Student
pisze:
Czy czytał Pan lubelski dodatek do Gazety Wyborczej „Praca” z 26 czerwca 2000, a konkretnie artykuł z pierwszej strony „Byle nie z Warszawy - Absolwenci na rynku pracy”? Odniosłem wrażenie, że nasza uczelnia została tam pokazana w bardzo niekorzystnym świetle. Otóż „Okazało się, że studenci warszawskiej SGH oczekują od przyszłego pracodawcy «na dzień dobry» najwięcej, bo prawie 3 tys. zł, podczas gdy studenci uczelni ekonomicznych z innych miast średnio o tysiąc złotych mniej”, tymczasem jak twierdzi Rafał Szczepanik z firmy doradczej Communication & Training Director „to stereotyp”, bo „umiejętności absolwentów SGH nie są aż o tyle większe”. Studentom SGH brakuje pokory. Oczywiście nie omieszkano wspomnieć ciekawej anegdotki: „Agnieszka Maciejewska z Ernst & Young opowiada natomiast, jak pewnego dnia zadzwonił do niej student V roku Szkoły Głównej Handlowej i zaczął od tego, że X jest promotorem jego pracy magisterskiej. - Tu nastąpiła cisza, jakby czekał, co ja na to. Ponieważ się nie odezwałam, kontynuował: «Chciałbym odbyć u państwa praktyki. A powinniście państwo mnie zatrudnić, bo moim promotorem jest X, a jego nazwisko otwiera wszystkie drzwi». Naszych nie otworzyło”. I co Pan myśli o taki kreowaniu wizerunku SGH? I co z tego, że zajmujemy pierwsze miejsce w rankingach - jak tak dalej pójdzie, to za kilka lat pracodawcy będą wręcz uciekać od absolwentów naszej uczelni, bojąc się tych wszystkich przechwałek i przekrętów…
Odpowiedź:
No cóż, taki wizerunek kreują sami absolwenci. Nie znajduje jednak w tym tekście (czytałem w oryginale) żadnych przekrętów o których Pan pisze. Mam przekonanie, że absolwenci kreują pozytywną opinię o SGH swoją pracą.
Data odpowiedzi: