udział w jej tworzeniu jest tak istotny.
Bądźcie kreatywni, rzeczowi i pomysłowi, zdobywajcie wiedzę, umiejętności i doświadczenia. I bądźcie odpowiedzialni. To zadanie jest bez wątpienia trudne, ale możliwe do realizacji. Bowiem wartość działań, zachowań, dokonań, osiągnięć czy porażek mierzona jest stopniem wzięcia za nie odpowiedzialności.
I najczęściej to właśnie kryterium – odpowiedzialność – jest w ocenie poczynań człowieka najważniejsze. Dlatego do wcześniejszych życzeń dołączam jeszcze jedno – abyście zdobyli umiejętność ponoszenia odpowiedzialności za wszelkie Wasze poczynania. Gdy się jest odpowiedzialnym, popełnia się mniej błędów, zaś powodzenie w bardzo wielu przypadkach jest wynikiem po prostu bardzo małej liczby błędów.
Całej naszej społeczności życzę dobrego nowego roku akademickiego!
Gaudeamus Igitur!
Po wystąpieniu Rektora SGH prof. Marka Rockiego Prezydent RP Andrzej Duda za wybitne zasługi w pracy naukowo-badawczej, za szczególne osiągnięcia w promowaniu polskiej myśli naukowej na świecie odznaczył Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski profesorów Marka Gruszczyńskiego, Irenę E. Kotowską, Tomasza Szapiro i Michała Trockiego, a Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski profesorów Elżbietę Marciszewską, Joachima Osińskiego, Teresę Słaby. Za zasługi w działalności na rzecz rozwoju nauki Złoty Krzyż Zasługi z rąk prezydenta otrzymali prof. Małgorzata Iwanicz-Drozdowska, mgr Anna Kęska, prof. Jerzy Pietrewicz, prof. Krystyna Poznańska, prof. Piotr Wachowiak. Srebrny Krzyż Zasługi odebrali dr Krzysztof Falkowski, prof. Ewa Latoszek, dr Elżbieta Moskalewicz-Ziółkowska, prof. Małgorzata Poniatowska-Jaksch, prof. Mariusz Próchniak, prof. Waldemar Rogowski, dr Piotr Russel, prof. Marzanna Witek-Hajduk. Za wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków wynikających z pracy zawodowej Medale Złote Za Długoletnią Służbę odebrały prof. Ewa Hellich, Bożena Pieńkos, Medal Srebrny Agnieszka Kiersnowska, a Medalem Brązowym Elżbieta Wąsowska.
Medale Komisji Edukacji Narodowej JM Rektor prof. Marek Rocki wręczył prof. Barbarze Bojewskiej, prof. Annie Dąbrowskiej, prof. Janowi Komorowskiemu, dr Marii Wieczorek, prof. Joannie Wielgórskiej-Leszczyńskiej, prof. Grażynie Wojtkowskiej-Łodej i dr inż. Annie Zbierzchowskiej.
Immatrykulacja studentów, którą poprowadził prorektor ds. dydaktyk i studentów prof. Krzysztof Kozłowski, i doktorantów – pod kierunkiem prorektora ds. nauki i zarządzania prof. Piotra Wachowiaka – była w tym roku wyjątkowa, ponieważ ślubujący odebrali matrykuły z rąk prezydenta. Po przemówieniach przedstawicieli samorządów studentów i doktorantów wykład inauguracyjny na temat bezpieczeństwa żywności wygłosił prof. Stanisław Kowalczyk.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny nt. Bezpieczeństwo żywności wyzwaniem zglobalizowanej gospodarki
prof. SGH dr hab. Stanisław Kowalczyk, Instytut Rynków i Konkurencji, Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie, Szkoła Główna Handlowa w Warszawie
Bezpieczeństwo żywności jako dyscyplina wiedzy
Bezpieczeństwo żywności należy współcześnie do grupy tych zagadnień, które podobnie jak przyszłość światowej gospodarki, terroryzm, migracje, czy konflikty zbrojne, wzbudzają ogromne zainteresowanie oraz dyskusje, tak przedstawicieli świata gospodarki, polityki, jak i nauki. To, że o bezpieczeństwie żywności słyszymy, czy też czytamy stosunkowo rzadziej, aniżeli o innych tu wymienionych zagadnieniach, wynika raczej z odmienności jego charakteru, przejawiającego się w mniejszej spektakularność na co dzień, lecz z pewnością nie mniejszego znaczenia dla światowego społeczeństwa. Żywność jest bowiem dla człowieka najważniejszym dobrem, gdyż zaspokaja jego podstawową potrzebę – potrzebę zaspokojenia głodu.
Czym jest zatem bezpieczeństwo żywności (food safety)? Jest stosunkowo młodą „dyscypliną” wiedzy, łączącą dorobek takich dyscyplin jak: z dziedziny nauk ekonomicznych: ekonomia i towaroznawstwo, z dziedziny nauk rolniczych: technologia żywności i żywienia oraz biotechnologia, z dziedziny nauk prawniczych: prawo (tu: prawo żywnościowe), z dziedziny nauk społecznych: nauki o bezpieczeństwie i socjologia, a nawet takich dyscyplin jak: nauki o zdrowiu, nauki o rodzinie oraz medycyna. Jako dyscyplina nauki rozwija się od lat 80./90. XX w., chociaż typowe dla niej zagadnienia były oczywiście przedmiotem badań oraz rozważań naukowych i publicystycznych znacznie wcześniej.
Definiowanie koncepcji bezpieczeństwa żywności
Od strony koncepcyjnej bezpieczeństwo żywności jest elementem szerszej kategorii jaką jest bezpieczeństwo żywnościowe (food security), które z kolei jest częścią bezpieczeństwa narodowego. Początki dyskusji na temat bezpieczeństwa żywnościowego, aczkolwiek niekoniecznie pod takim hasłem, wywodzą się z powojennych problemów zaopatrzeniowych poszczególnych krajów. Po raz pierwszy kategoria bezpieczeństwa żywnościowego została zdefiniowana przez FAO (The Food and Agriculture Organization) w 1974 r. Odnosiła się wówczas do dwóch zagadnień: fizycznej oraz ekonomicznej dostępność żywności. W 1996 r. World Food Summit (FAO) rozszerzył pojęcie bezpieczeństwa żywnościowego o bezpieczeństwo oraz walory odżywcze żywności. Uznano tym samym, że bezpieczeństwo żywności jest istotnym elementem zapewnienia społeczeństwom dostatecznej i zdrowej żywności. Pomimo wagi tego zagadnienia, tak w literaturze przedmiotu, jak i powszechnym użyciu, nie istnieje jedna powszechnie akceptowana definicja bezpieczeństwa żywności.
Z kategorią tą początkowo utożsamiano poziom zanieczyszczenia żywności czynnikami biologicznymi, chemicznymi oraz fizycznymi, czyli tzw. bezpieczeństwo zdrowotne żywności. Od pewnego czasu dodatkowo przyjmuje się - z czym zgadza się także piszący te słowa - że bezpieczeństwo żywności nie może abstrahować także od ekonomicznego wymiaru tego zjawiska, przejawiającego się w fałszowaniu żywności. A zatem współcześnie bezpieczeństwo żywności to stan jej zanieczyszczenia (aspekt zdrowotny bezpieczeństwa ) oraz stan jej zafałszowania (aspekt ekonomiczny).
Skala problemu
Jaki jest zatem obecny status bezpieczeństwa żywności? Wiele zjawisk wskazuje na znaczące jego pogorszenie jakie następuje od kilku dekad, a konkretnie lat osiemdziesiątych XX w. Prawdą jest, że człowiek fałszuje żywność od momentu gdy rozpoczął jej produkcję w celach handlowych. Świadczą o tym postanowienia wielu, nawet najstarszych zachowanych dokumentów, jak chociażby Kodeks Hammurabiego, czy Stary i Nowy Testament. W Księdze Mądrości Syracha (II w. p.n.e., Stary Testament) napisano: Trudno jest kupcowi ustrzec się przestępstw, a handlarz nie będzie wolny od grzechu (26, 29). Do prawdziwej eksplozji zjawiska fałszowania żywności doszło w XIX w.
Według A. H. Hassall’a, angielskiego pioniera badań fałszerstw żywnościowych, w połowie tego stulecia, poziom zafałszowania żywności w Anglii, znacznie przekroczył 60% [według badań Hassall’a z okresu: 1851-1854]. Podobna sytuacja miała miejsce we Francji [według badań M. A. Chevallier’a, 1858], w USA [według badań H. W. Wiley’a, 1889] oraz w wielu innych krajach.
A jak jest współcześnie? Oto kilka wybranych faktów z ostatnich lat, jasno ilustrujących problem bezpieczeństwa żywności: (i) połowa francuskiego wina sprzedawana w Chinach jest zafałszowana, (ii) według brytyjskiej instytucji kontrolującej żywność FDA – co trzecie danie na wynos w W. Brytanii jest zafałszowane, (iii) prawie 70% oliwy z oliwek extra virgin na rynku amerykańskim jest zafałszowana, (iv) według Inscatech, amerykańskiej firmy zajmującej się bezpieczeństwem żywności oraz zwalczaniem fałszerstw żywnościowych, około 50-60% wszystkich partii żywności na świecie, jest mniej lub bardziej zafałszowanych.
W następstwie tych zjawisk, jak szacuje WHO (2010) z uwagi na spożycie żywności o niewłaściwych parametrach (zanieczyszczenie, zafałszowanie), rocznie choruje na świecie około 600 mln osób (1 na 10 osób), a około 420 tys. umiera. Społeczeństwo światowe w wyniku tego „traci” rocznie około 33 mln lat, co stanowi sumę ilości lat dalszego trwania życia osób, które zmarły na skutek incydentów pokarmowych oraz sumę dalszych lat życia w niepełnosprawności osób, które doznały uszczerbku na zdrowiu na skutek tychże incydentów (wskaźnik DALY, Disability Adjusted Life Years).
A jaki jest wobec tego stan polskiego rynku żywności? Z kontroli prowadzonych przez Inspekcję Jakości Handlowej Artykułów Rolno-Spożywczych wynika, że poziom nieprawidłowości (czyli zafałszowania, lub celowego zaniżania jakości żywności) w zakresie deklarowanych przez producentów, a faktycznie użytych do produkcji żywności składników, od wielu lat kształtuje się na poziomie 14-17% (w 2016 r. – 13%). Oznacza to, że w przypadku tych partii żywności producent deklarował inny skład artykułu spożywczego, a innych składników (zawsze tańszych, o niższej wartości odżywczej, lub wręcz bezwartościowych z punktu widzenia diety) użył w praktyce, czyli w rzeczywistości zafałszował żywność. Błędne znakowanie żywności (błędne etykietowanie), odnosi się aż do 20-25% partii żywności (w 2016 r. – 21%). Te „błędy” w etykietowaniu, jak wykazują kontrole stosownych instytucji to w około ¾, także próba zafałszowania żywności poprzez podanie nieprawdziwych informacji (w około ¼ jest to konsekwencja niedostatecznej wiedzy producentów o wymogach w zakresie znakowania żywności). Przeciętnie zatem około 15-20% żywności na rynku polskim jest mniej lub bardziej zafałszowana. Powstaje zatem naturalne pytanie o wymiar ekonomiczny tych nieprawidłowości. Wartość rynku żywności w Polsce szacowana jest około 250 mld zł. Jeżeli zatem przyjmiemy, że poziom zafałszowania wynosi tylko 15%, to w ciągu roku na rynku znajduje się zafałszowana żywność o wartości 35-40 mld zł. To jednocześnie wartość nieuzasadnionych przychodów nieuczciwych producentów i sprzedawców oraz „koszty” poniesione przez konsumentów w wyniku nieekwiwalentnych zakupów.
W innych krajach sytuacja pod tym względem wcale nie jest lepsza, a często wręcz gorsza, głównie z uwagi na dwa czynniki: zdecydowanie większego, niż w Polsce udziału żywności przetworzonej, szczególnie narażonej na zafałszowanie oraz znacznie dłuższych od typowych dla rynku polskiego łańcuchów dostaw żywności, także sprzyjających fałszowaniu.
Globalizacja gospodarki: skutki dla bezpieczeństwa żywności
Co spowodowało tak niekorzystne zmiany w zakresie statusu bezpieczeństwa żywności w ostatnich dekadach? W najbliższej nam przeszłości z podobnym zjawiskiem mieliśmy do czynienia właśnie w XIX w. Wówczas zasadniczą przyczyną była szybko postępująca industrializacja i w następstwie tego powstanie „anonimowego” konsumenta, jako konsekwencja rozluźnienia bezpośrednich kontaktów producent:konsument. Współcześnie, przyczyną tym co nazywam drugą falą fałszerstw żywnościowych, jest postępująca globalizacja. Globalizacja, która zdecydowanie wydłuża łańcuchy dostaw, czyniąc rynek żywności coraz bardziej rozproszonym przestrzennie i jeszcze bardziej anonimowym. Sprawia to, że status bezpieczeństwa żywności we współczesnym zglobalizowanym świecie jest szczególnie narażony na ryzyko jego znaczącego obniżenia, a to oznacza dla konsumentów zagrożenie tak dla ich zdrowia, jak i zasobów finansowych. Przy czym o ile w krajach rozwiniętych głównymi czynnikami tego ryzyka jest fałszowanie żywności oraz bioterroryzm, o tyle w krajach rozwijających się jest to zanieczyszczenie żywności. Bez względu jednak na rodzaj ryzyka, istniejąca sytuacja wymaga zdecydowanego przeciwdziałania.
Niezbędne działania zaradcze
Przeciwdziałanie fali fałszerstw żywnościowych, jest współcześnie o tyle trudne, że w zglobalizowanej gospodarce procesy zachodzą głównie na poziomie ponadpaństwowych (jak określa to J. A. Scholte – nadterytorialnym). Podejmowane działania także muszą zatem zachodzić w tej płaszczyźnie. A to wymaga porozumienia ponadpaństwowego. Jest to niezmiernie trudne do urzeczywistnienia, lecz powinno być podejmowane, bowiem jest to w interesie konsumentów.
Skuteczne przeciwdziałanie zagrożeniom dla bezpieczeństwa żywności w warunkach globalizacji oraz wolnego mechanizmu rynkowego, wymaga zintegrowanych działań tak ze strony kontrolnych organów krajowych, jak regionalnych oraz organizacji międzynarodowych.
Podejmowane działania należy ukierunkować w dwóch zasadniczych wymiarach: działań „twardych” oraz „miękkich”. Działania twarde związane są przede wszystkim z koniecznością tworzenia, zmiany lub modernizacji obligatoryjnych struktur prawnych (tu: prawa żywnościowego), działaniami kontrolnymi i organizacyjnymi w obszarze bezpieczeństwa żywności, czy promowaniem i rozwojem systemów jakości żywności. Z kolei działania miękkie, odnoszą się do upowszechniania wiedzy o żywności, edukacji konsumenckiej oraz kreowania środowiskowych oraz nadterytorialnych relacji społecznych, a także bieżącego monitorowania oraz informowania konsumentów o stanie tegoż bezpieczeństwa oraz jakości żywności oferowanej na rynku. Zapewnienie bezpieczeństwa żywności jest bowiem wspólnym interesem konsumentów, czyli nas wszystkich.
Rektor wręczył listy gratulacyjne absolwentom SGH immatrykulowanym 50 lat temu, dziękując za ich wkład w sukces uczelni: profesorom Marcie Juchnowicz, Marii Podgórskiej, Piotrowi Bieleckiemu, Józefowi Olszyńskiemu i Ryszardowi Domańskiemu.
Uroczystość zakończył krótki koncert w wykonaniu Moniki Roski (fortepian) i Mai Machowskiej (śpiew).
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2017/2018
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Hanna Godlewska-Majkowska,
- prof. Krzysztof Kozłowski,
- prof. Jacek Prokop,
- prof. Piotr Wachowiak.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Marzenna Weresa – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Bartosz Witkowski – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Marta Juchnowicz – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2018/2019
3 października 2018 roku Szkoła Główna Handlowa w Warszawie uroczystym posiedzeniem senatu zainaugurowała 113. rok akademicki w swej historii. Tradycyjnie w Auli Głównej przy al. Niepodległości 162 zebrali się studenci, doktoranci – przede wszystkim immatrykulowani słuchacze pierwszego roku – pracownicy, partnerzy i przyjaciele SGH, w tym rektorzy innych uczelni, parlamentarzyści, samorządowcy, ambasadorowie oraz przedstawiciele wielu instytucji współpracujących z najstarszą polską uczelnią ekonomiczną.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2018/2019
Dostojni Goście, Drodzy Studenci, Doktoranci, Szanowni Państwo!
Inauguracja nowego roku akademickiego to najważniejsze wydarzenie dla społeczności każdej uczelni. Ten dzień bowiem dla studentów I roku staje się jednym z kluczowych w ich życiu. To pierwszy świadomy, dorosły wybór i przyjęcie ważnej odpowiedzialności.
Po raz 113 w Szkole Głównej Handlowej przychodzą do nas młodzi ludzie, powierzając się naszej opiece – życzliwych tutorów i naukowych opiekunów. To właśnie z tej przyczyny rozpoczęcie roku akademickiego traktujemy jako podniosłą ceremonię, podkreślamy ją też niezwykłą, uroczystą oprawą i symboliką.
Chciałbym zatem na początku wystąpienia zwrócić się do głównych beneficjentów tej uroczystości. Witam Was w Szkole Głównej Handlowej, uczelni o przebogatej tradycji, ambitnej, otwartej i skupiającej w swych kolegiach naukowców, ekspertów i praktyków życia gospodarczego, autorytety także w wymiarze międzynarodowym.
Życzę spełnienia marzeń, zdobycia wiedzy, umiejętności i doświadczeń, które pozwolą Wam właściwie i dogłębnie przygotować się do przyszłego życia zawodowego. Korzystajcie mądrze z przywilejów lat studenckich, ale również poważnie i odpowiedzialnie traktujcie swe obowiązki. Ta nadchodząca intelektualna przygoda powinna być ważnym etapem Waszego życia, a czas tu spędzony okaże się w rezultacie owocny dla Waszej przyszłości, ponieważ zgodnie z naszym hasłem SGH kształtuje liderów.
SGH skupia swą aktywność na tworzeniu jak najlepszych programów dydaktycznych i badawczych, co ma z jednej strony sprzyjać rozwojowi nauki, z drugiej zaś budować podstawę wszechstronnej edukacji kolejnych pokoleń uzdolnionej młodzieży. To zadania ambitne, które rozumiemy jako budowanie coraz lepszych warunków do zdobywania wykształcenia poprzez doskonalenie oferty i dostosowywanie jej do aktualnych potrzeb gospodarki, to dbałość o najwyższą jakość kształcenia oraz tworzenie nowoczesnych rozwiązań organizacyjno-prawnych pozwalających nam sprawnie działać i rozwijać się. Nasz kierunek finanse i rachunkowość otrzymał wyróżnienie w akredytacji Polskiej Komisji Akredytacyjnej.
Nasze wysiłki przynoszą wymierne efekty. Z dumą informuję, że nasza uczelnia otrzymała właśnie prestiżowe wyróżnienie Komisji Europejskiej, tak zwane logo HR. To wyróżnienie otrzymują europejskie instytucje, które tworzą przyjazne środowisko pracy naukowej zgodnie z wytycznymi Europejskiej karty naukowca i Kodeksu postępowania przy rekrutacji pracowników naukowych.
Kolejnym sukcesem z tego tygodnia jest grant Narodowej Agencji Wymiany Akademickiej (NAWA) na wymianę międzynarodową doktorantów. Będziemy gościć młodych naukowców zarówno z Europy, jak i Australii. Tam też, na warsztaty edukacyjne i badawcze, skierujemy naszych najzdolniejszych doktorantów. Wczoraj wspólnie z Uniwersytetem Medycznym w Warszawie odebraliśmy dyplom za zajęcie I miejsca w Rankingu Szkół Kształcących Menedżerów Zdrowia w kategorii kształcenia podyplomowego za studia MBA SGH-UM.
Ponadto, mając na uwadze korzyści ze współpracy naukowej z innymi ośrodkami akademickimi, z profesorem Andrzejem Kaletą, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu, podpisałem list intencyjny w sprawie prowadzenia przez pracowników naszych uczelni wspólnych projektów badawczych.
Z myślą o przyszłości naszych wychowanków SGH rozwija współpracę z praktyką gospodarczą. Dążymy do tego, aby w jak największym stopniu uwzględniać w programach kształcenia oczekiwania rynku pracy. Z dumą informuję, że nasza uczelnia właśnie otrzymała oficjalny status Partnera Instytutu Rachunkowości Zarządczej CIMA, który zrzesza ponad 230 tys. członków i studentów z całego świata.
Współpracę z praktyką gospodarczą wspomagają coraz to nowe działania podejmowane z firmami stanowiącymi Klub Partnerów SGH. Ten rok jest dla nas szczególnie ważny – przypada teraz bowiem jubileusz 20-lecia rozwijania współpracy z naszymi strategicznymi partnerami gospodarczymi. Co ważne, nie tylko pogłębiamy relacje z poszczególnymi członkami Klubu, ale również rośniemy. Właśnie teraz dołącza do naszego grona światowy lider rynku nowoczesnych technologii – firma Samsung. Witamy i dziękujemy za deklarację aktywnej współpracy.
Obok wysokich ambicji, projektowania zamierzeń na miarę oczekiwań nie tylko naszych, ale i przyszłych pokoleń, przychodzi nam mierzyć się z wyzwaniami, które niesie nam codzienna rzeczywistość. Parlament Rzeczypospolitej Polskiej uchwalił ustawę reformującą obszar szkolnictwa wyższego i nauki. Wyzwania związane z nowym ładem prawnym musimy przekuć na nasz sukces.
Musimy wykorzystać tę reformę do własnego doskonalenia się, z jednoczesnym zachowaniem naszych akademickich tradycji i wartości. Przypomnę – wyłącznie dla jasności tego wywodu – że wartościami tymi są:- integracja społeczności akademickiej – przede wszystkim wokół zagadnień istotnych dla wszystkich członków naszej społeczności,
- otwartość – a więc ścisłe związki z interesariuszami zewnętrznymi i relacje z praktyką gospodarczą,
- doskonałość naukowa – wzmacniająca naszą pozycję w działalności badawczej, popularyzacji jej rezultatów i szerokiej współpracy w tym obszarze,
- przywództwo w edukacji ekonomicznej – poprzez tworzenie ambitnych, nowoczesnych i oczekiwanych programów kształcenia studentów, doktorantów i słuchaczy studiów podyplomowych,
- sprawność organizacyjna – a więc zdolność reagowania na zmieniającą się rzeczywistość, sięganie po nowoczesne technologie i inwestowanie w rozwój.
Budowana obecnie strategia rozwoju Szkoły Głównej Handlowej jest jasna i precyzyjna. Odnosimy się w niej do tradycji i dorobku uczelni, ale przede wszystkim formułujemy ambitne i realne zamierzenia na przyszłość. Nowe prawo wykorzystamy jako szansę na dalszy rozwój naszej uczelni. Jednocześnie zachowamy naszą unikalną strukturę kolegiów, wzmacniając rozwój naukowy SGH poprzez rady naukowe dla poszczególnych dyscyplin, w skład których będą wchodzić wszyscy samodzielni pracownicy danej dyscypliny, oraz jedną silną szkołę doktorską ze specjalizacjami związanymi z poszczególnymi dyscyplinami nauki. W celu podniesienia jakości dydaktyki chcemy powołać rady programowe kierunków studiów. Rozpoczynamy prace nad nowym statutem, do współtworzenia którego serdecznie zapraszam wszystkich członków społeczności akademickiej SGH!
W dniu inauguracji nowego roku akademickiego kieruję do Was najlepsze życzenia: wytrwałości, pomysłowości i uporu w zdobywaniu wiedzy, umiejętności i cennych doświadczeń. Wszystkim pracownikom życzę zrealizowania w tym roku ich zamierzeń.
Dobrego nowego roku akademickiego dla całej społeczności SGH!
Gaudeamus igitur!
List Prezydenta RP Andrzeja Dudy, zawierający słowa uznania dla pozycji SGH, odczytał sekretarz stanu Adam Kwiatkowski. Minister Kwiatkowski wręczył pracownikom uczelni odznaczenia państwowe.
Minister przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz swoje wystąpienie kierowała głównie do studentów, podkreślając, że to od nich zależy kształt przyszłej Rzeczypospolitej.
List wicepremiera i ministra nauki i szkolnictwa wyższego Jarosława Gowina przypominający założenia reformy szkolnictwa wyższego, w tym przekonanie, że wraz ze zmianami systemowymi musi wzrosnąć finansowanie nauki, przeczytał poseł Zbigniew Gryglas. „[…] życząc Państwu owocnego roku akademickiego, wielu sukcesów, intensywnego rozwoju, odważnego odkrywania nowych, fascynujących horyzontów oraz entuzjazmu w realizacji marzeń osobistych i zawodowych, pragnę poinformować, że Szkoła Główna Handlowa w Warszawie otrzyma obligacje skarbowe na finansowanie zadań inwestycyjnych w kwocie 12 822 000 zł” – napisał wicepremier Gowin.
Postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, na wniosek Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, za zasługi w działalności na rzecz rozwoju nauki, odznaczeni zostali:
Złoty Krzyż Zasługi: prof. dr hab. Tomasz Gołębiowski
Srebrny Krzyż Zasługi: dr hab. Tomasz Dołęgowski, prof. SGH, prof. dr hab. Mirosława Janoś-Kresło, prof. dr hab. Anna Karmańska, dr hab. Magdalena Mikołajek-Gocejna, prof. SGH
Brązowy Krzyż Zasługi: dr hab. Tomasz Cicirko, prof. SGH, dr hab. Paweł Tomasz Felis, prof. SGH, dr Sylwester Gregorczyk, dr hab. Zbigniew Grzymała, prof. SGH, dr hab. Arkadiusz Kowalski, prof. SGH, dr hab. Kamil Liberadzki, dr hab. Marcin Liberadzki, prof. SGH, dr Piotr Maszczyk, dr Wioletta Mierzejewska, prof. dr hab. Jacek Miroński, dr hab. Sylwia Morawska, prof. SGH, mgr Jolanta Nikścin, dr hab. Teresa Pakulska, prof. SGH, dr hab. Aleksander Sulejewicz, prof. SGH dr hab. Grażyna Wojtkowska-Łodej, prof. SGH, dr hab. Paweł Wyrozębski, prof. SGH, dr Marta Ziółkowska.
Podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego wręczone zostały odznaczenia Ministerstwa Edukacji Narodowej oraz Listy Gratulacyjne.
Postanowieniem Ministra Edukacji Narodowej Medalem Komisji Edukacji Narodowej za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania odznaczeni zostali następujący nauczyciele akademiccy Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie: dr hab. Agnieszka Alińska, prof. SGH, dr hab. Gabriel Główka, prof. SGH, dr hab. Katarzyna Górak-Sosnowska, prof. SGH, dr hab. Jan Koleśnik, prof. SGH, dr hab. Krzysztof Kozłowski, prof. SGH, dr hab. Marcin Krawczyk, prof. SGH, dr hab. Jacek Luszniewicz, prof. SGH, dr hab. Izabela Pruchnicka-Grabias, prof. SGH, dr hab. Emil Ślązak, prof. SGH, dr Dariusz Malinowski, dr Eleonora Kuczmera-Ludwiczyńska, mgr Joanna Szegidewicz, mgr Piotr Czajka.
Za wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków wynikających z pracy zawodowej Medal Złoty za Długoletnią Służbę otrzymali:
mgr Grażyna Brodowicz, Aldona Chromińska, Mirosława Drabek, mgr Anna Kamińska, Elżbieta Nowakowska, mgr inż. Alicja Ogłoblin, Leszek Skowroński. Medal Srebrny za Długoletnią Służbę otrzymali: Bożena Gruca, mgr Maciej Rysiński, mgr inż. Ewa Wojdak. Medal Brązowy za Długoletnią Służbę otrzymali: inż. Piotr Gęca, dr Katarzyna Mikołajczyk.
Odbyła się uroczysta immatrykulacja studentów i doktorantów pierwszego roku, którą poprowadzili wspólnie rektor oraz prorektor ds. dydaktyki i studentów prof. Krzysztof Kozłowski i prorektor ds. nauki i zarządzania prof. Piotr Wachowiak. W ich imieniu wyrazy wdzięczności za dołączenie do wspólnoty akademickiej i nadzieję na przyszłość wyrazili przedstawiciele samorządów studenckiego i doktoranckiego: Michał Kulbacki oraz mgr Magdalena Kołton.
Rektor prof. Marek Rocki podziękował absolwentom SGH immatrykulowanym 50 lat temu za ich wkład w sukces uczelni. Listy gratulacyjne otrzymali: prof. Feliks Grądalski, prof. Mirosława Janoś-Kresło, prof. Kazimierz Kuciński, prof. Maria Lissowska, prof. Elżbieta Marciszewska, prof. Alicja Ryszkiewicz, prof. Jacek Szlachta, dr Izabela Bergel, dr Janusz Kurowski.
Wykład inauguracyjny nt. „Polityka monetarna Eugeniusza Kwiatkowskiego” wygłosił dr Jakub Skiba.
Prorektor ds. współpracy z otoczeniem prof. Hanna Godlewska-Majkowska wręczyła nagrody zwycięzcom w konkursie Żagle Biznesu dla młodych przedsiębiorców wywodzących się ze środowiska SGH.
Uroczystość zakończył występ Zespołu Pieśni i Tańca SGH.
Podczas Inauguracji roku akademickiego Rektor prof. Marek Rocki oficjalnie otworzył Ogrody Rektorskie dla społeczności naszej uczelni.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2018/2019
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Hanna Godlewska-Majkowska,
- prof. Krzysztof Kozłowski,
- prof. Jacek Prokop,
- prof. Piotr Wachowiak.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Marzenna Weresa – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Bartosz Witkowski – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Marta Juchnowicz – dziekan Studium Magisterskiego.
Inauguracja roku akademickiego 2019/2020
2 października 2019 roku odbyła się 114. inauguracja roku akademickiego.
Inaugurację rozpoczęło przemówienie JM Rektora prof. dr hab. Marka Rockiego.
- Przemówienie inauguracyjne
-
Przemówienie JM Rektora prof. Marka Rockiego wygłoszone podczas inauguracji roku akademickiego 2019/2020
Dostojni Goście, Drodzy Studenci,
Doktoranci, Szanowni Państwo!Inauguracja nowego roku to bardzo doniosła uroczystość dla społeczności akademickiej naszej uczelni. Dzień ten stanowi dla studentów I roku jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. Skutek ważnego świadomego wyboru i przyjęcie ważnej odpowiedzialności. Dla nas, nauczycieli, to równie szczególna chwila. Przychodzą do nas młodzi ludzie, powierzając się naszej opiece – życzliwych tutorów i naukowych opiekunów. To właśnie z tej przyczyny rozpoczęcie roku akademickiego traktujemy jako podniosłą ceremonię, podkreślamy ją też niezwykłą, uroczystą oprawą i symboliką. Chciałbym zatem w pierwszych słowach zwrócić się do młodych adeptów – głównych uczestników tej uroczystości.
Witam Was w Szkole Głównej Handlowej, uczelni o przebogatej tradycji, ambitnej, otwartej i skupiającej w swych kolegiach naukowców, ekspertów i praktyków życia gospodarczego, autorytety także w wymiarze międzynarodowym. Życzę Wam spełnienia marzeń, zdobycia wiedzy, umiejętności i doświadczeń, które pozwolą Wam właściwie i dogłębnie przygotować się do przyszłego życia zawodowego. Korzystajcie mądrze z przywilejów lat studenckich, poważnie oraz odpowiedzialnie traktujcie obowiązki. Nadchodząca intelektualna przygoda powinna być ważnym etapem Waszego życia, a czas tu spędzony okaże się w rezultacie owocny dla Waszej przyszłości, ponieważ zgodnie z naszym mottem: SGH kształtuje liderów!
SGH skupia swą aktywność na tworzeniu jak najlepszych programów dydaktycznych i badawczych, co ma z jednej strony sprzyjać rozwojowi nauki, z drugiej zaś budować podstawę wszechstronnej edukacji kolejnych pokoleń uzdolnionej młodzieży. To zadania ambitne, które rozumiemy jako budowanie coraz lepszych warunków do zdobywania wykształcenia poprzez doskonalenie oferty i dostosowywanie jej do aktualnych potrzeb gospodarki, to dbałość o najwyższą jakość kształcenia oraz tworzenie nowoczesnych rozwiązań organizacyjno-prawnych pozwalających nam sprawnie działać i rozwijać się.
Wraz z nowym rokiem akademickim wchodzimy w nową rzeczywistość prawno-organizacyjną. Dzięki wspaniałemu zaangażowaniu całej społeczności naszej uczelni – pracowników, studentów i doktorantów, partnerów gospodarczych, w pracach organów kolegialnych, jak i podczas środowiskowych spotkań – przygotowaliśmy nowy statut SGH, który został jednomyślnie uchwalony przez Senat SGH. Wprowadza on nas w nowy rok i nową dekadę wytężonych prac dla rozwoju naszej Alma Mater!
Nowy statut powstał z poszanowaniem naszej tradycji i rozwiązań legislacyjnych tworzonych przez ostatnie trzy dekady. Zmiany, które zaproponowaliśmy, wynikają z potrzeby dostosowania się do obowiązującej ustawy. Jednocześnie wykorzystujemy szanse, jakie przynoszą nowe regulacje ustawowe, ustanawiając statut, który daje bardzo solidne podstawy do trwałego rozwoju SGH i realizacji tworzonej obecnie strategii uczelni na lata 2020–2030.
Pierwszym efektem nowego ładu prawnego jest powołanie Rady Uczelni. To nowy organ pełniący funkcje zarządcze i wspierające rektora w kierowaniu uczelnią. W odróżnieniu od wielu innych uniwersytetów zaprojektowaliśmy radę w maksymalnym – przewidzianym ustawą – osobowo składzie i z większym od wymaganego ustawą udziałem ekspertów zewnętrznych. Przyjęliśmy ważne kryteria jakościowe jej ustanowienia, zapewniając w niej miejsce dla ekspertów proponowanych przez liderów gospodarczych ściśle współpracujących z SGH oraz organizacji pracodawców wchodzących w skład Rady Dialogu Społecznego. Licząc na rozwój współpracy ze społecznością lokalną, w składzie przewidzieliśmy miejsce dla przedstawiciela Rady m.st. Warszawy. Bardzo ważne są dla nas relacje z absolwentami, dlatego też zarezerwowaliśmy miejsce dla wychowanka naszej uczelni. Ponadto licząc na wsparcie w zarządzaniu uczelnią naszej wspólnoty akademickiej, w składzie rady przewidzieliśmy miejsca dla: reprezentanta pracowników SGH wskazanego w powszechnych wyborach, reprezentanta Senatu, przedstawiciela studentów, jak również – szanując doświadczenia zarządzania naszą uczelnią – dla jednego byłego rektora, prorektora bądź dziekana kolegium. Tak ustanowiony nowy organ rozpoczął już prężnie działać, a my zyskaliśmy ważnego partnera
w strategicznym zarządzaniu uczelnią.Ponadto, co chciałbym pokreślić, dzięki darowiźnie jednego z członków Rady Uczelni właśnie ustanawiamy nowe stypendium. Będzie to coroczne stypendium dla studenta studiów magisterskich, który uzyskał najlepsze oceny podczas studiów licencjackich w SGH. Promujemy najlepszych studentów, którzy wiążą się z naszą Alma Mater na pełny cykl kształcenia.
Nowy ład prawny pozwolił nam również na powołanie Szkoły Doktorskiej SGH. Dzięki znakomitej współpracy naszych pięciu kolegiów przygotowaliśmy nowe ramy organizacyjne i programy kształcenia przyszłych kadr naukowych. Znamy już efekty pierwszej rekrutacji, które pozwalają śmiało patrzeć w przyszłość – zarówno w ramach naszej działalności naukowej, jak i aktywności badawczo-rozwojowych biznesu, do którego również trafiają nasi doktorzy.
Przed nami jeszcze istotne zadanie ustanowienia rad naukowych i doradczych dyscyplin, w ramach których społeczność SGH promuje naukowców. Te dodatkowe organy pozwolą na połączenie specjalistów z pięciu kolegiów w jeden głos – ważny na krajowej i międzynarodowej arenie badawczej w każdej z prowadzonych przez SGH dyscyplin.
Jednocześnie, co chciałbym podkreślić, utrzymujemy kolegia jako zrzeszenia środowiskowe, korporacje naukowców, dbając o tradycje SGH i wartości wynikające z kooperacji nauczycieli blisko współpracujących w ramach każdego kolegium, dostrzegając także wartość bogatych relacji wynikających ze współpracy pomiędzy samymi kolegiami.
Naszymi kolegiami, jak dotychczas, kierować będą dziekani. Ustawa nadaje rektorowi kompetencje do bezpośredniego wskazania i powołania osób kierujących kolegiami. Szanując jednak naszą tradycję i wartości, zrezygnowałem w części z tych uprawnień i poddaję moich kandydatów pod opinię wszystkich pracowników zrzeszonych w każdym z kolegiów.
Wraz z ustanowieniem nowej organizacji SGH zamierzamy wzmocnić nasze wysiłki mające na celu rozwijanie dydaktyki, nauki i współpracy z otoczeniem. Z myślą o najwyższej jakości kształcenia musimy dalej doskonalić organizację procesu dydaktycznego. W celu podniesienia jakości dydaktyki powołamy rady programowe kierunków studiów.
Przed nami ważne zadania kontynuacji harmonizowania wymagań egzaminacyjnych w przedmiotach podstawowych i kierunkowych, pełnego wykorzystywania wyników ewaluacji zajęć, tworzenia nowych, najlepszych merytorycznie i wyjątkowych programów kształcenia oraz realizacji międzynarodowych postępowań akredytacji, które potwierdzają naszą pozycję w kształceniu.
Jednocześnie doskonalimy się w obszarze nauki. Przed nami wewnętrzna ocena osiągnięć badawczych na półmetku ewaluacji instytucjonalnej formalnie czekającej każdą uczelnię za niecałe dwa lata. Musimy wytężyć wysiłki, aby po raz kolejny osiągnąć najwyższe kategorie badawcze i utrzymać wysoką pozycję w nauce.
Wśród najważniejszych osiągnięć naukowych stanowiących podstawę oceny uczelni, obok badań i publikacji, istotną rolę odgrywają patenty na wynalazki i prawa ochronne na wzory użytkowe. Dlatego też planuję położyć większy nacisk na rozwój własności intelektualnej również w odniesieniu do innowacyjnych rozwiązań technicznych. Jako pierwszą zmierzającą w tym kierunku inicjatywę proponuję ustanowienie nagród specjalnych dla pracowników uczelni oraz studentów za opracowanie wynalazku czy wzoru użytkowego i zgłoszenie do ochrony patentowej na rzecz uczelni.
W obszarze współpracy z otoczeniem nasze zaangażowanie przynosi wymierne efekty. Jesteśmy rozpoznawani jako ośrodek ekspercki i godny partner do współpracy w najbardziej prestiżowych projektach – zarówno gospodarczych, jak i publicznych. Za tydzień będziemy gościć ministra cyfryzacji, z którym podpiszemy umowę wdrażającą prototypowe narzędzie, jakim jest mLegitymacja dla naszych studentów. To milowy krok w rozwoju mobilnych usług cyfrowych, a nasza współpraca przyniesie wymierne efekty dla całego szkolnictwa wyższego.
Rośniemy też w gronie naszych przyjaciół w Klubie Partnerów SGH. Dwa dni temu miałem przyjemność powitać nowego partnera – Biuro Informacji Kredytowej. Wśród wielu korzyści tej współpracy jedna już dziś dostępna jest dla wszystkich pracowników uczelni. BIK ufundował nam roczny abonament dla alertu ostrzegającego o próbach wyłudzenia kredytów na skradzione dane. Wszystkich pracowników zapraszam do kadr po odbiór voucherów z Biura Informacji Kredytowej.
Z dumą podkreślam zaangażowanie społeczności SGH w kształtowanie naszej uczelni jako ośrodka eksperckiego. Wielkim sukcesem zakończyło się wrześniowe Forum Ekonomiczne w Krynicy, gdzie mieliśmy przywilej zorganizowania kilkudziesięciu merytorycznych wydarzeń i spotkań, zarówno w nowo utworzonej Strefie SGH, jak i w salach plenarnych forum. Ponadto w trakcie głównej gali forum miałem przyjemność wręczenia pani Annie Rulkiewicz, prezes LuxMedu, nowej nagrody: Nagrody Gospodarczej SGH. Trzeba też podkreślić, że nasz naukowy raport analizujący globalne trendy gospodarcze i społeczne w Europie Środkowo-Wschodniej był najczęściej dyskutowanym materiałem w Krynicy i został zacytowany przez wszystkie media, zarówno krajowe, jak i międzynarodowe. Więcej o tym wydarzeniu piszemy na łamach „Gazety SGH”, właśnie też uruchomiliśmy nową wersję internetową „Gazety” – będzie ona skupiać doniesienia o wszystkich ważnych wydarzeniach następujących w naszej uczelni oraz związanych z naszą społecznością akademicką.
Obok wysokich ambicji, projektowania zamierzeń na miarę oczekiwań nie tylko nas, ale i przyszłych pokoleń przychodzi nam mierzyć się z wyzwaniami, które niesie nam codzienna rzeczywistość.
Musimy wykorzystać reformę szkolnictwa wyższego do własnego doskonalenia się, z jednoczesnym zachowaniem naszych akademickich tradycji i wartości. Przypomnę, że wartościami tymi są: integracja społeczności akademickiej – przede wszystkim wokół zagadnień istotnych dla wszystkich członków naszej społeczności; otwartość – a więc ścisłe związki z interesariuszami zewnętrznymi i relacje z praktyką gospodarczą; doskonałość naukowa – wzmacniająca naszą pozycję w działalności badawczej, popularyzacji jej rezultatów i szerokiej współpracy w tym obszarze; przywództwo w edukacji ekonomicznej – poprzez tworzenie ambitnych, nowoczesnych i oczekiwanych programów kształcenia studentów, doktorantów i słuchaczy studiów podyplomowych; sprawność organizacyjna – a więc zdolność reagowania na zmieniającą się rzeczywistość, sięganie po nowoczesne technologie i inwestowanie w rozwój.
Drodzy Studenci, Doktoranci, chciałbym,
abyście wsparli nas w tych wysiłkach. Pracujmy razem dla dobra naszej uczelni. W dniu inauguracji nowego roku akademickiego życzę Wam samych sukcesów, wytrwałości, pomysłowości i uporu w zdobywaniu wiedzy, umiejętności i cennych doświadczeń. Wszystkim zaś pracownikom i naszym partnerom życzę zrealizowania w tym roku swoich ambitnych zamierzeń.Dobrego nowego roku akademickiego 2019/2020 dla całej społeczności SGH!
Gaudeamus igitur!
Podczas uroczystości głos zabrali goście. List od Prezydenta RP Andrzeja Dudy odczytał sekretarz stanu Adam Kwiatkowski, w imieniu Sejmu RP wystąpiła wicemarszałek Małgorzata Gosiewska, a w imieniu Klubu Partnerów SGH zabrał głos Daniel Boniecki z McKinsey.
W czasie uroczystości zostały wręczone odznaczenia państwowe i medale KEN. Tradycją inauguracji jest odebranie listów gratulacyjnych przez absolwentów wpisanych na listę studentów 50 lat temu. W imieniu odznaczonych przemawiał prof. Jan Piotr Komorowski.
Postanowieniem Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, na wniosek Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego, odznaczeni zostali:
Za wybitne zasługi w pracy naukowo-badawczej i dydaktycznej Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski otrzymał prof. dr hab. Adam Budnikowski.
Za zasługi w działalności na rzecz rozwoju nauki Srebrny Krzyż Zasługi otrzymali: prof. dr hab. Hanna Godlewska-Majkowska, prof. dr hab. Anna Karmańska, prof. dr hab. Jan Komorowski.
Brązowy Krzyż Zasługi otrzymali: dr Marzenna Cichosz, dr hab. Paweł Felis, prof. SGH, dr Bartosz Grucza, dr hab. Zbigniew Grzymała, dr hab. Jana Pieriegud, dr hab. Sławomir Winch, prof. SGH, dr hab. Michał Wrzesiński.
Za wzorowe, wyjątkowo sumienne wykonywanie obowiązków wynikających z pracy zawodowej Medal Złoty Za Długoletnią Służbę - Elżbieta Nowakowska.
Postanowieniem Ministra Edukacji Narodowej Medalem Komisji Edukacji Narodowej za szczególne zasługi dla oświaty i wychowania odznaczeni zostali: dr hab. Ewa Baranowska-Prokop, prof. SGH, dr hab. Marcin Gospodarowicz, prof. SGH, dr hab. Izabela Kowalik, prof. SGH, dr hab. Paweł Niedziółka, prof. SGH, dr hab. Tomasz Sikora, prof. SGH, dr Eleonora Kuczmera-Ludwiczyńska, dr Barbara Trzcińska.
Listy gratulacyjne z okazji 50-lecia immatrykulacji otrzymali: prof. Marek Gruchelski, prof. Andrzej Kaźmierczak, prof. Krzysztof Rutkowski, prof. Andrzej Sławiński, prof. Aleksander Sulejewicz, prof. Ewa Wierzbicka, dr Joanna Klimkowska, dr Ewa Smyk, dr Wanda Sokołowska.
Podczas uroczystości po raz drugi zostały wręczone Żagle Biznesu SGH, nagroda dla dynamicznie rozwijających się i osiągających sukcesy gospodarcze przedsiębiorstw założonych i prowadzonych przez naszych studentów, doktorantów lub absolwentów. Zwycięzcą drugiej edycji konkursu została firma Aberit, która pomaga ambitnym przedsiębiorcom w dynamicznym rozwijaniu i budowaniu ich marki. Nagrodę odebrał Piotr Bereziewicz, prezes zarządu firmy Aberit.
Wykład inauguracyjny pt. Polska droga do NATO – z perspektywy ambasadora RP w Waszyngtonie, o trudnej i niepewnej, ale zakończonej wielkim sukcesem drodze Polski do sojuszu transatlantyckiego wygłosił Jerzy Koźmiński, ambasador RP w Stanach Zjednoczonych w latach 1994-2000, absolwent Wydziału Handlu Zagranicznego.
- Wykład inauguracyjny
-
Wykład inauguracyjny wygłoszony podczas inauguracji roku akademickiego 2019/2020 przez Jerzego Koźmińskiego, prezesa Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, ambasadora RP w Waszyngtonie w latach 1994–2000 – „Polska droga do NATO”
To dla mnie wielki zaszczyt, iż Pan Rektor zechciał powierzyć mi dziś zadanie przedstawienia państwu polskiej drogi do NATO z perspektywy funkcji, którą przez sześć lat pełniłem w Waszyngtonie – a wcześniej przez blisko rok w Warszawie, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych RP. Poprzednim razem z tego miejsca, w auli głównej, występowałem w drugiej połowie lat 70. minionego stulecia – a było to podczas Międzynarodowego Seminarium Studenckiego „Wschód – Zachód”. I wówczas przez myśl by mi nie przeszło, że kilkanaście lat później Polska stanie się częścią Zachodu, co więcej – że odegra kluczową rolę w przemianach ustrojowych krajów Europy Środkowej i Wschodniej, przyczyniając się walnie do upadku jałtańskiego porządku.
Dwie dekady w NATO
Wydarzenia polskiego przełomu, który wyzwolił falę wolności w naszej części kontynentu, nastąpiły równo 30 lat temu: to okrągły stół, wybory 4 czerwca, utworzenie rządu Tadeusza Mazowieckiego, uchwalenie planu Balcerowicza. Bez tych wydarzeń, u których źródeł był wielki ruch Solidarności, nie moglibyśmy obchodzić w tym roku 20-lecia przystąpienia Polski do NATO ani też 15-lecia naszej obecności w Unii Europejskiej. I właśnie te dwie dekady polskiego członkostwa w NATO skłoniły Pana Rektora, aby przedmiotem dzisiejszego wystąpienia uczynić drogę, jaką w latach 90. przebył nasz kraj, by zakotwiczyć w Sojuszu Atlantyckim.
Sądzę, że poza wymiarem rocznicowym takiej prezentacji może być ona także pomocna w pełniejszym oświetleniu obecnego etapu relacji Polska – NATO oraz Polska – USA; relacji, które w ostatnich latach, po aneksji Krymu przez Rosję, stały się bardzo intensywne, czego kolejnym i szczególnym wyrazem są niedawne decyzje o wzmocnieniu amerykańskiej obecności wojskowej w Polsce.
Zabiegi o członkostwo w Sojuszu Atlantyckim Polska oficjalnie rozpoczęła na początku 1992 r., kiedy to w rządowych dokumentach członkostwo w NATO zostało uznane za cel strategiczny. Natomiast prawdziwie kampanijnego charakteru zabiegi te nabrały jesienią następnego roku – i trwały jeszcze sześć lat, do marca 1999 r.
W ten swoisty maraton zaangażowane były kolejne polskie rządy, współpracując konstruktywnie z opozycją, prowadząc politykę zagraniczną w sposób pewny i profesjonalny. Było to istotne, zważywszy na częste wówczas zmiany na stanowiskach kierowniczych w państwie. Dość powiedzieć, że podczas swego sześcioletniego pobytu w Waszyngtonie miałem czterech ministrów spraw zagranicznych, pięciu ministrów obrony narodowej, czterech premierów i dwóch prezydentów.
Z jednej strony mogło to świadczyć o braku stabilności politycznej w Polsce, z drugiej zaś staraliśmy się przekuwać słabość w siłę, wykazując, że mimo tych częstych zmian polska polityka zagraniczna jest niezmienna i aktywna, nasza gospodarka świetnie się rozwija, a polskie społeczeństwo silnie wspiera dążenia swoich władz w sprawach narodowego bezpieczeństwa.
Od początku byliśmy świadomi, że uczestniczymy w procesie wyjątkowej wagi; że wejście Polski do NATO będzie wydarzeniem o historycznym znaczeniu. Polska po raz pierwszy od wieków miała zyskać tak silne gwarancje bezpieczeństwa, a jednocześnie instytucjonalnie stać się częścią euroatlantyckiej wspólnoty narodów wolnych i demokratycznych wyznających te same wartości.
Międzynarodowy proces wiodący ku większemu NATO można było wówczas sobie przedstawić jako funkcję pięciu zmiennych – i to zmiennych wzajemnie na siebie oddziałujących. Pierwsza to zaangażowanie USA w sprawę poszerzenia sojuszu – absolutnie kluczowe ze względu na przywódczą rolę Waszyngtonu w NATO. Druga to stosunek innych członków NATO do sprawy poszerzenia, a zwłaszcza Niemiec, Wielkiej Brytanii oraz Francji, który ulegał w ciągu kilku lat daleko idącej ewolucji od postawy niechęci czy rezerwy, aż po ratyfikowanie przez parlamenty tych krajów decyzji o powiększeniu sojuszu. Trzecia to „czynnik rosyjski”, rozumiany dwojako – stosunek Moskwy do poszerzania NATO (przez cały czas negatywny) oraz wewnętrzna sytuacja w Rosji, którą Stany Zjednoczone oraz inni sojusznicy brali pod uwagę, rozważając „za” i „przeciw” w sprawie rozszerzenia. Czwarta to stanowisko tych krajów naszego regionu, które wówczas nie były postrzegane jako realni kandydaci do członkostwa w NATO.
Idzie tu głównie o Ukrainę, której hipotetycznie negatywny stosunek do rozszerzenia sojuszu mógł znacznie skomplikować ten proces. Piąta zmienna to postawa krajów zabiegających o członkostwo w sojuszu i mających na to szansę, a więc Polski, Czech i Węgier, a jeszcze wcześniej Słowacji (zanim polityka wewnętrzna nie wyeliminowała jej z listy poważnych kandydatów). W przypadku tej grupy krajów liczyły się następujące czynniki:
- ich sytuacja wewnętrzna – dojrzałość demokracji w warunkach państwa prawa, zaawansowanie reform gospodarczych, przestrzeganie praw człowieka, kontrola cywilna nad siłami zbrojnymi,
- stosunki z sąsiadami;
- aktywność w zabieganiu o członkostwo w NATO, zwłaszcza w relacjach z USA.
Powtórzmy, iż absolutnie decydującą rolę odegrała pierwsza zmienna. Bez silnego przywództwa USA, bez ewolucji ich stanowiska w kierunku głębokiego zaangażowania poszerzenie NATO byłoby nie do pomyślenia.
Polski udział w procesie poszerzania NATO
Spójrzmy jeszcze przekrojowo i bardzo krótko, jaki był polski udział w procesie poszerzania NATO, a zwłaszcza – w pozyskiwaniu amerykańskiego zaangażowania w tej sprawie?
Zadania realizowane przez Polskę należały do pięciu kategorii działań, stanowiących kilkuletnią strategię pracy Ambasady RP w Waszyngtonie.
Pierwsze – oddziaływanie na te amerykańskie ośrodki i osoby, od których bezpośrednio lub pośrednio zależała sprawa poszerzania NATO.
Drugie – wnoszenie polskiego wkładu w rozwój koncepcji rozszerzenia NATO oraz nowej architektury bezpieczeństwa europejskiego. Jednym z przykładów może być nasza propozycja, aby w stosunku do Ukrainy (której członkostwo w sojuszu wydawało się wówczas abstrakcją) zastosować rozwiązanie podobne do Rosji, a więc nadać jej specjalny status w zakresie bezpieczeństwa – poprzez zawarcie odrębnej umowy Ukraina – NATO.
Trzecie zadanie to udział w amerykańskiej debacie na temat przyszłości NATO – zarówno na szerszym forum publicznym, jak i w węższych kręgach. W debacie tej musieliśmy odpowiadać na takie pytania jak: Dlaczego po zakończeniu zimnej wojny Ameryka, poprzez rozszerzenie sojuszu, miałaby wzniecać konflikt z Rosją mogący prowadzić do nowego wyścigu zbrojeń, a może i nawet do militarnej konfrontacji? Dlaczego rozszerzać NATO, skoro spowoduje to jego osłabienie, ponieważ potencjalni nowi członkowie są słabi gospodarczo i wojskowo, a niektórzy wniosą do sojuszu swoje problemy z sąsiadami? Kto poniesie obciążenia finansowe wynikające z rozszerzenia, zważywszy choćby na fakt, że już od pewnego czasu europejscy członkowie NATO nie kwapią się do solidarnego łożenia na wspólną obronę? A jeśli rzeczywiście pojawi się realne zagrożenie, to dlaczego właściwie Amerykanie mieliby ryzykować życiem w obronie Warszawy czy Pragi?
Naszym czwartym zadaniem było tworzenie w Ameryce pozytywnego wizerunku Polski – kraju, który utorował drogę ku wolności innym narodom, który osiągnął wielki sukces, który będzie poważnym atutem, a nie obciążeniem dla NATO.
Wreszcie piątym zadaniem ambasady było zapewnianie właściwych interakcji Waszyngton–Warszawa: chodziło tu o podejmowanie (lub wygaszanie) po stronie polskiej działań mogących mieć wpływ na postęp w procesie rozszerzania NATO. Do tego typu kwestii należały m.in.: reforma sił zbrojnych, stosunki polsko-żydowskie czy też kontrola handlu bronią. Szczególne znaczenie miała sprawa płk. Ryszarda Kuklińskiego, na którym aż do 1997 r. ciążył wyrok z czasów PRL.
Wywieranie presji na ośrodki amerykańskie
Natomiast jeśli idzie o nasze pierwsze zadanie – o wywieranie presji na ośrodki amerykańskie – to realizowali je polscy dyplomaci w USA, a także polscy politycy licznie odwiedzający Waszyngton. No i oczywiście równolegle Polonia amerykańska, ogromnie zaangażowana w poszerzanie NATO. Nie da się przecenić roli prof. Zbigniewa Brzezińskiego, który dzięki swej wyjątkowej pozycji w USA samodzielnie wniósł wielki wkład w sprawę rozszerzenia sojuszu. Niekwestionowane zasługi ma także Jan Nowak-Jeziorański, który pozostawił bardzo wiele świadectw swej niestrudzonej aktywności.
Adresaci polskiej presji znajdowali się w sześciu kręgach środowisk i instytucji. Po pierwsze, wśród administracji federalnej – w Białym Domu, Departamencie Stanu, w Pentagonie. Po drugie, w Kongresie USA, a zwłaszcza w jego izbie wyższej – w senacie. Nasze zadanie było tu oczywiste: prowadzenie rozmów oraz innych działań, w wyniku których malałaby liczba senatorów przeciwnych poszerzeniu sojuszu na korzyść jego zwolenników (których na początku było niewielu). Po trzecie, wśród ośrodków i postaci opiniotwórczych takich jak think tanki, kręgi akademickie, eksperci do spraw międzynarodowych, a także byli (ale wciąż wpływowi) politycy. Po czwarte, w środowisku amerykańskich mediów. Spośród dwóch ważnych dzienników poszerzenie sojuszu zyskało przychylność „The Washington Post”, natomiast „The New York Times” konsekwentnie opowiadał się przeciwko. Po piąte, wśród zorganizowanych grup interesów, by one z kolei mogły oddziaływać na amerykańskich decydentów, zwłaszcza na senatorów.
Chodziło tu o liderów biznesu, związków zawodowych, organizacji weteranów, stowarzyszeń o charakterze etnicznym. I po szóste, w ośrodkach władzy poza Waszyngtonem. Dla przykładu: w ciągu dwóch lat udało się doprowadzić do przyjęcia rezolucji poparcia polskiego członkostwa w NATO ze strony licznych stanowych legislatur, a także rad miejskich. Poparcie takie tworzyło dobry klimat wokół naszej sprawy w stolicy USA, a z pewnością było brane pod uwagę przez tych członków senatu, którzy wywodzili się ze stanów, gdzie przyjmowano rezolucje.
Polityka „otwartych drzwi”
Na koniec warto odnotować, że w kilka tygodni po uroczystości w Independence, kiedy już Polska była członkiem NATO, coraz częściej zaczęło się pojawiać pytanie o ciąg dalszy rozszerzenia sojuszu. W dyskusjach tych dominowało przekonanie, że owszem, do drugiej rundy w nieodległej przyszłości dojdzie, ale prawie nikt nie spodziewał się, że w rundzie tej, rozpoczętej w 2002 r., znajdzie się aż siedem aspirujących wówczas krajów, w tym państwa bałtyckie: Bułgaria, Rumunia, Słowacja, Słowenia, Litwa, Łotwa i Estonia. Od początku było jednak wiadomo, że ich sytuacja będzie łatwiejsza od naszej sprzed dekady: szlak został już bowiem przetarty i zostały zebrane cenne doświadczenia – od „pracy domowej” państw kandydujących poczynając, a na lobbingu w amerykańskim senacie kończąc. Polska od początku swego członkostwa w sojuszu zdecydowanie opowiadała się za polityką „otwartych drzwi”. Nasze poparcie dla większego NATO wypływało z trzech źródeł: z interesu bezpieczeństwa Polski, z naszej wizji pojałtańskiej, integrującej się Europy, a także z poczucia solidarności z narodami, z którymi przez blisko pół wieku Polacy dzielili ten sam los, a teraz dzielą te same aspiracje.
Ale to już odrębna historia – na inną okazję oraz inną prezentację… Co powiedziawszy, chciałbym raz jeszcze bardzo podziękować JM rektorowi za zaproszenie, a państwu za życzliwą uwagę.
Skrót zapisu wykładu pt. Polska droga do NATO – z perspektywy ambasadora RP w Waszyngtonie, wygłoszonego 2 października 2019 r. podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie.
Źródło: Gazeta SGH, nr 4 (351) jesień 2019
Aplauz publiczności wywołały występy Chóru SGH oraz uczniów Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej II st. im. Zenona Brzewskiego, które uświetniły uroczystość inauguracji nowego roku akademickiego 2019/2020.
Przedstawiamy władze akademickie Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie w roku akademickim 2019/2020
Rektor: prof. Marek Rocki
Prorektorzy:
- prof. Hanna Godlewska-Majkowska,
- prof. Krzysztof Kozłowski,
- prof. Jacek Prokop,
- prof. Piotr Wachowiak.
Dziekani:
- prof. Joanna Plebaniak – dziekan Kolegium Analiz Ekonomicznych,
- prof. Wojciech Morawski – dziekan Kolegium Ekonomiczno-Społecznego,
- prof. Marzenna Weresa – dziekan Kolegium Gospodarki Światowej,
- prof. Roman Sobiecki – dziekan Kolegium Nauk o Przedsiębiorstwie,
- prof. Ryszard Bartkowiak – dziekan Kolegium Zarządzania i Finansów,
- prof. Bartosz Witkowski – dziekan Studium Licencjackiego,
- prof. Dorota Niedziółka – dziekan Studium Magisterskiego,
- prof. Wojciech Pacho – dziekan Szkoły Doktorskiej SGH.
fot. Maciej Górski