Gość serwisu pisze:
Szanowny Panie Rektorze.
Rozpoczynaliśmy semestr letni z harmonogramem zakładającym czternaście poniedziałków dydaktycznych - to o jeden mniej niż potrzeba do zrealizowania programu części przedmiotów. Niedawno okazało się, że wypadły kolejne zajęcia poniedziałkowe. I kolejne.
Z czwartkami zresztą jest podobnie.
To poważnie dezorganizuje pracę dydaktyczną, a w sposób szczególny nauczanie przedmiotów 30-godzinnych. Wypadają wykłady, których znajomość niezbędna jest na późniejszych ćwiczeniach. Jeśli prowadzone są dwie grupy ćwiczeniowe, jedna w tygodniach parzystych, druga w nieparzystych, pojawiają się drastyczne dysproporcje w realizacji materiału w obu grupach. Połowa studentów musi wtedy (zgodnie z zaleceniem Władz Uczelni) samodzielnie opracować dwoje spośród siedmiu ćwiczeń - czyli niemalże 30% materiału - podczas gdy druga połowa omawia całość na zajęciach.
Niestety obecny semestr nie jest w tej kwestii wyjątkowy, a problem nie dotyczy jedynie przedmiotów „małych”. Zdarza się, że studenci piszą ten sam standaryzowany egzamin z przedmiotu podstawowego, choć część ma za sobą nawet o sześć godzin ćwiczeń mniej niż reszta. Wszystko zgodnie z harmonogramem.
Zwyczajem niektórych warszawskich uczelni jest realizowanie wszystkich godzin przewidzianych w sylabusie przedmiotu, niezależnie od tego, ile poszczególnych dni tygodnia wypadnie z kalendarza. Wszyscy lubimy mieć wolny czas i korzystać z niego, ale przecież nie kosztem jakości kształcenia na naszej Uczelni.
Odpowiedź:
Zdaję sobie sprawę z powyższych niedogodności. Jakość kształcenia jest dla nas bardzo ważna. Układając plan staramy się, żeby było 15 dni każdego tygodnia w semestrze. Przy tak złożonej organizacji dydaktyki jaka jest na naszej Uczelni nie zawsze jest to możliwe. Realizacja zajęć dodatkowo w inne dni tygodnia jest praktycznie niemożliwa.
Data odpowiedzi: