Jeszcze nie absolwent pisze:
Szanowny Panie Rektorze.
Na pewno spotykał się Pan z zarzutami, że wiedza zdobywana na naszej Uczelni jest zbyt teoretyczna. Że absolwenci SGH, mający piątki od góry do dołu, nie zawsze dają sobie radę w życiu zawodowym. Z tego powodu zostały podjęte działania - m.in. przez Pana - żeby SGH „upraktyczniać”. Została nawiązana współpraca z wieloma firmami, pojawiają się oferty pracy, praktyk, stażów, jest wiele prezentacji, targów, spotkań. Jest to zjawisko niewątpliwie pozytywne, i za nie należą się Panu oraz wszystkim organizatorom gorące podziękowania. Dzięki staraniom Uczelni wielu studentom SGH udaje się znaleźć pracę, i to na pełny etat, jeszcze przed zakończeniem studiów. Myślę, że takie zjawisko jest pozytywne, to dobrze świadczy o Uczelni.
Najczęściej wygląda to tak, że bierzemy sobie dużo punktów w pierwszych semestrach, żeby później móc pracować. Na czwartym-piątym roku jesteśmy więc pracującymi na pełen etat studentami z absolutorium, i taki stan rzeczy powinien Uczelnię cieszyć.
Problem pojawia się przy seminarium magisterskim. Nie zawsze mamy czas i siły, by oddać pracę w terminie. Rozumiem, że przedłużenie seminarium ponad plan studiów wiąże się z jakąś dodatkową opłatą. Jednak szczegóły całej tej akcji na naszej Uczelni są po prostu śmieszne. Za przedłużenie terminu składania pracy o 3 (TRZY!) miesiące, płacimy 1230 zł (!), poza tym jednym „odroczeniem” nie zyskując NIC. Nie jesteśmy studentami, więc nie możemy korzystać z wypożyczalni. Na siedzenie w czytelni zostają weekendy, bo w dni robocze oczywiście nie zdążymy (nie piszę już nawet o regeneracji sił….). Nie mamy ulgi w komunikacji miejskiej. I tu wraca kwestia finansowa - Panie Rektorze, jak to możliwe, że Uczelnia z jednej strony dąży do tego, by jej studenci i absolwenci jak najszybciej mogli uniezależnić się finansowo od rodziców - a z drugiej strony, ni stąd ni zowąd, życzy sobie wpłaty 1230 zł żywą gotówką?! Podobno przedłużenie o kolejnych kilka miesięcy kosztuje 1700 zł - czy naprawdę Pan myśli, że mając pierwszą pracę udaje się nam tyle zaoszczędzić??? I co Uczelnia właściwie tak wysoko wyceniła? Nie ma tu przecież żadnej wartości dodanej, żadnej pracy wykładowcy, NIC! Po prostu te kilka(naście….) godzin, w czasie których promotor i recenzent usiądą nad pracą, ulega przesunięciu w czasie. Nic więcej. I teraz mamy dylemat - czy prosić rodziców o pomoc (ew. być notorycznie zadłużonym) - czy rzucić dobrą pracę, napisać magisterkę i zasilić potem szeregi bezrobotnych młodych ludzi. Chyba żadnej z tych sytuacji by nam Pan nie życzył - skąd zatem taka autodestrukcyjna polityka Uczelni???
Odpowiedź:

Opłata za „przedłużenie” wynika z dwu powodów: po pierwsze jest motywacją by obronić się w terminie, a po drugie jest opłatą za dłuższe niż opłacane przez podatników istnienie w uczelni. Aby „zyskać” więcej trzeba zapłacić pełne czesne za kolejny semestr, wtedy jest się normalnym „full time” studentem. No i protestuję, że jest to zaskoczenie: ta zasada obowiązuje od 1990 roku (bo wtedy powstała pierwsze wersja obecnego regulaminu studiów).

Data odpowiedzi: