Arkadiusz Moranowicz pisze:
Według mnie nie ma Pan racji. Studenci zaoczni i wieczorowi pracują zazwyczaj 6-8 godzin dziennie a czasami i dłużej. Część z nich ma rodziny co dodatkowo ogranicza ich czas jaki mogą przeznaczyć na naukę. Natomiast stacjonarni w ogromnej w większości mają znacznie więcej czasu na naukę, co oznacza że można od nich więcej wymagać. Niektórzy zamiast się uczyć przeznaczają czas na balangi (nie wszyscy !!!) a później płaczą że są dyskryminowani !!!. Będąc na studiach prawniczych na UKSW słyszeliśmy od niektórych wykładowców że wy to macie pracę więc jeszcze można was zrozumieć. Nie oznacza to że byliśmy mniej wyedukowani ponieważ większość osób z którymi mam kontakt zdobyła prace w zawodzie. Odnosząc się zaś do twierdzenia że niestacjonarni nie utrzymują uczelni tylko płacą za siebie pragnę przypomnieć Panu czasy gdy na studia zaoczne i wieczorowe przyjmowano znacznie więcej osób niż na dzienne (tak stwierdził NIK). Dopiero po pewnym czasie zdecydowano że proporcje te muszą się wyrównać. Poza tym ostatnio wiele razy czytałem w prasie iż kondycja finansowa uczelni pogorszyła się w związku z odpływem studentów niestacjonarnych…
Odpowiedź:

1. To, że studenci zaoczni pracują i/lub maja rodziny nie jest (nie może być) usprawiedliwieniem dla „ułatwiania” egzaminów. Jeśli by przyjąć takie rozumowanie to skutek byłby taki, że dyplomy „zaoczne” są słabsze (gorsze). To, że zaoczni pracując maja inne (lepsze) motywacje do studiowania powinno się właśnie przekładać na lepsze wyniki przy tych samych egzaminach! 2. Co do liczby zaocznych: od zawsze obowiązuje przepis, że niestacjonarnych nie może być więcej niż stacjonarnych. Oczywiście dotyczy to uczelni publicznych. A więc NIGDY zaocznych nie było więcej. 3. Źródłem informacji o sytuacji uczelni nie jest prasa, ale Roczniki Statystyczne.

Data odpowiedzi: